16 sierpnia 2012

Pedagogia Amiszów



Adiunkt w Instytucie Pedagogiki UMK w Toruniu dr Dagna Dejna opublikowała w tym roku swoją podoktorską książkę na temat fenomenu endemicznego wychowania w najbardziej konserwatywnej wspólnocie amiszów starego zakonu (Old Order Amish). Mało jest na świecie tego typu grup społecznych, które żyjąc w symbiozie z otaczającą je cywilizacją, starają się czynić wszystko, by czerpać z niej minimum do własnego przeżycia i maksimum do ochrony własnej kultury, jej tradycji i wyjątkowej integralności społeczno-religijnej. Amisze są bowiem – jak pisze recenzent tej rozprawy – prof. Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie Bogusław Milerski – „irenicznym, a zarazem jednym z najbardziej hermetycznych nurtów anabaptyzmu współczesnego.” Tę książkę warto przeczytać i to z kilku powodów.

Po pierwsze, jest pierwszą tak ciekawie, rzetelnie, w oparciu o własne etnopedagogiczne badania i przeprowadzoną z wielkim taktem eksploracją oraz rekonstrukcją wspólnoty religijnej amiszów. Autorka słusznie unika jakiejkolwiek próby dociekania istoty mających w nich od czasu do czasu zdarzeń krytycznych, gdyż naukowiec musi być zdystansowany wobec jednostkowych i patologicznych wydarzeń, jeśli chce oddać prawdę o procesach, które mają długotrwały, ponadczasowy i wiarygodny, a nie jednostkowy, incydentalny charakter.

Po drugie, ta książka jest dowodem na to, że są wśród młodego pokolenia naukowcy, którzy mają niezwykle silną pasję poznania i czynią wszystko, by pomimo wielu przeszkód i trudności pokonać je dla dobra nauki i kultury, ale i dla realizacji własnego zamysłu badawczego. Nie jest bowiem łatwe przedostanie się do zamkniętego i niechętnego obcym środowiska, a w tym przypadku stało się możliwe dzięki starannym przygotowaniom – intensywnych studiach obcojęzycznej literatury przedmiotu, niestrudzonym staraniom o uzyskanie poparcia wśród amerykańskich naukowców, pozyskaniu ich zaufania oraz nawiązywaniu kontaktów z rodzinami amiszów.

Jakże wartościowa okazała się w tym przypadku tak pomoc promotora prof. Aleksandra Nalaskowskiego w tym, by wzmocnić jej motywację i ukierunkować metodologicznie zakres badań oraz w późniejszej fazie interpretację uzyskanych danych, jak i odwaga jego doktorantki zamieszkania z dziesięcioosobową rodziną amiszów, w której nie mogła być tylko zewnętrzną obserwatorką zdarzeń i procesów, ale pełniąca w niej na co dzień tak typowe dla kobiet tej społeczności zadania, jak pranie, sprzątanie, opieka nad dziećmi, zwierzętami i ogrodem, przyrządzanie potraw, prowadzenie lekcji w szkole oraz podróżowanie z rodziną amiszów. Tylko tak można było rozpoznać obowiązujące w tym środowisku reguły gry, obyczaje i wartości. To dzięki nim mogła poznać także inne rodziny, a więc uzyskać dopełniający całości obraz członków zboru, a w tym przede wszystkim istotę, zakres, zasady, metody, formy i środki wychowania oraz kształcenia w nich dzieci i młodzieży.

Po trzecie, poznajemy w tej książce kulisy procesu badawczego we wszystkich jego fazach oraz wyniki własnych badań, często prowadzonych częściowo z ukrycia i rejestrowanych w skrytości. Dzięki temu przenikamy do wnętrza szkoły i procesu wychowawczego amiszów, w którym istotną rolę odgrywają m.in. cnoty religijności i ascezy, mądrości i skromności, pokory i posłuszeństwa, porządku i dyscypliny, bezwzględnego szacunku dla nauczycieli i rodziców, odpowiedzialności i opiekuńczości, prostolinijności i uczciwości, czystości i wrażliwości, solidarności i pracowitości, samodzielności i altruizmu.

Po czwarte, znajdujemy w tej książce potwierdzenie na to, że w najwyżej rozwiniętych gospodarczo państwach mogą istnieć alternatywne społeczności kultury ubogiej, które potrafią dla zachowania i reprodukcji własnej tożsamości kulturowej i religijnej, dla prawa do surowości życia i obyczaju, odrzucając nadmiar i konsumpcjonizm, wywalczyć sobie prawo do istnienia wbrew procesom sekularyzacyjnym, modernizacyjnym, emancypacyjnym i etatystycznym, w tym certyfikacyjnym w sferze edukacyjnej.

