18 stycznia 2013

Naukowa odsłona pozorów w polskiej oświacie


Właśnie ukazała się niezwykle atrakcyjna książka, którą wydała Oficyna IMPULS w Krakowie pod patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Otwiera ona nową serię interdyscyplinarnych publikacji o i dla edukacji pt. „Palące Problemy Edukacji i Pedagogiki”, a kierują całością zamysłu znakomite Autorki, panie profesor Maria Dudzikowa (UAM Poznań) i Henryka Kwiatkowska (UW Warszawa).

Pierwszy tom tej serii nosi tytuł „Sprawcy i/lub ofiary działań pozornych w edukacji szkolnej”, a jego redaktorkami są Maria Dudzikowa i Karina Knasiecka-Falbierska. Naukowcy zdejmują odsłonę prawdy o polskiej oświacie, fatalnej polityce MEN, iluzjach, pseudo deklaracjach, grach, manipulacjach, mitach i pozorach. Całość poprzedza znakomite studium analityczne w wykonaniu M. Dudzikowej a dotyczące pola znaczeniowego kategorii "działań pozornych", ich istoty, rodzajów oraz egzemplifikacji. Czytając o źródłach pozoru uzyskujemy zarazem bardzo dobry przykład bogactwa warsztatu badawczego który stanowi o bardzo wysokim poziomie polskich naukowców i refleksyjnych nauczycieli. Wśród autorów tego tomu są bowiem wytrawni znawcy problematyki szkolnej, edukacyjnej, pedeutologicznej, współczesnych idei i kierunków pedagogicznych (M. Dudzikowa, H. Kostyło, M. Groenewald, Z.A. Kłakówna, U. Szuścik), jak i młodzi wykładowcy akademiccy, krytyczni badacze polskiej edukacji (V. Kopińska, P. Kołodziej, L. Knasiecka-Falbierska, I. Kopaczyńska, G. Szyling, B. Didkowska, M. Cylkowska-Nowak,A. Korzeniecka-Bondar, M. Mencel, K. Polak, N. Bednarska, M. Grochowalska, B. Zięba-Kołodziej) czy powszechnie już znany i ceniony bloger i felietonista oświatowy, nauczyciel XXI LO w Łodzi - Dariusz Chętkowski.


Motto do Serii i źródło jej tytułu „Palące problemy...” stanowią słowa filozof Barbary Skargi:

Byłoby rzeczą zbyt pochopną, gdybyśmy selekcji problemów dokonywali z punktu rozwoju nauki, tym bardziej, że stosunek człowieka do świata i jego zainteresowania wobec otoczenia nie wyczerpują się w pytaniach właściwych nauce. Najbardziej palące problemy nie powstają z jego dążeń do naukowego i technicznego opanowania świata, ani z abstrakcyjnych rozwiązań, ani z dociekliwości wobec wydarzeń i zjawisk, lecz z tego, co bezpośrednio człowieka dotyka. Wiążą się więc z jego obawami egzystencjalnymi, z jego poszukiwaniami sensu własnego życia, z jego kontaktami z innymi ludźmi, jednym słowem, z tego wszystkiego, co niesie doświadczenie otaczającego i nie zawsze przyjaznego świata. Problemy więc odchodzą, jeśli odchodzi doświadczenie, które je zrodziło.” (Granice historyczności, Warszawa: PIW 1989, s. 84)


Palące problemy” są pilne do zidentyfikowania. Brak reakcji, odroczenie czy wreszcie zaniechanie wyrządza szkody o daleko idących skutkach. Należy pamiętać, że jeśli chce się rozwiązać problem to trzeba go nazwać (Tony Judt). Reakcja na te problemy, a nawet antycypacja powinna być szybka. Najlepiej, gdy jest rekcją nie na proces, lecz na jego symptom. To jest czas optymalnego reagowania. Nasza Seria wpisuje się właśnie w tę wersję prakseologii. Uwzględnia problemy edukacji i pedagogiki, choć związane są one ze sobą: pierwsze nawiązują do praktyki społecznej, drugie – do kwestii teoretycznych nurtujących naukę o wychowaniu.

Redaktorki serii tak tłumaczą jej przesłanie:

Uprawiamy pedagogikę interdyscyplinarnie. Przypisujemy pedagogice funkcję teorii krytycznej aktywnie zaangażowanej – jak pisał Tomasz Szkudlarek – w rekonstrukcji społecznej rzeczywistości i zdolnej do pragmatycznej reorientacji działań edukacyjnych. Publikacje będą miały na okładce adnotację: „książka akademicka, ujęcie interdyscyplinarne”. Wszakże nasza Seria to – nie podręczniki akademickie, które mają na ogół kursową i zawsze bardziej stabilną wiedzę i wobec których są określone wymagania z punktu widzenia danej dyscypliny/subdyscypliny i z racji ich funkcji. Przedkładamy książki akademickie o innym charakterze (studia, monografie, eseje naukowe), których intencją jest „dopełniać” i uaktualniać podręczniki uczelniane.

Wsadzamy kij w mrowisko”, wywołujemy dyskusje, prowokujemy, próbujemy zaangażować czytelników w zmianę, docieramy nie tylko do akademików, ale również do szerszej sfery publicznej. Stanowiące Serię książki (pod redakcją i autorskie monografie), choć poświęcone różnej tematyce, łączone są metaforycznym tytułem (to stanowi również specyfikę naszego projektu). W odwołaniu do G. Lakoffa i M. Johnsona przyjmujemy, że istotą metafory jest „rozumienie i doświadczanie pewnego rodzaju rzeczy w terminach innej rzeczy”.

Przyjmujemy także za wspomnianymi autorami, że metafora nie jest wyłącznie sprawą językową, ale środkiem nadawania struktury naszemu systemowi pojęć i naszemu działaniu. Tytułowe metafory tworzą ramy, jak pisze Lakoff w nawiązaniu do Goffmana, przez które widzimy świat, i które kierują naszym myśleniem i spostrzeganiem, a w konsekwencji postępowaniem.

