11 października 2025

Sztuka w epoce algorytmów. Czy AI może mieć duszę?

 




Na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego odbyła się dyskusja, która w gruncie rzeczy nie była rozmową o technologii, lecz o człowieku. Tematem panelu była relacja między sztuką a sztuczną inteligencją, ale w głosach panelistów brzmiało coś głębszego: pytanie o sens twórczości w świecie, w którym coraz mniej rzeczy naprawdę od nas zależy.

Punktem wyjścia stał się cytat z Jakuba Żulczyka, przywołany przez prowadzącego:

„AI nie ma nam nic do zaoferowania, jest puste w środku, może być tylko narzędziem.”

Ta myśl, będąca wyrazem intuicji niż definicją, rozgrzała uczestników. Jedni bronili przekonania, że roboty nigdy nie będą zdolne do aktu twórczego, inni widzieli w AI kolejny etap ewolucji sztuki. Dyskusja, momentami emocjonalna, ujawniła coś, co w kulturze dzieje się po cichu: przesunięcie granicy między tym, co „autentycznie ludzkie”, a tym, co symulowane.

Nowy pędzel epoki cyfrowej



Prof. Politechniki Łódzkiej Jacek Stańdo przypomniał, że podobne lęki pojawiały się zawsze, gdy technologia wkraczała w obszar sztuki. Fotografia miała „zabić” malarstwo, kalkulator - myślenie, komputer - wyobraźnię. Jednak każda z tych innowacji otwierała nowe przestrzenie.

„Sztuczna inteligencja będzie jak kalkulator dla matematyki czy tubka z farbą dla impresjonistów” - mówił Stańdo. AI „zmienia sposób pracy, ale nie znosi sensu tworzenia.”

Dla części uczestników AI to po prostu kolejny pędzel w dłoni artysty. Narzędzie, które pozwala eksperymentować z formą, łączyć style, przekraczać techniczne ograniczenia. Jak zauważyła dr Daria Szymborska, różnica między artystą a użytkownikiem AI będzie podobna jak między osobą ćwiczącą z aplikacją fitness a tą, która pracuje z trenerem personalnym. Obie mogą się rozwijać, ale tylko jedna rozumie proces i potrafi nim pokierować.

Sztuka bez zapachu farby

Z drugiej strony, w wypowiedziach prof. Bogusława Śliwerskiego, Jacka Świgulskiego i ks. prof. WSD Jana Wolskiego wybrzmiewał niepokój o utratę autentyczności doświadczenia. Śliwerski zwracał uwagę, że prawdziwe dzieło sztuki angażuje zmysły, emocje i pamięć, a więc to, co jest niepodrabialne. „AI jest zewnętrzną sterownością, natomiast człowiek powinien być wewnątrzsterowny. Gdy tworzę obraz, czuję zapach farby, fakturę płótna, wagę gestu, zaś algorytm niczego nie czuje.”

Jacek Świgulski, malarz i pedagog z Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, podkreślał, że tworzenie to akt egzystencjalny, a nie estetyczny: „Ja nie maluję dla ludzi. Maluję dla siebie. Sztuka to forma rehabilitacji duszy. Tego żadna technologia nie zastąpi.” W tej perspektywie dzieła generowane przez AI są jak lustra bez odbicia, perfekcyjnie gładkie, ale pozbawione sensu. Można je podziwiać, ale nie można się w nich przejrzeć.

Pomiędzy humanizmem a posthumanizmem

Moderator panelu zwrócił uwagę, że przyszłość sztuki nie będzie należeć ani tylko do ludzi, ani tylko do maszyn. Raczej do hybryd, w ramach których człowiek i algorytm współdziałają ze sobą. To, co najciekawsze, rodzi się właśnie w napięciu między świadomością a algorytmem.

Z tej perspektywy AI nie jest wrogiem sztuki, lecz wyzwaniem dla jej istoty. Może prowokować, inspirować, zmuszać do pytania o to, czym właściwie jest twórczość.
Czy wystarczy, że coś wywołuje emocje, aby było dziełem sztuki? Czy odbiorca, wiedząc, że obraz stworzył algorytm, potrafi jeszcze przeżyć autentyczny zachwyt?

