17 października 2018

Solidaryzuję się z antropologami kulturowymi i etnologami




Reforma Jarosława Gowina jest w zakresie projektowanej parametryzacji dyscyplin naukowych dewastacją polskiej nauki.


Uświadamia nam to m.in. protest tych środowisk naukowych, które zostały pominięte w rozporządzeniu ministra o dziedzinach i dyscyplinach naukowych. Rzecz dotyczy antropologii kulturowej i etnologii, które powinny być zachowane w klasyfikacji na tej samej zasadzie, jak astronomia. Tyle tylko, że ich siła sprawcza jest nieporównanie mniejsza. Znalazły się "nauki o rodzinie", bo mają swojego protektora ponad władzą MNiSW.

Socjologię sprowadzono do "nauk socjologicznych", co zadziwia socjologów na świecie, bo oni nie chcieliby być przedstawicielami nauk socjologicznych. Aż dziw bierze, że nie ma zamiast psychologii - "nauk psychologicznych", czy zamiast pedagogiki - nauk pedagogicznych. Może zamiast filozofii powinny być nauki filozoficzne? Czemu nie?

O tym, czym zajmuje się astronomia, wie chyba każdy Polak, ale już antropologii kulturowej czy etnologii nie rozumie nawet minister wraz ze swoim sztabem administratorów. No to przytaczam solidarnie "Protest Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu z dnia 15 października 2018 w sprawie odmowy prawa do istnienia dyscypliny naukowej antropologia, etnologia

PROTEST

Z oburzeniem przyjęliśmy do wiadomości Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 20 września 2018 r. w sprawie dziedzin nauki i dyscyplin naukowych oraz dyscyplin artystycznych usuwające ze szkolnictwa wyższego i struktury nauki ‘etnologię’, dyscyplinę, za której twórcę powszechnie w świecie uznawany jest Bronisław Malinowski, i która nieprzerwanie uprawiana jest na polskich uniwersytetach od 1910 roku – najpierw na Uniwersytecie Lwowskim, a później, w niepodległej już Rzeczpospolitej, na Uniwersytecie Poznańskim, Jagiellońskim, Warszawskim i Wileńskim.

Etnologia, przemianowana na pomocniczą wobec historii etnografię, przetrwała czasy stalinizmu, następnie stopniowo odradzała się, by w końcu, znów jako etnologia, a z czasem etnologia/antropologia kulturowa, ponownie stać się samodzielnym kierunkiem studiów i dyscypliną naukową (Rozporządzenie z dnia 8 sierpnia 2011 r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych, Dz. U. Nr 179, poz. 1065).

Obecnie etnologia i antropologia nauczana jest na ośmiu wiodących uniwersytetach (UAM, UW, UJ, UŁ, UWr, UŚ, UMK, UG), z których trzy posiadają uprawnienia do nadawania stopnia doktora habilitowanego w tej dyscyplinie. Jej likwidacja, poprzez włączenie do sztucznie stworzonej kategorii ‘nauki o kulturze i religii’, nie tylko wymazuje dyscyplinę i neguje tradycję i dorobek wielu pokoleń badaczek i badaczy, lecz jest również lekceważąca wobec kilkuset studentek i studentów, którzy wybrali ten kierunek studiów.

Decyzja Ministerstwa dziwi szczególnie w czasach, w których powszechnie pisze się o antropologizacji nauk społecznych i humanistycznych. Wykreślenie etnologii z listy dyscyplin godzi także w międzynarodową współpracę naukową, podważając np. wiarygodność Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego, zrzeszającego przeszło siedmiuset członków, które w sierpniu 2019 roku, wespół z naszym Instytutem, organizuje Kongres Światowej Unii Nauk Antropologicznych i Etnologicznych (IUAES), na który przybędą tysiące uczestników.

Istnienie IUAES, założonej w l934, a od 1948 roku afiliowanej przy UNESCO, jest dowodem na to, że dyscyplina antropologii i etnologii funkcjonuje na całym świecie. Jakiż jest powód, aby nie była uznawana tylko w Polsce?

W myśl deklaracji MNiSW nowa klasyfikacja wzorowana jest na liście OECD. Nie widzimy żadnej racjonalnej przyczyny, aby od niej odbiegać. Dlatego domagamy się umieszczenia ‘antropologii, etnologii’ jako odrębnej dyscypliny w dziedzinie nauk społecznych, bądź też zaklasyfikowania jej wraz z socjologią, jako ‘socjologia i antropologia’, jak ma to miejsce w wykazie OECD.

Liczne argumenty przemawiające za tym rozwiązaniem zostały przedstawione w liście podpisanym przez kilkudziesięciu przedstawicieli środowiska antropologicznego przesłanym do Ministerstwa w ramach tzw. konsultacji społecznych w sierpniu br. List ten, wyrażający również nasze stanowisko, został niestety zignorowany i pozostał bez jakiejkolwiek odpowiedzi.

Protest, apel i żądanie umieszczenia dyscypliny ‘antropologia, etnologia’ w dziedzinie nauk społecznych przyjęte zostały przez Radę Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UAM w Poznaniu jednogłośnie.
W imieniu Rady podpisał - prof. dr. hab. Michał Buchowski

16 października 2018

Pedagogika i edukacja wobec kryzysu zaufania, wspólnotowości i autonomii






Od trzech lat trwają przygotowania do przyszłorocznego X Zjazdu Pedagogicznego, który odbędzie się w dniach 18 – 20 września 2019 w Warszawie.

