01 lipca 2018
Uczniowie - nic się nie stało!
Skończył się pierwszy rok szkolnej pseudoreformy ustrojowej, która została narzucona odgórnie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Cofnięcie szkolnictwa do stanu sprzed 1999 r. wynikało z podporządkowania jej programowi wyborczemu koalicyjnej partii władzy - Prawo i Sprawiedliwość oraz Nowa Prawica. W tle jest profesor UJ, który nie miał żadnych kompetencji merytorycznych do zajmowania stanowiska w tym względzie. No cóż, niektórzy nie liczą się z własnym wizerunkiem i uczelni, którą reprezentują.
Zwycięzca wyborów parlamentarnych od 1993 r. „bierze” w tym kraju wszystko, a przede wszystkim szkolnictwo, gdyż jest to doskonałe środowisko do manipulowania społeczeństwem i zyskiwania popleczników politycznych. Można, rzecz jasna, też tracić, ale dla rządzących nie ma to znaczenia, gdyż najważniejsze jest personalne wybicie się w przestrzeni publicznej tak, by można było być zapamiętanym jako dobroczyńca dzieci i młodzieży.
Stanowisko ministra resortu edukacji należy do jednego z najpopularniejszych, gdyż z racji powszechnego obowiązku (przymusu) szkolnego musi on/ona bardzo często zabierać głos publicznie, i to z różnych powodów, w tym zawiązanych z kalendarzem roku szkolnego i kluczowymi dla niego wydarzeniami (np. rekrutacja do szkół, egzaminy państwowe, ferie, nauczycielskie płace, lektury szkolne, itp.).
Mój wpis ma adekwatny tytuł do kiepskiej kondycji polskich piłkarzy na Mundialu, gdyż – podobnie jak reforma szkolna – wzbudzili oni w dużej części społeczeństwa przesadne oczekiwania i nadzieje, które były niespójne z ich wyszkoleniem i sprawnością. Minister edukacji Anna Zalewska też nie ma wiedzy na temat polityki oświatowej, toteż swoją ignorancją posłużyła partii władzy do realizacji populistycznej obietnicy wyborczej nielicznej części społeczeństwa, która była niezadowolona z gimnazjów.
Frustrację można bardzo łatwo wywołać odpowiednią kampanią propagandową, toteż nic dziwnego, że początkowo nasi rodacy - uwielbiający wszelkiego rodzaju kontestacje, a szczególnie wobec istniejącej władzy - z nieskrywanym zadowoleniem poparli program PiS, być może także ze względu na zapowiedź likwidacji gimnazjów. Kto by się wówczas zastanawiał nad tym, jakie były zalety minionego rozwiązania ustrojowego, a jakie słabości, wady i dlaczego można było inaczej rozwiązać problemy, które istotnie w części tych szkół miały miejsce.
Wystarczyło, że dziecko, wnuk w rodzinie czy wśród znajomych działaczy PiS miało problem z uczeniem się w gimnazjum, żeby na fali niezdiagnozowanych dobrze czyichś niepowodzeń wspierać nonsensowny projekt niszczenia modelu szkoły, która istnieje w każdym nowoczesnym i rozwijającym się gospodarczo państwie świata. Wystarczyło inaczej zrekonstruować system szkolny, by ci, którzy istotnie nie mieli potencjału i aspiracji do uczenia się przez 9 lat na poziomie ogólnokształcącym mogli znaleźć odpowiedni typ szkoły czy poziomu kształcenia dla dobra własnego rozwoju i szans edukacyjnych.
Populistyczna władza zawsze rozwiązuje problemy społeczne, w tym edukacyjne, najprostszymi środkami – zlikwidować, zamknąć, zniszczyć, zapomnieć, nie dostrzec, uniknąć, nie ponosić odpowiedzialności itp. Jak zaczyna się coś od nowa, a w tym przypadku mamy powrót do odnowy starego, to zanim pojawią się towarzyszące temu patologie, ujawnią dysfunkcje i straty szkolne, reformatorów nie będzie już u władzy, a być może i w kraju, bo ostatnio media ujawniają zapowiedź „ucieczkę” minister Anny Zalewskiej w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przypomnimy jej wówczas, jak komentowano w PiS "uciekinierów" z PO. Ich też nie rozliczono z kłamstw, manipulacji, chaosu i ignorancji.
Ten rok szkolny owocował już nieudaną próbą odwołania przez opozycję ministry edukacji, a związkowcy ogłaszali nawet akcje protestacyjne. Z końcem roku zostaje ona wywołana ponownie do tablicy, ale szansa na dyskredytację jest mała, bowiem przed nami są jesienne wybory samorządowe. Tymczasem zmiana ustroju szkolnego, jak słusznie przewidywali to ponad półtora roku temu politolodzy, miała być orężem w pogrążeniu ostatnich struktur demokratycznych w naszym państwie jako tych, które nie poradzą sobie z reformą szkolną. Różne były tu naciski centrum władzy, manipulacje, bo przecież nie wszystkie samorządy zgodziły się na podyktowaną im przez kuratorów oświaty zmianę sieci szkolnej, nie wszystkie też otrzymały zwrot poniesionych kosztów dostosowania szkół do ich nowych zadań i funkcji (za karę, za nieposłuszeństwo czy brak akceptacji).