Książki z naszej Serii będą mogły być wykorzystywane w pracy naukowej/akademickiej przez naukowców szeroko rozumianych nauk o edukacji, socjologii wychowania, pedagogiki porównawczej, pedagogiki i psychologii społecznej, polityki oświatowej, pedagogiki szkolnej, a także na kierunkach kształcących nauczycieli. Można zakładać, że odegrają też funkcje inspiratorskie w środowiskach związanych z szeroko pojętą oświatą i edukacją. Podejmując aktualne, palące, gorące problemy edukacji i pedagogiki zakładamy, iż Seria stanowić będzie punkt wyjścia dyskusji, a także zachętę do nowych badań
.


Już po zapoznaniu się z pierwszym tomem tego cyklu tak m.in. piszą o nim w swoich recenzjach wydawniczych profesorowie - członkowie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN:

Prof. dr hab. Tadeusz Pilch:

Książka […] jest kierowana do krytycznego nauczyciela oraz do pedagogów zajmujących się teorią nauczania, społecznym funkcjonowaniem szkoły oraz zasadami przebudowy środowiska szkolnego, jego reformowaniem i doskonaleniem […] także do intelektualnych elit humanistycznych, realizujących politykę społeczną w państwie. Nawet ta ostatnia kategoria odbiorców książki jest szczególnie ważną grupą adresatów, bo głównym jej przesłaniem jest sztuka budowania i doskonalenia systemu szkolnego, budowania kapitału społecznego jako najważniejszego składnika rozwoju społecznego.

[…] Profesor Maria Dudzikowa jest ogromnie doświadczoną znawczynią problemów szkoły, klasy, dziecka i wie, co trzeba zrobić, aby szkoła nie funkcjonowała w świecie pozorów. Redaktorka pracy przy wsparciu swej młodszej koleżanki jest swoistą gwarancją jakości merytorycznej pracy. Trudno o bardziej kompetentną osobę w zakresie organizacji i funkcjonowania szkoły, idei jej nauczania i wychowania niż profesor Maria Dudzikowa.


Prof. dr hab. Stefan Mieszalski:

Publikacja inspiruje do krytycznego oglądu rzeczywistości edukacyjnej poprzez pryzmat składanych deklaracji i demaskowanych działań pozornych, obecnych na różnych piętrach funkcjonowania edukacji jako zarządzanego przez liczne agendy systemu. Chodzi o sprzyjanie czujnej, wnikliwej i wrażliwej na przejawy pozoru krytycznej obserwacji.
Mamy więc tu do czynienia z pracą, która podejmuje problematykę ważną nie tylko ze względu na walory poznawcze, ale również ze względu na walory społeczne i praktyczne. Jej znaczenia można też upatrywać w inspirowaniu do badawczego penetrowania fenomenu deklaratywności i związanego z nią pozoru w edukacji.


Zachęcam do lektury, krytycznych uwag, także ze strony tych, których one dotyczą.

17 stycznia 2013

Są takie wyższe szkoły prywatne, w których nie płaci się nauczycielom akademickim zakontraktowanej w umowie pensji i ZUS-u

Przywołana w "Rzeczpospolitej" historia Iwony Świetlik, która do niedawna była właścicielką firmy odzieżowej Ivett w Rawie Mazowieckiej, zatrudniając w niej 60 osób. Niestety, została ona zniszczona działaniami urzędników miejscowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, rodzi pytanie o zakres i rzetelność ścigania przez instytucje fiskalne koniecznych należności. Dopiero co przecież czytaliśmy o tym, że ujawnienie afery Amber Gold doprowadziło przypadkowo (a miało być utajnione?) do ujawnienia na Pomorzu niepłacenia fiskusowi podatków przez kilkudziesięciu biznesmenów. I nic. Oni są wolni. Oni teraz lobbują, by wprowadzić w kraju amnestię dla takich jak oni - cwaniaków. Wczoraj zaś rozegrał się ostatni akt dramatu byłej bizneswoman. Zbankrutowana, bezrobotna i bezdomna już kobieta została w środę przed południem zatrzymana przez policję. Jest dowożona do Zakładu Karnego nr 1 przy ul. Beskidzkiej w Łodzi. Do więzienia trafi za w rzeczywistości drobne zaległości finansowe - 9,5 tys. złotych.

To ciekawe, jak nierówno ZUS traktuje podmioty gospodarcze. Nie rozumiem, bo nie mam danych i kompetencji na temat tego, by wypowiadać się o możliwych powodach upadku firmy szyjącej odzież. Natomiast wiem o wielu przypadkach wyższych szkół prywatnych nie tylko w regionie łódzkim, których założyciele nie opłacali lub/i już/nadal nie opłacają nauczycielom akademickim i administracyjnym ZUS-u, gdyż nie mieliby pieniędzy na tzw. podstawowe wypłaty pensji. W szkołach tych nie studiują przecież krezusi finansowi, tylko najczęściej młodzież z ubogich środowisk społecznych, ledwo wiążąca koniec z końcem, a zatem także nie płacąca regularnie czesnego. Brak dopływu tych środków do kasy uczelni sprawia, że wygórowane płace dla głównie kadr kierowniczych i związane z utrzymaniem minimum kadrowego przekładają się na niezdolność kanclerzy do pokrywania pełnych kosztów wykonywanej przez wszystkich pracy.

Sobie nie zredukują przecież dochodów, jak i miernym, ale wiernym adiutantom utrzymywania pozoru szkoły wyższej. Do dnia dzisiejszego nie zostały oddane zaległości płacowe nauczycieli kilku łódzkich prywatnych szkół wyższych, a jakoś nie słychać o tym, by odpowiedzialne za to osoby zostały skierowane z tego tytułu do aresztu. Zasłanianie nieudolnej polityki zarządczej procesami demograficznymi jest wciskaniem społeczeństwu i organom kontroli kitu. Jak właściciel takiej "wsp" prowadzi swoim pseudo zarządzaniem do regresu, to żadne triki propagandowe nie pomogą w tym, by odzyskał wiarygodność. Ktoś, kto raz oszukał swoich pracowników, nawet jak ich zastąpi innymi, innych przekupi, by milczeli, to nie uniknie pamięci społecznej swoich manipulacji, które i tak powtórzy w innej skali i zakresie w stosunku do kolejnych współpracowników.