Tak jak poprzednie tego typu pedagogiczne debaty jego organizatorem jest Polskie Towarzystwo Pedagogiczne. W przyszłym roku gospodarzem Zjazdu będą jego współorganizatorzy - Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie.

Nowością strukturalną jest poprzedzenie Zjazdu obradami Akademii Młodego Naukowca, które zostały przewidziane na dzień 17 września 2019 roku.

Przypominam pedagogom, nie tylko akademickim, ale także zakorzenionym w praktyce oświatowej, społeczno-wychowawczej, resocjalizacyjnej, terapeutycznej itp., iż Jubileuszowy X Zjazd Pedagogiczny odbywać się będzie pod hasłem „Pedagogika i edukacja wobec kryzysu zaufania, wspólnotowości i autonomii.”

Jak informują Organizatorzy:

Chcielibyśmy zaproponować Państwu podjęcie w trakcie Zjazdu refleksji nad wyzwaniami, jakie stoją przed pedagogiką, edukacją i oświatą w dynamicznie zmieniającym się krajobrazie politycznym, ekonomicznym, kulturowym i społecznym współczesnej Polski i świata. Proponujemy Państwu trzydniowe obrady w siedmiu sekcjach tematycznych:

1. Polityka edukacyjna, szkoła, instytucje edukacyjne.

2. Nauczyciel.

3. Młodzież, uczeń, student, słuchacz.

4. Rodzina, dziecko, opieka, instytucje wychowania.

5. Rynek pracy, rozwój zawodowy, oczekiwania pracodawców.

6.Środowisko globalne, środowisko lokalne, relacje społeczne, grupy społeczne, media, migracje.

7. Metodologia badań humanistycznych i społecznych.

Podczas Zjazdu przewidujemy dyskusje plenarne, obrady sesji problemowych poszczególnych sekcji oraz interaktywne sesje plakatowe. Chcielibyśmy, aby ten Jubileuszowy Zjazd był miejscem spotkania naukowców, którym bliskie są problemy pedagogiki i edukacji, aby sprzyjał dialogowi ludzi nauki i praktyków oraz interdyscyplinarnej dyskusji nad rolą pedagogiki i pedagogów we współczesnym świecie.

Mamy nadzieję, że tematyka przyszłorocznego Zjazdu będzie dla Państwa interesująca i spotkamy się w dużym gronie w Warszawie. Bylibyśmy wdzięczni za rozpropagowanie informacji o planowanym przez nas wydarzeniu naukowym w Państwa uczelniach.


Drodzy pedagodzy! Czas się rejestrować, podjąć decyzję, w której z siedmiu sesji chcielibyście aktywnie uczestniczyć. Będą tez panele dyskusyjne, sesje posterowe, wykłady plenarne itd.

Wraz z profesorem Mirosławem J. Szymańskim zapraszamy do I sesji tematycznej „POLITYKA EDUKACYJNA. SZKOŁA. INSTYTUCJE EDUKACYJNE”. Biorąc pod uwagę temat Zjazdu Pedagogicznego proponujemy skoncentrowanie uwagi zainteresowanych na następujących kwestiach:

1. Efekty 30 lat transformacji społeczno-politycznej w polityce oświatowej w wyniku zmieniających się wraz z kolejnymi wyborami władz państwowych i ustawodawczych oraz ich rzutowanie na funkcjonowanie szkół i instytucji edukacyjnych III RP.

2. Istota i zakres zmian w relacjach między władzami politycznymi państwa a edukacją publiczną i niepubliczną w III RP.

3. Upolitycznienie i upartyjnienie a możliwości autonomii i samorządności edukacji szkolnej oraz pozaszkolnej w sferze publicznej.

4. Demokratyzacja oświaty publicznej wobec tendencji i zmian jej ograniczania przez władze resortu edukacji.

5. Miejsce na innowacje i eksperymenty pedagogiczne w warunkach zmieniającej się polityki edukacyjnej państwa

6. Nierówności społeczne w edukacji - skuteczność lub nieskuteczność ich zmniejszania

7. Curriculum a podręczniki szkolne i środki dydaktyczne

8. Uspołecznienie oświaty publicznej w społeczeństwie sterowanym przez autokratyczne władze

9. Możliwości rozwoju oddolnych ruchów i projektów innowacyjnych w edukacji

10. Dokąd zmierza polityka edukacyjna III RP?

11. Patologie, paradoksy i aporie polityki edukacyjnej państwa.

12. Nowe podejścia w metodologii badań polityki edukacyjnej


Rejestracja elektroniczna jest już możliwa od 1 października 2018 r. Czekamy i zapraszamy.

15 października 2018

60.lecie gdańskiej pedagogiki


W roku 2018 pedagogika gdańska obchodzi jubileusz 60. lecia swego istnienia. Jak odnotowuje w zaproszeniu na konferencję dyrekcja Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego:

W 1958 roku ówczesne kierownictwo Ministerstwa Oświaty podjęło decyzję o uruchomieniu w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku studiów na kierunku pedagogika. Potwierdzeniem tego było zarządzenie nr 97 Ministra Oświaty z 29 maja 1958 r., na mocy którego - z dniem 1 lipca tegoż roku - na Wydziale Filologiczno – Historycznym WSP utworzona została sekcja pedagogiki. Studia pedagogiczne w Gdańsku stały się faktem.

