18 września 2011
Studia na pedagogice w Wieży Bubel
Absolwenci pedagogiki i kandydaci na pedagogikę mają już w całym kraju ten sam problem. Jeśli studiowali lub zamierzają studiować w wyższych szkołach prywatnych – bez względu na to, jaką mają przymiotnikową nazwę - jak wykazuje Raport ministra Michała Boniego pt. Młodzi – zasilają coraz liczniejszą grupę bezrobotnych. W grupie osób w wieku 25-29 lat , które mieszkają wraz z rodzicami, mamy w Polsce najwyższy odsetek osób bezrobotnych, bo wynoszący aż 60%. Liczba osób bezrobotnych poniżej 25 roku życia wyniosła w naszym kraju w tym roku pół miliona osób. Rząd Platformy Obywatelskiej nie mógł przedstawić i udokumentować lepiej katastrofy, do jakiej doprowadził swoją polityką, pozwalając na otwieranie kolejnych wyższych szkół prywatnych, by stawały się przechowalniami dla przyszłych - i tak - bezrobotnych. Oni jeszcze nie są odnotowywani w tych statystykach.
Jeszcze trzy lata temu, kiedy PO wraz z PSL zaczynała rządzenie, ponad 1/3 bezrobotnych, którzy nie ukończyli 27 lat, stanowili absolwenci wyższych szkół, w tym w przeważającej mierze szkół prywatnych. Dzisiaj jest ich o połowę więcej. Gra rynkowa jest twarda i nieubłagana. Skoro każdy ma sam zatroszczyć się o siebie, bo politycy dobrze zadbali o swoje interesy, to musi mieć świadomość konsekwencji, jakie z tym się wiążą. Ciekaw jestem, jak ci młodzi-dorośli będą głosować za dwa tygodnie?
Ci, co skończyli już studia w kiepskich szkółkach, tracą w konkurencji z tymi, którzy ukończyli ten kierunek w państwowym uniwersytecie czy w akademii (bez względu na ich przymiotnikową czy ogólną nazwę). Ci drudzy zaś, którzy zamierzają ulokować swoje nadzieje na lepsze „jutro”, jeśli kierują swoje kroki do małych, działających od zaledwie kilku lat wyższych szkół prywatnych czy prowadzących ten kierunek kształcenia od roku czy dwóch lat, nie zdają sobie sprawy z tego, jak nietrafna będzie ich inwestycja. Chyba, że chcą w trakcie tych studiów być bezrobotnymi, czyli nieuczącymi się, traktującymi je jak hipermarket, po którym można przechadzać się godzinami lub obiec wszystkie ścieżki między regałami, zastanawiając się, co jeszcze wrzucić do koszyka konsumpcyjnych pragnień. W takich szkołach pierwsze pytania będą brzmiały: ile może być nieobecności w czasie zajęć? Co mogą mi zaliczyć z innej szkoły? Czy muszę chodzić na wszystkie zajęcia i dlaczego trwają one tak długo?
To są odwieczne dylematy, gdzie studiować? Czy wybrać jakąś szkołę prywatną we własnym mieście, gdzie nie zostaliśmy przyjęci na uniwersytet czy do akademii na bezpłatne studia? Czy może, skoro już trzeba za te studia zapłacić, szukać ich w uczelniach publicznych na studiach niestacjonarnych? Czy może jednak we własnym mieście lub regionie jest wyższa szkoła prywatna z kilkunastoletnią tradycją i świetną kadrą, a więc uzyskany w niej dyplom nie przyniesie nam na rynku pracy wstydu? Dzisiaj pracodawcy już pytają: Co pani/pan potrafi? Jakie ma pomysły na realizację siebie w danej roli zawodowej? Gdzie pani czy pan studiował? Kto kierował dana uczelnią czy wydziałem pedagogicznym? Z kim miała pani/pan zajęcia? Co robiła pani/pan w trakcie studiów/ Jakie ma doświadczenia praktyczne, zawodowe, wolontariackie czy badawcze? Czesne, książki, wynajęcie mieszkania, dojazdy to wszystko są koszty, które albo trzeba, albo warto ponieść, by studiować w jak najlepszej uczelni.
Za dwa tygodnie kończy się do nich rekrutacja. To, co ich założyciele i marketingowcy prezentują na stronach internetowych, niewiele może mieć wspólnego z rzeczywistością. W wielu przypadkach są to już tylko wycinki z przeszłości, karty zamkniętej historii, bo nie spotkacie już w tych szkołach ani tych profesorów, ani doktorów, ani też atrakcyjnych zajęć, które kreowane są tak samo, jak czynią to bankowcy, kiedy chcą nam wcisnąć kiepski produkt. Pytajcie zatem o to, kto tak naprawdę będzie w tej szkole pracował od nowego roku akademickiego? Zobaczcie w internecie - kim jest rektor, prorektor, dziekan czy prodziekan wydziału lub instytutu, w którym prowadzony jest kierunek waszych studiów? Przepustką do pozyskania miejsca pracy nie będzie już dyplom licencjacki czy magisterski jakiejkolwiek szkoły wyższej.
Byle jaka kadra nie zapewni studiującym kwalifikacji, które powinny wyrażać się określoną wiedzą i umiejętnościami, bo od wypalonej zapałki ognisko się nie rozpali, tym bardziej, kiedy podejmuje się studia na odległość. Zamiast trafić do Wieży Babel, możecie w październiku ocknąć się w Wieży Bubel. Jak pisze w swoim blogu „Belfer”:
Firma edukacyjna (pod nazwą wyższa szkoła) mająca uprawnienia do nadawania tytułu magistra, w której miałem dodatkowe zajęcia z drugim stopniem (magisterki), od maja zalega mi z wypłatą. Nie tylko mi, ale wszystkim, którzy zgodzili się tam pracować. Ponoć mają zapaść finansową, księgowej nie ma, rektora nie ma, nikogo nie ma- jak się dzwoni. Już nie mam sił upominać się o swoje. (http://okiembelfra.blogspot.com)
Belfer odsłania w swoim blogu wiele patologicznych sytuacji, jakie mają w tzw. wsp, uczulając na sytuacje, które czynią spustoszenie w życiu młodego człowieka. Wydawałoby się, ze trafił do szkoły wyższej, a tu przeżywa sytuacje, które są kulturowo i akademicko niższe. Oto fragment z wpisu tego Blogera z dn. 18 lipca br.:
Przytacza sprawę, jaką opowiadała mu znajoma, z którą miałem kontakt zawodowy przez około 15 lat:
Ma ona dziecko na studiach pedagogicznych, studiach płatnych, zaocznych. Otóż to jej dziecko zdaje rewelacyjnie egzaminy, ma dobre stopnie i lubi studia. Ale to wszystko do czasu. Otóż trafiła na pewnego nauczyciela akademickiego, młodego, gwiazdę na tej uczelni. Ma wysokie notowania, bo i jego mentor i opiekun pracy doktorskiej zajmuje wysokie stanowisko na tej uczelni, to tej osoby pierwszy doktorant, nawet dostał jakaś nagrodę- więc jest show.