Niestety, nieudaczników wśród założycieli/kanclerzy szkół prywatnych uwidacznia się coraz więcej, czego efektem jest także kurczenie się ich zasobów materialnych i kadrowych. W niejednej z takich "wsp" każe się pracownikom administracji czy technicznym przechodzić na samozatrudnienie, by właściciel szkoły nie musiał za nich płacić ZUS-u. Z takimi pracownikami łatwiej jest się rozstać, kiedy sa niepokorni lub za dużo wiedzą i widzą. Lepiej, by studiujący nie dowiedzieli się od nich, że być może za rok nie będzie już kto miał prowadzić z nimi zajęć i zostaną przehandlowani do innej prywatnej szkółki w pakiecie cichego porozumienia (bo jakiś zysk kanclerz sobie i tak z tego zapewni). Są ponoć stosowane też formy "wyciszania" ZUS-u w regulowaniu tych roszczeń, zatrudniając jego pracowników lub członków ich rodzin w takiej szkole w mniej lub bardziej ukrytej formie.

To o takich pseudo szkołach wyższych prof. Ryszard Tadeusiewicz mówił w jednym z wywiadów dla Rzeczpospolitej (17.10.2012): Cechą złej uczelni jest zamykanie się w getcie specjalizacji, odniesień do - istniejącego obecnie, ale mającego niewiele wspólnego z przyszłym - rynku pracy. Obawiam się, że mamy zbyt wiele takich szkół. Pozwolono marnym biznesmenom na organizowanie nauczania na poziomie rzekomego szkolnictwa wyższego, co ci wykorzystali jako świetny interes, gdyż kasa trafiała do nich bez względu na oferowaną jakość edukacji. Czy ZUS zacznie egzekwować także od tych podmiotów płacenie obowiązkowych składek i niektórzy założyciele-kanclerze będą kierować tymi szkołami zza krat, czy czeka nas od tego roku lawinowy proces zamykania tzw. "wsp" także z tego z powodu?

16 stycznia 2013

Kto jest beneficjentem projektów unijnych na rzecz lepszej edukacji?

Medialny spór o korupcję "przykryty" został komentarzem sędziego na temat metod i czasu przesłuchiwania świadków w sprawie lekarza oskarżonego o branie łapówek. Korupcja znów zeszła na dalszy plan.

Jakoś nie przywołano w publicznej dyskusji Obywatelskiej Karty Antykorupcyjnej, którą opracował w 2005 r. prok. Błażej Kolasiński w Szczecinie. Tymczasem pamiętam, że została ona przekazana m.in. szkołom wszystkich stopni, by włączyć ją do programu lekcji wiedzy o społeczeństwie oraz procedur związanych z eliminowaniem wyrażania materialnej czy osobistej wdzięczności osobom za wykonywanie obowiązków zawodowych. Kto w szkołach odwołuje się do prby czytelnego pojmowania i rozpoznawania tych zjawisk? Kto traktuje na serio omawiane w Karcie kwestie różnych form i stopni korupcji, łapówkarstwa, przekupstwa?

Tak np., stwierdza się w OKA: podmiotem łapownictwa czynnego (przekupstwa) może być każda osoba, która wręcza (daje), bądź obiecuje udzielić łapówki w zamian za załatwienie interesującej ją sprawy w urzędzie czy instytucji przez osobę przyjmującą korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę. (…) Jedną z form jest czynna płatna protekcja (handel wpływami)- art. 23Oa kk.

Wiele tego typu praktyk ma miejsce w różnych środowiskach społecznych, także w instytucjach oświatowych i akademickich. Młodzież jest totalnie zdezorientowana, nie wie, jak odróżnić lobbing od korumpowania, bycie beneficjentem od łapówkarzem.

Coraz częściej rozchodzą się w środowisku akademickim informacje o tym, że niektórzy tzw. pracownicy naukowi, bo nie zajmujący się prowadzeniem badań naukowych, tylko wykorzystywaniem nabytych uprawnień asesorskich do oceniania projektów unijnych w i dla edukacji (po to, by z tego nieźle zarobić na siebie i znajomych), uczynili z tego "powołania" swoją podstawową "profesję", działając pod przykrywką uniwersytetu czy wyższej szkoły X lub Z. Tak się już wycwanili, że rozmieszczają swoich ludzi w firmach aplikujących o środki, by na poziomie co najmniej „20% doli” od kwoty dotacji zapewnić wnioskodawcy zwycięstwo w kolejnym konkursie. Oni mają już swoich przedstawicieli w różnych miastach.

To oznacza, że polski podatnik jest naciągany z tytułu zawyżanych kosztorysów takich wniosków, o których wysokości - w majestacie administracyjnych procedur - rozstrzygają ci, którzy mają w nich implicite zagwarantowane dochody. Kto kontroluje powiązania, relacje, interesy tych, którzy rozstrzygają o przyznawaniu milionowych dotacji na zadania w ramach Projektów Kapitału Ludzkiego, skoro ten kapitał – i owszem – powiększa się, ale w sposób nieuczciwy i nierzetelny? Jak to jest możliwe, że nawet władze uniwersytetu nie reagują nawet na ujanione na stronie dane o tym, że kierownikiem projektu jest osoba X, a ewaluatorem jej mąż czy żona? Wszyscy gonią za kosztami pośrednimi. Co za róznica, jakie machinacje kryją się za ich pozyskiwaniem. Istotne jest to, że przybywa kasy spoza budżetu MNiSW czy - jak w szkołach prywatnych -spoza wpłat z czesnego.