Był to rok niewidocznej dla większości rodziców i ich dzieci, a więc także politycznie im obojętnej, wymiany kadrowej na stanowiskach dyrektorów placówek oświatowych. To, że wymieniono kuratorów oświaty, ich zastępców, wizytatorów nie budziło już niczyjego zdumienia, bo podobnie czyniły poprzednie formacje rządzące. Natomiast to, że do konkursów na dyrektorów przedszkoli i szkół nie chcą przystępować znakomici, bo doświadczeni zawodowo nauczyciele jest świadectwem oporu środowiskowego przeciwko ręcznemu sterowaniu nadzorem szkolnym.
Do partycypowania we wdrażaniu reformy „top-down” włączają się często zakompleksione osoby, bez osiągnięć i kompetencji, dla władzy za to łatwe do manipulowania, bo widzą w tym szansę dla siebie, a nie liczą się z realnymi stratami dla dzieci młodzieży. Tak jest zawsze. Zły pieniądz w takich sytuacjach wypiera lepszy. Zresztą, widać jak rządzący manipulują opinią publiczną rozdając pieniądze - zamiast rzeczywiście potrzebującym - wszystkim, bez wyjątku, byle tylko zaskarbić sobie akceptację społeczną przed kolejnymi wyborami.
Na szczęście, niezależnie od poziomu arogancji, ignorancji i manipulacji władzy edukacja toczy się własnym nurtem. Właśnie dlatego można zawołać: „Polacy/Uczniowie – to, że jest pseudoreforma – nic się nie stało!” Nauczycieli mamy w większości dobrze wykształconych, wrażliwych, sumiennych, odpowiedzialnych, a zatem niezależnie od polityki i politruków proces kształcenia i wychowania biegnie prawidłowo. Dzieci są wspierane w rozwoju, uczą się, uzyskują wsparcie, są doskonalone ich umiejętności.
Nauczyciele nie opuszczają swoich podopiecznych podobnie, jak pielęgniarki czy lekarze nie odchodzą od łóżek pacjentów. A mają dokąd odejść, bo przecież pracując w hipermarketach przy kasie otrzymaliby większą pensję, niż za twórczą pracę w szkole. Trzeba lubić tę profesję, wielbić pracę z dziećmi czy młodzieżą, by pracować w przedszkolu czy szkole, bez względu na jej typ i własny poziom awansu zawodowego oraz żenująco niskich uposażeń.
Obecna reforma wpisuje się w stylistę permanentnych strat, z których poważne czekają już uczniów za rok. Wbrew demagogii i kłamstwom minister oraz jej zastępców, że szkolnictwo jest właściwie przygotowane na przyjęcie podwójnego rocznika szkolnego, absolwenci szkół podstawowych doświadczą poważnych dramatów osobistych z powodu nieprzyjęcia ich do upragnionych szkół średnich. Dokładnie tak, jak tegoroczna rekrutacja do przedszkoli w wielkich miastach już potwierdziła, że wprawdzie gminy muszą zapewnić miejsce wszystkim przedszkolakom, ale … często kilkanaście km od ich domów. Nikogo to nie obchodzi. Kto zawinił? Nie MEN, tylko samorząd, chociaż doskonale wiemy, że właśnie polityka resortu skutkuje patologią w codziennym życiu naszej oświaty.
Ten rok jest także dowodem na ukryte wprowadzanie indoktrynacji do procesu kształcenia oraz deprecjonowanie pracy części nauczycieli opowiadających się przeciwko tej reformie. Nie bez powodu wielu nauczycieli odchodzi ze szkół, w tym także znakomici pedagodzy gimnazjalni, którzy musieli poszukiwać godzin w kilku szkołach, by zapewnić sobie pełen etat. Powraca zatem syndrom BMW – liczyć się będą bierni, mierni, ale wierni. No i oczywiście, nie dość, że są niskie płace, a okłamywano społeczeństwo propagandowymi newsami o rzekomo wysokich dochodach tej profesji, to jeszcze wydłużono o dwa lata prawo do ubiegania się o wyższy stopień awansu zawodowego.
Nie tylko ten rząd daje i odbiera, toteż można przewidywać, że wkrótce, po katastrofalnej rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i przedszkoli wyborca go sponiewiera.
Można zapytać, tylko co z tego mają nasze dzieci? Dlaczego muszą być ustawicznie ofiarami zmian, pseudoreform, które pod hasłem troski o ich jak najlepsze wykształcenie, prowadzą do odwrotnych skutków. Uczniowie i ich rodzice muszą zatem sami zatroszczyć się o swoją przyszłość. Władza zawsze troszczy się najpierw o siebie i interesy swojej formacji politycznej oraz znajomych Królika i członków własnych rodzin. Z każdym dniem otrzymujemy kolejne tego potwierdzenia.