No i dziecko tej znajomej trafiła na tą gwiazdę. I zaczęły się problemy, kiedy młody pracownik naukowy, zażyczył sobie pracę kontrolną od grupy. Wszyscy dali, znajomej dziecko również i ….. ta praca nie została oceniona pozytywnie. Więc padło pytanie: co mam zrobić, aby pracę zaliczyć? Młody doktor sformułował oględnie wymagania, ale generalnie chodziło o to, że wszyscy którzy pisali u niego te prace i dostali zaliczenie, w swoich pracach cytowali naszą uczelniana gwiazdę, a dziecko mojej znajomej nie cytowało.
I się zawzięło, nie będę cytować!
Odpowiedzi na maile zawierały zwroty powszechnie uważane za obraźliwe (np. dotyczące koloru włosów), plus inne epitety. Cztery złożone prace (dodatkowo) nie pasowały młodemu naukowcowi, ale dopuścił do egzaminu, który zaliczono z pozytywnym wynikiem.
Niemniej piąta próba też nie zaliczona została, więc młoda gwiazda uczelni oznajmiła, że w takim razie „kasuje pozytywną ocenę z egzaminu” i nie zalicza semestru.
No to poszły skargi na „gwiazdę” do rektora i dziekana.
Dziekanat nie chciał tych skarg przyjąć, bo to przecież nasz „najlepszy” wykładowca, dobrze że dziecko mojej znajomej było z ojcem, który po pół godzinie wymusił przyjęcie skargi. Panie w dziekanacie to rodzina pracowników uczelni- to taki standard w pewnego typu uczelniach.
Jak się sprawa potoczy?
Znajoma nastawia się, że jeżeli przeniesie dziecko do innej szkoły, to skieruje skargę do Ministerstwa i gdzie tylko się da.
Maile od „tej uczelnianej gwiazdy” do dziecka znajomych są poniżej wszelkiej krytyki, język niegodny człowieka wykształconego. Ponoć u tej osoby to standard.
Ale mentor, ale nagroda, ale opinia- to jest to, co w tej uczelni stawia się wyżej, nad opinię czy odczucia studentów.
17 września 2011
Polityczna kapitulacja i kompromitacja minister edukacji oraz jej gabinetu
Pedagog, który rzeczywiście kieruje się troską o prawidłowy rozwój dziecka i o stworzenie mu jak najkorzystniejszych warunków, może nawet w imię tego dobra popełnić jakiś błąd, pomylić się, źle skalkulować własne działania czy nie przewidzieć wszystkich jego skutków. Kształcenie i wychowanie nie są procesami, które przebiegają w izolacji, pod kloszem, sam na sam. Jak pisał prof. Tadeusz Kotarbiński, nawet wówczas, kiedy marzy nam się podejmowanie działań, które miałyby być skuteczne, musimy brać pod uwagę to, że w świecie relacji międzyludzkich apodyktyczne decyzje, pomijające istotę humanum, a jest nią m. in. wolna wola każdego z nas, jest z góry skazane na niepowodzenie. Tym bardziej, kiedy kierujemy się wyłącznie interesami wąsko pojmowanej grupy politycznej, która uzyskawszy mandat w wyniku demokratycznych wyborów z biegiem rządzenia nabiera przeświadczenia, że jej wszystko wolno.
Jakże łatwo i niepostrzeżenie można przejść od praw demokracji do autokracji, chociaż szyldem troski powiewa się na swoich propagandowych sztandarach (dzisiaj są nimi nie tylko oficjalne wypowiedzi władz tego resortu, ale i treści stron internetowych oraz regulacje prawne, w tym także ich projekty).
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma szczęścia do kierownictwa, które uwzględniałoby prawidłowości życia społecznego, uwarunkowania psychofizyczne i duchowe ludzkiego rozwoju oraz naturalne prawa rodziców do stanowienia o kierunku i jakości życia ich własnych dzieci.
Władze MEN zapędziły się w swoim etatystycznym władztwie i zawłaszczaniu sfer życia naszych dzieci i młodzieży tak, jakby były własnością państwa, jakiego urzędu! To jest złamanie nie tylko zasad solidności społecznej i tej „Solidarności”, która w latach 1980-1989 upominała się o inną Polskę, o samorządność i poszanowanie praw każdego. Jedynie prof. Henryk Samsonowicz jako pierwszy postsocjalistyczny minister edukacji rozumiał i dawał dowód tym wartościom oraz prawidłowościom w trakcie kierowania resortem edukacji.
Najwyższy czas wrócić do podstaw, odzyskać suwerenność, która jest konieczna w społeczeństwie obywatelskim, a nie urzędniczo-instytucjonalnym. Gdzie jest ta obiecywana autonomia dyrektorów przedszkoli i szkół, gdzie jest poszanowanie praw nauczycieli , uczniów i ich rodziców? Komu służą te bzdurne narzędzia ewaluacji? Ilu jeszcze urzędników i biurokratów będzie pasożytować na nieefektywnych procedurach oświatowych? Kiedy skończy się odgórne rządzenie i manipulowanie środowiskiem nauczycielskim, które w niczym nie sprzyja doskonaleniu procesu kształcenia i wychowania, tylko temu przeszkadza? Prof.M. Handke, jak pomylił się w swoich wyliczeniach, to podał się do dymisji. Trzeba jednak było posiadać honor i poczucie współodpowiedzialności za losy uczących się i wychowywanych oraz ich nauczycieli i wychowawców, by przyznać się do błędu.
Ogłoszenie kilka dni temu przez minister Katarzynę Hall, że będzie w kolejnym rządzie (cóż za pewność wygranej!) kontynuować swoją „misję zawłaszczania przestrzeni edukacyjnej”, a wczorajsze zadeklarowanie nie tyle wycofania się z dalszego prowadzenia błędnej polityki, tylko jej odroczenia o rok, jest wskaźnikiem braku pokory i szacunku wobec tych, których przez 4 lata nie słuchano i słuchać nie zamierzano. Rozumiem, że presja na wejście do Sejmu wraz ze swoją doradczynią polityczną Ligią Krajewską jest silniejsza, niż przyznanie się do błędów i przeproszenie obywateli za prawne ukonstytuowanie nieodpowiedzialnych rozwiązań.