Jak pisze w zakończeniu książki dr Dagna Dejna: „Podczas pobytu w Pensylwanii odkrywałam amiszów na nowo, na swój sposób. Zupełnie inaczej niż wcześniej, kiedy przygotowywałam się do wyjazdu. Im bardziej ich odkrywałam, tym bardziej ów obraz różnił się od tego, co wiedziałam wcześniej. Nie da się ukryć, że wizerunek amiszów, którym dysponowałam przed wyjazdem, został ukształtowany w dużej mierze przez, wspomniane już wcześniej przekazy pop. Dodam, że przekazy nade wszystko fałszywe”.

Gratuluję Autorce i jej promotorowi, gdyż to skromne objętościowo studium, wzbogacane interpretacjami myśli i teorii współczesnych nauk społecznych, jest bogatym merytorycznie, a zatem i znakomitym pomostem między kulturową niszowością jako jej przeszłością, która jest teraźniejszością i będzie swoją przyszłością a polifoniczną ponowoczesnością zmagającą się z wielością.

15 sierpnia 2012

Studia pedagogiczne - TAK, byle nie w stylu Amber Gold




Są jeszcze wolne miejsca na bezpłatnych i płatnych studiach pedagogicznych w większości uczelni państwowych – w uniwersytetach i akademiach, m. in. w Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie Wrocławskim, Uniwersytecie Śląskim, Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej (Wydział Pedagogiczny) czy w Uniwersytecie Szczecińskim. Warto się nimi zainteresować, jeśli komuś zależy na dobrym wykształceniu i dyplomie renomowanej uczelni. Dotyczy to także studiów niestacjonarnych (zaocznych) czy studiów w systemie blended learning.


Właśnie uczelnie państwowe należy wybierać w czasach odsłaniających afery nie tylko w sektorze przedsiębiorczości czy gospodarki, ale także edukacyjnym. Tu bowiem , jak wykazują to nieskuteczne zresztą kontrole MNiSW czy PKA, w obszarze niepublicznym - wyższych szkół prywatnych (tzw. wsp) mają miejsce nieprawidłowości najczęściej w wielkich miastach, gdzie istnieje od kilku do ponad dwudziestu nawet szkół wyższych, bo – jak wykazał to skandal z Amber Gold – „pod latarnią jest najciemniej”. Kandydatom na łatwe i tanie studia w „wsp” wydaje się, że jak wybrana przez nich szkoła jest w wielkim mieście, to na pewno działa i funkcjonuje zgodnie z prawem.


Tymczasem niektórzy założyciele wsp, którzy mają ukryte cele biznesowe, kosztem realizacji celów kształcenia, właśnie po to większość środków finansowych lokują w reklamy, strony internetowe, dodatkowe przedsięwzięcia pseudokulturalne czy quasi oświatowe, by zmylić czujność potencjalnych kandydatów. Nikt nie sprawdza, bo nie ma takiej możliwości, płynności finansowej właściciela takiej „wsp”, zaciągniętych i niespłaconych kredytów, zatrudniania w niej kadr po jak najmniejszych kosztach, co odbija się na jakości kształcenia rozumianej jako obsługa klientów. Na stronach internetowych przeczytamy zatem, ze szkoła ma nawet kilka certyfikatów, tylko mało kto rozumie, co one oznaczają i jak się je kupuje.

Jeśli zatem jeszcze ktoś zastanawia się, gdzie podjąć odpłatne studia II stopnia, czyli magisterskie, to najpierw niech sprawdza oferty szkół państwowych, bo te – jak wykazują raporty badawcze – dysponują nie tylko gwarancjami infrastrukturalnymi i kadrowymi wysoce ponad obowiązujące minimum, to jeszcze gwarantują stabilność i pewność, że im nikt nie zamknie kierunku kształcenia. Równie pewne są małe wyższe szkoły prywatne w miastach powiatowych czy byłych miastach wojewódzkich, gdyż te najczęściej prowadzą kształcenie na studiach I stopnia, studiach licencjackich, a spełnienie dla tego poziomu kształcenia warunków prawnych i organizacyjnych nie nastręcza żadnych problemów.