Wspomniane decyzje zapoczątkowały systematyczny rozwój strukturalny i kadrowy gdańskiej pedagogiki. Zintensyfikowały też badania naukowe prowadzone przez pionierów gdańskiej pedagogiki – uczonych tej miary, co prof. dr Romana Miller, prof. dr Kazimierz Kubik, prof. dr Ludwik Bandura, prof. dr Kazimierz Sośnicki. Byli oni współtwórcami dorobku subdyscyplin pedagogicznych i autorami fundamentalnych dzieł z ich zakresu. Dzieło wymienionych podjęły kolejne pokolenia pedagogów gdańskich, wśród których nie brakowało uczonych światowego formatu.
Akcentując wątki jubileuszowe mamy pełną świadomość, że wiele doświadczeń i intelektualnych przygód pedagogów gdańskich stało się udziałem całego środowiska pedagogicznego w Polsce. Chcemy zatem, korzystając z okazji, jaką stwarza nasz jubileusz, zaprosić Państwa do dysputy akademickiej poświęconej skomplikowanym losom pedagogiki polskiej w ostatnim sześćdziesięcioleciu, ujmowanym zarówno w perspektywie historycznej, jak i współczesnej.


Na stronie Instytutu Pedagogiki przywołuje się w dziale "historia" następujące wydarzenia:

Historia Instytutu Pedagogiki związana jest z chlubną tradycją uprawiania pedagogiki jako dyscypliny naukowej w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. Po powołaniu 20 marca w 1970 roku Uniwersytetu Gdańskiego, który powstał z połączenia Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku i Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Sopocie, pedagogowie skupili się w Instytucie Pedagogiki i Psychologii. Jego dyrektorem został prof. dr Ludwik Bandura, wieloletni pracownik WSP.

W 1972 roku został utworzony Instytut Pedagogiki, a jego dyrektorem do 1978 roku była doc. dr Irena Jundziłł. W kolejnej kadencji (1978-1981) funkcję dyrektora pełnił prof. dr hab. Klemens Trzebiatowski. Działalność naukowo-badawcza i dydaktyczna Instytutu Pedagogiki była realizowana w pięciu zakładach: Zakładzie Dydaktyki, Zakładzie Teorii Wychowania, Zakładzie Historii Nauki, Oświaty i Wychowania, Zakładzie Pedagogiki Specjalnej i w Zakładzie Nauczania Początkowego.
Pod względem kadrowym i naukowym Gdańsk był drugim po Warszawie prężnym ośrodkiem nauk pedagogicznych w Polsce. Ważnymi postaciami środowiska byli między innymi profesorowie: Ludwik Bandura, Kazimierz Kubik, Romana Miller, Kazimierz Podoski, Kazimierz Sośnicki, Klemens Trzebiatowski; docenci: Halina Borzyszkowska, Marian Grochociński, Irena Jundził, Kazimierz Kurpis, Bolesław Maroszek, Tadeusz Mądrzycki, Lech Mokrzecki, Leon Niebrzydowski, Marian Pyrz, Józef Rembowski, Irena Szumielewicz, Elżbieta Zawadzka.

W latach 80. funkcje kierownicze Instytutu Pedagogiki pełnili: prof. dr hab. Lech Mokrzecki (1981-1990) i doc. dr hab. Jan Żebrowski (1990-1996). W kolejnych latach Instytutem Pedagogiki kierowali: prof. dr hab. Tomasz Szkudlarek (1996-2002) i prof. UG, dr hab. Maria Mendel (2002-2008). Struktura Instytutu ulegała zmianie – powstawały kolejne zakłady i pracownie. Kultywowano najlepsze tradycje badań, ale także odważnie podejmowano nowe ich kierunki.

Znaczący stał się udział pracowników Instytutu Pedagogiki we współpracy naukowej z zagranicą. Honorowy Doktorat, jaki przyznano w 2006 roku prof. dr. hab. Tomaszowi Szkudlarkowi na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu w Linkőping (Szwecja), stanowiący wyraz uznania dla Jego zasług, stał się dumą gdańskiego środowiska pedagogów. Znakiem wyróżniającym i charakteryzującym gdańskie środowisko pedagogiczne stały się cykliczne konferencje i seminaria naukowe. Dzięki działaniom kadry naukowej Instytut Pedagogiki stał się ważnym miejscem rozwoju pracowników nauki.

Przestrzenią, która przez wiele lat łączyła gdańskie środowisko naukowe pedagogów był budynek przy ulicy Bolesława Krzywoustego 19 w Gdańsku Oliwie. Z tym miejscem związane były osoby, które do dzisiaj utrzymują bliski kontakt z Instytutem. Są to między innymi profesorowie: prof. dr hab. Joanna Rutkowiak, prof. dr hab. Henryk Machel, prof. UG, dr hab. Ewa Rodziewicz. W 2009 roku nastąpiła przeprowadzka do nowego obiektu przy ulicy Bażyńskiego 4. Dyrektorem Instytutu Pedagogiki był wówczas prof. UG, dr hab. Romuald Grzybowski (2008-2012). Symboliczne pożegnanie siedziby przy ulicy Krzywoustego nastąpiło 11 czerwca 2008 roku. Już w nowym obiekcie Instytut Pedagogiki poszerzył kształcenie o nowe kierunki studiów i specjalności.