Jak już tak bardzo pragnie się rządzić innymi wbrew nim samym i ich potrzebom oraz logice praw społeczno-rozwojowych, to może w okresie przedwyborczym warto byłoby sobie poczytać nie tylko dzieła Tadeusza Kotarbińskiego, ale i Jana Pawła II, który po uzyskaniu godności Papieża odnotował w swoim pamiętniku: „Pamiętaj, że nie jesteś ważny”. No, ale łatwiej jest pokazywać się na oficjalnych mszach, niż myśleć i działać zgodnie z tym przesłaniem ...
Jakże łatwo i niepostrzeżenie można przejść od praw demokracji do autokracji, chociaż szyldem troski powiewa się na swoich propagandowych sztandarach (dzisiaj są nimi nie tylko oficjalne wypowiedzi władz tego resortu, ale i treści stron internetowych oraz regulacje prawne, w tym także ich projekty).
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie ma szczęścia do kierownictwa, które uwzględniałoby prawidłowości życia społecznego, uwarunkowania psychofizyczne i duchowe ludzkiego rozwoju oraz naturalne prawa rodziców do stanowienia o kierunku i jakości życia ich własnych dzieci.
Władze MEN zapędziły się w swoim etatystycznym władztwie i zawłaszczaniu sfer życia naszych dzieci i młodzieży tak, jakby były własnością państwa, jakiego urzędu! To jest złamanie nie tylko zasad solidności społecznej i tej „Solidarności”, która w latach 1980-1989 upominała się o inną Polskę, o samorządność i poszanowanie praw każdego. Jedynie prof. Henryk Samsonowicz jako pierwszy postsocjalistyczny minister edukacji rozumiał i dawał dowód tym wartościom oraz prawidłowościom w trakcie kierowania resortem edukacji.
Najwyższy czas wrócić do podstaw, odzyskać suwerenność, która jest konieczna w społeczeństwie obywatelskim, a nie urzędniczo-instytucjonalnym. Gdzie jest ta obiecywana autonomia dyrektorów przedszkoli i szkół, gdzie jest poszanowanie praw nauczycieli , uczniów i ich rodziców? Komu służą te bzdurne narzędzia ewaluacji? Ilu jeszcze urzędników i biurokratów będzie pasożytować na nieefektywnych procedurach oświatowych? Kiedy skończy się odgórne rządzenie i manipulowanie środowiskiem nauczycielskim, które w niczym nie sprzyja doskonaleniu procesu kształcenia i wychowania, tylko temu przeszkadza? Prof.M. Handke, jak pomylił się w swoich wyliczeniach, to podał się do dymisji. Trzeba jednak było posiadać honor i poczucie współodpowiedzialności za losy uczących się i wychowywanych oraz ich nauczycieli i wychowawców, by przyznać się do błędu.
Ogłoszenie kilka dni temu przez minister Katarzynę Hall, że będzie w kolejnym rządzie (cóż za pewność wygranej!) kontynuować swoją „misję zawłaszczania przestrzeni edukacyjnej”, a wczorajsze zadeklarowanie nie tyle wycofania się z dalszego prowadzenia błędnej polityki, tylko jej odroczenia o rok, jest wskaźnikiem braku pokory i szacunku wobec tych, których przez 4 lata nie słuchano i słuchać nie zamierzano. Rozumiem, że presja na wejście do Sejmu wraz ze swoją doradczynią polityczną Ligią Krajewską jest silniejsza, niż przyznanie się do błędów i przeproszenie obywateli za prawne ukonstytuowanie nieodpowiedzialnych rozwiązań.
Jak już tak bardzo pragnie się rządzić innymi wbrew nim samym i ich potrzebom oraz logice praw społeczno-rozwojowych, to może w okresie przedwyborczym warto byłoby sobie poczytać nie tylko dzieła Tadeusza Kotarbińskiego, ale i Jana Pawła II, który po uzyskaniu godności Papieża odnotował w swoim pamiętniku: „Pamiętaj, że nie jesteś ważny”. No, ale łatwiej jest pokazywać się na oficjalnych mszach, niż myśleć i działać zgodnie z tym przesłaniem ...
16 września 2011
Wybory członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z koniecznością poszanowania prawa ich tajności
Na podstawie uchwały prezydium Polskiej Akademii Nauk nr 28/2011 z dnia 26 maja 2011 r. , w sprawie regulaminu wyborów członków komitetu naukowego i jego organów do wszystkich zidentyfikowanych przez Komisję Wyborczą doktorów habilitowanych i profesorów reprezentujących dyscyplinę naukową pedagogika zostały rozesłane karty do głosowania, w których należy wpisać co najwyżej 10 nazwisk) oraz oświadczenie o zgodzie na kandydowanie do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. W imieniu Komisji Wyborczej dr hab. Janusz Gęsicki, prof. APS zwrócił się z prośbą o przesłanie w załączonej kopercie zwrotnej terminie do 31 października 2011 r. wypełnionej karty wyborczej.
W związku z tym, że ze względu na brak środków w PAN, koszty zwrotnej korespondencji wzięła na siebie Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, za co należą się słowa podziękowania JM Rektorowi dr hab. Janowi Łaszczykowi, prof. APS, każdy z rozstrzygających o tym, kto jego zdaniem powinien być w tym gremium na kolejną kadencję, powinien to odnotować w załączonej „Karcie do głosowania” i odesłać ją w kopercie zwrotnej z naklejonym już znaczkiem pocztowym. Można posłużyć się zamieszczoną na stronie APS pełną listą osób posiadających bierne i czynne prawo wyborcze: http://www.aps.edu.pl/pliki/Wybory_KNP_PAN_2.pdf, by wpisać imiona, nazwiska i miejsce pracy maksymalnie 10 proponowanych przez siebie profesorów/doktorów habilitowanych spośród zarejestrowanych przez Komisję 581 osób.
Zwracam też uwagę na to, że pominięcie jednej z tych informacji, jak np. miejsce zatrudnienia proponowanego przez nas kandydata, może zostać uznane jako niespełnienie formalnego wymogu i karta zostanie unieważniona.
