21 maja 2014
Tytuł Profesora Honorowego dla pedagoga
W okresie jakże szczególnym dla przemian politycznych na Ukrainie doszło w Kijowie do uroczystości nadania przez Senat wiodącego Uniwersytetu Pedagogicznego im. M.P. Dragomanowa tytułu PROFESORA HONOROWEGO polskiemu pedagogowi - profesorowi i zarazem Rektorowi Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie Janowi Łaszczykowi. Jest to wyraz uznania ukraińskich naukowców dla polskiego pedagoga, który od wielu lat koncentruje swoją aktywność dydaktyczną i badawczą wokół problematyki twórczości oraz wspomagania rozwoju uczniów zdolnych w procesie kształcenia wobec wyzwań stawianych im przez rozwój cywilizacyjny.
Na osobistej stronie tak charakteryzuje drogę swojego rozwoju naukowego Profesor Honorowy: - Jan Łaszczyk w 1984 roku obronił pracę doktorską w Instytucie Badań Pedagogicznych w Warszawie. W 1995 roku uzyskał stopień naukowy doktora habilitowanego przyznany przez Najwyższą Komisję Kwalifikacyjną Federacji Rosyjskiej. Zasadnicza problematyka zainteresowań badawczych J. Łaszczyka koncentruje się wokół pedagogicznego procesu rozwijania dyspozycji twórczych człowieka również pracy z uczniem zdolnym, obejmuje także zagadnienia wykorzystania technik informatycznych we edukacji, aczkolwiek w szczególności w edukacji specjalnej. Członek Polskiego Towarzystwa Uniwersalizmu również Rady Redakcyjnej rocznika "Wspólnotowość" oraz "Postawa Uniwersalistyczna”. Współpracował przy tworzeniu fundacji Pedagogiki Zdolności Universitas Rediviva, pełni stanowisko prezesa fundacji. Członek Zarządu Fundacji Niezależnej Akademii Twórczości.
Jak trafnie wyraził to w swojej opinii prof. dr hab. Franciszek Szlosek - "Przyznanie tytułu „PROFESOR HONOROWY” Rektorowi Janowi Łaszczykowi przez znany w Europie Uniwersytet Pedagogiczny im. Dragomanowa w Kijowie jest nie tylko w pełni uzasadnione, ale przede wszystkim adekwatne do Jego osiągnięć i dokonań w zakresie planowania, inspirowania i działania dotyczącego współpracy Polski i Ukrainy na różnych polach, a w szczególności w obszarze nauki". Wielokrotnie pisałem o tej współpracy w blogu.
To dzięki m.in. prof. APS Janowi Łaszczykowi prowadzona jest od 1995 r. systematycznie i intensywnie współpraca naukowo-badawcza oraz dydaktyczna między naukowymi środowiskami obu naszych narodów. Współorganizowane przez APS i środowisko pedagogów pracy konferencje naukowe stwarzają wyjątkową szansę do bezpośredniej wymiany doświadczeń i publikacji z ukraińskimi naukowcami. Znakomicie upowszechniane są rozprawy mistrzów humanistyki pedagogicznej obu społeczności naukowych i oświatowych dzięki przekładom na języki narodowe ich dzieł. To zaś skutkuje dużym zainteresowaniem nimi wśród przedstawicieli nauk pedagogicznych i władz oświatowych.
(Fot.3. Rektor APS na posiedzeniu KRASP w Uniwersytecie Śląskim z udziałem delegacji Związku Rektorów Uczelni Ukrainy)
W tak znaczącym wyróżnieniu prof. APS Jana Łaszczyka kumulują się wyrazy wdzięczności ukraińskich akademików za wieloletnie, bilateralne i indywidualne dokonania oraz systematycznie prowadzone debaty naukowe itp. W społeczeństwie wchodzącym w ostry przełom polityczny potrzebny jest udział pedagogiki w budowaniu kultury i nauki transformatywnego oporu, które wspomogą każdą ze stron obywatelskiego życia w odnajdywaniu rozwiązań godnych ponowoczesnego humanizmu. Szkolnictwo wyższe może w tym zakresie odegrać istotną rolę, dlatego takie wyróżnienie przez ukraińskich pedagogów utwierdza mnie w przekonaniu, że warto, często wbrew poprawności politycznej, prowadzić współpracę ponad wszelkimi podziałami, ponad nieczytelnością czy propagandową manipulacją, by przekraczane były granice na rzecz rozwijania mistrzostwa pedagogicznego kolejnych pokoleń naukowców.
20 maja 2014
Skazani na konflikt?
W Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie odbyła się dwudniowa konferencja poświęcona tożsamości religijnej, narodowej i kulturowej w poszukiwaniu modeli współistnienia. Kluczowe pytanie, jakie zostało postawione referującym, brzmiało – Czy jesteśmy skazani na konflikt? Czy grupy mniejszości narodowych, kulturowych czy religijnych w naszym kraju mogą żyć w zgodzie z własnym systemem wartości? Jak mają funkcjonować w społeczeństwie, które wciąż eksponuje swoją dominację, chociaż samo doświadczało - chociażby w okresie PRL – przemocy i upokorzeń ze strony bolszewickiej władzy?