Mimo wszystko warto być nauczycielem, bo tu nie traci się twarzy publicznie, a co najwyżej w skali mikrospołecznej, jeśli nie potrafi się pracować nad sobą i nie przestrzega norm moralnych. Dobrze, że miliony uczniów w naszym kraju mają wśród setek tysięcy nauczycieli takich, którzy są wzorami osobowymi, z tzw. „kręgosłupem” moralnym, pochylających się nad ich egzystencjalnymi i kognitywnymi problemami, a często też pomagającymi im w sprawach społeczno-ekonomicznych.
(Wszystkie memy- z Facebooka)
30 czerwca 2018
Badacze szkolnictwa wyższego - czas odsłony wyników zamiast ideologicznych westchnień
Wśród socjologów, pedagogów, politologów są badacze szkolnictw wyższego i nauki. Zachęcam zatem do zgłoszenia się na VI Ogólnopolską Konferencję Badaczy Szkolnictwa Wyższego, która odbędzie się w dniach 25-26 października 2018 (czwartek i piatek) w Poznaniu.
Może są wśród młodych badaczy doktoranci, doktorzy, postdocy, którzy mieliby ochotę i odwagę zaprezentować coś ciekawego? W minionym roku w debacie brało udział 40 osób. W tym, biorąc pod uwagę wciskaną chaotycznie reformę szkolnictwa wyższego i nauki powinno być znacznie więcej. Jest to bowiem nie tylko promocja własnych modeli teoretycznych, ale i unikalna okazja zaprezentowania wyników prowadzonych badań naukowych.
Informuję o tym wydarzeniu w imieniu profesora Marka Kwieka, który jest w naszym kraju światowej rangi badaczem szkolnictwa wyższego jako Director Center for Public Policy Studies UNESCO, Chair in Institutional Research and Higher Education Policy - University of Poznan, Poland.
Zainteresowanych odsyłam do najnowszych publikacji Profesora, którego dziełom i dokonaniom wielokrotnie poświęcałem uwagę w blogu:
M. Kwiek (2018). "Changing European Academics: A Comparative Study of Social Stratification, Work Patterns and Research Productivity" (Routledge, forthcoming October 2018)
M. Kwiek (2018). "High Research Productivity in Vertically Undifferentiated Higher Education Systems: Who Are the Top Performers?". Scientometrics.
M. Kwiek (2018). "Academic top earners. Research productivity, prestige generation, and salary patterns in European universities". Science and Public Policy.
M. Kwiek (2018). "International Research Collaboration and International Research Orientation: Comparative Findings About European Acadmemics". Journal of Studies in International Education.
M. Kwiek (2017). "De-privatization in Higher Education: A Conceptual Approach". Higher Education.
M. Kwiek (2016). "The European research elite: a cross-national study of highly productive academics across 11 European systems". Higher Education.
M. Kwiek (2015). "Academic generations and academic work: Patterns of attitudes, behaviors and research productivity of Polish academics after 1989". Studies in Higher Education.
29 czerwca 2018
Ujawni czy nie ujawni?
Prezeska Fundacji "Przestrzeń dla edukacji" - Iga Kaźmierczak złożyła w 2017 r. do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie skargę na minister Annę Zalewską w związku z jej odmową ujawnienia autorów nowej podstawy programowej w szkołach. W dn. 20 września 2017 r. WSA orzekł, że MEN musi ujawnić te nazwiska.
Jak komentowała swoje roszczenie skarżąca MEN: To nie chodzi o to, że my się czepiamy i chcemy wiedzieć, kto za tym stoi dla własnego widzimisię. Ich dane są informacją publiczną. Ci eksperci otrzymali za swoją pracę publiczne pieniądze. Ich praca miała wpływ na to jak funkcjonuje polska szkoła.
Z budżetu resortu edukacji wydano w 2017 roku na przygotowanie nowych podstaw programowych dla szkół podstawowych 825 tys. zł. Musi być coś niepokojącego w stanie tych wydatków, skoro ministra tak bardzo boi się ujawnienia nazwisk autorów. Tymczasem eksperci MEN i autorzy tego typu materiałów korzystają ze środków publicznych, a zatem są zobowiązani do jawności swojego działania.
Skoro Anna Zalewska przez rok ukrywa ich nazwiska, to znaczy, że nie zostały spełnione warunki formalno-prawne do realizowania tego zadania przez część tzw. ekspertów. Możemy zatem do czasu upublicznienia tej listy formułować jedynie przypuszczenia co do powodów ukrywania powyższej informacji, a to działa na niekorzyść formacji rządzącej i resortu edukacji. Minister Anna Zalewska złożyła od wyroku WSA w Warszawie do Naczelnego Sądu Administracyjnego skargę kasacyjną i ją przegrała.
To wstyd, że stała na straży białoruskich standardów. Obywatele zostali już poinformowani o tym, jak niezgodnie z prawem minister edukacji otrzymywała w latach 2016-2018 premie.