Natomiast Oświadczenie, że wyraża lub nie wyraża zgody na kandydowanie w tych wyborach, powinno – nie tylko w moim przekonaniu - zostać odesłane na własny koszt w odrębnej kopercie na ten sam adres: akademia Pedagogiki specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej ul. Szczęśliwicka 40; 02-353 Warszawa z dopiskiem „Wybory KNP PAN”.
Piszę o tym dlatego, że w czasie tegorocznej – XXV Letniej Szkoły Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, uczestniczący w niej profesorowie zwrócili uwagę na to, że odesłanie w jednej kopercie karty wyborczej z wskazanymi w niej nazwiskami „swoich” kandydatów wraz z informacją, że wyraża się lub nie wyraża zgody na kandydowanie w tych wyborach, łamie zasadę tajności wyborów. Takie łączne odesłanie Karty do głosowania wraz z wspomnianym Oświadczeniem jest niezgodne z fundamentalną w państwie prawa zasadą tajnego głosowania w sprawach personalnych tym bardziej, gdy odbywa się ono drogą korespondencyjną. Odesłanie zatem w odrębnej kopercie Oświadczenia o uczestniczeniu w wyborach jest zgodne z prawem i regulaminem wyborczym, PAN.
Szkoła, która nie daje spokoju
Każdy, kto choć raz uczestniczył w Letniej Szkole Młodych Pedagogów przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN, nie może liczyć na spokój, na wyciszenie umysłu, emocji i własnej aktywności. Nie da się stłumić czegoś, co jest efektem przeżywania nawet wówczas, gdyby chciało się tego uniknąć. To jest po prostu niemożliwe. Nie tylko mój pobyt w Kazimierzu Dolnym jest tego najlepszym dowodem, że trudno jest zapomnieć treści wygłaszanych referatów, nawet krótkotrwały kontakt z kimś, kogo znam osobiście, z kim się przyjaźnię, wymieniam korespondencję i/lub publikacje czy kogo mogłem po raz pierwszy zobaczyć. To miłe, kiedy podchodzi osoba i mówi, że jest właśnie tą, której książkę recenzowałem dla jednego z uczelnianych wydawnictw naukowych. Tak to w naszej pracy bywa, że otrzymujemy maszynopisy czyichś rozpraw, by dokonać ich oceny i nie wiemy nic o ich autorach poza tym, co wyrazili w swoim tekście. To są sytuacje podobne jak do bohaterów jakiegoś opowiadania czy powieści, którą przeczytaliśmy a w jakiś czas później stała się ona przedmiotem scenariusza filmowego. Jakże trudno jest po obejrzeniu filmu skojarzyć wyobrażaną sobie wcześniej postać bohatera z tym, którego wyraził obsadzony przez reżysera aktor. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to w gruncie rzeczy nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w sztuce być może ważna jest zbieżność postaci literackiej z filmową, ale w nauce najważniejsze jest to, by spotkawszy autorkę czy autora książki, którą się wcześniej recenzowało, mieć możliwość kontynuowania dialogu, spotkań w przestrzeni kultury symbolicznej, metafizycznej. Wielką zatem radość sprawiają mi sytuacje, kiedy nagle podchodzi do mnie Osoba i mówi, że jest autorem recenzowanego przeze mnie wcześniej tekstu.
Piszę o tym dlatego, że w czasie tegorocznej Szkoły podchodzili do mnie młodzi autorzy, niektórzy z nowym i poszerzonym wydaniem swojej wcześniejszej rozprawy, by podziękować lub podzielić się dalszymi planami naukowego rozwoju. Niestety, nie mogłem uczestniczyć we wszystkich Szkołach Młodych Pedagogów, ale widziałem, jak tego typu doświadczenia spotkań z młodymi naukowcami, którzy w ciągu kilkunastu lat przeszli drogę rozwoju od magistra (początkującego uczestnika LSzMP) po doktora habilitowanego. Prof. Maria Dudzikowa jest jedyną w naszym akademickim środowisku, która prowadząc te Szkoły wie o każdym więcej, niż tylko to, co zawiera się w jego rozprawach naukowych. Szkoła nie daje spokoju tym, którzy dzięki spotkaniom z profesorami i z samymi sobą (każdy przyjeżdża przecież z innego ośrodka akademickiego, z własna biografią w tle) odkrywają, jak wiele jeszcze powinni się nauczyć, ile poznać, co zrozumieć, co czytać i gdzie poszukiwać nowych źródeł wiedzy.
Ja też mam po tegorocznej Szkole pracę domową do odrobienia, bo nie dają mi spokoju problemy, przywoływane teksty i ich autorzy, których dotychczas nie znałem, a widzę, jak bardzo byłyby mi przydatne w realizacji dalszych projektów badawczych.
Jedną z takich osób był wyjątkowy dla mnie Gość tej Szkoły, Osoba, którą wielokrotnie przywoływałem i cytowałem w swoich książkach poświęconych edukacji autorskiej, emancypacyjnej, alternatywnej w Polsce z przełomu ustrojowego, a więc lat 1989-1990, ale której nigdy nie miałem możliwości wysłuchać. Jest nią prof. dr hab. Henryk Samsonowicz – pierwszy, i jak na 15 ministrów minionego 20-lecia najlepszy spośród kierujących resortem edukacji narodowej. To dzięki prof. H. Samsonowiczowi (Jego rozporządzeniu z 1989 r.) możliwy był w Polsce ruch klas i szkół autorskich, mogłem realizować wraz z żoną eksperyment pedagogiczny w szkole państwowej.
Wdzięczny jestem prof. Marii Dudzikowej za możliwość spotkania z wybitnym historykiem, którego skromność, pokora, poczucie humoru i niezwykła mądrość oczarowały chyba wszystkich słuchaczy. A przecież prof. H. Samsonowicz nie mówił nam o swoim urzędowaniu w resorcie edukacji, ani o polityce oświatowej, tylko - a raczej aż - o tym: Czy jest jedna Europa? I co z tego wynika dla pedagogów… Te trzy kropki w tytule są wskaźnikiem tego, że to my-pedagodzy powinniśmy wyciągnąć wnioski z lekcji historii powszechnej, jakiej udzielił nam Profesor w ciągu niespełna 70 minut.
To był mistrzowski wykład – erudycyjny, sięgający od początków tworzącej się na naszym kontynencie ludzkiej cywilizacji, kultury - po czasy nam współczesne, a przy tym wygłoszony z wielkim taktem, dystansem i pokorą wobec także własnej niewiedzy czy wątpliwości, jakie wynikają z braku dowodów na występowanie określonych zdarzeń, interpretacji czyichś postaw czy możliwych skutków działań ludzi władzy. Przywołanie przez Profesora najważniejszych cech, które sprawiły, że ludy Europy łączy wspólnota więzi, wynikająca z: 1) wartości chrześcijańskich, 2) osiągnięć greckiej filozofii i 3) norm prawa rzymskiego, zostało zreferowane w szerokim kontekście ewolucji i dynamiki przemian procesów religijnych, demograficznych, gospodarczych, politycznych i społeczno-kulturowych, jest powodem dla wyciągnięcia z tego wniosków na dziś i na przyszłość.