Niektórzy uczestnicy uznali, że nie. Inni,  że to już się dzieje: rynek sztuki reaguje na AI jak na nową modę, a prace generatywne osiągają wysokie ceny na aukcjach. Być może, jak zauważył jeden z panelistów, to tylko kolejny etap w komercjalizacji piękna,  „inwestowanie w kopię oryginału, bo oryginał jest zbyt ludzki, by się sprzedawać”.

Sztuka z człowiekiem w centrum

Z dyskusji nie da się wyprowadzić prostego wniosku „za” lub „przeciw” AI w sztuce. Raczej pojawił się głęboki namysł nad tym, jak żyć w epoce, w której sztuka staje się wspólnym dziełem człowieka i algorytmu. Paneliści zgodzili się w jednym: AI może tworzyć obrazy, dźwięki, teksty, ale nie znaczenia. Te rodzą się dopiero w człowieku, który patrzy, słucha i czuje.

„Sztuka pozostanie przestrzenią sensu a sensu nie da się wygenerować.” AI, w najlepszym razie, może być lustrem, w którym odbija się nasza potrzeba kreacji. W najgorszym może stać się karykaturą tego, co ludzkie.

Może właśnie to napięcie, ów niepokój i zachwyt zarazem, są dziś nowym punktem wyjścia dla sztuki. Jeśli bowiem robot potrafi nas zmusić do pytania o duszę, to znaczy, że wciąż jeszcze jej potrzebujemy. 

 

Ps. AI poproszona o zilustrowanie panelu, zaproponowała poniższą wersję: 



(źródło foto: WNoW UŁ) 

10 października 2025

Harcerze już nic nie muszą?


Na Międzynarodowym Kongresie Global Congress of Flourishing w dniach 8-10 października 2025 roku w Sosnowcu debatują pedagodzy, teolodzy, psycholodzy i socjolodzy o warunkach zdrowia dzieci i młodzieży na świecie. Znakomicie korespondowała z tematem wiodącym Kongresu, który zorganizowała Akademia Humanitas, odpowiedź na pytanie:  Czy można zachęcać członków ruchu skautowego/harcerskiego do samowychowania, nie wiążąc tego z sensem składania przyrzeczenia harcerskiego? Czy można być harcerzem, nie podejmując pracy nad sobą? 

W tych pytaniach odbija się współczesny dylemat ruchu, który niegdyś był szkołą charakteru, a dziś coraz częściej staje się wspólnotą emocji i relacji.

 W tym roku przeprowadziłem w ramach programu Uniwersytetu Łódzkiego "Zdolny uczeń - świetny student"  kolejne badania pilotażowe wśród 149 harcerzy i instruktorów na temat ich postaw wobec wartości. Współpracowali ze mną łódzcy instruktorzy ZHP i ZHR, którzy  pomogli w dotarciu do respondentów via media społecznościowe.  

Wyniki tego sondażu są wskaźnikiem głębokich zmian mentalnych i metodycznych w ruchu harcerskim. Okazuje się, że młodzi ludzie są świadomi ważnych w ich życiu wartości, lecz nieco innych niż te, które przyświecały ich poprzednikom. Na pierwszym miejscu pojawia się szczęście, zaraz potem przyjaźń, spokój i miłość. 

Z kolei na wartości związane z odpowiedzialnością, służbą czy pracą nad sobą częściej wskazują starsi instruktorzy niż młodsi harcerze. Wynika z tego, że współczesne harcerstwo w dużej mierze przesunęło akcent z wychowania ku samowychowaniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że praca nad sobą, pozbawiona wymiaru samowychowawczego, staje się tylko dążeniem do dobrego samopoczucia.

Tymczasem skauting od swoich początków był szkołą wolności, doskonalenia własnego charakteru, a nie trwania w komforcie. Twórca skautingu Robert Baden-Powell uważał, że wychowanie nie polega na przymusie, ale na wewnętrznej potrzebie doskonaleniaDrużynowy miał być nie nadzorcą, lecz starszym bratem. Nie uczył, lecz „skłaniał do samowychowania”. Nie wymagał posłuszeństwa, lecz inspirował do służby.

Zasadą, według której działa skauting, jest to, że bierze się pod uwagę pomysły chłopca, jego zainteresowania i zamiast uczyć, skłania się go do samowychowania (R. Baden-Powell).