Nauczyciele zaś nadal są najniżej opłacaną grupą profesjonalistów sfery publicznej w krajach Unii Europejskiej. Podobnie, jak nauczyciele akademiccy, ale to już nie jest problem tego resortu. Tak więc, czekamy na listę ekspertów, by przekonać się o ich wyjątkowych kwalifikacjach do realizacji zadania, za które otrzymali honoraria.
Byłoby jednak dobrze, gdyby odpowiednie władze państwowe rozpoznały rzeczywiste powody wydatkowania przez resort edukacji milionów złotych w czasach rządów PO i PSL na tzw. darmowy elementarz i podręczniki szkolne. Do tej pory nie ujawniono recenzji tego dydaktycznego "badziewia", za które zapłaciliśmy wszyscy. To jest także kwestia do koniecznego wyjaśnienia, a jakoś pani Iga Kaźmierczak nie wykazywała się w tamtym czasie dociekliwością poznawczą.
28 czerwca 2018
Po co habilitacja dr. Markowi Migalskiemu?
Niektórym nauczycielom akademickim wydaje się, że habilitacja jest za wszystko, tylko nie za osiągnięcia naukowe. Nie rozumieją i nie chcą przyjąć do swojej świadomości, że jeśli chcą być samodzielnymi pracownikami naukowymi, to muszą wykazać się koniecznymi kompetencjami metodologicznymi i merytorycznymi w przedłożonych do oceny osiągnięciach naukowych. Jak bowiem wymagać od przyszłych doktorów czy kandydatów do stopnia doktora habilitowanego oryginalnego wkładu w naukę, skoro samemu niewiele się do niej wniosło? Jak może kształcić doktorantów ktoś, kto sam nie przeprowadził znaczących badań naukowych, nie uzyskał w konkursie środków na projekt badawczy?!
Dlaczego ktoś, kto jest politykiem, medialnym komentatorem wydarzeń, był posłem Parlamentu Europejskiego, ma być zwolniony z wymagań naukowych? Czy pełnienie takich ról społecznych jest kwalifikacją naukową? Co z tego, że przedłożył do oceny publikacje, skoro prawdopodobnie członkowie komisji habilitacyjnej lub członkowie rady wydziału kierują się dobrem nauki, a nie dobrem jego medialnego czy politycznego statusu?
W poprzedniej kadencji Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów słyszałem superrecenzje profesorów, wybitnych specjalistów w zakresie nauk o polityce o niskiej jakości naukowej rozpraw odwołującego się od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego właśnie powyższego naukowca, adiunkta Uniwersytetu Śląskiego. Gdybym otrzymał taką informację zwrotną, to wstydziłbym się odwoływać i na koszt podatników dociekać racji, skoro się jej nie posiadało.
Być może, gdyby ów politolog wziął sobie nie tylko do serca, ale przede wszystkim do umysłu, że od autora rozprawy naukowej na habilitację wymaga się nieco więcej niż od studenta piszącego pracę magisterską, to może popracowałby nad sobą, douczył się i poprawił. Tymczasem on wybrał mechanizm samoobrony przy nieadekwatnej samoocenie.
Teraz mamy do czynienia z komunikowaniem społeczeństwu - bo wywiadów pan M. Migalski udziela na prawo i lewo - poczucia niesprawiedliwości i dezawuowania ocen jego trzeciego podejścia do habilitacji. Habilitant nie raczy wskazać na powody tego stanu rzeczy. Dlaczego nie zacytuje fragmentów z recenzji jego osiągnięć naukowych? Rozumiem jego rozgoryczenie, skoro - jak powiada mediom - członkowie Rady Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w ogóle nie dyskutowali nad - jak się okazuje - także krytycznymi sądami w trzech recenzjach?
Nie wiemy, jaka była treść uchwały komisji, bo to, że były trzy pozytywne recenzje nie oznacza, że pozostali czterej członkowie komisji głosowali ZA nadaniem mu stopnia doktora habilitowanego? Czy rzeczywiście nie jest sprawcą swojej porażki?
Nie rozumiem postawy doktora M. Migalskiego. W nauce na szczęście jest możliwa procedura odwoławcza. Dlaczego nie składa wniosku do Centralnej Komisji, by jego kolejne osiągnięcia zostały zbadane i ocenione przez superrecenzenta, tylko biegnie do mediów i prezentuje się jako ofiara akademickiej zmowy przeciwko wybitnemu uczonemu? Nie zabierałbym głosu w tej sprawie, gdyby nie jego celebrycka postawa medialna.
Z publicznej wypowiedzi tego pana wynika, że ponoć przyjął do siebie trafność krytycznych opinii, skoro ogłosił wszem i wobec: "w takiej sytuacji, jako "nieuk", będę musiał opuścić mury uczelni"
Medialne komentarze nie prowadzą do prawdy o stanie rzeczy, tylko generują insynuacje pozbawiając opinię publiczną możliwości wyrobienia sobie własnej opinii. Rektor Uniwersytetu Śląskiego dał temu adiunktowi szansę. Dziekan po raz trzeci sfinansował postępowanie habilitacyjne, a koszty tego są wysokie, bo sięgają ponad 20 tys. zł.