Większość wnioskodawców nie chce wchodzić w takie interesy, ani też nawet im przez myśl nie przejdzie, że ukryte uzgodnienia ich konkurentów stają się podstawą do wygrania konkursu, do znalezienia się w puli zasłużonych na kasę unijną, czyli z naszego budżetu. Procedury organów kontroli są tak ustawione, by ważna była w końcowej ocenie prawidłowość rozliczania kosztów, a nie zrealizowanie w sposób właściwy założonych głównych i szczegółowych celów projektu.

Jak człowiek jest chory, to może więcej czasu poświęcić na czytanie. Trafiłem w Internecie na raporty jednego z centralnych organów kontrolnych, z których dowiedziałem się, że pewna wyższa szkoła prywatna otrzymała ponad 4 mln zł na przeprowadzenie studiów podyplomowych w określonych specjalnościach nauczycieli zawodu, na które – jak rozumiem musiało być w kilku regionach kraju szczególne zapotrzebowanie - by przez ich bezpłatne udostępnienie zainteresowanym taką pracą słuchaczy, mogli oni podjąć ją w szkolnictwie zawodowym.

Wyuczenie czy przekwalifikowwania do zawodu nauczycielskiego w tej sytuacji stało się dla studiujących wymierną korzyścią osobistą, bowiem otrzymali od państwa świadczenie o charakterze niemajątkowym, które - zgodnie z warunkami rozpisanego konkursu – miało polepszyć sytuację studiujących za darmo. Pośrednio miało też porawić sytuację w szkołach zawodowych w naszym kraju. Ba, uczelnia organizująca takie studia zobowiązała się nie tylko do przeprowadzenia właściwego naboru, a więc rekrutowania tych osób na studia, które rzeczywiście, po ich ukończeniu podejmą pracę w zawodzie szczególnego zapotrzebowania.

Nie ma w tym żadnego gestu czy akademickiej misji, tylko wiążą się z tym konkretne zyski tak dla samej tzw. wsp, jej kanclerza, infrastruktury, bowiem koszty kształcenia tak zostały policzone (a ktoś to zatwierdził), że kilkaset tysięcy otrzymała ona tylko z samego faktu, że te studia zorganizuje, ale już na sfinansowanie zarządzających tą „wsp” zakontraktowała dodatkowo ponad milion, podczas gdy na pozyskanie kadr kształcących tylko 300 tys.

Kto i jak kształcił, tego organ kontroli już chyba nie badał, a być może to nędza programowa, niekompetencje nauczycieli branych z „podwórka znajomych i rodzin” sprawiły, że kiedy studia dobiegły końca i należało wykazać, ile osób podjęło konkretną pracę w edukacji zawodowej okazało się, że… ponoć tylko co czwarta.

Przyznam szczerze, że jak jeden z organów kontroli państwowej ujawnił to, co obejmowały koszty realizacji projektu, to budzi niepokój o to, jak trwoni się w Polsce publiczne pieniądze na cele edukacyjne, z których edukacja ma w istocie niewiele. Oto zakontraktowano w tym projekcie na: 1) wynagrodzenia, należności za przejazdy samochodami prywatnymi i koszty noclegów osób zaangażowanych przy realizacji projektu – prawie 3 mln zł! 2) na wyżywienie i koszty zakwaterowania uczestników projektu – ponad pół mln., 3) wynajem sal wykładowych – ponad 300 tys, zł (z czego wynika, że wnioskująca o dotację na prowadzenie studiów podyplomowych szkoła nie dysponuje, a jeśli to odpłatnie w stosunku do grantodawcy, salami dydaktycznymi), 4) na zakup sprzętu i materiałów biurowych – ponad 200 tys. oraz 5) informacje o projekcie w środkach masowego przekazu prawie 80 tys. zł (co tak naprawdę jest sponsorowaniem przez państwo reklamy prywatnej szkoły); 6) na pozostałe wydatki, jak np. opracowanie ankiet, testów, strony internetowej, koszty obsługi bankowej zaplanowano ponad 140 tys, zł. a do tego wszystkiego jeszcze wspomniane koszty pośrednie stanowiące dodatkowy zysk dla wnioskodawcy. Niezły skok na kasę.

W ocenie organu kontrolnego prawidłowe było przygotowanie organizacyjne do realizacji projektu, jego terminowe wykonanie w granicach kwot ustalonych w budżecie (a jakże, żal byłoby nie wydać) czy właściwe ewidencjonowanie wydatków. Nieprawidłowością zaś było nieposiadanie, na dzień zakończenia kontroli, przez szkołę wyższą aktualnych danych dotyczących liczby absolwentów projektu, którzy podjęli pracę w edukacji. W świetle kontroli główny cel projektu został jednak zrealizowany, skoro było nim uruchomienie studiów podyplomowych. Kpina? Celami szczegółowymi projektu miało być przecież m.in. podniesienie poziomu kształcenia zawodowego w naszym szkolnictwie poprzez pozyskanie wysokiej klasy specjalistów-praktyków z gospodarki, do wykonywania zawodu nauczyciela przedmiotów zawodowych. Gdzie oni są? Jakich to specjalistów pozyskano dla szkół zawodowych?

Tak przyznaje się oceny pozytywne instytucjom sektora prywatnego, ale i zapewne publicznego, mimo stwierdzonych nieprawidłowości. Beneficjentem wydatkowanych milionów są ci, którzy je zarobili, a nie ci, dla których lepszej edukacji mieli je zarobić. To już nikogo w tym kraju nie interesuje?










15 stycznia 2013

Nauczyciele rozbrojeni czy niedozbrojeni pedagogicznie?