Czy istnieje i czy zawsze istniała jedna Europa jako krąg cywilizacyjny i kulturowy? – pytał H. Samsonowicz, po czym przeprowadził wywód, którego słuchało się z zapartym tchem. Dobrze, że od czasu do czasu nas odprężał jakąś anegdotką historyczną czy „puszczeniem oka” do słuchaczy, by pewne informacje zachowali tylko dla siebie.
Konsekwentnie, krok po kroku (epoka po epoce) wprowadzał nas w tajniki procesów rodzącego się w Europie pluralizmu idei, wartości oraz władzy i władztwa (ludzkiego i terytorialnego), odsłaniał przed nami powody zmieniających się granic najpierw plemion, grup etnicznych, wyznaniowych, kulturowych, państwowych i organizacji systemów społecznych, a także wykazał genezę struktury współpracy regionalnej niektórych państw europejskich pod nazwą Trójkąta Weimarskiego. Przy okazji wplatał w swoją narrację historyczną etymologię takich pojęć, jak król, władza, wodzostwo, państwo, samorząd, ale i czym jest pamięć zbiorowa, chrześcijaństwo oraz jaką rolę odegrała ikonografia w dociekaniu prawdy o mających przed wiekami miejsce procesach, wydarzeniach czy rodzajach zachowań.
Były też analogie do czasów nam współczesnych. Dowiedzieliśmy się bowiem o tym, że należeliśmy do jednego z nielicznych w Europie narodów, który w najlepszym dla siebie ekonomicznie okresie wszystko, co zarobił, przejadał, konsumował, a także o tym, że posiadaliśmy przed 150 laty wyjątkową strukturę społeczną na tym kontynencie, bowiem ponad 10% społeczeństwa stanowiła uprzywilejowana klasa polityczna, podczas gdy w pozostałych państwach przeważała klasa chłopska. Profesor wydobył z polskiej historii jej najpiękniejsze karty – okresu tolerancji religijnej, systemu szlacheckiej demokracji, stworzenia republiki alfabetycznej, troszczącej się o edukację narodu, której wyznacznikiem było powstawanie uniwersytetów oraz Komisji Edukacji Narodowej.
Skoro kluczem mądrości jest pilne i częste pytanie, Profesor był do naszej dyspozycji, byśmy mogli weryfikować własne hipotezy, rozwiewać wątpliwości czy prosić o wyjaśnienie pewnych zdarzeń. Jak się okazało, zafascynował nas jako wielki humanista, człowiek współczesności i ponowoczesności oraz polityk, skoro pytaliśmy go o pojawiające się w sposób sinusoidalny, w okresie minionego 20-lecia, sprzeczności w polityce oświatowej, o ekspansję Chin w Europie oraz o powody Jego entuzjazmu dla budowania społeczeństwa obywatelskiego, doskonalenia lokalnej samorządności. Niektórzy chcieli wiedzieć, co najlepiej określa naszą tożsamość wśród narodów współczesnej Europy?
Henryk Samsonowicz wskazał nam na powtarzający się w dziejach tego kontynentu cykl jakże charakterystycznych procesów społeczno-politycznych: po rozbiciu, scalamy się, a po zjednoczeniu ponownie się dzielimy. No i wreszcie przypomniał, że muszą być INNI, byśmy wiedzieli, kim sami jesteśmy. W tym wszystkim potrzebna jest edukacja, gdyż bez niej nie powiodą się żadne reformy w kraju. Prof. H. Samsonowicz jednoznacznie tez stwierdził, że jest przeciwnikiem odgórnego, z polityczno-administracyjnego nakazu wprowadzania obowiązkowej edukacji szkolnej dla dzieci w określonym wieku. Jak stwierdził: Nie ośmieliłbym się nakazać, że do przedszkola trzeba iść, jak ma się 5 czy 6 lat. Przywołał pogląd jednego z amerykańskich neurofizjologów, że nie ma na świecie (nawet wśród bliźniąt jednojajowych) dwóch takich samych istot ludzkich. A zatem warto pamiętać, jakie konsekwencje rodzi myślenie polityczne w stylu: ein Volk, ein Reich, ein Fűhrer.
Tym mocnym akcentem musiał się z nami rozstać, pozostawiając w nas wspomniany już przeze mnie niepokój i niedosyt. Prof. Tadeusz Lewowicki, który przewodniczył tej sesji wykładowej podsumował: Profesor Henryk Samsonowicz pozostawił w nas ślad na całe życie. Taki efekt wywołują tylko „giganci humanistyki”.
(fot. B. Sliwerski, P. Grzybowski)
15 września 2011
MISTRZOWSKA SZKOŁA PEDAGOGICZNYCH ELIT
Dwadzieścia pięć lat, z czego aż 18, przypadło na przewodniczenie tej wyjątkowej szkole naukowych elit – prof. zw. dr hab. Marii Dudzikowej z UAM w Poznaniu, jest dowodem na to, że można w sposób systematyczny, konsekwentny, w oparciu o zasady akademickiej samorządności i bezinteresowności prowadzić formę doskonalenia oraz wsparcia teoretyczno-metodologicznego początkujących, młodych i najzdolniejszych naukowców (z państwowych wyższych szkół zawodowych i z uczelni akademickich z całego kraju) w ramach corocznej, tygodniowej Letniej Szkoły Młodych Pedagogów przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN. Takiej formy autentycznego, otwartego, bezpośredniego i życzliwego wspomagania kolejnych pokoleń kadr akademickich nie posiadają przedstawiciele innych dyscyplin naukowych, toteż nic dziwnego, że trochę nam tego zazdroszczą.
To prawda, że w każdej uczelni akademickiej, która posiada uprawnienia do nadawania stopni naukowych i tytułu, profesorowie i doktorzy habilitowani sprawują lokalnie i niejako instytucjonalnie opiekę nad doktorantami, by ci mogli przygotować i realizować pod ich kierunkiem naukowo-badawcze projekty. W takich właśnie uczelniach prowadzone są studia III stopnia, a więc studia doktoranckie, które otwierają młodym magistrom pedagogiki czy pokrewnych kierunków drogę do samodoskonalenia naukowego, a dalej karier akademickich. Letnie Szkoły Pedagogów są jednak czymś, co dokonało swoistego przełomu w pielęgnowaniu najwyższych standardów konstruowania relacji Mistrz-Uczeń, i to wbrew procesom rynkowym oraz prymitywnemu konsumpcjonizmowi czy dokonującej się degradacji uniwersytetu jako świątyni wiedzy.