Przedmiotem mojego wystąpienia był problem inkluzji mniejszości narodowych w polskiej szkole. Dla mnie wiąże się on także z miastem mojego pochodzenia, jakim jest Łódź – stolica czterech kultur narodowych: niemieckiej, żydowskiej, polskiej i rosyjskiej, które kreowały w okresie międzywojennym własną tożsamość. Ta formowała się zgodnie z przeświadczeniem, że obcość narodowa jest naturalnym środowiskiem zabaw, edukacji, rozwoju czy pracy zawodowej osób o innej narodowości w dominującym środowisku. Zwróciłem uwagę na kilka aspektów prowadzenia badań tych procesów: prawny, społeczno-polityczny czy pedagogiczny. Mamy w III RP Ustawę z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty, w której preambule zapisano m.in.:
Nauczanie i wychowanie - respektując chrześcijański system wartości - za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata.
Nie ma zatem symbolicznej i strukturalnie założonej przemocy, dominacji w polskiej edukacji wobec grup mniejszościowych narodowo. Tym bardziej, że podpisane przez polski rząd w 1966 r. a ratyfikowany przez Sejm w 1977 r. Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych w art. 18.4 zawiera normę: - „Państwa – Strony niniejszego Paktu zobowiązują się do poszanowania wolności rodziców lub w odpowiednich przypadkach opiekunów prawnych do zapewnienia swym dzieciom wychowania religijnego i moralnego zgodnie z własnymi przekonaniami”. To rodzice są naturalnymi i pierwszymi wychowawcami swoich dzieci, także w rodzinach odmiennej od polskiej narodowości, a szkoły publiczne mogą spełniać wobec zachodzącego w nich procesu funkcję wspomagającą. Jeśli można mówić o społeczeństwie obywatelskim, otwartym, pluralistycznym, to potrzebuje ono otwartej pedagogiki, otwartej polityki oświatowej i szeroko pojmowanej edukacji inkluzyjnej.
Niezwykle ciekawy był referat naszej profesor Elżbiety Czykwin, która mówiła o uwarunkowaniach różnic w postrzeganiu wzajemnym mniejszości i większości etnicznych jako źródła stygmatyzacji oraz poczucia wstydu przedstawicieli mniejszości. Jej znakomitej rozprawie poświęciłem już dużo wcześniej odrębny wpis, a także przywołałem Interesującą analizę sytuacji mniejszości w Białymstoku ze względu na mające w tym mieście zjawiska rasistowskiej przemocy wobec nich.
Tym razem pani profesor nawiązała w początkowej części referatu do wypowiedzi Ambasadora Izraela w Polsce J.E. Zvi Rav-Nera, który otwierał Sympozjum wskazując, że nastąpiła w Polsce wyraźna zmiana sytuacji postrzegania mniejszości żydowskiej jako mniejszości narodowej, będącej przecież w naszym kraju, w okresie międzywojennym, największą w Europie. Jej zdaniem w wyniku integracji państw (także Polski) z Unią Europejską wszystkie państwa członkowskie stały się mniejszościami, nawet tak wielkie państwo jak Niemcy. Wszyscy wchodzimy w buty mniejszości, a do niedawna wydawało nam się, że jesteśmy większością.
Rdzeń religijny jest konstytutywny dla każdej społeczności. Nadanie negatywnego znaczenia dowolnej mniejszości sprawia, że staje się ono punktem wyjścia dla jej stygmatyzowania, a co za tym idzie także wywoływania z tego powodu poczucia wstydu. Dla procesu społecznej inkluzji kluczowe są zatem emocje, jakie wzbudza w nas czyjaś obcość/odmienność lub jakie są w nas wywoływane z powodu różnicy. Stygmat wywołuje wstyd a ten może prowadzić do agresji. Stosunek do innego ma zatem przede wszystkim charakter emocjonalny i może realizować się w naszych postawach wobec odmienności.
To właśnie w konfliktach etnicznych najsilniej ujawniają się emocjonalne aspekty stosowania zemsty wobec innych - mówiła prof. E. Czykwin. Kluczem do relacji międzyludzkich są zatem emocje, a wśród nich kluczową jest poczucie wstydu, które jest przeżywane we wszystkich kulturach. O ile uświadamiany sobie przez nas wstyd posiada moc naprawy relacji międzyludzkich, gdyż pozwala na wyrażanie żalu z powodu niewłaściwych postaw czy naszą grzeszność, o tyle wstyd stłumiony może stać się zarzewiem zachowań agresywnych.