W najnowszym Newsweeku Małgorzata Święchowicz porusza w artykule „Aż chce się bić” tabloidalnie świetnie sprzedający się temat tyle tylko, że tego poziomu opuścić już nie może. Musi takim pozostać, by z jednej strony sensacyjnie pisać o szkole, bo nic innego tak dobrze się nie sprzeda, z drugiej zaś strony w popmediach przeważa tendencja do przywracania w dyskusji publicznej zjawiska agresji i przemocy w szkołach. One tym i z tego głównie żyją, toteż jeśli rozbudzi się w narodzie potrzebę lęku, strachu, niepokoju, zagrożenia, to może jeszcze ktoś przy tej okazji dobrze zarobi. Teza tego tekstu jest banalnie prosta, bo inną być nie może a została uwidoczniona w nagłówku – „Nauczyciel pod presją”.

Gdybyśmy sięgnęli do książki twórcy psychologicznej teorii stresu Hansa Selye’go, to okazałoby się, że takie artykuły należałoby pisać codziennie o każdym z nas, gdyż człowiek, który nie żyje w stresie, a więc pod presją różnych stresorów wewnętrznych i zewnętrznych, po prostu nie żyje, i tyle. Przy tej okazji dementuję plotki, jakobym już przyjął księdza, bo tak zły jest stan mojego zdrowia, by zaniepokoić wielu moich wrogów, nieprzyjaciół, zawistników i tzw. „życzliwych”, że duszpasterz był w moim domu z zupełnie innego powodu. Tego nie zrozumie pewna pani radna z łódzkiej lewicy, która ponoć jest na tropie jakiejś oświatowej afery w tym mieście. Życzę tej pani i jej genialnym doradcom sukcesu, bo już wiem, że trupa znajdzie w wielu szafach. Ponoć tak szuka się w innych, by odsunąć uwagę od własnych.

Powracam zatem na ścieżkę debaty o powodach, dla których pewnym nauczycielom aż chce się bić podległych im uczniów, a jak wynika z mocno już ogranych w prasie przykładów (tak rzadkich, że tylko często odgrzewane mogą jeszcze wzbudzać u naiwnych czytelników przekonaniw o ich powszechnym i częstym występowaniu niemalże wszędzie, w każdej szkole, w każdej klasie), tylko… MEN nie pozwala na zrobienie raz na zawsze z tym porządku, by nie powtarzały się one już nigdy więcej. To Rzecznik Praw Dziecka pyta, jak resort edukacji zamierza zmienić te niepokojace postawy nauczycieli, a urzędnicy ze spokojem swojej szefowej "jeszcze pracują nad odpowiedzią". Spadniemy z krzeseł, jak zapoznamy się z jej treścią. Warto na nią poczekać nawet dwa lata, do jakichś wyborów.

Jak jest w innych sferach naszego życia? Mamy świetnie wyszkolonych policjantów, autentycznych pasjonatów, bohaterów, fachowców, ale i takich, którzy cynicznie grają w przeczekanie do emerytury, znęcają się nad podejrzanymi, mordują własne żony, nadużywają władzy wobec ich rodzin, współpracują ze światem przestępczym. Wydawałoby się zatem, że gdzie jak gdzie, ale w tym środowisku są tacy, którzy świetnie sobie radzą z przemocą innych, i tacy, którzy jej nadużywają w stosunku do innych.

Nauczyciele i policjanci są funkcjonariuszami publicznymi, ale jakże inaczej szkolonymi i kształconymi. Nie każdy nadaje się na policjanta, podobnie jak nie każdy nadaje się do pracy w szkole, a mówiąc ściślej w określonym typie szkoły, a i w niej w określonym środowisku uczniowskim. Skoro w policji są specjaliści od ruchu drogowego, kryminalistyki, itp., to dlaczego w Polsce kształci się nauczycieli tak, jakby przez całe swoje zawodowe życie mieli pracować z młodzieżą, nastolatkami o wysokich aspiracjach edukacyjnych, kochających wręcz szkołę, biegnących do niej w gorączce, byle tylko nie stracić lekcji, bo byłoby to dla niej niepowetowaną stratą.

My chcemy, by nauczyciel metaforycznie pisząc: kierował ruchem drogowym w szkole zawodowej podczas, gdy akurat w tej klasie, do której został skierowany, potrzebny jest świetnie wyszkolony pedagogiczny antyterrorysta. Być może dyrektorzy szkół fatalnie rekrutują do pracy nauczycieli i rzucają ich jak w M. na atak z zaskoczenia. Ktoś ginie, trafiony koszem w głowę, bo nie otrzymał wystarczającej informacji na temat tego, z kim będzie musiał się zmierzyć.

Jeśli ktoś nie mając kompetencji, odwagi i kreatywności podjął się tej pracy w trudnym środowisku, może nawet „zabajerował” w czasie rekrutacji ukończeniem 4 studiów podyplomowych, 6 kursów (a nawet nie potrafi redaktorce opowiedzieć, czego tak naprawdę się tam nauczył, co opanował ponad to, co jest wymagane od jego roli), to powinien mieć pretensje nie do uczniów (zbirów, chamów, bandytów), tylko do siebie. Sorry Winnetou, ale nie będę z tobą walczył, bo nie posiadam odpowiednich umiejętności. Schodzę z pola walki.

Jak podjąłeś się pracy, to zwalczaj „nieswoich wrogów” prawnie dostępnymi środkami, zaskakuj ich przy tym swoją tajną a niezabronioną prawem „bronią pedagogiczną”. Jak jej nie posiadasz, to się nie zatrudniaj, nie pracuj, poproś dyrektora o przeniesienie do innej klasy, zmień szkołę, weź urlop na poratowanie zdrowia, ale nie pozwól na bycie dręczonym. Tę słabość wykorzysta wielu uczniów, którzy chodzą do szkoły nie dlatego, że chcą, bo takich możliwości w sensie obowiązującego prawa w Polsce nie ma, tylko dlatego, że muszą a z różnych powodów nie chcą się w niej uczyć, nie chcą być odpytywani, poniżani, wyszydzani, nieustannie testowani, selekcjonowani, itp. Mówi o tym naukowiec Instytutu Medycyny Pracy w Łodzi– badacz tej problematyki od lat – dr hab. Jacek Pyżalski: „Wyzywać, grozić, obrażać, mówić (uczniowi: dop. BŚ): doigrałeś się, już po tobie. Wtedy uczeń nie ma nic do stracenia, inni też się nakręcają. I już nikt nie chce się wycofać”. To jest przykład nieudolnej reakcji, którą Thomas Gordon określa mianem gry „zwycięstwo z przemocą”.