Każdy naukowiec jest w pewnym stopniu samotnikiem, kiedy zmaga się z formułowaniem własnego problemu badawczego, kiedy wyszukuje i czyta literaturę specjalistyczną a następnie konstruuje swój plan badawczy. Może we własnym środowisku znaleźć stosowne wsparcie, ale też zdarza się – podobnie, jak ma to miejsce z nauczycielami w szkołach – że krępuje się powiedzieć o tym, czego nie rozumie, nie potrafi, jakie ma dylematy lub dlaczego nie radzi sobie z wyszukaniem właściwych lektur. Po to jednak są osoby znaczące, mistrzowie, którzy pozawalają na skrócenie dystansu do pokonania pewnych barier, by nie wyważać otwartych już drzwi, a zarazem –jeśli nauka jest ich pasją – do otwartego dzielenia się nie tylko swoją wiedzą, ale i „myśleniem na gorąco”, spontanicznie, w zderzeniu z nagle pojawiającym się wahaniem innych, młodszych nauczycieli akademickich, wciąż jeszcze siebie niepewnych, czy aby idą w dobrym kierunku.
Letnie Szkoły Pedagogów stają się swoistego rodzaju terapią, ale i spotkaniami wyrównawczymi, warsztatami i szansą na budowanie wzajemnych relacji, które będą w przyszłości owocować nie tylko szczerą i wymagającą przyjaźnią czy znajomością, ale także pozwolą na generowanie nowych projektów, pozyskiwanie sojuszników, partnerów do współpracy badawczej czy wreszcie staną się okazją do podzielenia się własnym warsztatem dydaktycznym. To już jest tradycją, że stają się one - dzięki Marii Dudzikowej i współpracującym z Nią samorządem - międzyuczelnianym, a w tym przypadku także pozauczelnianym rajem dla tych, którzy nie chcą być wykluczeni, pominięci, niedostrzeżeni, ale i nie poszukują jakiejś skutecznej strategii na uczestniczenie w „wyścigu szczurów”. Dążenie do prawdy, zmaganie się z problemami naukowymi wymaga przecież poczucia bezpieczeństwa społecznego, szacunku, ufności i dodawania odwagi tym, którzy wciąż jeszcze się wahają lub mają zaniżone poczucie własnej wartości. Nie chodzi tu o to, by kogoś w sposób manipulacyjny dowartościowywać, a następnie pozostawiać go samemu sobie, gdyż po powrocie ze Szkoły dalej mógłby miec poczucie osamotnienia czy bezradności. Istotą Szkoły jest sprzyjanie tworzeniu więzi profesjonalnych, osobistych i edukacyjnych wśród tych, którzy chcą dążyć wzwyż (per aspera ad astra) zgodnie z własnym potencjałem (kulturowym habitusem).
Warto mieć przed sobą "lustro życzliwej prawdy", by dociekając jej w stosunku do innych obiektów, nie ulegać iluzji czy samopotwierdzającym się hipotezom. Czasami usłyszy się cierpkie słowa dotyczące własnego warsztatu, jakichś jego braków, ale jest to dla nas szansą do dalszych analiz czy refleksji, i to bez jakichkolwiek zobowiązań. Wbrew temu, co się potocznie sądzi o procesie spotkań i debat w czasie LSzMP KNP PAN, tu nikt nie wtrąca się w koncepcje projektów badawczych promotorów dysertacji, jakie mają powstać we własnej uczelni każdego z uczestników. Nie jest rolą mistrzów ani kwestionowanie zamysłów badawczych, ani też zastępowanie opiekunów rozpraw naukowych w ich zadaniach. Każdą stronę tych procesów obowiązuje takt, szacunek i zaufanie.
Tygodniowe debaty, spotkania z zapraszanymi do udziału w Szkole profesorami, których referaty stają się okazją do poznania wartości intra- trans- lub interdyscyplinarności badań w obszarze nauk o wychowaniu wzbogacane są wykłady przedstawicieli pokrewnych dyscyplin naukowych, wieczorne i poranne rozmowy, niekończące się dyskusje czy także zdarzający się w wyniku ograniczeń czasowych niedosyt na ich zaistnienie sprawiają, że każdy z uczestników wywozi coś z sobą i dla siebie, ale i dzięki sobie oraz dzięki innym.
Mógłbym porównać Szkołę do obozu kondycyjnego młodych sportowców, w trakcie którego sprawdzają oni swoje możliwości, doskonalą konieczne umiejętności. Naukowcy podobnie, ćwiczą i pracują najpierw samodzielnie, aby w wyniku trenerskich konsultacji z prof. M. Dudzikową i zaproszonymi przez nią profesorami przygotować sie do udziału w zawodach, które - jakże trafnie - zostały zatytułowane mianem: „Giełda (p)różności, czyli wystąpienia Młodych”. Istotnie, niektórym wydaje się, że są doskonali, wyjątkowi, toteż kiedy przyjeżdżają do Szkoły, przechodzą przez krytyczne sprawdziany, pierwsze odczytania przez Kierownika Naukowego Szkoły, by być właściwie przygotowanymi do publicznej prezentacji swoich tez, przesłanek czy pierwszych wyników badań.
Być może jest to dla wielu z nas jedyna okazja, by usłyszeć szczere, choć czasami bolesne, słowa prawdy, która nie ma zniewalać, pomniejszać, osłabiać motywację czy poczucie sensu dalszej pracy naukowej, ale uchronić nas przed możliwym rozczarowaniem. To tu jej uczestnicy i wykładowcy dostają zastrzyk energii, motywacji, kroplówkę niedostępnej dotychczas im wiedzy z pierwszej ręki, u źródeł. Właśnie po to są tu zapraszani dla nich profesorowie z całego kraju, których prof. Tadeusz Lewowicki określił mianem „gigantów naukowych”.
