Media podjęły wywołany przez red. Marka Wrońskiego problem,
który w tle ma nieco poważniejszy i szerszy charakter, niż tylko personalny.
Mam tu na uwadze tekst o potrzebie wstrzymania awansu na
tytuł naukowy profesora obecnemu rektorowi Uniwersytetu Gdańskiego,
z analiz którego publikacji wynika konieczność rozstrzygnięcia, czy są one w
swoich fragmentach plagiatem i w jakim stopniu naruszają prawa autorskie innych
naukowców. Oburzenie jest tym większe, że przed wyborami na nową kadencję rada
UG była poinformowana o powyższym problemie, a mimo to dopuściła profesora UG
do kandydowania na stanowisko rektora.
Nie jest to zresztą jedyny przypadek w ostatnich miesiącach. Problem nie
tyle narasta, co odsłaniany jest lawinowo, zaś jego demistyfikatorzy
koncentrują się na tym, co istotnie jest już naruszeniem prawa autorskiego.
Tego typu kwestie można by powiedzieć, że są łatwiejsze do rozpoznania, bo w
końcu można porównywać czyjś tekst z artykułem czy fragmentem książki
innego autora, by w przypadku braku odwołania do źródła (braku przypisu)
sformułować zarzut o nieuczciwości naukowej.
Dopiero upublicznienie zjawiska sprawia, że zaczynają reagować nań ci, których
teksty były splagiatowane. Niepokojące jest to, że o tego typu kwestiach
"mówi się" i także publikuje artykuły w prasie czy fachowych czasopismach,
ale środowiska profesorskie zachowują się tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Niemalże co miesiąc, a upłynęło ich 185 (sic!), Marek Wroński opisuje na łamach
"Forum Akademickiego" konkretne przypadki, dokumentując starannie
stopień i zakres czyjejś nieuczciwości. W uniwersytetach, politechnikach, akademiach
czy państwowych i niepublicznych szkołach wyższych postępuje się tak, jakby to
nie dotyczyło ich środowiska.
Ryba psuje się jednak nie tylko od głowy i
nie tylko w Polsce. Zarzut plagiatu stawiany był niektórym
prezydentom państw naszego kontynentu, ministrom różnych rządów, także z
polskiej Rady Ministrów, habilitantom, doktorantom i biznesmenom. I co? Nadal
niektórzy są ministrami, prowadzą biznes, awansowali w nauce, a nawet pełnią w
uniwersytetach funkcje kierownicze. Oszukali? Wykorzystali okazję?
Polecam opublikowaną rozprawę doktorską Anny Sokołowskiej,
którą obroniła na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu pod
kierunkiem prof. Agnieszki Gromkowskiej-Melosik, a zatytułowaną
"Zjawisko plagiatu a młodzież akademicka. Studium socjopedagogiczne" (Poznań
2020). Przed kilku laty promotorka tej dysertacji wydała książkę m.in. o
plagiaryzmie na świecie. Ktokolwiek i czegokolwiek nie napisałby na ten temat
może traktować swoją twórczość jak przysłowiowe rzucanie grochem o
ścianę.
Dr A. Sokołowska rzetelnie rekonstruuje w swojej książce stan badań
naukowych nad zjawiskiem plagiaryzmu w dziedzinie nauk społecznych, w
socjologii, pedagogice i w naukach prawnych. Skoro zmienił się status
uniwersytetów, uczelni technicznych i medycznych na pragmatyczny, produkcyjny,
usługowy, a przy tym zmierzający do komercjalizacji wyników badań, to autorka
postanowiła zbadać, czy aby ryba nie psuje się od dołu?
Otwarty dostęp
do literatury naukowej sprawia, że z pełnym poczuciem bezkarności kopiuje się
czyjeś analizy, studia, wyniki badań podając je jako własne, w wyniku czego
coraz trudniej jest ustalić, kto był pierwszym autorem określonego tekstu.
Wystarczy bowiem, że uczestnik konferencji naukowej odnotuje czyjeś analizy,
konstrukcję, założenia badawcze jakiegoś projektu, by znacznie szybciej
działając od ich pierwotnego autora opublikować pod własnym nazwiskiem.
Sam słyszę w wypowiedziach niektórych referentów
wygłoszone tezy mojego referatu, ale nie odwołują się do niego, tylko
prezentują jako własne myśli. Cykl wydawniczy materiałów
pokonferencyjnych wynosi nawet do kilkunastu miesięcy, a w tym czasie inni
referują obce teorie czy wyniki badań jako własne.
Mój asystent wystawił studentom oceny niedostateczne z
ćwiczeń z pedagogiki na kierunku z nauk ścisłych ze względu na to, że w pracach
pisemnych, a zaliczeniowych, bezczelnie kopiowali w całości czyjeś artykuły i
przesyłali mu jako własne. Oczywiście, że nie podali żadnego przypisu. Jeden
przedmiot, jedna, być może pierwsza tego typu blokada na ich ścieżce
studiowania. Nie mogą bowiem przystąpić do egzaminu z tego przedmiotu, skoro
otrzymali dwóję z ćwiczeń. Co teraz? Studenci zostali poinformowani o swojej
nieuczciwości, ale... zgodnie z regulaminem studiów musimy im dać możliwość
naprawy swojego błędu.
