Marta Jurczak-Morris wydała podoktorską rozprawę, która uzyskała wyróżnienie nie tylko w jej macierzystej uczelni, ale także została nagrodzona w konkursie przeprowadzanym od kilku lat w Uniwersytecie DSW we Wrocławiu przez Radę Funduszu Stypendialnego im. Roberta Kwaśnicy. W znakomitej serii wydawniczej "Poza Kulturową Oczywistością" nie mogło - zdaniem członków kapituły - zabraknąć tej książki, a przypominam, że ukazały się w niej rozprawy Pawła Rudnickiego, Bogusławy D. Gołębniak i Konrada Rejmana.
Autorka poprosiła mnie o wskazówki i refleksje, toteż odpowiadam na jej prośbę, gdyż rzadkością jest zwrócenie się przez autora wydanej już rozprawy o opinię, by móc doskonalić własny warsztat badawczy. Być może sama nie była do końca przekonana o jej wartości. Mam nadzieję, że będzie to przydatne także tym, którzy recenzują publikacje zanim one ujrzą światło dzienne.
Mogłoby się wydawać, że problem
edukacji w czasie pandemii Covid-19 jest mało interesujący, skoro już tylko
politycy powracają do niego ze względu na wykorzystanie tego dramatycznego
wydarzenia przez osoby powiązane z ówczesnym rządem. Nie jest to pierwsza i ostatnia okazja, by dorobić
się majątku na ludzkiej krzywdzie i związanych z nią zagrożeniach. Jeszcze pojawiają się artykuły w periodykach nauk humanistycznych i społecznych, których autorzy nawiązują do skutków pandemii, tak, jakby była ona jedyną albo główną zmienną niezależną w zmianach społecznych i osobowościowych.
Niniejsza rozprawa nie jest wąsko pojmowanym powrotem do oczywistości sprzed 5 lat. Wprost odwrotnie. To zanikające już dostrzeganie wstrząsu także w oświacie, który odsłonił cząstkę prawdy o szkolnej rzeczywistości i jej podmiotach (aktorach społecznych). Autorka jednak nie prowadziła badań, których celem byłoby ustalenie, czy kultura szkolnej edukacji uległa jakiejś zmianie. A szkoda, bo mogłoby to być ciekawe.
Prowadzący przed nią badania z pedagogiki medialnej na temat obecności mediów cyfrowych w życiu młodych pokoleń nie ujawniali pozoru edukacji informatycznej w szkolnictwie quasi publicznym, tylko zajmowali się albo straszeniem dostępem młodzieży do internetu albo koncentrowali się na banalnej wiedzy o zasadach i metodach pracy z cyfrowymi mediami wraz z ich oprogramowaniem.
Edukacja szkolna w większości placówek quasi publicznych tkwi jednak w swej większości w tym samym miejscu, jak trzy dekady temu. Zmieniają się tylko beneficjenci środków publicznych kierowanych do różnych podmiotów na szkolenia, kursy, a nawet studia podyplomowe.
Faktem jest - jak pisze Autorka książki - że "[W] efekcie
błyskawicznego rozpowszechniania się wirusa SARS-CoV-2, szkolnictwo stanęło
przed jednym z największych wyzwań ostatniego (chyba obecnego? - dop. BŚ)
stulecia, bezprecedensowym z uwagi na fakt, że nigdy jeszcze nie
upowszechniono nauczania zdalnego w tak zawrotnym tempie, na globalną skalę, na
wszystkich etapach edukacyjnych"(s.13). Są jednak kraje, które nie miały z
tym problemu, skoro zdalna edukacja jest na niektórych ich terenach prowadzona
od dziesiątek lat, a zmieniały się w niej jedynie techniczne środki komunikacji
(Kanada, Australia, Finlandia itp.). W Polsce też mamy kilkudziesięcioletnie
doświadczenia kształcenia na odległość (np. korespondencyjnego).
Młoda uczona postanowiła
sięgnąć do pamięci nauczycieli z czasu odmiejscowienia ich
edukacji, kiedy wirtualnie "chodzili do szkoły", chociaż wiemy, że
komunikacja cyfrowa nie była jedyną formą kształcenia. Odbywała się także za pośrednictwem
osobistych telefonów a nawet sporadycznych, ale bezpośrednich relacji między uczniami czy nawet ich niektórymi nauczycielami. Nie mogę zatem zgodzić
się z Autorką, że "(...) edukacja szkolna zaczęła odbywać się
wyłącznie w rzeczywistości wirtualnej" (s.15), skoro uczniowie i
część nauczycieli korzystali z innych środków komunikacji, także bezpośredniej
(np. patrole harcerskie czy samorządowe dostarczające zadania dzieciom
pozbawionym dostępu do cyberprzestrzeni).