Zasługą prof. M. Dudzikowej oraz współpracujących z Nią przez cały rok (od Szkoły minionej do Szkoły następnej) młodzi nauczyciele akademiccy, zabezpieczają w pieczołowity sposób nie tylko logistykę całego, a przecież bardzo kosztownego przedsięwzięcia (przyjeżdża do Szkoły ok. 80 magistrów i doktorów z całej Polski, w tym niemalże połowę składu osobowego stanowią początkujący), ale także całą organizację i program spotkań, wykładów, seminariów z tematem, spotkań z Mistrzami, konsultacji, konwersacji czy nawet korepetycji u wybranych profesorów. Tu można wykorzystać każdą okazję do tego, by podejść i zapytać wybranego przez siebie profesora, porozmawiać przy wspólnym śniadaniu, obiedzie, kolacji czy w przerwie kawowej o sprawach nas najbardziej interesujących. To jest szczególne miejsce i przestrzeń, w której można korzystać z bezpośredniego kontaktu naukowego, jeśli tylko takiego oczekujemy.
Ilekroć jadę na spotkanie z uczestnikami Letniej Szkoły Młodych Pedagogów, mam szczególne poczucie wdzięczności, że mogę podzielić się z innymi tym, czym obdarzali mnie wcześniej moi akademiccy Mistrzowie oraz co jest wytworem moich własnych prac naukowo-badawczych czy doświadczeń organizacyjno-dydaktycznych. Tu możemy rozmawiać o wszystkim, co jest tylko przedmiotem naszych zainteresowań. Opuszczeniu przeze mnie ośrodka po dwóch dobach pobytu, towarzyszyło poczucie pewnego niedosytu, że byłem tu tak krótko oraz żalu, że nie mogę być do końca, gdy program przewiduje jeszcze tyle znakomitych referatów, spotkań, a nawet wyjazd o Lublina, gdzie będzie zwiedzanie Starego Miasta, Zamku Lubelskiego i Kaplicy Trójcy Świętej oraz gdzie w Instytucie Pedagogiki będzie miała miejsce prezentacja publikacji naukowych jego pracowników, a Gospodarzy tegorocznej Szkoły.
Dziękuję prof. Marii Dudzikowej, Prezydencji Letniej Szkoły Młodych Pedagogów na czele z jej Sekretarzem - mgr Bartoszem Dąbrowskim z UMCS w Lublinie oraz jej Gospodarzom - profesorom Dariuszowi Kubinowskiemu i Ryszardowi Berze za zaproszenie, możliwość wspólnych spotkań i debat oraz stworzenie możliwości podzielenia się własną troską o pedagogikę, której dotychczasowe dokonania zasługują w pewnym zakresie na kontynuację, a w innym na zmianę. Każdy uczestnik i wykładowca został obdarzony książkami od sponsorujących LSzMP oficyn: UMCS, UKW, UJ, IMPULS, Oficyny Naukowej oraz "kogutem" z Piekarni Sarzyńskiego. Pragnę też podziękować dr Ewie Bochno za to, że pozyskała dla nas z Kancelarii Prezesa Rady Ministrów najnowszy Raport o Młodzieży i Raport Polska 2030. Już wiemy, że przyszłoroczna – XXVI Letnia Szkoła Młodych Pedagogów odbędzie się na Uniwersytecie w Białymstoku, a jej sekretarzem będzie dr Alicja Korzeniecka- Bondar. Do problematyki tegorocznych referatów, które miałem przyjemność wysłuchać, powrócę w kolejnym wpisie.
(Fot. B. Sliwerski, P. Grzybowski)
12 września 2011
xxv Letnia Szkoła Młodych Pedagogów rozpoczęta
Rzeczywiście, toczy się swoisty maraton pedagogicznych debat, konferencji, spotkań, które są typowe dla miesiąca poprzedzającego nowy rok akademicki. Po raz dwudziesty piąty prof. Maria Dudzikowa zainaugurowała XXV Letnią Szkołę Młodych Pedagogów - cykliczną formę konferencyjno-warsztatową dla doktorantów z całego kraju, ale i dla osób po uzyskaniu stopnia doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Gospodarzami tegorocznej Szkoły są władze Wydziału Pedagogiki i Psychologii UMCS w Lublinie.
Dojechałem na interesujący panel, który prowadził prof. Tadeusz Lewowicki, a poświęcony temu, czy mamy swoich Mistrzów, a jeśli tak, to czy idziemy ich tropem? Do tego ustosunkowywali się Ci, którzy są Mistrzami, gdyż swoimi refleksjami, anegdotami i wspomnieniami dzielili się z nami profesorowie: Jerzy Bartmiński z UMCS (językoznawca); Tadeusz Nowacki - wybitny pedagog pracy; ks. Andrzej Szostek (filozof) z KUL oraz Elżbieta Tarkowska (socjolog) z APS w Warszawie. Przewodniczący panelu zaproponował atrakcyjną dla słuchaczy formułę, by mówiąc o wybranym przez siebie Mistrzu, nie zdradzili jego nazwiska. Publiczność miała je odgadnąć. Ciekawe, że wśród tych Najważniejszych znaleźli się dla poszczególnych Panelistów ich profesorowie - Zygmunt Bauman, Zygmunt Mysłakowski, Anna Wierzbicka i ks. Tadeusz Styczeń.
Pojawiły się tu takie kwestie, jak:
- Czy sami chcemy czerpać coś od tych, którzy są przewodnikami, mają atrybuty władzy charyzmatycznej? Czy rzeczywiście musimy czerpać od Mistrzów wszystko od A do Z? Czy może jednak powinniśmy czerpać od każdego coś, co jest w nim wyjątkowego? W każdym pokoleniu są ciekawi ludzie. Kim bowiem jest mistrz? Jak stwierdził jeden z panelistów, pojęcie to ma 3 znaczenia- to bycie osobą w jakimś zakresie doskonałą i przewyższającą tym innych; to bycie zwycięzcą w zawodach, walkach, konkurencjach; osoba godna naśladowania, uznawana za wzór.
Dobrze jest jednak mieć szczęście, by trafić na tych, którzy oczarują nas swoim mistrzostwem, zachęcą do samodoskonalenia. Mistrz dla nas to ten, który staje się naszym naukowym, nauczycielskim partnerem. To Ktoś, kto pisząc do nas list, potrafi podpisać go " Twój Wdzięcznik".
A wieczorem, w czasie uroczystej kolacji, wszyscy mogliśmy zaśpiewać na melodię z filmu "Czterdziestolatek":
"Ćwierć wieku już minęło, jak jeden dzień,
Dwadzieścia lat, i pięć, to piękny wiek.
Ćwierć wieku już minęło, lecz nie martw się,
Bo każdy rok był piękny niczym sen.
M.D. wciąż nam roztacza uroki swe
i prosi, żeby brać.