19 maja 2014
Polskie Towarzystwo Pedagogiczne na nowej drodze życia
Ostatni, Walny Zjazd PTP dokonał wyboru nowych władz, co może wreszcie będzie skutkować nie tylko ładem prawnym (nadal nie został zarejestrowany Statut PTP, który był wielokrotnie nowelizowany i za każdym razem minione władze wmawiały jego członkom, że "nie dało się" tych zmian zarejestrować w KRS), ale także realizacją zadań statutowych. Nową przewodniczącą PTP - co nie zostało jeszcze odnotowane na stronie PTP - została dr hab. Joanna Michalak-Madalińska, prof. UŁ, która jest z naukowego wykształcenia wypromowanym przeze mnie doktorem. Habilitowała się na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu w 2008 r. a po pozytywnej uchwale Rady Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego w listopadzie 2013 r., która pozytywnie zaopiniowała jej dorobek na tytuł naukowy profesora, czeka już tylko na nominację u Prezydenta III RP. Obecnie kieruje Zakładem Dydaktyki i Kształcenia Nauczycieli na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego.
Młoda profesor UŁ wypromowała jednego doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika (dr. Stefana T. Kwiatkowskiego). W polskiej pedagogice Przewodnicząca PTP reprezentuje nową już generację nauczycieli akademickich ściśle współpracujących badawczo z naukowcami dwóch kontynentów - Europa (głównie Wielka Brytania, Austria, Szwecja i Finlandia) i USA, uczestnicząc w międzynarodowych zespołach (sieciach badawczych, jak Rektor-en Forskningsȍversiokt, Teachers First – Using Emotional Literacy to Improve VET Teaching in the 21st Century oraz Teacher Education Curricula in the EU. Jej badania naukowe są pochodną systematycznie prowadzonej współpracy zagranicznej, zaś ich wyniki są publikowane w kraju i poza granicami. Indeks Hirscha wynosi 11.
Dorobek naukowy pani dr hab. J. Michalak-Madalińskiej jest imponujący i porównawczo wyjątkowy na tle niektórych, a dotychczas przeprowadzonych postępowań na tytuł naukowy profesora z pedagogiki. Po habilitacji wydała dwie monografie autorskie, w tym tzw. książkę profesorską (zob. skan okładki), redagowała 6 monografii zbiorowych oraz opublikowała 22 artykuły w recenzowanych pracach zbiorowych i 14 w czasopismach punktowanych (Lista B i C). Należy zatem do wiodących autorek rozpraw naukowych z pedeutologii i pedagogiki porównawczej. Jest osobą o wielostronnych zainteresowaniach badawczych, aktywna społecznie, zorganizowana i dynamiczna w rozwoju. Jej dorobek ma spójną logikę i kumulatywną treść, a przy tym jest obszerny, znaczący poznawczo, wypełniający luki w dotychczasowej literaturze nauk o wychowaniu.
Prowadzone przez Przewodniczącą PTP badania w zakresie przywództwa edukacyjnego mają podstawowe znaczenie dla rozumienia reform oświatowych w innych krajach, chociaż niestety, są jeszcze bez wpływu na polskie szkolnictwo, a to dlatego, że funkcjonuje ono w systemie centralistycznego zarządzania. Przywództwo edukacyjne jest możliwe tylko i wyłącznie w strukturach autonomicznych i zdecentralizowanych. Warto jednak sięgnąć do rozprawy profesorskiej pt. "Skuteczne przywództwo w szkołach na obszarach zaniedbanych społecznie. Studium porównawcze (Łódź, UŁ ss. 465), by przekonać się, jak daleko nam jeszcze do rozwiązań kulturowych i społecznych w zarządzaniu oświatą.
Może swoistego rodzaju metodyczny benchmark w naukach społecznych J. Michalak-Madalińskiej sprawi, że te idee przenikną via Polskie Towarzystwo Pedagogiczne nie tylko do jego lokalnych struktur, do szkolnictwa wyższego, ale i polityki oświatowej naszego państwa. Autorka sama jest przykładem naukowca łączącego działalność badawczą z uczestnictwem w pracach zespołowych i kierowaniem nimi. Życzę więc Przewodniczącej PTP na nowej drodze - także społeczno-akademickiego życia - wiele sukcesów, by wreszcie został ożywiony ruch pedagogiczny w naszym kraju, a przywództwo, zgodnie z tytułem jej książki, było skuteczne i satysfakcjonujące.
18 maja 2014
Wsad autorski
Dla naukowca istotne znaczenie ma kwestia autorskiego wkładu w osiągnięcie naukowe, które będzie przedmiotem oceny recenzentów w przewodzie naukowym. Nie wypowiadam się w blogu na temat sytuacji w innych dyscyplinach nauk, gdyż nie jest ekspertem w tym zakresie. Pewne zasady obowiązują jednak dla zbioru dyscyplin w ramach jednej dziedziny, a pedagogika znalazła się w dziedzinie nauk społecznych.
Otóż istotne są tu pytania, które pojawiły się w toku mojego spotkania z kadrą akademicką Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, toteż postaram się na nie odpowiedzieć dodatkowo w tym miejscu, gdyż nie wszyscy mieli możliwość rozmowy na ten temat.