Znakomicie, że M.
Jurczak-Morris postanowiła skupić się na ustaleniu, czy ów wstrząs
pandemiczny stał się istotnym przełomem w kulturze szkolnej edukacji w jej klasycznej
formie. Pytała zatem swoich respondentów o to, "(…) co zmieniło się w
sposobie uczestniczenia w edukacji szkolnej i do jakiego stopnia ta nowa forma
uczenia się i nauczania zmieniła myślenie uczniów i nauczycieli o
edukacji"(s. 16).
Tego typu dociekliwość badawcza
wymagałaby jednak podejścia systemowego, w ramach którego dokonano by najpierw
pomiaru kultury szkolnej edukacji w środowisku badanych osób (diagnoza ex
ante), a dopiero po zaistnieniu owego "eksperymentu społecznego"
dokonano pomiaru ex post. Wówczas moglibyśmy z pewną dozą prawdopodobieństwa
uzyskać odpowiedź na powyższy problem. Natomiast badanie ex post ma znacznie
mniejszą wartość poznawczą, gdyż badacz odnosi je do wyimaginowanego stanu ex
ante lub jego teoretycznego modelu. W przypadku tych badań to nie zaistniało.
Autorka poprawnie zrekonstruowała
znaną sobie wiedzę socjopedagogiczną na temat szkoły i kultury edukacji
szkolnej in abstracto, z uwzględnieniem różnych wymiarów edukacji, w tym
czasoprzestrzennych. Nie dotyczą one stanu wiedzy społecznej o polskiej szkole,
co sprawia, że ową część analiz musimy traktować postulatywnie, jako w dużej mierze dopełniającą nieobecność w polskiej literaturze niektórych podejść czy poglądów pedagogicznych.
Polska edukacja szkolna nie ma wiele wspólnego z omawianymi w pracy podejściami socjologów brytyjskich
czy amerykańskich: Giddensa, Balla, Meighana, Woodsa, Turnera,
Jacksona, Goffmana. Nie przypuszczam, by mimo dostępnych w kraju dzieł z socjologii wychowania Floriana Znanieckiego cokolwiek
aplikowali w swojej praktyce
dydaktyczno-wychowawczej polscy nauczyciele. Dobrze zatem, że została ona tu przywołana, bo może
kiedyś i gdzieś w naszym kraju powstanie szkoła oparta na socjopedagogicznym
modelu tego uczonego.
Druga część recenzowanej książki
dotyczy już własnego projektu badań w paradygmacie (niestety) jakościowym a odwołującym
się do interakcjonizmu symbolicznego. Perspektywa mikro jest ciekawa, ale
poznawczo niewiele wnosi do nauki i naszej wiedzy o zaistnieniu lub
niepojawieniu się jakiejś zmiany w środowisku społecznym. Nie są to jednak
łatwe a tym bardziej nic nieznaczące badania, gdyż wymagają one od badacza
otwartości, wrażliwości, uważności, spostrzegawczości, by uchwycić jak
najwięcej fenomenów istotnych dla rozwiązywanego problemu.
Jak pisze Autorka pracy:
"Badania oparłam na modelu
eksploracyjno-idiograficznym, posługując się strategiami interpretacyjnymi
zorientowanymi na rozumienie i eksplorację bardziej niż na wyjaśnienie zjawisk.
Towarzyszącą mi strategią badawczą była metoda etnograficzna w postaci tzw. warsztatowego
kolażu (...)" (s.95).