Może zatem, zamiast – jak proponował Roman Giertych – tworzenia „oświatowych Guantanamo” dla niedostosowanych społecznie, powołać do życia ośrodek szkoleniowy dla nauczycieli antyprzemocowego reagowania w szkołach? Dyrektorzy zgłaszaliby problemy, a ci dobieraliby takich edukacyjnych komandosów, że sukces wychowawczy byłby murowany, na długie lata. Może czas trenować elitarną grupę nauczycieli do pracy w trudnych społecznie warunkach szkolnych? Może czas ujawniać te problemy i tworzyć do ich rozwiązywania przestrzeń dla takich, którzy sobie z tym poradzą?

14 stycznia 2013

Odszedł na Wieczną Wartę twórca m.in. reformy samorządowej w III RP



Kiedy emitowany był wywiad w TVN24 Grzegorza Miecugowa z prof. Marcinem Królem na temat uwarunkowań i przejawów kryzysu - nie tylko polskiej - demokracji, na dolnym pasku ekranu pojawiła się bolesna informacja o śmierci jednego z twórców reformy samorządowej III RP - prof. Michała Kuleszy . Jest to niepowetowana strata, bowiem ta reforma miała tylko częściowo - bo jedynie od strony administracyjno-prawnej właściwy charakter. Nadal wymaga kontynuacji merytorycznej - społeczno-politycznej, ideowej, kulturowej, a przede wszystkim wychowawczej i oświatowej.

Łodzianin z urodzenia, harcmistrz - komendant 1. Warszawskiej Drużyny Harcerzy „Czarnej Jedynki” (to szczególnie zasłużona drużyna w dziejach polskiego skautingu i harcerstwa!!!), absolwent prawa Uniwersytetu Warszawskiego i wierny tej Uczelni nauczyciel akademicki, uczestnik obrad Okrągłego Stołu w grupie ds. samorządu terytorialnego, W 1988 r. współtwórca biura Rzecznika Praw Obywatelskich oraz kierownik w nim Zespołu Studiów i Analiz, specjalista z zakresu administracji publicznej, współtwórca reformy samorządowej z 1990 roku, któremu zawdzięczamy podział kraju na 16 województw, 380 powiatów i 2479 gmin. Tylko prawdziwy harcerz, śmiały w swoich badaniach naukowiec mógł tak integralnie i głęboko zaangażować się na rzecz demokratyzacji polskiego społeczeństwa wychodzącego z sowieckiego totalitaryzmu.

To On uczulał nas - obywateli na to, że wybory samorządowe są ważniejsze od parlamentarnych. Niestety, w ostatnim "rozdaniu" zdradzono tę ideę, wpychając do samorządów jak najwięcej przedstawicieli różnych partii politycznych.
Nie tylko rura kanalizacyjna nie ma barw politycznych, ale takich barw nie powinna mieć polska, samorządowa oświata. Czas to zmieniać. Zmarły Profesor zostawił nam poważny testament - zobowiązanie do tworzenia autentycznej, obywatelskiej samorządności.

Jak mówił w jednym z wywiadów: Zgodnie z definicją zawartą w Europejskiej Karcie Samorządu Lokalnego samorząd to prawo i zdolność społeczności lokalnych do zarządzania swoimi sprawami. Demokracja polega na wyłanianiu przedstawicieli różnych szczebli władzy, którzy cieszą się naszym zaufaniem i za pośrednictwem których zarządzamy przestrzenią publiczną, w tym wypadku gminą lub powiatem. Samorząd to forma decentralizacji władzy.

Będzie nam brakowało jego życzliwości, energii, optymizmu, dzielności i radości życia.
Czuwaj!


(fot. z Rzeczpospolitej)

13 stycznia 2013

Pedagog po raz kolejny w Komitecie Ewaluacji Jednostek Naukowych

Już wiemy, kto będzie oceniał poziom rozwoju naukowego jednostek akademickich w 2013 r., które dzięki temu albo otrzymają dotację na badania naukowe (kategoria A+ - poziom wiodący w skali kraju, A – poziom bardzo dobry), albo uzyskają dotację na jeden semestr (kategoria B - poziom akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowej), albo nie otrzymają ani jednej złotówki (kategoria C - poziom niezadowalający). Tego zadania musi podjąć się do 30 września br. powołany w mijającym tygodniu przez ministrę prof. Barbarę Kudrycką Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych.

Jak przypomina w swoim komunikacie MNiSW + Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych (KEJN) jest organem opiniodawczo-doradczym ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Został powołany w grudniu 2010 roku, a zmiana połowy jego członków następuje co dwa lata. Komitet ocenia jednostki naukowe według standardów i zasad oceny uznanych na świecie. Pozwoli to na rzeczywiste powiązanie wysokości finansowania z jakością prowadzonych prac badawczych.

Kandydatów było wielu, ale do obecnego składu pani ministra mogła powołać - na zasadzie kontynuacji - część członków poprzedniej kadencji. W wyniku uznania zasług naszego Kolegi - adiunkta Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Badań Edukacyjnych w Warszawie - dr hab. Roman Dolata będzie kontynuował resortową misję. Gratuluję, bo zadanie nie jest łatwe i - jak w przypadku procesów ewaluacyjnych nie tylko instytucjach naukowych, ale także oświatowych - nie stwarza okazji do uzyskiwania pochwał własnego środowiska. Zawsze ktoś będzie mniej lub bardziej niezadowolony, gdy w grę wchodzi konstruowanie rankingu.