1) Czy i jaka jest zasada obliczania wkładu pracy poszczególnych autorów w przypadku prac wieloautorskich? Czy jest to kwestia ustaleń pomiędzy autorami? Jakimi kryteriami powinni się oni kierować? Chodzi mi o informacje dotyczącą przeliczania liczby stron w publikacji na procentowy udział danego autora. Zastosowanie takiego kryterium jednak, nie zawsze oddaje faktyczny wkład pracy (co w wypadku kiedy mniejsza liczba stron nie ma związku z mniejszym zaangażowaniem się w pracę). Również w pracach zespołów badawczych/naukowych nie zawsze jest możliwe dokładne "oszacowanie" pracy. Wszak część pracy koncepcyjnej powstaje poprzez wspólne ustalenia, negocjacje itp.
Wkład pracy każdego autora w przypadku pracy wielo- czy dwuautorskiej nie wynika z jakichś ukrytych reguł, którymi kierują się recenzenci w postępowaniu habilitacyjnym czy na tytuł naukowy profesora. Za naukowe uznaje się dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jednotematyczny cykl publikacji. Może nim być część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.
Co wyróżnia dzieło naukowe, od popularnonaukowych? Takie dzieło, które spełnia następujące kryteria:
a) stanowi spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;
b) zawiera bibliografię naukową;
c) posiada objętość co najmniej 6 arkuszy wydawniczych;
d) zostało opublikowane jako książka lub odrębne tomy;
e) przedstawia określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy.
Jeżeli zatem nasza współautorska praca ma być uznana jako monografia, a nie artykuł, musi liczyć co najmniej 6 arkuszy wydawniczych, niezależnie od tego, jakiej objętości jest tekst drugiego autora czy pozostałych autorów tej rozprawy. Ich oświadczenia powinny zatem dotyczyć owej objętości. Jeżeli publikacja ma minimum 12 ark. wyd. ale została napisana przez dwie osoby bez wydzielania np. w odrębnych rozdziałach jej autora, to wystarczy oświadczenie o udziale procentowym 50%:50% wkładu każdego z autorów. Coraz częściej tak autorzy, jak i sami wydawcy proponują, by jednak przy dających się wyodrębnić w takiej rozprawie samodzielnie napisanych części, podać na stronie redakcyjnej nazwisko autora takich rozdziałów, np. Kowalski (rozdz. 1, 3, 5, 12), Kwiatkowska (rozdz. 2, 4, 6-11). Natomiast wydawnictwo potwierdza ich objętość w arkuszach wydawniczych, żeby sumowały się do pożądanej wielkości.
Czy występując z wnioskiem o uruchomienie procedury habilitacyjnej/profesorskiej trzeba dysponować oświadczeniami wszystkich współautorów? Co w sytuacji kiedy z różnych względów takie oświadczenie jest już nie do zdobycia (np. śmierć jednego ze współautorów, brak z różnych względów wzajemnego kontaktu itp.) Czy te kwestie są i jak określone w przepisach czy są one ustalane jedynie umownie poprzez autorów danej publikacji?
Prace współautorskie powstają w ramach uzgodnionej między autorami współpracy naukowej, a nie są przypadkową sklejką tekstów obcych nam osób. Godząc się na włączenie własnego studium do pracy współautorskiej podpisuję niejako zobowiązanie-umowę z wydawcą, w której to treści jest wyraźnie określona liczba arkuszy wydawniczych. Tak więc, wspomniane tu okoliczności uniemożliwiające pozyskanie oświadczeń, są dość łatwe do zastąpienia ich tekstem umowy wydawniczej lub potwierdzeniem wydawcy o ostatecznym wskaźniku objętości tekstu. Często przecież nasze rozprawy ulegają jeszcze zmianom po recenzji wydawniczej. Przedkładana zatem do oceny publikacja musi mieć wydawcę, czyli znajdować się w ogólnym systemie wydawniczym, podlegającym (bez wystąpienia jednak obowiązku prawnego, choć ze skutkami podatkowymi w razie niezastosowania się) ewidencjonowaniu w ramach standardów ISBN.
Jeżeli osiągnięciem jest "jednotematyczny cykl publikacji” – to kandydat opatruje go tytułem (tak jak posiada swój tytuł monografia wskazana jako „osiągnięcie naukowe” w rozumieniu art. 16 ust. 2 pkt 1 Ustawy). Na stronie Centralnej Komisji jest wykładnia dla tego typu osiągnięć, a mianowicie: jednotematyczny cykl publikacji ma miejsce wówczas, gdy publikacje zostały przygotowane na z góry ustalony temat i ukazują się w sposób, który można określić jako cykliczny. Nie jest zatem „jednotematycznym cyklem publikacji” zbiór publikacji, któremu autor ex post przypisał określony temat - nawet temat bardziej jednoznaczny niż „wybrane zagadnienia” czy też „studia z zakresu”.
Warto pamiętać, że artykuł zostanie uznany za naukowy w naszym dorobku, jeśli był opublikowany w recenzowanym czasopiśmie naukowym oraz jego objętość wynosi co najmniej 0,5 arkusza wydawniczego, niezależnie od pozostałych kryteriów, które wymieniłem powyżej w odniesieniu do rozpraw monograficznych.