Zatrudnieni bowiem w uczelniach państwowych akademicy mogą pracować na II etacie właśnie w takich małych wyższych szkołach prywatnych czy państwowych, dzięki czemu nie trzeba podejmować studiów daleko od własnego domu, ponosząc dodatkowe koszty z tytułu dojazdów czy noclegów. A kadry są wysokokwalifikowane, gdyż najczęściej w wyższych szkołach prywatnych - poza wielkimi ośrodkami akademickimi - podejmują drugie zatrudnienie uczeni, świetni specjaliści. W tych uczelniach jest też często bliższy i częstszy z nimi kontakt ze względu na mniejsze grupy wykładowe czy ćwiczeniowe. („Analiza zasobów kadrowych w uczelniach na poszczególnych kierunkach i wypracowanie zasad etatyzacji”)

W nowym roku akademickim 2012/2013 upadną kolejne wyższe szkoły prywatne nie dlatego, że jest niż demograficzny, tylko ze względu na złe zarządzanie nimi, ale dobre dla ich właścicieli (założycieli). Już teraz, podobnie jak uczynił to kilka miesięcy temu właściciel Amber Gold, niektórzy „wyprowadzają” z kont swoich biznesowych szkółek środki na inne firmy, które albo działają pod ich logo, znakiem, albo stanowią ukryte zaplecze do pozorowanego zawierania z nimi umów i zatrudniania w nich „swoich ludzi”. Niespełnienie formalnych warunków do prowadzenia kształcenia będzie ukrywane do czasu, aż MNiSW w nich tego nie rozpozna. W Polsce bowiem prawo jest tak skonstruowane, że rektorzy takich „wsp” nie ponoszą prawnej odpowiedzialności za przekazywanie fałszywych (niezgodnych ze stanem rzeczywistym) danych do resortu, który powinien sprawować nad nimi nadzór.

Jeśli zatem ktoś chce studiować pedagogikę w wyższej szkole prywatnej typu AMBER GOLD, to dyplom będzie miał nawet po jej upadku, gdyż studenci likwidowanego kierunku muszą mieć zapewnione jego ukończenie tyle tylko, że z tak obciachowym dyplomem będą mogli pracować wszędzie … .

14 sierpnia 2012

Procedura ważniejsza od człowieka i prawdy o nim samym

Do ciężko rannego w wypadku samochodowym dziecka Lotnicze Pogotowie Ratunkowe odmawia wysłania helikoptera mimo, iż trzeba je jak najszybciej przetransportować do szpitala, w którym można byłoby przeprowadzić operacje ratujące życie. Komuś przeszkadzała w tym procedura, z której miałoby wynikać, że helikopter nie może lądować na szkolnym boisku, bo ono nie występuje w bazie lądowisk zastępczych. Ktoś inny jednak stwierdza, że boisko w miejscowości, gdzie miał miejsce wypadek, było w takiej bazie, tylko przyjmujący zgłoszenie być może nie raczył to sprawdzić.

Procedury stają się ważniejsze od człowieka, zarówno podejmującego na ich podstawie decyzje, jak i osoby, której one dotyczą. Pracownicy nie znają procedur na pamięć, gdyż często są one mocno rozbudowane. W sytuacji problemowej szukają kogoś, kto je zna lub czytają dokumentację, w której mogłyby się znaleźć. Mcdonaldyzacja społeczeństwa polega na wyzuciu człowieka z jego suwerennej mocy rozstrzygania, własnej racjonalności, kompetencji, sumienia i poczucia osobistej odpowiedzialności na rzecz przenoszenia jej na jakiś dokument, procedury. Nikt nie będzie dociekał w niestandardowej sytuacji, czy i jak należało się zachować, tylko czy dana osoba postąpiła zgodnie z obowiązującą ją procedurą. Nie było procedury? No cóż, to trzeba ją dopisać, a tymczasem umiera dziecko lub przeżywa cierpienia z tytułu mocno spóźnionej interwencji medycznej. Być może pojawi się w dokumentacji nowa procedura, wskazująca na to, jak postąpić, kiedy nastąpi to czy tamto.

Tyle tylko, że ludzkie życie nie jest proceduralne, ludzkie cierpienia i przeżycia też nie są sprowadzalne do zapisów, paragrafów, punktów i podpunktów, gdyż wymykają się wszelkim próbom ich jednoznacznego opisu, który wykluczałby jakiekolwiek alternatywy. Żyjemy i realizujemy swoje role coraz bardziej w instytucjach i środowiskach, w których rządzą procedury, a nie istoty ludzkie, w dodatku homo sapiens. Dlaczego? Wydaje się, że to z powodu radykalnego obniżenia nie tylko poziomu kształcenia i wykształcenia Polaków, ale także możliwego w tej sytuacji zastępowania ludzi kompetentnych tymi, którym powinny wystarczyć procedury, których można szybko przyuczyć do określonej funkcji. Tu niemal każdy nadaje się do wszystkiego. Nie ma ludzi niezastąpionych. Jak zwiedzałem z dziećmi zaplecze McDonalds'a to w pakamerze dla pracowników dostrzegłem na tablicy informacyjnej wykaz procedur, które ich obowiązują. Każdy zatem może się tu zatrudnić, byle tylko zrozumiał treść obowiązujących go (ją) procedur.