Reforma J. Gowina uratuje go, bo przecież z innych zapewne powodów będzie mógł być mianowany na stanowisku profesora Uniwersytetu Śląskiego. Nie będzie musiał już poddawać się ocenie komisji habilitacyjnej, bo i habilitacja nie będzie obowiązkowa. Czyż nie o to i nie o takich "uczonych" zatroszczył się minister nauki i szkolnictwa wyższego? A może o to właśnie chodzi temu panu, by już nie musieć niczego udowadniać, bo można będzie bez tego zmienić wizytówkę na drzwiach?
27 czerwca 2018
Gdzie ci mężczyźni?
Przed wielu laty Danuta Rinn śpiewała: „Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy!?” i jak wynika z wypowiedzi psychoterapeuty Wojciecha Eichelbergera na Kongresie Praw Rodzicielskich, który odbywał się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - stanowi ona wyraz także aktualnych problemów mężczyzn w związkach rodzinnych czy partnerskich.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
Psychoterapeuta podzielił się z uczestnikami Kongresu refleksją na temat przyczyn kryzysu rodzin, rozwodów. Sam ma w tym zakresie doświadczenie osobiste. Jego pacjentami są w przeważającej mierze mężczyźni obciążeni przede wszystkim brakiem wiary w więź międzyludzką, nieufnością do samych siebie. Nie bardzo wierzą w związku z tym w związanie się z kimś drugim, gdyż - jak twierdził - wymaga to od nich odpowiedzialności.
Dzisiejsi mężczyźni są zakompleksieni, nie wierzą w siebie, bo zapewne to ich rodzice wdrukowali im ten stan nieadekwatnej samowiedzy i zaniżonej własnej wartości. Nic dziwnego, że nie wierzą w to, że ktoś mógłby ich pokochać takimi, jakimi są. Zachowują się zatem asekuracyjnie zakładając, że ich związek się nie uda, że żona czy partnerka ich zdradza, a zatem nie angażuję się we wzajemne relacje. Samosprawdzająca się przepowiednia prowokuje sytuacje, które mają sprawdzić siłę uczuć i więzi partnerki.
W. Eichelberger stwierdził, że alkoholizm jest w Polsce epidemią, którą pogłębia uzależnienie od jeszcze innych substancji. Dziecko w rodzinie z problemem alkoholowym przegrywa z uzależnieniem rodzica. Ten bowiem nie darzy je trwałym uczuciem. Kiedy nałóg dochodzi do głosu, nie liczy się dziecko.
(źródło mema: Fb)
Mamy wreszcie do czynienia ze zjawiskiem dekonstrukcji etosu męskości, które jest pochodną emancypacji kobiet. Jak mówił psychoterapeuta: Kulturowy habitus tradycyjnej męskości w zderzeniu z silnie emancypacyjną postawą partnerki sprawia, że ma poczucie bycia zbędnym do jej obrony i zabezpieczenia finansowego jej potrzeb. Dzisiaj coraz więcej kobiet lepiej zarabia od swoich partnerów.
Do tego dochodzi ingerencja instytucji państwowych, które wspierają kobiety w wychowywaniu dzieci, dzięki czemu one nie muszą być zdana na mężczyznę, kiedy dochodzi do jakiegoś kryzysu we wzajemnych relacjach. To, że kobieta może być ekonomicznie niezależna, bardziej obyczajowo wyzwolona sprawia, że młodzi mężczyźni szukają przepisu na nową rolę ojca. Nie zawsze jednak potrafią wykasować patriarchalny etos, na tle którego rodzi się wiele konfliktów.
Z drugiej strony - jak mówił referujący - nie jest łatwo kobietom zaakceptować męża, który jest słabszy od nich. Niezależność kobiet w wychowywaniu dzieci ze wsparciem instytucji państwowych sprawia, że małżeństwo trwałość małżeństwa, jego jakość zależy coraz bardziej od emocjonalnej więzi dwojga ludzi. Dawniej trudno było rozwiązać związek małżeński. Teraz jest o to dużo łatwiej. Mamy zatem problem więzi partnerskich.
Z pedagogicznego punktu widzenia niesłychanie ważna była konstatacja psychoterapeuty, że tym, co decyduje o małżeństwie, jest sposób, w jaki ludzie się rozwodzą i sytuacja dzieci w tym procesie. Dzieci już są obciążone doświadczeniem rodziców, tym, że były świadkami rozpadu więzi, o często agresywnym charakterze. To tworzyło w nich traumę. Czy takie będzie to dziecko wierzyć, że w przyszłości nie czeka je to samo?