Otóż istotne są tu pytania, które pojawiły się w toku mojego spotkania z kadrą akademicką Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku, toteż postaram się na nie odpowiedzieć dodatkowo w tym miejscu, gdyż nie wszyscy mieli możliwość rozmowy na ten temat.
1) Czy i jaka jest zasada obliczania wkładu pracy poszczególnych autorów w przypadku prac wieloautorskich? Czy jest to kwestia ustaleń pomiędzy autorami? Jakimi kryteriami powinni się oni kierować? Chodzi mi o informacje dotyczącą przeliczania liczby stron w publikacji na procentowy udział danego autora. Zastosowanie takiego kryterium jednak, nie zawsze oddaje faktyczny wkład pracy (co w wypadku kiedy mniejsza liczba stron nie ma związku z mniejszym zaangażowaniem się w pracę). Również w pracach zespołów badawczych/naukowych nie zawsze jest możliwe dokładne "oszacowanie" pracy. Wszak część pracy koncepcyjnej powstaje poprzez wspólne ustalenia, negocjacje itp.
Wkład pracy każdego autora w przypadku pracy wielo- czy dwuautorskiej nie wynika z jakichś ukrytych reguł, którymi kierują się recenzenci w postępowaniu habilitacyjnym czy na tytuł naukowy profesora. Za naukowe uznaje się dzieło opublikowane w całości lub w zasadniczej części, albo jednotematyczny cykl publikacji. Może nim być część pracy zbiorowej, jeżeli opracowanie wydzielonego zagadnienia jest indywidualnym wkładem osoby ubiegającej się o nadanie stopnia doktora habilitowanego.
Co wyróżnia dzieło naukowe, od popularnonaukowych? Takie dzieło, które spełnia następujące kryteria:
a) stanowi spójne tematycznie, recenzowane opracowania naukowe;
b) zawiera bibliografię naukową;
c) posiada objętość co najmniej 6 arkuszy wydawniczych;
d) zostało opublikowane jako książka lub odrębne tomy;
e) przedstawia określone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy.
Jeżeli zatem nasza współautorska praca ma być uznana jako monografia, a nie artykuł, musi liczyć co najmniej 6 arkuszy wydawniczych, niezależnie od tego, jakiej objętości jest tekst drugiego autora czy pozostałych autorów tej rozprawy. Ich oświadczenia powinny zatem dotyczyć owej objętości. Jeżeli publikacja ma minimum 12 ark. wyd. ale została napisana przez dwie osoby bez wydzielania np. w odrębnych rozdziałach jej autora, to wystarczy oświadczenie o udziale procentowym 50%:50% wkładu każdego z autorów. Coraz częściej tak autorzy, jak i sami wydawcy proponują, by jednak przy dających się wyodrębnić w takiej rozprawie samodzielnie napisanych części, podać na stronie redakcyjnej nazwisko autora takich rozdziałów, np. Kowalski (rozdz. 1, 3, 5, 12), Kwiatkowska (rozdz. 2, 4, 6-11). Natomiast wydawnictwo potwierdza ich objętość w arkuszach wydawniczych, żeby sumowały się do pożądanej wielkości.
Czy występując z wnioskiem o uruchomienie procedury habilitacyjnej/profesorskiej trzeba dysponować oświadczeniami wszystkich współautorów? Co w sytuacji kiedy z różnych względów takie oświadczenie jest już nie do zdobycia (np. śmierć jednego ze współautorów, brak z różnych względów wzajemnego kontaktu itp.) Czy te kwestie są i jak określone w przepisach czy są one ustalane jedynie umownie poprzez autorów danej publikacji?
Prace współautorskie powstają w ramach uzgodnionej między autorami współpracy naukowej, a nie są przypadkową sklejką tekstów obcych nam osób. Godząc się na włączenie własnego studium do pracy współautorskiej podpisuję niejako zobowiązanie-umowę z wydawcą, w której to treści jest wyraźnie określona liczba arkuszy wydawniczych. Tak więc, wspomniane tu okoliczności uniemożliwiające pozyskanie oświadczeń, są dość łatwe do zastąpienia ich tekstem umowy wydawniczej lub potwierdzeniem wydawcy o ostatecznym wskaźniku objętości tekstu. Często przecież nasze rozprawy ulegają jeszcze zmianom po recenzji wydawniczej. Przedkładana zatem do oceny publikacja musi mieć wydawcę, czyli znajdować się w ogólnym systemie wydawniczym, podlegającym (bez wystąpienia jednak obowiązku prawnego, choć ze skutkami podatkowymi w razie niezastosowania się) ewidencjonowaniu w ramach standardów ISBN.
Jeżeli osiągnięciem jest "jednotematyczny cykl publikacji” – to kandydat opatruje go tytułem (tak jak posiada swój tytuł monografia wskazana jako „osiągnięcie naukowe” w rozumieniu art. 16 ust. 2 pkt 1 Ustawy). Na stronie Centralnej Komisji jest wykładnia dla tego typu osiągnięć, a mianowicie: jednotematyczny cykl publikacji ma miejsce wówczas, gdy publikacje zostały przygotowane na z góry ustalony temat i ukazują się w sposób, który można określić jako cykliczny. Nie jest zatem „jednotematycznym cyklem publikacji” zbiór publikacji, któremu autor ex post przypisał określony temat - nawet temat bardziej jednoznaczny niż „wybrane zagadnienia” czy też „studia z zakresu”.