Na szkolnej karuzeli wciąż kręcisz się,
Tu szybciej i inaczej płynie czas.
I choć M.D. pogania, nie do wytrzymania,
To tak naprawdę kocha nas.
Bo tak mówiąc szczerze,
W całej twej karierze
Jest zasada pracuj, twórz.
Z podniesionym czołem
Przyjedź więc na Szkołę.
Swoją wiedzę dziel i mnóż.
(. . .)"
M.D. - to prof. MARIA DUDZIKOWA, której wyrazy uznania, wdzięczności i szacunku za tyle lat wspólnej pracy i wspierania w rozwoju naukowym, przekazywali nie tylko najmłodsi uczestnicy XXV LSzMP KNP PAN.
(fot. P. Grzybowski)
09 września 2011
Pedagogiczna postinteligencja i akademiccy mandaryni
Z każdym dniem obrad konferencji władz wydziałów kształcących na kierunkach pedagogicznych w szkołach wyższych z całej Polski, jaka odbywa się na Wydziale Nauk Pedagogicznych DSW we Wrocławiu, podnosi się temperatura krytycznych diagnoz. Dzisiaj prof. Mieczyslaw Malewski z tej uczelni mówił o zaniku roli i misji uniwersytetów (uczelni akademickich) edukujących m.in. przyszłych pedagogów - w kształceniu inteligencji polskiej.
W wyniku masowego dostępu do edukacji wyższej nastąpiło w naszym kraju przejście od edukacji zorientowanej na równy dostęp do studiowania do fazy postulowania roli edukacji jako gwarantującej równy wpływ jej wyników na przyszły sukces życiowy absolwentów. Pomija się natomiast potencjał egalitarystyczny edukacji jako równego uczestnictwa wszystkich studiujących w procesie kształcenia oraz równe wyniki ich kształcenia. Szkoły wyższe - zdaniem prof. M. Malewskiego - wytwarzają postinteligencję, którą cechuje niedostatek kultury, zaburzenie jej ogólnohumanistycznego rozwoju osobistego w wyniku m.in. zredukowania studiów do formowania umiejętności instrumentalnych, pragmatycznych, przyjmowania każdego, bez jakiejkolwiek selekcji (z badań wynika, że zaledwie 15-20% wszystkich studiujących dysponuje koniecznymi w tej edukacji zasobami poznawczymi).
Trudno, by student o niskiej motywacji lub jej braku do rzeczywistego studiowania, nie wymagający niczego od nauczycieli akademickich (pierwsze pytanie, jakie pada na rozpoczynających się zajęciach brzmi najczęściej: ile można mieć nieobecności i dlaczego trzeba tak dużo czytać? Czy można zdać egzamin - nie zdając go? itp.) był inteligentem. Dla takich osób szkoła wyższa ma być jak najtańsza, nieabsorbująca czasowo, jak najbliżej domu i z jak najmniejszymi wymaganiami, natomiast powinna sprzyjać szybkiemu i łatwemu uzyskaniu dyplomu. Wykształcenie wyższe takich osób jest - jak mawiał filozof Theodore Adorno- połowiczne.
Mandarynami zaś stali się, uczestniczący w rywalizacji rynkowej, ci pracownicy naukowi (szczególnie na kierunku pedagogika, marketing i zarządzanie czy administracja), którzy skupili się zamiast na pracz naukowo-badawczej i uczciwie realizowanych zajęciach dydaktycznych, na zdobywaniu kapitału finansowego (wieloetatowość, sprawowanie tzw. opieki nad kilkudziesięcioma dyplomantami rocznie, ściganie się i kolesiowskie wyłudzanie honorowych doktoratów, nepotyzm, korupcja, protekcjonizm i nepotyzm w zatrudnianiu itp.). Efekt jest taki, że „nielimitowany dostęp do edukacji wyższej tworzy proletariat dyplomowanych” oraz nowe „elity mandarynów”, niszcząc tym samym uniwersytety.
W wyniku masowego dostępu do edukacji wyższej nastąpiło w naszym kraju przejście od edukacji zorientowanej na równy dostęp do studiowania do fazy postulowania roli edukacji jako gwarantującej równy wpływ jej wyników na przyszły sukces życiowy absolwentów. Pomija się natomiast potencjał egalitarystyczny edukacji jako równego uczestnictwa wszystkich studiujących w procesie kształcenia oraz równe wyniki ich kształcenia. Szkoły wyższe - zdaniem prof. M. Malewskiego - wytwarzają postinteligencję, którą cechuje niedostatek kultury, zaburzenie jej ogólnohumanistycznego rozwoju osobistego w wyniku m.in. zredukowania studiów do formowania umiejętności instrumentalnych, pragmatycznych, przyjmowania każdego, bez jakiejkolwiek selekcji (z badań wynika, że zaledwie 15-20% wszystkich studiujących dysponuje koniecznymi w tej edukacji zasobami poznawczymi).
Trudno, by student o niskiej motywacji lub jej braku do rzeczywistego studiowania, nie wymagający niczego od nauczycieli akademickich (pierwsze pytanie, jakie pada na rozpoczynających się zajęciach brzmi najczęściej: ile można mieć nieobecności i dlaczego trzeba tak dużo czytać? Czy można zdać egzamin - nie zdając go? itp.) był inteligentem. Dla takich osób szkoła wyższa ma być jak najtańsza, nieabsorbująca czasowo, jak najbliżej domu i z jak najmniejszymi wymaganiami, natomiast powinna sprzyjać szybkiemu i łatwemu uzyskaniu dyplomu. Wykształcenie wyższe takich osób jest - jak mawiał filozof Theodore Adorno- połowiczne.
Mandarynami zaś stali się, uczestniczący w rywalizacji rynkowej, ci pracownicy naukowi (szczególnie na kierunku pedagogika, marketing i zarządzanie czy administracja), którzy skupili się zamiast na pracz naukowo-badawczej i uczciwie realizowanych zajęciach dydaktycznych, na zdobywaniu kapitału finansowego (wieloetatowość, sprawowanie tzw. opieki nad kilkudziesięcioma dyplomantami rocznie, ściganie się i kolesiowskie wyłudzanie honorowych doktoratów, nepotyzm, korupcja, protekcjonizm i nepotyzm w zatrudnianiu itp.). Efekt jest taki, że „nielimitowany dostęp do edukacji wyższej tworzy proletariat dyplomowanych” oraz nowe „elity mandarynów”, niszcząc tym samym uniwersytety.
Subskrybuj:
Posty (Atom)