Kluczowe jest zatem zatroszczenie się przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe o to, by poprawić jakość tego postępowania, by w wyniku pogłębionej refleksji nie koncentrowano się na orzekaniu o winie, gdyż w sensie psychologicznym zawsze obie strony odpowiadają za ten rozpad, ale by nie generować więcej dramatów. Dla dziecka rozwodzących się rodziców to ni e sam wyrok sądu jest traumą, ale sposób, w jaki rozstają się dorośli. To wygląda często tragicznie.
Ludzie poznają się w związkach dopiero wtedy, kiedy się rozstają. Kiedy rodzice kłócą się między sobą w trakcie postępowania rozwodowego, to szczególnie kobiety używają dzieci przeciwko partnerowi. Wytarza się u nich poczucie żalu i chęć zemsty, by alienować ojca z dalszego procesu wychowywania dziecka.
Na zakończenie swojej wypowiedzi W. Eichelberger wskazał na to, że do rozpadu w rodzinie przyczyniają się też media społecznościowe, bowiem mężczyźni, którzy mają problem z własnym etosem, zanurzają się w sieci. Internet stanowi dla nich łatwą drogę ucieczki od problemu, stwarza im łatwą szansę, by przy pomocy klikania myszką, bez wysiłku i ryzyka być tam herosem, bohaterem czy macho. A to przenosi się jako wzorzec na chłopców. Spodziewajmy się zatem nowej generacji mężczyzn nieadekwatnych, którzy uciekają do równoległego świata.
Mówca nie zostawił nas z dylematem - Jak radzić sobie z tą rzeczywistością? Sprowadził to do mądrości: Nie narzekaj na ciemność. Zapal świeczkę
Kobietom i mężczyznom polecam znakomitą rozprawę prof. Zbyszko Melosika, która nie została chyba dostrzeżona przez psychoterapeutów, a zapewne i przez sędziów prowadzących sprawy rozwodowe. Zawarte w niej analizy socjopedagogiczne są niezwykle aktualne, w każdym środowisku i warstwie społecznej. Zapalmy zatem nie tylko kaganek oświaty, ale i nie oszukujmy własnego sumienia. Wiarygodność przekazu nie może bowiem kłócić się z naruszaniem przez psychoterapeutę, sędziego czy pracownika służb pomocowych etyki zawodu. Niektórzy bowiem nadużywają własnej "mocy", manipulacji w relacjach z własnymi pacjentami, podsądnymi czy podopiecznymi. Czyjś kryzys egzystencjalny wykorzystują do własnych celów.
26 czerwca 2018
Kongres Praw Rodzicielskich
Kongres Praw Rodzicielskich odbywa się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie w dn. 25 i 26 czerwca 2018 r. Organizatorem jest Rzecznik Praw Obywatelskich dr Adam Bodnar, ale miejsce obrad nie jest tu przypadkowe. Ta wyjątkowa Akademia od prawie 100 lat poświęca swoje badania naukowe i znakomite publikacje dzieciom i ich rodzinom ze szczególnym uwzględnieniem tych najbardziej dotkniętych przez los - chorobę, niepełnosprawność, traumatyczną sytuację egzystencjalną itp. Mówił o tym JM Rektor APS prof. dr hab. Stefan M. Kwiatkowski otwierając wraz z Rzecznikiem Praw Obywatelskich dwudniowe obrady sędziów sądów rodzinnych, pracowników służb socjalnych, placówek opiekuńczo-wychowawczy, ośrodków adopcyjnych, mediatorów sądowych, psychoterapeutów i familiologów.
Do merytorycznej debaty wprowadzał dr Adam Bodnar przywołując najważniejsze założenia Kongresu:
Przed rodziną stają nowe wyzwania, pojawiają się nowe kryzysy. Co roku prawie 70 tysięcy par decyduje się na rozwód. Dla nich to stres. Dla dzieci – zawalenie się bezpiecznego świata. W czasie rozwodów bardzo często pojawiają się negatywne emocje, poczucie krzywdy, żalu. Rodzice zapominają, że pomiędzy nimi jest bezbronne dziecko. Nie wiedzą i nie umieją rozwiązywać konfliktu w sposób, który nie niszczy wzajemnych relacji (i relacji z dzieckiem).
O tym, jak wielka jest skala problemu, Rzecznik Praw Obywatelskich wie z napływających do niego skarg i z tego, co ludzie mówią na spotkaniach regionalnych z RPO w całym kraju. Właśnie kontakty z dziećmi rozwiedzionych rodziców są – obok spraw alimentów – zgłaszane są najczęściej zgłaszanym problemem podczas spotkań obywateli z RPO.
Rodzice (i dziadkowie) skarżą się też na sądy. Uważają, że podchodzą one do roli rodziców w sposób zbyt stereotypowy, w matkach widząc głównie opiekunki a w ojcach – źródło wsparcia finansowego.
Jak sobie z tym radzić? Problem jest zbyt skomplikowany, by rozwiązania były proste. Ale trzeba zacząć rozmawiać. Słuchać ekspertów, naukowców, sędziów, a także praktyków. I rodziców – w tym tych, którzy doświadczyli już rozpadu związku i pozostają w konflikcie z byłym partnerem, ale rozumieją, jak ważne jest dobro wspólnych dzieci.