Warto pamiętać, że artykuł zostanie uznany za naukowy w naszym dorobku, jeśli był opublikowany w recenzowanym czasopiśmie naukowym oraz jego objętość wynosi co najmniej 0,5 arkusza wydawniczego, niezależnie od pozostałych kryteriów, które wymieniłem powyżej w odniesieniu do rozpraw monograficznych.
17 maja 2014
Ilu promotorów pomocniczych?
Coraz częściej pojawia się pytanie, podobne do tego (fot. 1): Ile diabłów zmieści się na główce od szpilki? Rzecz dotyczy liczby promotorów pomocniczych w przewodach doktorskich. Ilu ich może być? Czy może być dwóch, trzech promotorów pomocniczych?
Otóż to. Merytorycznie promotor pracy doktorskiej potrafiłby uzasadnić każdą kandydaturę, natomiast ma wątpliwość, czy Rada Wydziału może zakwestionować taką propozycję? Otóż odpowiadam, że do każdego przewodu doktorskiego można powołać TYLKO I WYŁĄCZNIE JEDNEGO PROMOTORA POMOCNICZEGO.
Ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym art. 20. punkt 7 zawiera jednoznaczny zapis w tym względzie: „Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim, który pełni istotną funkcję pomocniczą w opiece nad doktorantem, w tym w szczególności w procesie planowania badań, ich realizacji i analizy wyników może być osoba posiadająca stopień doktora w zakresie danej lub pokrewnej dyscypliny naukowej lub artystycznej i nie posiadająca uprawnień do pełnienia funkcji promotora w przewodzie doktorskim”.
Podobnie jest to określone w Rozporządzeniu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 22 września 2011 r. w sprawie szczegółowego trybu i warunków przeprowadzania czynności w przewodach doktorskich, w postępowaniu habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu profesora:
§ 2. 1. Po wszczęciu przewodu doktorskiego rada jednostki organizacyjnej wyznacza promotora, w celu sprawowania opieki naukowej nad kandydatem.
Żartując - jeśli ktoś chciałby powołać dwóch promotorów, to tylko i wyłącznie w zgodzie z tezą: JEST NAS DWÓCH, JA I MÓJ BRZUCH.
Jak widać, b. ministra nauki i szkolnictwa wyższego wyraźnie ograniczyła szanse na awans kandydatów do tytułu naukowego profesora, którzy muszą wypromować co najmniej trzech doktorów, a jeśli nie będzie to możliwe, to powinni wykazać się spełnieniem w roli promotora pomocniczego w ... dwóch przewodach doktorskich i w roli głównego promotora jednej dysertacji. Kto uzyskał do chwili obecnej habilitację, to nie ma szans na taką "wymianę", gdyż nie miał możliwości pełnienia roli promotora pomocniczego w jakimkolwiek przewodzie. Tym samym b. minister B. Kudrycka "zmusiła" doktorów habilitowanych do intensywnej pracy z młodymi naukowcami i promowaniem ich prac doktorskich. W przeciwnym razie nie zostaną profesorami, gdyż wymóg kształcenia i promowania kadr akademickich jest twardym kryterium w ocenie osiągnięć naukowych kandydata do tytułu naukowego.
"Tytuł naukowy będzie mógł być nadany osobie, która: posiada osiągnięcia naukowe, doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych, posiada osiągnięcia w opiece naukowej (uczestniczyła 3 razy w charakterze promotora lub promotora pomocniczego w przewodzie doktorskim, w tym co najmniej raz w charakterze promotora... "
Dla niespełnionych w tym kryterium pozostaje jeszcze nadzieja w nowelizacji ustawy... .
16 maja 2014
Co w MEN czyni się nagle, to po diable , czyli jak władza chroni plagiatoryzm
Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne poinformowały opinię publiczną, że zaprezentowana w kwietniu przez MEN pierwsza część „Naszego eleMENtarza” JEST w dużym stopniu kopią m.in. dwóch podręczników WSiP. Zarząd Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych zwrócił się w tej sprawie pisemnie do pani Minister Edukacji Narodowej, Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Przeprowadzone przez WSiP analizy graficzne, językowe, metodologiczne i prawne wskazują bowiem na to, że w około jednej trzeciej rządowego podręcznika, na ponad 30 stronach, zostały wykorzystane rozwiązania graficzne, metodologiczne i koncepcyjne wypracowane w Wydawnictwach Szkolnych i Pedagogicznych.
Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.
Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.
Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?
"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."
Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.
No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.
Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.
Dowody w tej sprawie wraz ze zdjęciami wskazują na działania autorki rządowej publikacji, które są nie tylko sprzeczne z prawem autorskim w naszym kraju, ale i antyedukacyjne. Słusznie asekurowała się ministra Joanna Kluzik - Rostkowska kilka miesięcy temu zapowiadając, że będzie to najbardziej krytycznie czytany podręcznik szkolny spośród wszystkich, jakie dotychczas się ukazały.