Zajrzyjcie na strony internetowe niektórych kuratoriów oświaty, a dostrzeżecie jakie obowiązują w danym województwie procedury nie tylko w sprawach administracyjno-organizacyjnych, ale wychowawczych, edukacyjnych. Właściwie nie trzeba się specjalnie kształcić, by po maturze być zatrudnianym w placówkach oświatowych i w ciągu jednego dnia przyuczyć się proceduralnie do wykonywania zadań pedagogicznych W niektórych przypadkach, jak np. rozwiązywanie problemów wychowawczych z uczniem agresywnym, niedostosowanym społecznbie. Tych procedur i zasad jest tak dużo, że nikt nie tylko ich już nie zna, ale też nigdy nawet nie nauczył się ich na pamięć, bo i po co? I tak reagujemy najczęściej intuicyjnie lub na podstawie posiadanej wiedzy (wykształcenia), a dopiero potem zastanawiamy się, czy było to zgodne z procedurą. W sytuacjach zdarzeń pozytywnych nie ma problemu, ale gdy w grę wchodzi jakaś tragedia, negatywne zdarzenie, to pojawia się dylemat, co z tym zrobić, jak "wymigać się" od odpowiedzialności skoro nie było odpowiadającej mu procedury.

Podobnie jest w szkolnictwie wyższym. Nadzór interesują nie tyle realne procesy kształcenia, ile to, czy są w szkołach procedury. To one mają być dowodem na to, że w wyższej szkole ma miejsce troska o jakość kształcenia. Tymczasem może w niej panować bylejakość, patologia. Procedury są ważniejsze od prawdy. Dla kogo? Ich tworzenie zmniejsza koszty postępowań akredytacyjnych, ewaluacyjnych, zwalnia nadzór z wysiłku wglądu w realia. Papier jest cierpliwy, więc wszystko przyjmie. Gorzej, kiedy to, o czym zapisana na nim treść ma zaświadczać, jest jedynie pozorem.

13 sierpnia 2012

Syn premiera rządu nie musi być wychowany?


Kto powiedział, że syn premiera musi być dobrze wychowany? Nie musi. Jak twierdzi pierwszy moralista z lat 2005-2006 b. premier rządu Kazimierz Marcinkiewicz, ten prawicowy, ale w tym przypadku z pełnym zaprzeczeniem, bo pielęgnujący deklaratywnie tradycje, wartość rodziny i patriotyzm moralista, komentując ujawnioną aferę z zatrudnieniem syna obecnego premiera Donalda Tuska w firmie wielokrotnie skazanego - Marcina Plichty (I voto Stefański)tak relatywizuje w swoim komentarzu łamanie dobrych obyczajów i wartości chrześcijańskich Michała Tuska:

"- To jest dorosły człowiek i odpowiada za siebie. Jak sobie pościeli, tak się wyśpi".

Otóż to. Ważne jest bowiem nie tylko to, jak się ścieli własne życie, ale i to, kto to czyni, to znaczy, czy jest to osoba dobrze wychowana, a więc posiadająca zinternalizowany system wartości, osoba wykształcona nie tylko formalnie, ale i moralnie. Osoba w pełni wychowana to taka, która przestrzega z własnej woli, a nie dlatego, że inni jej tak każą (np. tatuś - premier czy robotnik), kierując się sumieniem, akceptowanym w społeczeństwie zbiorem norm moralnych i społecznych w życiu osobistym tak samo, jak w życiu zawodowym lub publicznym.



Każdy, kto bez względu na motywy schodzi ze ścieżki postulowanych wartości społeczno-moralnych, ma w swoim wychowaniu poważne braki, jest półproduktem tego procesu, albo i jego zaprzeczeniem, kiedy np. postępuje wbrew normom i prawu. Nie bez powodu określa się takie osoby mianem nieprzystosowanych społecznie, przestępców czy dewiantów.