M. Jurczak-Morris założyła sobie, że
opisze funkcjonowanie edukacji szkolnej w formie zdalnej, biorąc pod uwagę
interakcje między aktorami szkolnymi, sytuacje, rytuały szkolne, relacje
pedagogiczne oraz hidden curriculum. Był to dość ambitny cel, by móc dostrzec
potencjalne różnice pomiędzy "(...)kulturą edukacji szkolnej w kontakcie
bezpośrednim a kulturą edukacji zdalnej (przy zachowaniu rozgraniczenia na
formułę synchroniczną oraz asynchroniczną) (...) Wreszcie - jak pisze (dop. BŚ) - moim badawczym
dążeniem jest oszacowanie, czy, a jeśli tak, to w jaki sposób doświadczenie
edukacji zdalnej synchroniczne oraz asynchroniczne niesie potencjał
zmiany kultury edukacji szkolnej po ustąpieniu pandemii, innymi słowy, moim
zadaniem jest próba odpowiedzi na pytanie o potencjalną rewolucję cyfrową
szkolnictwa w kontekście edukacji zdalnej w odpowiedzi na pandemiczny kryzys
spowodowany rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2"(s. 96).
Już po opisanych celach badań widać,
że dobór metody jest nieadekwatny do ich realizacji. Autorka nie odpowiada bowiem na sytuację w szkolnictwie (sic!), gdyż nie są to reprezentatywne
badania ilościowe. Sformułowanie zaś podstawowego problemu badawczego w
postaci pytania rozstrzygnięcia jest już mocno zdumiewające, szczególnie w tym
paradygmacie badawczym. Tym bardziej, że pytaniu: "Czy, a jeżeli tak, to w jaki
sposób, kultura edukacji szkolnej w formule zdalnej uległa realnej zmianie w
obliczu pandemii COVID-19?" (tamże) podporządkowała aż 14 pytań
szczegółowych, w tym dwa pytania rozstrzygnięcia! Ewidentnie rozminęła się z rzekomo przyjętym przez siebie paradygmatem badań jakościowych.
Badania były prowadzone w dwóch szkołach, a raczej zaledwie w jednej publicznej szkole podstawowej we Wrocławiu i drugiej w Londynie - chyba też podstawowej i publicznej, ale tego już nie podaje w stosownym do tego miejscu.
Kolejne akapity założeń badawczych
rozczarowują. Nie można bowiem twierdzić, że uwzględnienie w tym projekcie
szkoły, a właściwie tylko jednej klasy czwartej nie wymagało uwzględnienia podejścia
komparatystycznego. To trochę tak, jakby autorka opisywała mimo wszystko
porównawczo sytuację uczniów w szkołach o dwóch odmiennych ustrojach politycznych, oświatowych, kulturowych, rasowych, odmiennych programach kształcenia i ... rzekomej kulturze edukacyjnej, a więc jakby opisywała gruszkę i
czereśnię bez potrzeby uwzględnienia charakterystyki terenu "wzrastania tych owoców". Po
co zatem było wprowadzać do projektu jeden oddział w szkole angielskiej, skoro
niczego bliżej o niej i o nim się nie dowiadujemy. O tej wrocławskiej także nic nie wiemy.
Co to za badanie jakościowe, rzekomo
etnograficzne, skoro nie mamy charakterystyki terenu badań, aktorów edukacji?
Nie wiemy, co to były za szkoły, jaka jest charakterystyka klasy czwartej, jaka
w istocie jest kultura edukacji w tych szkołach? Jak można zapowiadać poznanie potencjalnej
zmiany, skoro nie ma jej do czego odnieść?
Autorka referuje wprawdzie ogólne
uwarunkowania w okresie pandemii szkolnictwa polskiego i brytyjskiego
(zamykanie szkół w 2020 i 2021 roku, ogólnikowo postulowaną organizację pracy
czy przywołuje dane z krajowych raportów dotyczące preferowanych metod pracy
nauczycieli i postrzegania edukacji przez uczniów), ale nie odnosi ich nawet do
konkretnego miejsca własnych badań, mimo świadomości przyjęcia w obu krajach
nieco odmiennej strategii kształcenia.
Nieporównywalny był także przebieg badania, bo najpierw stwierdza, że prowadziła je "(...) w sposób dynamiczny i symultaniczny zarazem, w dwóch szkołach jednocześnie"(s.99), co jest rzecz jasna niemożliwe, skoro we wrocławskiej szkole kontaktowała się zdalnie z jej nauczycielami między styczniem a kwietniem, zaś w londyńskiej szkole była zatrudniona, a zatem mogła prowadzić wywiady i obserwacje między styczniem a lipcem 2021 r. Na czym polegała zatem jednoczesność badania? Tego się nie dowiemy, podobnie jak nie znajdziemy dowodów na rzekomo symultaniczny sposób badań. Swoją drogą, czym jest symultaniczny sposób badań? Jakąś manipulacją? Kreatywną metodologią?