Już miały miejsce na mniejszą skalę, ale znaczące naukowo seminaria poświęcone wspomnieniom o Mistrzach i ich dziełach oraz poruszające aktualność ich dokonań czy pedagogicznego credo. W minionym tygodniu odbyła się debata o dziełach jednego z najwybitniejszych polskich pedagogów - Kazimierza Sośnickiego, który w ostatnich latach swojego życia służył pedagogice akademickiej i oświacie właśnie w Gdańsku. Notę na temat powyższego seminarium zamieściła w Facebooku prof UG Maria Szczepska-Pustkowska:





14 października 2018

O kondycji polskich nauczycieli... także w Islandii



Kondycja – jak podaje Wikipedia – to aktualny stan fizjologiczny organizmu podlegający zmianom pod wpływem czynników środowiska zewnętrznego. Wynika ona ze stanu odżywienia i wytrenowania organizmu, a także zabiegów pielęgnacyjnych.

Spróbujmy znaleźć odpowiedź na pytanie: Jaka jest kondycja nauczycielskiego stanu pod wpływem czynników środowiska zewnętrznego, skoro jest ono nie tylko zróżnicowane co do siły i zakresu wywierania wpływu na innych, ale także generuje skutki uboczne, odroczone w czasie? Co jest dla nauczycielskiego organizmu jego siłą odżywczą, a co wynika ze stanu wytrenowania i zabiegów pielęgnacyjnych ze strony wskazanych w definicji czynników zewnętrznych?

Jest też w definicji opisowej mowa o rodzajach kondycji, toteż można tę kategorię wykorzystać jako metaforę do analizy nauczycielskiego stanu wyróżniając w ślad za tym następujące rodzaje jego kondycji:

kondycja fizyczna, cielesna - możność wykorzystania przez nauczyciela własnego organizmu w pracy, jego wytrzymałość na trudy pełnionej profesji;

kondycja "grantowa" – typowa dla nauczycieli zarabiających z tytułu udziału lub kierowania projektami dydaktycznymi w ramach Narodowej Strategii Spójności i Europejskich Funduszy Społecznych. To maksymalnie rozwinięta tkanka grantowa, dzięki której można mówić o wyrazistości rozwiniętego Kapitału Ludzkiego.

kondycja głodowa – widoczne zarysy żeber i zewnętrznych guzów pohospitacyjnych, niska wydajność lub dzielność pracy, słaby rozwój tkanek profesjonalnej autonomii i funkcjonowania pomimo wypalenia zawodowego;

kondycja hodowlana – pożądana ze strony Ministerstwa Edukacji Narodowej kondycja specjalistów od tzw. dobrych (dla władzy) praktyk, a więc nauczycieli wyselekcjonowanych przez nadzór pedagogiczny do reprodukcji interesów MEN. Nauczyciele o tej kondycji mają dobrze rozwiniętą tkankę uległości, lojalności, konformizmu przy słabo rozwiniętej tkance osobistej godności i profesjonalizmu.

kondycja wystawowa – wizerunek nauczycieli w społeczeństwie, ich image oraz ich postrzeganie i stosunek do nich.

Każdy nauczyciel dysponuje kondycją, tylko może ona mieć różny stan ogólny: słaby, przeciętny czy wysoki. Kiedy dyskutuje się w sferze publicznej o stanie nauczycielskim, to najczęściej jest on pochodną uogólnionej opinii o profesji w sondażach tak, jakby nauczycielski stan nie był wewnętrznie zróżnicowany.

Tymczasem nauczyciel nauczycielowi nie jest równy. Różnią się oni wiekiem, stażem pracy, stopniem awansu zawodowego, płcią, dochodami, stanem cywilnym, dochodami, rodzajem zatrudnienia (Karta Nauczyciela, Kodeks Pracy czy tzw. umowy śmieciowe), miejscem pracy (miasto-wieś), typem placówki (publiczna, niepubliczna), w przypadku szkół – typem szkoły, a nawet wewnątrz niej przydzieloną do prowadzenia klasą szkolną, byciem wychowawcą lub tylko przedmiotowcem, a w tym prowadzeniem zajęć z dyscyplin egzaminacyjnych lub nie (tzw. "michałki"), naukowych, artystycznych, technicznych, religijnych lub fizycznych itp.

Na Facebooku krąży nauczycielski żart, bowiem ministra edukacji Anna Zalewska przebywa w Dniu Edukacji Narodowej w Republice Islandii, gdzie weźmie udział w I Zjeździe Nauczycieli Polskich w Islandii i spotka się z nauczycielami polskich szkół na Islandii. Czyżby był to nowy kierunek emigracji nauczycielskiej za chlebem?


W związku z tym, ze minsitrzyca edukacji nie złożyła Państwu jeszcze życzeń, kieruję je do wszystkich nauczycieli we własnym imieniu. Niezależnie od stanu Państwa osobistej i profesjonalnej kondycji składam w Dniu Edukacji Narodowej korczakowskie życzenie, by zatroszczyć się o własną wolność, autonomię, gdyż "nie da się wychowywać innych w wolności i do wolności samemu będąc zniewolonym".