Wychowanie człowieka jako wynik wieloletniego procesu, w którym uczestniczą różne podmioty, osoby, ale i mają nań wpływ różne czynniki (np. okazje, pokusy, bodźce) wcale nie musi być pełne. Może być pozorne, adaptacyjne, konformistyczne lub nawet przestępcze. Nie można za jego wynik, który wyraża się po latach - jak pisała znana psycholog Antonina Gurycka - zgeneralizowanym i odroczonym zarazem efektem wielu doświadczeń i postaw - obciążać tylko i wyłącznie rodziców dziecka. Nie są oni bowiem jedynymi, w pełni odpowiedzialnymi za końcowy efekt wychowania lub jego patologii. Wiele osób i sytuacji może się do tego przyczyniać, a nie ulega wątpliwości, że w największym stopniu sam wychowywany, a więc ten, który wchodząc w zycie dorosłe udowadnia nie deklaracjami (bo to może czynić na wiecach politycznych), ale - jak pisał słusznie Karol Wojtyła - CZYNAMI poziom swojej godności (nie-)moralnej.

Bycie w jakiejś mierze "nauczycielem narodu" zobowiązuje jednak do tego, by zainteresować się tym, choć być może jest już na to za późno, jak został wychowany ten, który może mnie z tej roli wykluczyć. B. premier K. Marcinkiewicz potwierdził swoim życiem, jak nie szanuje się własnej rodziny, więc niech nie poucza premiera D. Tuska, gdyż ten nie zostawił swojej małżonki i dzieci dla "młodszego rocznika". W jednym tylko częściowo można się z nim zgodzić, że (...) premier Tusk nie może odpowiadać za błędy, czyny i pracę syna. Częściowo - premier jako ojciec - także za nie odpowiada, ale nie sam. Są wśród tych liczni, nieidentyfikowalni tu i teraz, którzy też do tego się przyczynili.

Którego polityka obchodzi jednak dzisiaj kategoria odpowiedzialności, wychowania, uczciwości, prawdy, dobra itd.? O których politykach można powiedzieć, że są dobrze wychowani?




12 sierpnia 2012

(R-)ewolucyjne badania edukacyjne


Otrzymałem od czytelnika następujący tekst, którego treść wzbudziła w nim nie tylko niepokój, ale i sprzeciw. Napisał:

Załączam coś co mnie zaskoczyło. Gdyby ten test miał dotyczyć mojego dziecka nie wyraziłbym zgody. Czy słusznie?

Odesłał mnie pod następujący adres załączając zapewne kopię artykułu:


Sześciolatki i siedmiolatki, które rozpoczną we wrześniu naukę w pierwszej klasie
szkoły podstawowej, wezmą udział w teście, przygotowanym przez Instytut Badań
Edukacyjnych.

"Test Umiejętności na Starcie Szkolnym" rozwiąże 10 tysięcy dzieci. Ma on sprawdzić
między innymi kompetencje istotne z punktu widzenia nauki pisania, czytania i matematyki, a także sprawność manualną, spostrzegawczość czy porównanie wielkości obiektów.

- Dzięki temu dowiemy się, jakim potencjałem i umiejętnościami dysponują dzieci, które rozpoczynają naukę w szkole. Kolejne badanie zostanie przeprowadzone pod koniec roku szkolnego.

Dyrektorzy szkół podstawowych dość ostrożnie podchodzą do tego badania. Ich zdaniem,
dla dziecka rozpoczynającego naukę test może być za dużym stresem. Marek Korbanek,
dyrektor poznańskiej Szkoły Podstawowej nr 12 dodaje, że początek edukacji to zły moment na przeprowadzanie testu: - Zwłaszcza, że sześciolatek i siedmiolatek są na innym etapie rozwoju - zauważa.

Dwudziestominutowe badanie ma być - po raz pierwszy w Polsce - przeprowadzone na
tabletach. Na potrzeby badania stworzono około 450 zadań. Liczba zadań, jakie każdy z uczniów rozwiąże, też będzie indywidualna. Zdecyduje o tym program, który w trakcie testu poinformuje badacza, czy ma on już wystarczającą ilość informacji na temat umiejętności dziecka.

Rozwiązując zadania dzieci wysłuchają nagrane polecenia, a potem wskażą na tablecie
odpowiedź (na przykład na których drzwiach umieszczona jest tabliczka z liczbą 5, czy zaznaczyć liczby mniejsze od 9). Będą też - zgodnie z poleceniami - poprzesuwać elementy (na przykład misie z podłogi na półkę tak, by na podłodze i na półce była taka sama liczba misiów), rozpoznawać cechy wspólne i różne w danym zbiorze przedmiotów.