Członkowie kontynuujący kadencję, to:
1. Dominik Antonowicz
2. Ewa Dahlig-Turek
3. Roman Dolata
4. Piotr Żylicz
5. Włodzimierz Mędrzecki
6. Józef Dulak
7. Wojciech Hanke
8. Agnieszka Wierzbicka
9. Jan Figiel
10. Andrzej Pach
11. Agnieszka Pollo
12. Barbara Rymsza
13. Iwona Szwach
14. Marek Zaleski

Natomiast skład KEJN został w >50% odnowiony o następujących członków:

Przewodniczący – Maciej Zabel
Członkowie powołani z dniem 1.01.2013 r. :
1. Andrzej Czerwiński
2. Wojciech Dajczak
3. Stefan Jackowski
4. Andrzej Jerzmanowski
5. Konrad Klejsa
6. Maria Lewicka
7. Bogdan Mach
8. Monika Marcinkowska
9. Andrzej Olszyna
10. Andrzej Pilc
11. Antoni Porczak
12. Ewaryst Rafajłowicz
13. Błażej Skoczeń
14. Alfred Uchman
15. Romuald Zabielski

Dodam jeszcze, że kandydatów do KEJN mogły zgłaszać jednostki akademickie mające uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora i/lub habilitacyjne. Wśród kandydatów byli także inni pedagodzy:

dr hab. Beata Dyrda - adiunkt w Katedrze Pedagogiki Społecznej, Instytutu
Pedagogiki, Wydziału Pedagogiki i Psychologii w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach;

ks. dr hab. Marian Walerian Nowak - profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Kierownik Katedry Pedagogiki Ogólnej KUL;

prof. dr hab. Krzysztof Mariusz Rubacha - profesor zwyczajny Uniwersytetu Mikołaja Kopernika; Wydział Nauk Pedagogicznych; Katedra Pedagogiki.


Dzisiaj gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Wolontariusze już szykują się do akcji. Czy ktoś wymyśli taką Orkiestrę dla nauki?

Okazuje się, że już jest, chociaż administracyjna, bowiem przedsiębiorstwa będą mogły przekazywać 1 proc. podatku CIT dla najlepszych jednostek naukowych już przy rozliczeniach podatkowych za 2013 rok. Ciekawe, jak zagrają?

Ministerstwo wyjaśnia:
Procent z CITu wychodzi także naprzeciw podstawowemu problemowi finansowania nauki w Polsce a więc zbyt małemu udziałowi inwestycji prywatnych w stosunku do budżetu państwa. O ile w rozwiniętych krajach UE inwestycje prywatne to 2/3 środków trafiających do jednostek badawczych, to w Polsce jest to zaledwie niecałe 1/3, stąd taka rozbieżność w ilości mierzonej do PKB. O ile w krajach skandynawskich na naukę przeznacza się ok 3%, to w Polsce jest to ogółem ok. 0.74%. I na pewno nigdy nie nadrobimy wszystkich tych zaległości środkami budżetowymi, bo nie tędy prowadzi droga do równowagi w gospodarce rynkowej. Jeden procent CITu sam w sobie oczywiście też nie odmieni struktury, jednak pośrednio przyczyni się znacznie do zainteresowanie przedsiębiorców otoczeniem naukowym, a także sprowokuje ich do intensywnej współpracy z jednostkami naukowymi. Przecież żaden szanujący się biznesmen nie przeznaczy swoich pieniędzy nie interesując się, na co zostały spożytkowane, stąd już tylko krok do dobrej współpracy.

Jacy przedsiębiorcy mogą wesprzeć pedagogów? Może wydawcy podręczników szkolnych (cyfrowych), może producenci pomocy dydaktycznych? Grypa szaleje, więc można pomarzyć...

12 stycznia 2013

Wskaźniki edukacyjne


Naukowcy mają swoje wskaźniki do precyzyjnego rozpoznania i odczytania zjawisk, które są przedmiotem ich badań. Administracja oświatowa też ma swoje wskaźniki, często importowane z Wielkiej Brytanii, bo ten kraj urzędnicy i centralistyczni reformatorzy uczynili głównym źródłem właściwych - jedynie słusznych - rozwiązań. Przejmują biurokratyczne procedury Anglików nie zwracając uwagi na to, inny to kraj, inna kultura, inny system polityczny oraz zupełnie inne rozwiązania systemowe i samorządowe. Nie szkodzi. Jak już ktoś pojechał w delegację służbową, to musi wykazać się rozwiązaniami, które można przenieść do Polski niemalże dosłownie, tłumacząc je tylko na język polski i adaptując do... polskiego prawa, a nie kultury, poziomu rozwoju społecznego i gospodarczego kraju, ustroju itd.

Przypomniałem sobie spotkanie z Brytyjczykami - Hywelem Thomasem i Clive Belfieldem ze School of Education Univeristy of Birmingham. Na pytanie, czym są wskaźniki edukacyjne skupili się na efektywności procesu kształcenia, pomijając zupełnie znacznie ważniejszą - moim zdaniem - funkcję socjalizacyjną szkoły. Tak więc na powyższe pytanie odpowiedzieli, że wskaźniki edukacyjne to opracowane w oparciu o gromadzone w różnych odstępach czasu przez aparat władzy informacje i dane statystyczne celem ocenienia całego systemu szkolnego. Są one ustalane na drodze konsultacji społecznej, w wyniku konsensusu i zmieniają się z biegiem czasu.

To, co było ważne dla oświaty 5 lat temu, dzisiaj nie jest już aktualne. Wskaźniki edukacyjne mają ułatwić sformułowanie odpowiedzi na następujące pytania:

– jaka szkoła jest dobra?

- kto uczęszcza do szkoły, jacy uczniowie?

- Na ile posiadane zasoby szkolne (infrastruktura, w tym wyposażenie w pomoce dydaktyczne, media itp.) wpływają na osiągnięcia szkolne uczniów?