Baden-Powell odważył się rozwiązać stary spór między swobodą a dyscypliną. Nie chciał wychowania opartego na nakazach, ale i nie wierzył w wychowanie bez wysiłku.
Twierdził, że młody człowiek sam musi chcieć być lepszy i że ten wewnętrzny impuls to prawdziwa siła wychowania.

Dziś jednak oficjalne hasło największej organizacji harcerskiej (ZHP)  brzmi: „Nic nie musisz, ale możesz poszerzać swoje horyzonty.”  Takie podejście zdejmuje z wychowania harcerskiego to, co jest w nim fundamentalne, a więc wysiłek samowychowawczy, jego sens. Jeśli bowiem „nic nie musisz, ale możesz ...”, to czy nie będzie to służyło osłabianiu własnej mocy sprawczej? 

Z moich badań wynika wyraźnie, że nowa kultura wychowania kształtuje też inny typ postawy moralnej. Zamiast twardych zasad moralnych, pojawia się relatywizm i „zależność od sytuacji”. Zamiast pracy nad charakterem,  jedynie praca nad własnym nastrojem, a zamiast ideału, komfort osobisty.

Nie znaczy to, że młodzież jest mniej moralna. Raczej inaczej rozumie się moralność jako bardziej rozwijaną przez empatię niż obowiązek, bardziej przez relacje społeczne niż zasady moralne. Swoistego rodzaju wyzwaniem pedagogicznym jest to, jak zachować głębię samorozwoju i uspołecznienia, nie tracąc sensu wartości harcerskiego ruchu. 

Harcerstwo od swoich początków było ruchem samowychowawczym, a nie społecznym projektem rekreacyjnym czy survivalowym. Było „szkołą charakteru”, a nie tylko wspólnotą działań prospołecznych. Dlatego dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje ono powrotu do własnych korzeni, do idei, że człowiek jest kowalem swojego losu, a wychowanie pośrednie polega na rozbudzeniu w każdym harcerzu odwagi, by sam ten los kształtował. 

Try to leave this world a little better than you found it. (Staraj się zostawić świat nieco lepszym, niż go zastałeś.” W tym jednym zdaniu Bi-Pi zawiera się sens skautingu, bowiem nie zmienia się świata po to, by jednostkom osobowym było w nim dobrze, gdyż to harcerze i ich instruktorzy mają się zmieniać, by dzięki temu także świat stawał się coraz lepszy.  



09 października 2025

Nieopłacałność krytyki literatury oświatowej i pedagogicznej

 



W 1921 roku powstało w Polsce czasopismo "Bibljografia Pedagogiczna" poświęcone przeglądowi książek i pomocy szkolnych oraz wydawnictw pedagogicznych. Kwartalnik wydawało Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego adresując je do nauczycieli, naukowców i wydawców prac pedagogicznych. W części urzędowej zamieszczało rozporządzenia, przepisy i ogłoszenia resortu, zwracając uwagę na te podręczniki szkolne i pomoce dydaktyczne, które miały znacznie dla pracy nauczycieli. 

Natomiast "część nieurzędową" przeznaczano na omówienia i recenzje literatury pedagogicznej, by nauczyciele, ale także bibliotekarze wiedzieli, które książki i pomoce dydaktyczne zostały dopuszczone do użytku szkolnego. Jak deklarowano: 

"Prócz tego w części nieurzędowej zamieszczane będą szczegółowe oceny podręczników szkolnych, książek do czytania dla młodzieży i pomocy naukowych, na których oparła się ich ocena sumaryczna, zawarta w urzędowej części pisma. Będzie to ujawnienie motywów decyzyj Komisji, kwalifikującej książki i pomoce, oraz ułatwienie nauczycielstwu orjentacji co do kierunku, jakości braków, wad i zalet poszczególnych książek. Ważnym nakoniec działem części nieurzędowej pisma będzie przegląd nowych wydawnictw pedagogicznych, względnie mających związek ze szkołą i wychowaniem. Celem nie będzie dawanie szczegółowych sprawozdań krytycznych, lub stworzenie terenu dla dyskusyj i polemik" (s. 1-2, 2021).       