Rodzice słusznie zastanawiają się, jak to jest możliwe, że publikuje się informacje o diagnozie kompetencji alfabetyzacyjnych dzieci w różnym wieku, bo dotyczyć ma ona sześcio- i siedmiolatków, bez uzasadnienia, czemu ma ona służyć, poza tym, że ktoś zarobi na zakupie tabletów i ktoś na przeprowadzeniu tej diagnozy? Co ma z tego wynikać i dla kogo? Czyżby tkwiło w tym badaniu ukryte założenie, że sześciolatki zyskują w szkole więcej niż siedmiolatki? Czy może ma być odwrotnie? A jak się okaże, że i jedna i druga grupa wiekowa doświadczy zmiany na tym samym poziomie, to co?

Po co wydaje się setki tysięcy złotych na badania, dzięki którym badacze IBE dowiedzą się, jakim potencjałem i umiejętnościami dysponują dzieci, które rozpoczynają naukę w szkole? Już teraz, przed ich przeprowadzeniem, każdy nauczyciel może bez tabletów i bez tych diagnoz ocenić ów potencjał. A może w MEN pracuje się nad nową teorią rozwoju dzieci w wieku wczesnoszkolnym i usiłuje znaleźć dla niej potwierdzenie? Mam nadzieję, że za rok w IBE wymyślą diagnozę tych samych kompetencji tyle tylko, że prowadzących tego typu badania. Koniecznie należy kupić im tablety. Problem badawczy będzie bardziej rewolucyjny: Jakim potencjałem i umiejętnościami dysponują socjolodzy lub inni naukowcy, którzy przeprowadzili diagnozę kompetencji sześciu - i siedmiolatków?

Szanowny Rodzicu, na podstawie takich informacji, na Twoim miejscu, nie zgodziłbym się, aby dziecko było w ten sposób i tylko po to diagnozowane. Chyba, że prowadzący badania przekonają rodziców o ich sensie nie tylko dla potrzeb MEN i nauki, bo ta ostatnia sfera niewątpliwie na nich zyska, tylko dla dzieci uczęszczających do szkoły. Inna rzecz, że nikt nie będzie tu pytał ani rodziców uczniów, ani ich samych, tylko przeprowadzi to badanie. Pytani o sens diagnozy dyrektorzy niektórych szkół okazali się mądrzejsi od samych badaczy. To się zdarza.

Warto jednak śledzić wyniki prac badawczych zespołu wczesnej edukacji w IBE, który prowadzi badania na temat jakości i efektów różnych form opieki i wychowania oraz edukacji dzieci w wieku od wczesnego dzieciństwa po początek okresu dorastania. Być może to, co opisała dziennikarka Gazety, na której tekst powołał się ów rodzic, dotyczy cząstkowego projektu badawczego w ramach prac tego zespołu.

Jak podaje IBE, jego rolą jest (...) zbadanie osiągnięć dzieci i wielkości ich osobistego kapitału zgromadzonego w kolejnych etapach rozwoju oraz o uchwycenie różnorodności trajektorii rozwojowych w zależności od różnych społeczno-kulturowych i rodzinnych uwarunkowań. Przedmiotem szczególnego zainteresowania jest jakość interakcji edukacyjnej dziecko - dorosły i to, w jakim stopniu uwzględnia ona zróżnicowanie ścieżek rozwoju dzieci i związane z tym zróżnicowanie ich możliwości uczenia się oraz poziom dotychczasowych osiągnięć edukacyjnych. Badania obejmują także trzy ważne w okresie dzieciństwa progi edukacyjne, powiązane z przełomowymi momentami w procesie rozwoju – przełom 2/3 roku życia, 5/7 roku życia oraz 10/12 roku życia. Wychwycenie specyficznych dla wieku dziecka czynników ryzyka oraz czynników ochronnych i wspomagających jego rozwój pozwoli na lepsze niż dotąd dostosowanie edukacji do jego potrzeb i możliwości rozwojowych. Liderem zespołu jest prof. dr hab. Anna Izabela Brzezińska. W skład zespołu wchodzi pracownia SUEK (Szkolne uwarunkowania efektywności kształcenia).

Jeśli jest tak, jak odnotowano to na stronie IBE, to wspomniane powyżej badania mają znaczenie większe znaczenie, gdyż nie skupiają się tylko i wyłącznie na pomiarze osiągnięć szkolnych dzieci, ale także będą brać pod uwagę ich uwarunkowwania. Tego typu wiedza jest niezbędna nie tylko dla projektowania zmian programowych w polskiej edukacji wczesnoszkolnej, ale także organizacyjnych i metodycznych. W tym przypadku Drogi Rodzicu gorąco poparłbym udział w nich także własnych dzieci.