Analiza wskaźników ma umożliwić doskonalenie szkoły na podstawie uzyskanych odpowiedzi.
Są one bowiem dowodem na to, co rzeczywiście dzieje się w szkole. Stanowią informację, dzięki której samorządy mogą popierać projekty zmian, a tym samym umożliwiają społeczności lokalnej ich popieranie (np. budowanie, zamykanie czy wygaszanie szkół).

W Polsce gromadzeniem informacji - danych o szkołach i wskaźnikach edukacji zajmują się: Ministerstwo Edukacji Narodowej (każdy departament gromadzi te same dane, co inne instytucje do tego powołane), Główny Urząd Statystyczny, Centralna i Regionalne Komisje Egzaminacyjne, Ośrodek Rozwoju Edukacji, resortowy Instytut Badań Edukacyjnych, Instytut Spraw Publicznych, i uczelnie wyższe, organizacje międzynarodowe – UNESCO, IBE, OECD, lokalny nadzór pedagogiczny (kuratoria oświaty, samorządowe władze oświatowe). Do którejkolwiek z krajowych instytucji zwróci się obywatel o potrzebne mu dane, żadna nie przekaże na określony temat tych samych informacji.

Ba, niektóre urzędy nie chcą udostępnić danych, bo - jak odpowiadają ich władze - nie muszą ich gromadzić. Skoro zwierzchnia władza nie zleciła gromadzenia takich czy innych danych, to żaden z pracowników urzędu publicznego nie będzie ich gromadził z własnej inicjatywy. Po co? On wiedzieć nie musi. On jest nadzorcą. To on będzie żądał od dyrektorów przedszkoli, szkół informacji o tym, co jest już np. w SIO, albo czego jeszcze nie ma, ale jest mu potrzebne do przygotowania jakiegoś sprawozdania, często ad hoc.

Co wiedzą o procesach kształcenia i wychowania nasi urzędnicy kuratoriów oświaty, a co wiedzą o sieci szkolnej, wskaźnikach jej efektywności pracownicy władz samorządowych? Kto i na jakiej podstawie przygotowuje im potrzebne dane? Odnoszę wrażenie, że lokalna polityka oświatowa jest prowadzona głównie pod kątem wskaźników ekonomicznych (miernie-biernie-ale wiernie ustalonemu budżetowi).

Tymczasem polityka organów prowadzących i nadzoru pedagogicznego powinny być spójne w strategii działania i uwzględniać także wskaźniki społeczno-wychowawczej roli szkoły. Przedszkola i szkoły nie są i nie powinny być traktowane jak przedsiębiorstwa, spółki usługowe dla ludności, skoro dzieci i młodzież wraz ze swoimi rodzicami nie mogą w korzystaniu z nich kierować się zasadami wolnego rynku. Trzeba brać pod uwagę niewymierne, nie dające się sprowadzić tylko i wyłącznie do wymiaru ekonomicznego (jak najtaniej) jakości procesu edukacyjnego, gdyż placówki publiczne powinny sprzyjać realizacji wartości wpisanych w ustawę o systemie oświaty. W niej natomiast nie ma mowy o tym, by edukacja nie kosztowała.

Pojawiają się zatem kwestie osłabiania nierówności szans edukacyjnych, w tym także inkluzji osób z niepełnosprawnością, wychowania społeczno-moralnego, duchowego, wielostronnego i integralnego kształcenia dzieci i młodzieży. Szkoła bez wartości transcendentnych, skupiona w dużej mierze na hodowli olimpijczyków i chwaleniu się wskaźnikami ich sukcesów olimpijskich, z ideą schole otium niewiele ma wspólnego. Oprócz sukcesów czas zacząć analizować straty szkolne, niepowodzenia, uczniowskie dramaty. Te wskaźniki nie są wykorzystywane do oceny funkcjonowania przedszkoli i szkół, gdyż nauczyciele i dyrektorzy traktują je jako wskaźniki także własnych niepowodzeń, zaniedbań, a więc obawiają się konsekwencji służbowych, zamiast być nagradzanymi za pochylanie się nad tymi, którzy potrzebują pomocy dorosłych.

Czy polskie przedszkola i szkoły mają własny system zarządzania danymi, mają też własne wskaźniki edukacyjne dotyczące np.:
- finansowania szkoły,
- programu nauczania i ocen uczniów,
- personelu szkolnego i jego zarobków,
- postaw uczniów, ich opinii na temat szkoły i procesu kształcenia,
- tendencji edukacyjnych (na podstawie informacji z kilku lat)?

Dlaczego powyższe wskaźniki nie są podawane do publicznej wiadomości? Dlaczego musimy kierować dzieci do placówek, o których niewiele wiemy, poza propagandą lub niewiele znaczącym kronikarstwem na ich internetowych stronach? Które szkoły prowadzą badania porównawcze z innymi szkołami?

W Wielkiej Brytanii jest Biuro ds. Norm Oświatowych Standardów (od 1992), które jest departamentem rządowym, ale niezależnym od Ministerstwa Edukacji. W Polsce dane o edukacji są konstruowane pod walkę polityczną, ideologiczną i kontrolowane są przez nią. Może dlatego, ci, którzy kontrolują, pracując w strukturach oświaty, nie chcą i nie potrafią w sposób zdystansowany dokonywać rzetelnych pomiarów i analiz.

Na zakończenie, jakie jest w Anglii uzasadnienie stosowania wskaźników edukacyjnych w diagnozowaniu systemu oświatowego i mierzeniu jego efektywności? Otóż system oświatowy w tym kraju jest zdecentralizowany, a szkoły są autonomiczne. Dzięki temu nie manipuluje się edukacją dla interesów politycznych, tylko traktuje ją jako dobro wspólne, które musi być z nich wyłączone. Tego delegowani z MEN, ORE i innych placówek centralnych nie nauczyli się w Wielkiej Brytanii. Może sami chodzili do kiepskich szkół?