W dobie powszechnego dostępu do źródeł wiedzy, w tym także jej publikatorów, po przeszło stu latach od ukazania się czasopisma "Bibljografja Pedagogiczna" nie ma w XXI wieku ani takiego periodyku, jakim dysponują czytelnicy literatury pięknej np. "Nowe Książki", ani też portalu, który publikowałby rzeczowe analizy i oceny wydawanej w kraju literatury pedagogicznej, w tym także wydawanych czasopism i środków dydaktycznych. Nauczyciele przedszkoli oraz wszystkich typów szkół mają wprawdzie dostęp do stron wydawców wąsko specjalistycznych pism czy  oficyn naukowych, ale wiadomo, że nie publikują one recenzji swoich produktów, z wyjątkiem tych, które mają charakter recenzji wydawniczych. Jeśli tak czynią, to nieliczne oficyny.

Refleksyjni nauczyciele publikują na wybranych przez siebie portalach oświatowych omówienia interesujących dla nich publikacji metodycznych, natomiast naukowcy nie czynią tego w odniesieniu do rozpraw naukowych z dwóch powodów: pierwszy, to nieuznawanie w ocenie parametrycznej ich dyscypliny takich recenzji, a jeśli dokonują tego na łamach czasopism naukowych, co jest rzadkością, to doświadczają krytyki ze strony swoich przełożonych, gdyż artykuły recenzenckie otrzymują 50 proc. wartości punktowej przypisanej pismu przez MNiSW, zaś recenzje - 25 proc. 

Nie "opłaca się" zatem pisanie, a tym bardziej publikowanie merytorycznych recenzji lub artykułów recenzenckich. Nauka nie rozwija się bez krytycznej analizy i ocen. Ich brak sprawia, że dostępne na rynku wydawniczym czasopisma i książki są źródłem wiedzy, ale także częściowo niewiedzy niektórych ich autorów. Co z tego, że mają stopień naukowy, skoro wytwarzają pseudonaukowe prace. 

Naukoznawcy apelują o krytycyzm, ale ten przejawia się jedynie w części postępowań w sprawie nadania stopnia naukowego czy tytułu profesora. Niedobrze, że produkowane są na podstawie błędnych założeń i wyników badań pomoce dydaktyczne czy narzędzia diagnozy, bo sięgający po nie, nie wiedzą, że są one obciążone błędami, a zatem nie spełniają swoich założonych funkcji. Bywa, że szkodzą w procesie diagnozy.     

                  


08 października 2025

Pęknięcie między raportem TALIS a polską rzeczywistością oświatową

 




Opublikowany przez OECD Raport TALIS 2024 brzmi dziś jak kronika złudzeń. Jeszcze półtora roku temu świat, a wraz z nim Polska, zachwycał się wskaźnikami, które miały świadczyć o „dobrym samopoczuciu” nauczycieli: 90 % zadowolonych z pracy, wysoki poziom relacji z uczniami, umiarkowany stres. Problem w tym, że to dane z innego świata, z epoki chwilowej wiary po jesiennych wyborach do Sejmu RP w 2023 roku, że reforma szkoły da się naprawić kilkoma gestami. Rok 2025 brutalnie te złudzenia rozwiał.

Ciszej nad tą szkołą

Ministerialne komunikaty brzmią jak echo z politycznie nadzorowanego PR-u: „Nauczyciele są zadowoleni”, „Reforma się przyjęła”, „Nowe przepisy upraszczają życie szkół”. Tymczasem raportów, które potwierdziłyby te tezy po prostu nie ma. Instytut Badań Edukacyjnych zapowiedział w lipcu publikację raportu o skutkach nowych zasad prac domowych, po czym... dokument nie pojawił się w przestrzeni publicznej. Został jedynie komunikat o jego istnieniu, nie sam raport. 

(facebook_1759869414700_7381427325557695607.jpg)

Według doniesień medialnych, MEN nie przyjął dokumentu, bo zawierał zbyt krytyczne wnioski: że motywacja uczniów spadła, że szkoły pogrążyły się w chaosie, że nauczyciele są zdezorientowani. Czyżby eksperci z IBE mieli teraz „dostroić” swoje wnioski do pozytywnej narracji władzy? To byłby ironiczny symbol czasu: raport o pracach domowych, który sam nie może „wrócić do domu”, bo nie pasuje do politycznego przekazu.