Niestety, zatrudniani w gabinecie ministra edukacji kolejni doradcy do spraw wizerunku bardziej dbają o inne kwestie, niż te, do których zostali formalnie powołani. Jak podały agencje prasowe zatrudniony w MEN dr Leszek Mellibruda - psycholog do podejmowania działań na rzecz zmiany wizerunku polityki tego resortu zostaje z tej funkcji odwołany z końcem sierpnia br. Nie po raz pierwszy w dziejach polskiej oświaty niektórzy psycholodzy bardziej wykorzystują swoje zaangażowanie do innych celów niż te, które powinni w niej realizować.

11 sierpnia 2012

HORIZON 2020

Uniwersytety Europy Wschodniej wreszcie zostaną uwzględnione w planach podziału środków na badania naukowe i rozwój infrastruktury naukowo-badawczej.
W 2013 r. zostanie dofinansowanych ze środków Unii Europejskiej pięć najlepszych uniwersytetów lub instytutów naukowo-badawczych, by mogły zatrudnić u siebie koryfeuszy światowej nauki, jej najwybitniejszych przedstawicieli. Dzięki temu – zdaniem Rudolf Strohmeier z unijnej Komisji ds Badań Naukowych UE - najlepsze uczelnie państw Europy Wschodniej będą mogły stworzyć nowe katedry, laboratoria, zatrudnić najlepszych naukowców. W budżecie UE przewiduje się na badania łącznie 8,1 miliardów Euro. Zamierza się stworzyć bodźce finansowe najlepszym uniwersytetom, by ci, którzy dzisiaj wybierają studia w tak renomowanych uczelniach, jak Cambridge, Oxford lub Sorbona wkrótce podejmowali je w Warszawie lub Krakowie.

Słusznie stwierdzono w czasie debaty powyższej Komisji UE, że uczelnie z tak bogatych krajów, jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy nie powinny być dłużej jedynymi beneficjentami środków na wsparcie badań naukowych. Przykładowo ze specjalnych stypendiów skorzystało dotychczas w Wielkiej Brytanii 550 osób, podczas gdy w Polsce zaledwie 11. Nareszcie najlepsze polskie uczelnie będą mogły konkurować nie tylko na naszym kontynencie, ale i w świecie z tymi, które mają od lat lepszą infrastrukturę naukowo-badawczą, akademicką kadrę i programy badawcze. Nowe środki na wsparcie nauki będą kierowane do zainteresowanych w ramach programu „Horizon 2020“, który przewidziany jest na lata 2014-2020.

Nareszcie wyszło szydło z worka. Ktoś wreszcie publicznie oświadczył w Brukseli od czego zależy zdolność jednostek naukowych do konkurowania w nauce. Nie jest bowiem prawdą, że polscy naukowcy są gorsi od tych z Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy USA, Nie ma żadnych podstaw do porównywania tego, co jest nieporównywalne. Tak w Polsce, na Węgrzech czy Słowacji pracują w wielokrotnie gorszych warunkach od zachodnich rówieśników, za wielokrotnie niższą płacę, a żąda się od nich konkurowania z całym światem.

10 sierpnia 2012

Nieuczciwy, nieudolny czy nieodpowiedzialny?


Taki bywa właściciel polskiego biznesu w usługach publicznych. Mające miejsce w czasie wakacji afery w usługach turystycznych i finansowych odsłoniły drugie dno polskiego biznesu. Przekonali się o tym liczni klienci i kontrahenci masowo upadających biur podróży czy firmy Amber Gold (ponoć są już następne). Ludzie nie interesują się warunkami prowadzenia tych interesów, bo i niby dlaczego mieliby przedzierać się przez gąszcz przepisów, z których wynikałoby, jakie mają gwarancje, że zawarta z określoną firmą umowa zostanie w pełni i uczciwie zrealizowana?

Władze państwowe ostrzegały przed laty przed podejrzanymi, bo niespełniającymi standardów parabankami, które operują na rynku nie godząc się na poddanie się kontroli odpowiednim instytucjom nadzoru. Podobnie było z firmami turystycznymi. Każdego roku okazuje się, że marszałkowie województw muszą sprowadzać z zagranicy wyrzucanych z hoteli polskich turystów, którzy zawierzyli tanim ofertom biur turystycznych, a potem zostali zaskoczeni kosztownymi tego konsekwencjami i doświadczyli swoistego „uroku” bycia wykiwanymi przez rodaków.