Nauczyciele! Bądźcie ODLOTOWI!

Ponoć premier Mateusz Morawiecki chce się pozbyć 5 ministrów:

Jak tylko będzie mógł, premier z rządu usunie wicepremier Beatę Szydło, ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka, ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego, szefową MEN Annę Zalewską i minister bez teki Beatę Kempę.

Nawet, jak pozbędzie się Anny Zalewskiej oferując Jej ambasadorstwo w Islandii, to rodzice rozliczą tę partię w wyborach parlamentarnych za deformę edukacji, za cofanie polskiego szkolnictwa w mroki PRL.

13 października 2018

Humanistyka - po coś, czyli recenzja na ekranie krytycznego myśłenia


Po co nam humanistyka? Zdaniem autora książki prof. Lecha Witkowskiego humanistyka musi być po coś, a więc stanowić wartość heteroteliczną, a nie autoteliczną. Wynika to tak z tytułu jego najnowszej monografii - "Humanistyka stosowana" oraz z wprowadzenia do jej zawartości. Jego zdaniem naiwne, sentymentalne i niedojrzałe jest przekonanie, że humanistyka może być zarówno bezinteresowna, jak i wdrożeniowa.

Jej bezinteresowność jest pozorem, gdyż "(…) staje się de facto interesownym utrwalaniem prawa do zaślepiającej odmowy poważnego pogłębiania własnego bycia w świecie i do wygodnego, a maskowanego spłycania w odbiorze największych dzieł humanistów "kompletnych" w ich dawaniu do myślenia , odnoszących refleksję do życia, jego obszarów i pułapek (aż po zło - zbrodnię i ludobójstwo).". (s.19)

Dali Bóg, nie rozumiem tej argumentacji, skoro nie wszyscy humaniści ... utrwalają prawo do zaślepiającej odmowy poważnego pogłębiania własnego bycia w świecie i do wygodnego, a maskowanego …". Skąd Autor czerpie tę rację? Co jest jej przesłanką, w wyniku której odmawia humanistyce i jej twórcom prawa do jej bezinteresowności, ani do bycia po nic, ani do bycia dla kogoś czy czegoś?


Nie budzi sprzeciwu natomiast tłumaczenie, że humanistyka traci swoją autoteliczność, kiedy "(…)ulegający tej interesowności i kierujący się mierzalnym zyskiem nie są w stanie(i to jest ich nierozpoznana często strata ) uświadamiać sobie własnych ograniczeń ani dostrzegać alternatyw projektujących inny sens i wartość własnego zaangażowania. Tacy "humaniści", nieświadomi szkodzenia humanistyce, stają się argumentem przeciw otwarciu na pełnię refleksji, skoro to "bezużyteczne głupstwa, jakaś historia, jakaś filozofia, po co to komu?" (tamże)

A jednak takie odczytanie jest mylne, gdyż L. Witkowski upomina się o humanistykę, która jest pochodną wirtuozerii, pasji i inicjacji, o ile są te fenomeny takimi, jakimi on ich doświadcza w kontakcie z dotychczasowymi wytworami, dziełami poddanych własnym badaniom wytworom humanistyki. Jego perspektywa jest - jak twierdzi - radykalnie odmienna, upominająca się "(…) o zrozumienie jej wagi i stosowanie... w samej humanistyce w interesie jej samej i jakości praktyki społecznej w profesjonalnym wydaniu rozmaitych sfer życia oraz form instytucjonalnych" (s. 20)


Wydawałoby się zatem, że dla tego filozofa humanistyka stosowana to taka, która jest zaangażowana w autoteliczny sens i wartość humanistyki jako takiej. To, czy stanie się ona impulsem dla szeroko pojmowanej praktyki społecznej, "ekologii umysłu", to już jest inna kwestia. Humanistyka nie jest w kontrze do czegokolwiek, co nią nie jest, ale co może czerpać z jej źródeł, zaś Humanista "(…) nie uniknie ani źródłowych powrotów, ani uwspółcześnionych dzięki nim przewrotów, gdy odważy się czytać wielkich ponad głosami ich następców, nie zawsze zdolnych oddać im sprawiedliwość w nowych kontekstach" (s. 21).

W takim miejscu zawsze pojawia się pytanie o rozstrzygające i rzekomo obiektywne kryteria rozpoznawalności WIELKICH od ich następców, skoro z dziejów humanistyki wiemy, że cecha wielkości zależy w dużej mierze od tych, którzy ją komuś przydają (najczęściej zresztą lokując samych siebie w tym gronie). Po co mieszać sprawiedliwość do odczytywania dzieł innych? Jaką sprawiedliwość ma autor na myśli? Może sprawiedliwością być przecież spychanie do niepamięci, nieobecności tych, którzy ustawicznie upominali się także w swoich rozprawach o wyróżnienie ich jako wybitnych, wielkich z powodów zakorzenionych w kontekstach historycznych, prawnych, politycznych, społecznych, kulturowych itp.?

Czy przedstawiciel nauk humanistycznych, a tym bardziej społecznych powinien tak samo jak L. Witkowski organizować dyskurs humanistyczny, podejmować wysiłek pozyskiwania (...) instrumentów przydających tej przestrzeni potencjału zupełnie innej siły sprawczej, a nawet zbawczej wobec prób przekreślania wartości humanistyki w funkcjonowaniu uniwersytetów i w wyposażeniu kulturowym adeptów wielu obszarów szkolnictwa wyższego" (s. 22)?