Badanie w każdej ze szkół, w ich
jednym oddziale w Polsce, polegało na obserwacji zajęć zdalnych w sposób jawny,
uczestniczący (ale zdalnie), zaś w londyńskiej szkole badaczka mogła uwzględnić także bezpośrednie
interakcje, choć nie podaje na s.101, z kim w nie wchodziła: z uczniami czy
tylko nauczycielami? Nie oceniam zatem tej rozprawy z komparatystycznej
perspektywy, gdyż Autorka badań sama się od niej niemerytorycznie odżegnuje.
Pozostaje zatem pytanie, po co było uwzględniać edukację polskich i angielskich
(?) dziesięciolatków, skoro uzyskane na ten temat dane są powierzchowne,
płytkie jakościowo? Nie lepiej było skupić się tylko na londyńskiej szkole, i to nie tylko na jednej klasie?
Praca nie jest zatem osadzona w
pedagogice porównawczej, ale jednak pedagożka dokonuje porównań między
dwoma nieporównywalnymi środowiskami i... stosowanym w nich odmiennym
podejściem do zdalnej edukacji: we wrocławskiej szkole - synchronicznym, a w
londyńskiej - asynchronicznym.
Kluczowy dla rozprawy jest rozdział 5
"Kultura edukacji szkolnej w formule zdalnej w Polsce i Wielkiej
Brytanii". Tytuł jest błędny, bowiem nie obejmuje ani Polski ani Wielkiej
Brytanii, o czym wspomniałem powyżej. Prezentacja uzyskanych danych jest zatem
nieizomorficzna strukturalnie, co wynika z odmienności metody
kształcenia. Jest jednak ciekawym rejestrem wybranych wypowiedzi
nauczycieli, cytowanych przez nich treści rozwiązywanych zadań i weryfikowania
ich autentyczności. Tylko co z tego wynika dla nauki? Publicystyka.
Otrzymujemy zatem w tej książce
urywki sytuacji edukacyjnych, które nacechowane są różnymi postawami,
zachowaniami uczniów i/lub nauczycieli. Poznajemy strategie zachowywania
"społecznej twarzy" przez nauczycieli dolnośląskiej i stołecznej
szkoły oraz "zachowywania twarzy" przez ich uczniów (zdaniem ich
pedagogów). Autorka wyprowadza wnioski z wypowiedzi nauczycieli na podstawie tego, jak definiowali oni sytuacje szkolne i mikrorytuały lekcyjne w warunkach zdalnej edukacji.
Interesująco odtwarza wzajemność postaw wobec obowiązków szkolnych i oczekiwań
w obu podejściach do edukacji zdalnej. Pomija jednak postawy nauczycieli wobec
ich powinności autodydaktycznych. O badanych nauczycielach niczego się nie dowiadujemy.
Zamiar badawczy zdecydowanie wykracza
poza to, co zostało zbadane. Błędna metodologia nie pozwala na zainteresowanie
tą książką studentów a tym bardziej doktorantów, chyba że jako przykład
pracy niewłaściwej w sensie badawczym. Badania w paradygmacie jakościowym
powinny być bezzałożeniowe. Widać poważne braki w samoświadomości
metodologicznej Autorki, co być może jest pochodną jej politologicznego
wykształcenia i niewystarczającej wiedzy z zakresu pedagogiki (w tym
pedagogiki szkolnej). Część teoretyczna pracy nie ma przełożenia na metodologię
badań.
Podsumowując, nie ulega wątpliwości, że rozprawa
jest zdecydowanie lepsza w części teoretycznej, w której rekonstruuje literaturę socjologiczną,
przywołuje ją także w komentowaniu parcjalnych wyników obserwacji czy
wypowiedzi nielicznych nauczycieli. Pedagogicznie i badawczo książka jest w
swej treści miałka ze względu na powyższe błędy.
Szkoda, że nie dostrzegli tego
recenzenci, bo badaczka dysponuje zapewne większą liczbą danych, których tu w
ogóle nie wykorzystała. Życzę pani dr M. Jurczak-Morris koniecznego
studiowania literatury metodologicznej, jeśli zamierza cokolwiek więcej osiągnąć
w pedagogice. Ma bowiem potencjał. Nie wszystko jest stracone.