Czy nie jest to wymierny efekt kształcenia w naszym szkolnictwie wyższym, którego część absolwentów kierunków zarządzania, ekonomii czy turystyki, nauczyła się tego, jak oszukiwać innych? Może sami doświadczyli lipnych studiów i postanowili odebrać swój wkład w uzyskany dyplom? Czyż nie mamy do czynienia z efektem wtórnym masowego kształcenia wyższego?

Kim są ci, którzy „wpuszczają w maliny” rodaków, by wyłudzić od nich pieniądze? Czy są to ludzie nieuczciwi, nieudolni czy nieodpowiedzialni? Co w istocie studiują adepci kierunków studiów publicznego sektora, a może czego nie studiują? W Polsce nie ma znaczenia to, kto prowadzi prywatny biznes? Czy jest to osoba niezrównoważona psychicznie, nieudacznik, ignorant, cwaniak, oszust, przestępca z „odpowiednią” przeszłością, czy osoba odpowiedzialna, uczciwa, rzetelna i gotowa ponieść konsekwencje swoich niewłaściwych decyzji? Niewidzialna ręka rynku ma dokonać weryfikacji.

Kiedy czytam, że sędziowie nie mają zielonego pojęcia o tym, czym różnią się placówki resocjalizacyjne, jakie konsekwencje wynikają ze skierowania zbuntowanego nastolatka (-ki) za wagary do ośrodka z młodzieżą wielokrotnie karaną, gdzie ma miejsce zwielokrotniona jego (jej) demoralizacja, a nie pomoc w rozwiązaniu osobistych problemów, to zastanawiam się nad tym, po co kształcimy każdego roku tysiące pedagogów resocjalizacji? Czy po to, by połowa ich podopiecznych nie kończyła szkół a była wćwiczana do stosowania w swoim życiu przemocy wobec innych jako warunku przetrwania? To taki jest efekt „kształcenia” studentów pedagogiki na specjalności – resocjalizacja?

Może czas upubliczniać na podstawie monitoringu patologii społecznych, kto jest za to odpowiedzialny, kto się do tego przyczynił i gdzie został do tego przygotowany? Jak to jest możliwe, że osoba niewłaściwie skierowana do Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapeutycznego stwierdza, że każdy, kto jest do niego skierowany, zostaje przez innych wychowanków pobity i okradziony? To tego uczą na pedagogice?

Już rodzice powinni uświadamiać swoim dzieciom, że muszą być czujne, świadome tego, komu powierzają swoje zaufanie, pieniądze czy czas. Być może trzeba wprowadzić do oferty edukacyjnej szkół zajęcia z etyki i filozofii, skoro nie jest w tym zakresie wystarczające wychowanie i kształcenie religijne? Im więcej jest w naszej edukacji koncentracji na wymierności, policzalności, na redukowaniu idei i myśli do 200 słów, do wskazania - jak w "Familiadzie" - jednej z możliwych odpowiedzi na określone pytanie, tym gorsze jest przygotowanie młodych ludzi do dorosłości, do radzenia sobie z problemami, do rozpoznawania oszustów wśród oferujących im różne usługi, do samodzielnego kierowania własnym życiem w sposób zgodny z własnym sumieniem. Czy tak funkcjonujący rynek ma określać standardy kształcenia Polaków i wykonywania zawodów?

Jeszcze są wakacje. Wkrótce nadejdzie czas prawdy dla kolejnych, w tym także pseudobiznesowych usługodawców w sektorze szkolnictwa wyższego. Może jednak warto zastanowić się nie tylko nad tym, co chcemy studiować, ale i gdzie, z kim i u kogo? To, że interesująca nas wyższa szkoła prywatna jest zarejestrowana i funkcjonuje na rynku od kilku lat, nie jest gwarancją uczciwej, rzetelnej i pełnowartościowej edukacji. Być może kiedyś spełniała określone warunki, ale niektórzy założyciele szybko od nich odstępowali, skoro tworzyli na wzór firm, mających przynosić im zyski, a nie ich klientom i pracownikom. Warto zatem zorientować się, zanim będzie za późno, co to za "wsp", kto w niej kształci, co oferuje, jakie ma ta szkoła opinie i czy aby już Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie ostrzegało jej klientów, że nie były w niej spełniane właściwe wymogi? Po podpisaniu umowy marzenia o studiach i wykształceniu mogą okazać się


bańką mydlaną...