Autor przywołanej tu monografii nie musi zapewniać czytelników o własnych zasługach w walce z otwartą przyłbicą z psychologami, pedagogami czy filozofami, by niejako zobowiązać ich do wdrożenia jego studiów do "humanistycznych zastosowań w Polsce", gdyż czytelnicy mają prawo do osobistego odczytania także jego publikacji, bez powyższego imperatywu. Nikt nie będzie klonem L. Witkowskiego , dzięki czemu może przekroczyć stan jego dokonań na miarę własnej metodologii badań oraz przyjętych przez siebie założeń czy posiadanych instrumentów poznania.

Właśnie dlatego warto czytać książki także tego filozofa, by móc nie zgadzać się z jego miejscami dość autorytatywnym stylem perswazji osadzonej w niezrozumiałych dla zdecydowanej większości uwikłaniach osobistych dróg i problemów autora w różnych środowiskach akademickich. Po co je nieustannie przywoływać? Czyż na tym ma polegać humanistyka stosowana, że stosuje się miejscami jej treść jako oręże do zadawania ran minionym przeciwnikom, przełożonym, merytorycznym krytykom, a unikania ostrza krytyki wobec tych, których ani dzieła, ani dokonania tego nie usprawiedliwiają? Może w tym kryją się konteksty jakiejś sprawiedliwości?

Znamy humanistów, dla których nauka jest w stylistyce felietonu orężem do zastosowania jej w walce politycznej o władzę w państwie, stąd ich nawet partyjne zaangażowanie w próbę ingerowania w politykę i ludzi władzy albo opozycyjną wobec niej aktywność. Jedni konsekwentnie trzymają się własnej formacji politycznej (np. Jan Hartmann - lewicy) a inni zmieniają swoje afirmację w zależności od tego, czy uprawiana polityka im odpowiada (np. Jadwiga Staniszkis - raz za prawicą, innym razem za lewicą). Czyż nie są humanistami? Są. Czy powinni zajmować się Gregory Batesonem lub Erikiem H. Eriksonem, by odczytywać ich dzieła z taką samą pasją, która natchnęła do twórczej pracy Lecha Witkowskiego? Nie.


Niech każdy, kto z pasją prowadzi badania, sam dokonuje wyborów ich przedmiotu, określa ich cele, formułuje własne problemy i stara się je rozwiązywać bez naśladowania tak L. Witkowskiego, jak i innych humanistów, których tu nie wymienię, by nie być posądzonym o stronniczość. Warto czytać książki L. Witkowskiego, podobnie jak książki wielu innych autorów, byle właśnie czynić to z pasją, wirtuozerią i inicjując własne, niezależne podejście badawcze.

Autor przyznaje, że określenie "humanistyka stosowana" jest pochodną postulatu Marii Janion, która przypisała temu określeniu miano praktyki i myśli pomagającej tej praktyce "(…) rozumieć samą siebie w różnych sferach działania kulturowego i społecznego." (s. 37). Nie jest to słuszne podejście do humanistyki, gdyż każda nauka stosowana jest nauką praktyczną, aplikacyjną. Tak jest z psychologią, socjologią, pedagogiką, naukami o polityce czy mediach itd.

Przypisanie zatem humanistyce zwrotnej relacji między nią a praktyką skutkuje imperatywem typowym dla inżynierii społecznej czy psychicznej manipulacji, tymczasem humanistyka w zakresie swoich badań podstawowych staje na straży człowieczeństwa, humanum i autotelicznych wartości. Rozumiem intencję M. Janion i jej epigona w tym zakresie, by praktycy zaczęli myśleć, czerpać z idei, teorii i modeli inspiracje do własnych praktyk. Jednak humanistyka musi być w swej istocie poza zobowiązaniem do jej aplikacji w praktyce. Inaczej będzie dalej redukowana do zastosowań jako jedynie zasadnych naukowo i godnych finansowo wsparcia.

Mam nadzieję, że nie znajdą się inżynierowie środowisk czy dusz ludzkich, którzy po przeczytaniu niezwykle interesującej monografii Lecha Witkowskiego postanowią wdrożyć ją do naszej rzeczywistości społecznej czy psychoduchowej. Pozwólmy czytelnikom suwerennie rozpoznać sens zawartych w książce przesłań, idei czy teorii, by kontynuować ich nowe odczytanie. Aplikując je bowiem w praktyce zaprzeczą temu, co jest kluczowe dla humanistyki.












12 października 2018

NARODOWY OPERATOR ODROCZONYCH W CZASIE "USŁUG" - POCZTA POLSKA


Poczta Polska straciła w moich oczach swoją wiarygodność i markę. Na swojej stronie chwali się, że jest największym polskim operatorem pocztowym z ponad 459-letnią tradycją. Chyba zarządzający tą firmą nie wiedzą, co się w niej dzieje i jak ona funkcjonuje, albo są na tyle niekompetentni, że naruszają dobre imię tak ważnego operatora usług pocztowych!