Ja go już nie będę czytał, bo po zapoznaniu się z jego pierwszą częścią straciłem wszelkie zaufanie do Autorki i MEN jako sponsora tego bubla. Oskarżenie o plagiat czy autoplagiat powinno zakończyć się czyjąś dymisją, ale ta byłaby możliwa w państwie demokratycznym i wśród polityków, którzy odpowiedzialnie traktują swoją profesję i służbę wobec społeczeństwa. Tu mamy do czynienia z przedziwną hucpą populizmu i tandety oraz z naruszeniem demokratycznych procedur wyłaniania twórcy zamawianego dzieła. Teraz widać, że co nagle, to po diable.
Jak wygląda odpowiedź Joanny Dębek - rzecznika prasowego resortu na zarzuty dotyczące tego EleMENtarza?
"Stanowczo odrzucamy te oskarżenia. Są całkowicie bezpodstawne. Główny zarzut Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych jest absurdalny – MEN miałby skopiować podręcznik, którego nie ma na rynku i do którego nikt nie ma dostępu. Nadużyciem jest porównywanie różniących się rozkładówek i sugerowanie podobieństw. Treści elementarza wynikają z metodyki pracy z pierwszoklasistami i z podstawy programowej. W najbliższym czasie zaprezentujemy ostateczną wersję elementarza. Tę, która zostanie wydrukowana. Uwzględniono w niej znaczącą liczbę uwag, które nadesłano do MEN w ramach konsultacji społecznych. Prace nad podręcznikiem idą zgodnie z harmonogramem."
Tak kuriozalnej, bo niemerytorycznej odpowiedzi na poważne zarzuty oraz tak nieetycznych praktyk manipulowania opinią publiczną nie mieliśmy już w kraju dawno. Jak widać nie sprawdzają się w swojej roli doradcy od public relations. Być może powinni reklamować margarynę ze swoją ekspertką od edukacji szkolnej, ale nie kompromitować urzędu państwowego.
No i jeszcze jedna sugestia dla władzy, która lubi działać populistycznie, zamiast podejść do problemu specjalistycznie. W japońskiej sztuce zarządzania stała się w poł.XX w. niezwykle modna metoda "kaizen", której istotą jest stopniowe wprowadzanie zmian, by nie wywoływać lęku u twórcy innowacji, a oporu wśród jej odbiorców. Każda bowiem zmiana przeraża, wywołuje niepokój. Akurat sprawa podręcznika u autorki nie wywołała żadnego lęku czy oporu, skoro doszła do wniosku, że można w kilka miesięcy przygotować jedynie słuszny eleMENtarz.
Otóż mózg człowieka reaguje na trudne pytania czy problemy paniką, która prowadzi do porażki. Jeśli bowiem problem jest poważny, a więc: Jak mam napisać rządowy podręcznik w ciągu kilku miesięcy, żeby spełniał najwyższe standardy (skoro MEN jest najwyższą władzą, a zleceniodawcą)?- to poziom skomplikowania i trudności jest tak trudny dla niego, że zaczyna kombinować. Wówczas tzw. innowator nie jest już twórcą tylko "tfurcą" - jak powiedziałby Stefan Wiech - nie tworzy, tylko poszukuje rozwiązań typu: jak coś obejść, by spełnić zbyt wygórowane żądania zamawiającego. Właśnie dlatego pisałem o tym, że współczuję "autorce", bo już na starcie podjęła się zadania przeciwko nauczycielskiej wolności, także ewentualnych odbiorców jej wytworu.
14 maja 2014
Dziennikarska (o!)presja w MEN i ORE, czyli popierajmy się i nie dajmy się
Kibole śpiewają na stadionach:"ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się...." , więc nie ma się co dziwić, że i ministra edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska postawnowiła właczyć się do chóru kibiców czwartej władzy. Powołanie na stanowisko dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji (dawniej Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli) koleżanki dziennikarki nie jest - zdaniem pani minister - żadnym nepotyzmem (brak powiązań rodzinnych) czy kolesiostwem (chyba nie ma genderowej odmiany tego terminu).
To jest bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny rządzący - nie tylko tym resortem - udowdnili, że nie ma żadnych powodów, by kierować się jakimikolwiek kompetencjami merytorycznymi w obsadzie stanowisk instytucji państwowych. Skoro ministrem edukacji może być dziennikarka, to dlaczego nie może być jej koleżanka po fachu dyrektorem ORE? Byłoby znakomicie, gdyby kuratorami oświaty też zostawali dziennikarze, bo nareszcie mielibyśmy w kraju klarowną sytuację informacyjną.