Dr Sokołowska przytacza w swojej książce definicje
plagiatowania:
1. Plagiatowanie oznacza bezpośrednie
kopiowanie słów kogoś innego jako swoich własnych bez cudzysłowu i bez pośredniego
wskazywania czyje to są słowa. Wszystkie znaczące frazy, zdania składowe i
fragmenty przejęte z innego źródła, wymagają cudzysłowu i właściwego odwołania
się do źródła łącznie z podaniem stron jego drukowanej wersji
2. Plagiatem jest parafraza dzieł innego
autora za pomocą zmiany niektórych słów przy jednoczesnym przekazywaniu takich
samych podstawowych uwag poczynionych przez pierwotnego autora bez
odpowiedniego odwołania się do niego, chociaż w przypadku parafrazowania
nie jest wymagany cudzysłów, to jednak nadal należy bezpośrednio przytoczyć oryginalne
źródło.
3. Formą plagiatu jest również prezentowanie
sformułowanej przez kogoś idei lub sformułowanych przez niego stwierdzeń jako
swoich własnych, w przypadku inspirowania się ogólną koncepcją lub podejściem
do tematu innej osoby względnie sposobu myślenia lub specyficznych wniosków Trzeba
zacytować źródło nawet w przypadku, gdy jest to napisane własnymi słowami. Również
w przypadku prezentowania wykorzystywanej przez inną osobę definicji,
statystyk, faktów, należy zacytować źródło.
4. Plagiat włącza również korzystanie z pomocy kogoś
innego w przygotowywaniu pracy prezentowanej jako własnej.
5. Plagiaryzm odnosi się także do innych, poza
tradycyjnymi pisanymi tekstami, mediów, w tym m.in. do ustnych prezentacji,
grafik, wykresów, diagramów, dzieł sztuki, utworów audio i video, oraz innych
mediów elektronicznych takich, jak strony internetowe, prezentacje typu Power
Point oraz posty umieszczone w dyskusjach on line [s.18].
Niestety, badania Sokołowskiej nie są osadzone w
paradygmacie ilościowym, kwantytatywnym, ale jakościowym, kwalitatywnym, toteż
nadal nie mamy wiedzy o rzeczywistej skali zjawiska plagiaryzmu w szkolnictwie
wyższym. Swoimi badaniami objęła zaledwie szesnastu studentów drugiego roku
studiów II stopnia z czterech wydziałów macierzystego uniwersytetu.
Wszystko odbyło się zgodnie z metodologią badań
jakościowych i samoświadomością doktorantki, że przeprowadzone przez nią
wywiady nie mogą skutkować żadnymi wnioskami o charakterze ogólnym. Nie temu
bowiem służą tego typu badania. Jej diagnoza miała charakter eksploracji
problemu: Jak współczesna młodzież akademicka postrzega
zjawisko plagiatu w kontekście doświadczeń oraz przemian
społeczno-kulturowych? [s.80]
Prezentowane urywki wypowiedzi studentów
odsłaniają głęboką destrukcję moralną w ich lub w znanym im środowisku życia, łamanie kodu etycznego,
które to stany usprawiedliwiają wpływem mediów (powielane przez różne stacje te same wiadomości telewizyjne,
prasowe, internetowe); kopiowaniem przez wielu anonimowych w mediach
społecznościowych; przyzwalaniem władz na nieuczciwość; relatywizmem moralnym;
zanikaniem twórczej aktywności; chęcią wyróżnienia się, bycia trendy itp.
Dla studentów kopiuj-wklej jest już metanormą, która pozwala na szybkie zaliczenie zadań, a ma ułatwić im życie , bo (...) obecna elektroniczna forma przechowywania danych sprawiła, że bardzo łatwo jest je skopiować i wykorzystywać do swoich celów. To już nie są te czasy, kiedy się szło do biblioteki i trzeba było spisywać czy kserować [s.116].
Niektórzy z interviewerów mówili wprost, że są
pokoleniem, które usprawiedliwia własną nieuczciwość traktując ją jako coś
oczywistego, powszechnego, jako normę. Z rozmów wyłania się jednak także
niedostrzegany dotychczas motyw plagiatowania, na który warto zwrócić uwagę. Otóż
jedne z rozmówców stwierdza: Myślę, że to nie jest kwestia upadku
zasad, ale tego, że studenci tak robią, gdy widzą, że wykonanie zadania nie ma
głębszego sensu i wtedy kopiują. (...) Ponieważ nie wymaga się od nas
kreatywności [s. 125].
Studenci zagłuszają własne sumienie zgodnie z
mechanizmem obronnym N-1, gdzie N- to wszyscy, inni, a -1 to JA. Innymi słowy,
wszyscy są nieuczciwi, tylko nie ja. Podobnie tłumaczą się z tego ci, którym
stawia się zarzut popełnienia plagiatu. Pojawiają się na łamach prasy czy w
innych mediach oświadczenia oskarżonych, które brzmią tak samo, jak badanych przez
A. Sokołowską studentów.