Jestem już od kilku lat mocno sfrustrowany faktem braku odpowiedzialności i profesjonalizmu pracowników Poczty Polskiej, która kompromituje urząd, państwo i służby publiczne. Mało kto przejmuje się tym faktem, że ze środków instytucji państwowych wydatkowane są pieniądze na opłaty pocztowe, wcale nie takie małe, ale listy trafiają w terminie, który dewaluuje ich zawartość.

Wysłana pocztą korespondencja z Łodzi do miejscowości w okolicach Częstochowy "idzie" cały tydzień. Mamy kolejny rok akademicki. Rektorzy, dziekani kierownicy jednostek akademickich wysyłają do różnych instytucji i osób zaproszenia na uroczyste inauguracje, ale także na konferencje, sympozja, debaty naukowe, posiedzenia komisji awansowych itp. Dziekan Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Szczecińskiego pisze: "Sprawdziłam dzisiaj. 2 października wysłany został list do Pana Profesora na adres domowy. Jeśli nie dotarł, to ogromnie mi przykro."

List do tej pory nie doszedł. Zaproszenia otrzymuję na dzień lub kilka po wydarzeniu, w którym miałem uczestniczyć. Nie przypuszczałem, że może mieć miejsce tak zła usługa Poczty Polskiej, że zaproszenia trafiają do mnie po terminie.

Kto zarządza tą firmą? Kto odpowiada za tak skandaliczne opóźnienia? Po co instytucje i obywatele wydają pieniądze na usługę, która nie ma żadnego sensu? To rzeczywiście jest już teoretycznie Poczta Polska, bo po I wojnie światowej listy dostarczano znacznie szybciej niż dzisiaj. Dziekan ze Szczecina zapewnia o wysłaniu pisma i przeprasza, że od ponad tygodnia jeszcze do mnie nie dotarło. Teoretyczne państwo w państwie?

Dla zainteresowanych podaję:

ILE ZARABIA PREZES POCZTY POLSKIEJ?

Prezes Zarządu Spółki zarabia 49 tys. zł miesięcznie – tyle wynosi jego podstawowe wynagrodzenie, oprócz tego w skład wynagrodzenie wchodzi wynagrodzenie uzupełniające, które w skali roku nie może przekroczyć 25% wynagrodzenia podstawowego. Maksymalna kwota wynagrodzenia uzupełniającego może wynieść 147 tys. złotych za rok obrotowy.

Wiceprezes Zarządu Spółki zarabia 47 tys. złotych miesięcznie, maksymalna kwota wynagrodzenia uzupełniającego w jego przypadku może wynieść 141 tys. złotych. W skali roku wiceprezes otrzymuje 564 tys. złotych wynagrodzenia podstawowego, jeżeli doliczymy do tego maksymalną kwotę wynagrodzenia uzupełniającego, to może zarobić nawet 705 tys. złotych.

ILE ZARABIAJĄ CZŁONKOWIE ZARZĄDU POCZTY POLSKIEJ?

Członek Zarządu Spółki otrzymuje 47 tys. zł miesięcznie, maksymalna kwota wynagrodzenia uzupełniającego wynosi tak jak w przypadku wiceprezesa 141 tys. złotych, z tym, że te wszystkie kwoty należy pomnożyć razy cztery, bo tylu jest członków zarządu spółki. A więc w skali rok wszyscy członkowie zarządu otrzymują 1,13 mln złotych, a jeżeli doliczymy do tego wynagrodzenie uzupełniające to koszt wynagrodzeń wyniesie 1,41 mln złotych.

Całkowita roczna suma wynagrodzeń dla tego organu wynosi 2,85 mln złotych. Wynagrodzenie Zarządu Poczty Polskiej i Banku Pocztowego łącznie kosztuje nas 7,11 mln zł rocznie.


Przepraszam nadawców, że nie odpowiadam na listy, zaproszenia czy przesyłane do mnie pisma, bo dochodzą z tak dużym opóźnieniem, że nie mam możliwości na terminową reakcję. Korzystam służbowo z usług i płacę operatorowi, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Nie wszystkie pisma czy publikacje mogę wysłać drogą elektroniczną.

Być może przymus zamieszczania w uczelnianych repozytoriach rozpraw sprawi, że książek też już nie będziemy wysyłać. Prezesowi Poczty Polskiej sprawię większą przyjemność, bo nie będzie musiał w ogóle przychodzić do pracy.

11 października 2018

Nauczyciel Roku 2018 vs wyklikany Nauczyciel Na Medal 2018

Ogromnie mnie cieszy każdy akt wyróżniania nauczycieli w skali kraju czy regionu. Najlepsi powinni być obecni w przestrzeni publicznej, by promieniować na innych, otwierać na ich dokonania, doświadczenia, sukcesy, ale i zapewne niepowodzenia.

Nie jest - rzecz jasna - łatwo ubiegać się o zaszczytny tytuł "NAUCZYCIELA ROKU 2018", gdyż konkuruje ze sobą ponad 600 tys. nauczycieli. Jury corocznego konkursu, który ogłaszany jest przez redakcję "Głosu Nauczycielskiego", a patronuje mu także członek Komitet Nauk Pedagogicznych PAN reprezentowany w składzie Kapituły przez wiceprzewodniczącego KNP PAN - prof. dr. hab. Stefana M. Kwiatkowskiego (Rektora Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie), dokonuje selekcji zgłoszeń dziesiątek kandydatów.