Kto zna się tak dobrze na metodach manipulacji, propagandy, sterowania społeczeństwem, jak nie dziennikarze? Proszę zatem nie kwestionować awansu dyrektor ORE (korespondent wojennej w Izraelu), bo właśnie dzięki temu resort edukacji nareszcie będzie wiedział, jak poradzić sobie z wojną o szkołę publiczną (sześciolatki, podręcznik, nadzór, ewaluacja, egzaminy itp.). Któż lepiej przygotuje dotychczas zatrudnionych w ORE współpracowników - mój Boże, jakże niekompetentnych zapewne nauczycieli, pedagogów, psychologów, skoro ich pracami ma kierować wysokiej klasy specjalistka od deprofesjonalizacji nauczycielskiej - jak nie właśnie redaktorka TVP?
Od razu widać, że nie o nauczycieli tu chodzi, tylko o bardziej zdyscyplinowane przejęcie przez PO instytucji, która pośredniczy w podziale funduszy unijnych na edukację. Redaktor A. Grabek cytuje "w Rzeczpospolitej wypowiedź pani minister edukacji mającą świadczyć o jej wysokiej trosce o szkolnictwo: "(...) minister edukacji odrzuca zarzuty o protekcję. Przekonuje, że decyzję o zatrudnieniu podjęła ze względu na jej umiejętności menedżerskie, a nie relacje towarzyskie. (...) Poprzedni dyrektor (Piotr Dmochowski-Lipski – red.) zdecydowanie nie spełniał moich oczekiwań. (...) ORE musi wywiązać się z kilku strategicznych zobowiązań. Chodzi o projekt e-podręczników, mają być gotowe do września 2015 r. Ośrodek ma także czynnie włączyć się w reformę obniżającą wiek szkolny. – Mam na myśli realną pomoc w dokształcaniu nauczycieli, a także opracowanie nowoczesnych narzędzi do diagnozowania gotowości szkolnej. Te, z którymi pracują obecnie poradnie psychologiczne, są niestety przestarzałe".
Tak oto dowiadujemy się, że trzeba zmusić psychologów do podporządkowania się politycznej strategii rządzenia. Skoro władza chce udowodnić społeczeństwu, że sześciolatki są dojrzałe do szkolnej edukacji, to psycholodzy nie mają wyjścia - muszą zacząć kłamać, fałszować dane, dostrajać diagnozy do tej tezy, a jakie to przypomina państwu czasy?
To jest bardzo dobre rozwiązanie. Po raz kolejny rządzący - nie tylko tym resortem - udowdnili, że nie ma żadnych powodów, by kierować się jakimikolwiek kompetencjami merytorycznymi w obsadzie stanowisk instytucji państwowych. Skoro ministrem edukacji może być dziennikarka, to dlaczego nie może być jej koleżanka po fachu dyrektorem ORE? Byłoby znakomicie, gdyby kuratorami oświaty też zostawali dziennikarze, bo nareszcie mielibyśmy w kraju klarowną sytuację informacyjną.
Kto zna się tak dobrze na metodach manipulacji, propagandy, sterowania społeczeństwem, jak nie dziennikarze? Proszę zatem nie kwestionować awansu dyrektor ORE (korespondent wojennej w Izraelu), bo właśnie dzięki temu resort edukacji nareszcie będzie wiedział, jak poradzić sobie z wojną o szkołę publiczną (sześciolatki, podręcznik, nadzór, ewaluacja, egzaminy itp.). Któż lepiej przygotuje dotychczas zatrudnionych w ORE współpracowników - mój Boże, jakże niekompetentnych zapewne nauczycieli, pedagogów, psychologów, skoro ich pracami ma kierować wysokiej klasy specjalistka od deprofesjonalizacji nauczycielskiej - jak nie właśnie redaktorka TVP?
Od razu widać, że nie o nauczycieli tu chodzi, tylko o bardziej zdyscyplinowane przejęcie przez PO instytucji, która pośredniczy w podziale funduszy unijnych na edukację. Redaktor A. Grabek cytuje "w Rzeczpospolitej wypowiedź pani minister edukacji mającą świadczyć o jej wysokiej trosce o szkolnictwo: "(...) minister edukacji odrzuca zarzuty o protekcję. Przekonuje, że decyzję o zatrudnieniu podjęła ze względu na jej umiejętności menedżerskie, a nie relacje towarzyskie. (...) Poprzedni dyrektor (Piotr Dmochowski-Lipski – red.) zdecydowanie nie spełniał moich oczekiwań. (...) ORE musi wywiązać się z kilku strategicznych zobowiązań. Chodzi o projekt e-podręczników, mają być gotowe do września 2015 r. Ośrodek ma także czynnie włączyć się w reformę obniżającą wiek szkolny. – Mam na myśli realną pomoc w dokształcaniu nauczycieli, a także opracowanie nowoczesnych narzędzi do diagnozowania gotowości szkolnej. Te, z którymi pracują obecnie poradnie psychologiczne, są niestety przestarzałe".
Tak oto dowiadujemy się, że trzeba zmusić psychologów do podporządkowania się politycznej strategii rządzenia. Skoro władza chce udowodnić społeczeństwu, że sześciolatki są dojrzałe do szkolnej edukacji, to psycholodzy nie mają wyjścia - muszą zacząć kłamać, fałszować dane, dostrajać diagnozy do tej tezy, a jakie to przypomina państwu czasy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)