Każdy pedagog społeczny czy student i pracownik kierunku praca socjalna znajdzie w kluczowych dla Kongresu zagadnieniach przedmiot własnych zainteresowań poznawczych. Możemy przekonać się, jakie problemy mają rodziny i współpracujące z niektórymi służby państwowe w 2018 r.? Są to:
• współczesne wyzwania cywilizacyjne jako wyzwanie dla rodziców
• konflikty w rodzinie i sposobach podejścia do nich
• władza rodzicielska i zakaz stosowania kar cielesnych
• sposoby zabezpieczenia dobra dziecka w sytuacji rozstania rodziców
• organizacja sądownictwa rodzinnego
• efektywność postępowań sądowych w sprawach rodzinnych
• niepłacenie alimentów na dzieci
• współpraca zagraniczn w sprawach rodzinnych i funkcjonowaniu organów typu Barnevernet i Jugendamt)
• kontakty z dziećmi po rozwodzie i ich faktyczne egzekwowanie, opieka naprzemienna, alienacja rodzicielska
• ustalenie pochodzenia dziecka
• prawo do życia rodzinnego i dylematy rodziców z niepełnosprawnościami
• specyfika sytuacji rodziców dziecka z niepełnosprawnością
• problemy małoletniego rodzicielstwa
• sytuacja w Polsce dzieci urodzonych za granicą i ich rodziców pozostających w związkach jednopłciowych.
Rzecznik Praw Obywatelskich przytoczył spotkanie z mieszkańcem Żyrardowa, który toczył ze swoją b. żoną spór o kontakt z dzieckiem. Jak mówił: "Lata lecą, a ja dziecka nie widzę. Co mam zrobić? " To jeden z wielu przykładów na bezsilność rodzica, ale także sygnał o niskiej efektywności sądownictwa. W takim przypadku nie wystarczą działania Rzecznika. To się dzieje od lat. Brakuje dialogu pomiędzy grupami spotykającymi się ze sobą, które nie rozmawiają o sytuacji własnych dzieci.
Ten Kongres jest zatem miejscem do dyskusji na temat między innymi problemów około rozwodowych, a wynikających z emigracji jednego z rodziców, z przemocy domowej, z problemów małoletnich rodziców czy wychowujących dzieci w związkach osób tej samej płci. Wiek XXI niesie z sobą nowy model ojcostwa, a zatem i konieczność wychodzenie z modelu patriarchalnego, który zderza się z polską tradycją. Prawo nie nadąża za tymi przemianami.
Każda sytuacja kryzysowa - jak mówił dr A. Bodnar - uruchamia głębokie emocje, a zatem i stres, napięcie czy konflikty. Czy system prawny potrafi ten konflikt rozwiązać czy go pogłębia? Jaką szansę mają dzieci na szczęśliwe dzieciństwo?
Na te pytania odpowiadali z różnych miejsc i perspektyw eksperci zaproszeni do sesji plenarnej. O tym jednak już w następnym wpisie.
25 czerwca 2018
Jak przygotować się do konkursu na dyrektora ORE
Minister edukacji ogłosiła konkurs na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie. Są też wolne etaty na stanowiskach specjalistów i referentów, tak więc przed tysiącami zwolnionych nauczycieli czeka znakomita oferta pracy. Postanowiłem wesprzeć kandydatów, by mieli jak największe szanse w uzyskaniu jakże prestiżowego stanowiska w naszej oświacie. Pozostało wprawdzie mało czasu, ale warto jeszcze uzupełnić dokumenty, by mieć poczucie właściwego przygotowania.
Wśród wymagań, jakie zostały określone w konkursie, są m.in.:
1) uzasadnienie przystąpienia do konkursu, wraz z koncepcją pracy na stanowisku dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie;
2) życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej;
3) poświadczona przez kandydata za zgodność z oryginałem kopia dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego tożsamość;
4) poświadczone przez kandydata za zgodność z oryginałem kopie dokumentów potwierdzających: posiadanie wymaganego wykształcenia, znajomość języka polskiego, posiadanie wymaganego stażu pracy, posiadanie wymaganego doświadczenia związanego z prowadzeniem działań na rzecz rozwoju szkół i placówek lub doświadczenia na stanowisku kierowniczym.
Koniecznie trzeba się do tego konkursu merytorycznie przygotować. Proponuję zainteresowanym uwzględnienie następujących kwestii oraz zgromadzenie istotnych materiałów i zaświadczeń:
ad. 1.
Warto napisać, że przystępując do tego konkursu, marzyliśmy o takim stanowisku i miejscu pracy już od przedszkola. Te, niestety wraz z edukacją szkolną były prowadzone przez byłych komuchów, osoby powiązane z lewicą, lewactwem lub - co gorsza - "owsiakową", neoliberalną hucpą pseudopedagogiczną, toteż marzyliśmy o tym, że jak tylko dorośniemy i uzyskamy odpowiednie wykształcenie, to naprawimy ten system.