W tym roku o powyższy tytuł ubiegało się 13 nauczycieli. Nie wiem, czy liczba oznacza pech dla "przegranych", skoro już sam fakt nominacji stał się znaczącym wyróżnieniem. Dla jednego z nich trzynastka okazała się szczęśliwa. Zwycięzcą został w tym roku nauczyciel filozofii, etyki, wiedzy o kulturze oraz historii sztuki z II Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego w Sopocie - mgr Przemysław Staroń.

Laureat jest z wykształcenia psychologiem i kulturoznawcą po studiach na tych kierunkach w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie, które ukończył w 2010 r.


Nieobecna na tej uroczystości minister edukacji mgr Anna Zalewska zlekceważyła Konkurs, bo jego organizatorem jest od samego początku Związek Nauczycielstwa Polskiego, a więc opozycyjny i - co gorsza dla tej władzy - lewicowy związek branżowy. Szkoda. Polacy dowiadują się zatem przed wyborami, jak nie szanuje się nauczycieli w naszym kraju dzieląc ich na "swoich" i "obcych", na tych, którym ministra poda rękę i na tych, którym nie prześle nawet listu gratulacyjnego.

To tylko potwierdza jak głęboko rządzący dzielą polskie społeczeństwo, przedstawicieli poszczególnych zawodów według kryterium - political correctness. Kto jest ZA "dobrą zmianą", temu minister dłoń uściśnie. Laureat Konkursu - P. Staroń urodził się w 1985 r., a ponoć dla obecnej władzy nie jest to najlepsza legitymacja. Jak twierdzi jeden z polityków obozu władzy - tylko urodzeni po 1989 r. mogą być osobami zacnymi, jako nieskażone tamtym ustrojem.

Minister edukacji lekceważy ten konkurs, bo ogłosiła własny, prawicowy. Nauczyciele są dla MEN lewoskrętni i prawoskrętni,a przecież trzeba opowiedzieć się za jednym i jedynie słusznym kierunkiem r(d)eform.

Mnie bardzo cieszy każda nominacja i wyróżnienie dla nauczycieli z polskich przedszkoli i szkół. Ten zawód jest nadal sproletaryzowany, nędznie opłacany, szykanowany politycznie, dewaluowany przez władze wszystkich opcji politycznych, których reprezentanci pamiętają o nauczycielach najczęściej w okresie kampanii wyborczej i Dniu Edukacji. Potem szybko o nich zapominają, bo chyba mają jakieś uprzedzenia, kompleksy albo negatywną pamięć z własnych lat szkolnych.

Nie martwmy się. Ten stan nie ulegnie poprawie.

Wczoraj spotkałem się z środowiskiem ludowców w Instytucie Macieja Rataja w Warszawie. Rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy o edukacji w kontekście zachodzących w niej zmian i jej uwarunkowań politycznych. W zróżnicowanym pokoleniowo środowisku byli też emerytowani już nauczyciele. Wspominali złe traktowanie ich profesji przez rządzących w różnych okresach III RP, bo o czasach PRL nie było sensu już mówić, skoro wracają wielkimi i kompromitującymi "krokami" w polityce oświatowej A. Zalewskiej.

Zastanawiali się, jak to jest możliwe, że w wyborach do samorządów kandydują także nauczyciele, a kiedy zostają już wybrani, to jakby nagle zapomnieli, po co stali się radnymi. Nie zmieniają oblicza polskiej szkoły, edukacji, nie uruchamiają procesów demokratyzacyjnych. Czyżby zadowalali się, jak posłowie czy członkowie rządu, poprawą własnego statusu społecznego i finansowego? Tak łatwo się alienują od własnego środowiska? Czy może są tak ulegli wobec każdej władzy, że nie ośmielają się być forpocztą koniecznych zmian w szkołach?

Mamy w kraju jeszcze jeden konkurs na NAUCZYCIELA NA MEDAL 2018! Nie po raz pierwszy wypowiadam się na temat takich konkursów, które w gruncie rzeczy są niczym innym, jak promocją towarów i usług, na które nie ma w kraju szczególnego popytu. Proszę zobaczyć, że Nauczycielem na Medal zostanie ten, który uzyska najwięcej kliknięć! To popkulturowy wybór. Nie ma potrzeby merytorycznego analizowania dokonań. Liczą się kliknięcia.


Zwycięzca i wyróżnieni będą mieli swoje 5 minut w lokalnych mediach i kolumnę w prasie organizującej ten niby-konkurs. Na laureatów czekają medale Marszałka Województwa (...), które zostaną wręczone podczas uroczystej gali oraz "wspaniałe" nagrody - wśród nich studia podyplomowe, wyjazdy do SPA i zagraniczne wycieczki, etui na karty kredytowe oraz kosmetyczkę. Są też słowniki czy voucher na kolację w hotelowej restauracji.

Jakie to upokarzające. Rządzący wypłacają sobie wysokie nagrody finansowe, a jak trzeba, to bankier sypnie stówką dla syna czy córki polityka, załatwi wysoko płatne stanowisko. Piłkarze, siatkarze, lekkoatleci są przyjmowani w Pałacu Prezydenckim, a nawet dostają nie etui na karty kredytowe, ale znaczący przelew na konto.

A nauczycielom.... no cóż, klikajmy... i gratulujmy, bo przecież każdy ma swojego ulubionego pedagoga z czasów własnej edukacji.