W przedłożonej koncepcji pracy w ORE na tym stanowisku należy koniecznie najpierw wykazać patologię działań poprzednich dyrektorów i kadry kierowniczej. Warto wyrazić zdumienie, że w ogóle tacy ludzie mogli pracować w tak ważnej instytucji. Dobrze jest zacytować wypowiedzi byłej dyrektor czy dyrektorów ORE (dawniej CODN), by udowodnić, że samemu nie dopuści się do tak nieodpowiedzialnych komentarzy czy składanych opinii.
Najważniejszym walorem w złożonym wniosku będzie deklaracja, którą należy jednoznacznie sformułować, by rozpatrująca w konkursie treść aplikacji pani minister nie miała najmniejszej wątpliwości, że kandydat będzie osobą przede wszystkim politycznie, partyjnie i osobiście lojalną, dyspozycyjną, nieroszczeniową, godzącą się na realizację każdego zleconego jej zadania, byle tylko wesprzeć "dobrą zmianę" w polskiej edukacji.
Proponuję sięgnięcie po znakomity poradnik dra Stanisława Sławińskiego, który już 27 lat temu przygotował uzasadnienie naukowe i pedagogiczne dla kadr kierowniczych resortu edukacji. Napisał bowiem, że rolą szkoły jest wychowywanie młodych pokoleń w posłuszeństwie, a kto ma do tego przygotować, jak nie nauczyciele i ich kształcące kadry w ORE? A zatem proszę podkreślić w swoim wniosku rolę posłuszeństwa, bowiem jak pisał S. Sławiński.
Wychowanie do posłuszeństwa jest niezwykle ważne nie tylko dlatego, że współdziałanie z dzieckiem posłusznym jest łatwiejsze i bardziej satysfakcjonujące, ale przede wszystkim dlatego, że posłuszeństwo jest drogą duchowego wzrostu człowieka oraz źródłem ładu i harmonii w wolnym społeczeństwie
(...) Dziecko od najmłodszych lat poddane tresurze i różnym formom nacisku prowadzącym do osłabienia i załamania jego woli, musi uznać, że jedyną, korzystną formą zachowania jest całkowite posłuszeństwo wobec woli i decyzji dorosłych.
Po pierwsze posłuszeństwo wymaga rezygnacji z własnego 'ja', a więc odrzucenia miłości własnej, odłożenia na bok swoich ambicji i przezwyciężenia nie zawsze uświadomionego nastawienia rywalizacyjnego wobec innych. Wiąże się z tym czasem niemały wysiłek wewnętrzny.
Po drugie posłuszeństwo wymaga zrezygnowania w razie potrzeby ze swojego sposobu myślenia, wymaga też zaakceptowania cudzego punktu widzenia. Jest to tym trudniejsze im bardziej wierzy się we własne możliwości i kompetencje oraz im mniejszy jest w danej dziedzinie autorytet osoby przełożonej.
Po trzecie posłuszeństwo wymaga aby wznieść się ponad swój stosunek emocjonalny do zwierzchnika, jeżeli jest to osoba nielubiana.
Po czwarte posłuszeństwo wymaga też dyspozycyjności, to znaczy gotowości do wykonywania poleceń swojej władzy. Ale żeby być dyspozycyjnym trzeba umieć przezwyciężyć swoje złe samopoczucie psychiczne, oderwać się w połowie od tego, co się akurat robi, odmówić sobie potrzebnej chwili wytchnienia itd.
Posłuszeństwo wymaga więc dużej dyscypliny wewnętrznej.
ad. 2) Życiorys z opisem przebiegu pracy zawodowej może decydować o tym, czy w ogóle macie szansę na to stanowisko. Jeżeli, nie daj Panie Boże, należał kandydat do ZNP, a jeszcze gorzej, gdy urodził się w PRL i w tamtym okresie rozpoczynał swoją pracę nauczycielską, to lepiej nie składać takiego wniosku. Służby i tak sprawdzą, czy nie okłamaliście władzy. Chyba, że ktoś napisze w swoim życiorysie, że wprawdzie był członkiem ZNP, ale jako Konrad Wallenrod.
Dobrze jest wykazać się jakąś współpracą z partią prawicową. Tylko nie piszcie o wspomaganiu Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jeśli już, to raczej akcji "Świąteczna Paczka". Dobrze jest też wykazać się aktywnością we własnej parafii. Może mamy potwierdzenie służby i wpłaty na rzecz Radia Maryja?
ad. 4) W przypadku załączonego dokumentu potwierdzającego posiadanie wymaganego wykształcenia większe szanse mają kandydaci, którzy ukończyli studia w Toruniu, ewentualnie w jakiejś prywatnej szkole wyższej pod odpowiednim patronatem.
Nie jestem przekonany, czy zwróciłem uwagę na wszystkie konieczne elementy autobiograficznej narracji kandydata, bowiem w ORE, MEN i in. instytucjach podporządkowanych partii władzy obowiązuje "hidden curriculum".
Subskrybuj:
Posty (Atom)