W szkołach wyczerpanie i milczący bunt

Jeśli spojrzeć w głąb systemu, obraz jest znacznie ciemniejszy niż ten z tabel OECD. Z raportu Małopolskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli (2025) wynika, że tylko 46 % nauczycieli czuje się w dobrej kondycji psychicznej. Reszta balansuje między przeciążeniem (22,9 %), wyczerpaniem (ok. 14 %), a poczuciem braku rozwoju (19–21 %). Co czwarty nauczyciel przyznaje, że nie widzi sensu w swojej pracyTo już nie są subiektywne wrażenia, ale dane z trzech tysięcy ankiet. 

To także echo z klas lekcyjnych, w których rośnie liczba nadgodzin, a brakuje kilkadziesiąt tysięcy nowych nauczycieli. W 2025 roku, według danych ZNP, ponad 20 000 wakatów wymusza pracę jeszcze zatrudnionych na granicy ich sił fizycznych i psychicznych. Biurokracja zamiast znikać, rozrasta się, zaś nauczyciele reagują buntowniczym pragmatyzmem: w ankiecie ZNP aż 96 % badanych opowiedziało się za likwidacją „godzin dostępności”. Pomysł, który miał poprawić kontakt z rodzicami, stał się symbolem absurdów administracyjnych.

Lekceważone przez ideokrację w MEN raporty naukowe i oświatowe   

Niepokoi coś jeszcze: próżnia informacyjna. Nie istnieje żaden ogólnokrajowy raport MEN, który w 2025 roku przedstawiałby aktualny obraz kondycji nauczycieli. To, co wiemy, pochodzi z badań związków zawodowych, organizacji pozarządowych i kuratoriów albo z pojedynczych raportów regionalnych, jak wspomniany powyżej małopolski. Reszta to komunikaty i „zapowiedzi publikacji”. 

Tymczasem w kuratoriach mówi się otwarcie o skali wypalenia zawodowego nauczycieli. Przypomniałbym jeszcze trafne określenie prof. Aleksandra Nalaskowskiego (z 1997 roku), że w sterowanej przez partiokratów polskiej oświacie jest już wypalona przestrzeń zawodowa nauczycieli. Na Mazowszu zorganizowano konferencję pod hasłem „Nie bądź obojętny”, podczas której przyznano, że wypalenie może dotyczyć nawet 70 % nauczycieli.  Kto zatem kształci a raczej zniekształca nasze dzieci? Wspomniany komunikat nie trafił na portal MEN zapewne dlatego, że nie da się go zamienić w optymistyczną notatkę.

Kondycja nauczyciela to kondycja państwa

Władza lubi mówić, że nauczyciele „ciągną” system. Problem w tym, że coraz częściej ciągną go bez wsparcia, bez uznania i bez nadziei. Nie trzeba wielkiej metafory, bo wystarczy zapoznać się z danymi na ten temat. Nauczyciele są dziś bardziej zmęczeni niż kiedykolwiek, bardziej osamotnieni, bardziej bezsilni wobec chaosu prawnego i ideologicznych zmian, które wyprzedzają refleksję pedagogiczną. Jeśli raport TALIS 2024 miał być dowodem na ich dobrostan, to w świetle 2025 roku trzeba go czytać jak dokument historyczny, jak pocztówkę z epoki chwilowego optymizmu. Zanim przyszła codzienność: cicha, męcząca, rozciągnięta między biurokracją a bezsilnością.

Postscriptum: 

O czym dziś milczą MEN i eksperci rzekomo monitorujący w IBE deformę edukacji? 

Nie sposób nie zauważyć symbolicznej zbieżności: TALIS 2024 pokazywał nauczycieli w statystykach, a IBE w komunikatach. Do szkół jednak uczęszczają konkretne osoby  dzieci, młodzież, dorośli a nawet emeryci. Są one pełne  ludzi, którzy czują się ignorowani. To oni są dziś prawdziwym wskaźnikiem jakości edukacji. Nie rubryka w Excelu z danymi OECD, lecz człowiek, który rano otwiera dziennik elektroniczny i zastanawia się, czy jeszcze ma siłę tłumaczyć świat tym, którzy tez nie chcą go zrozumieć, bo jest tak toksyczny. 


07 października 2025

Między schematem a obrazem ciała. O człowieku, który zatracił wstyd i zachwyt

 


Dzisiejszy wpis inspirowany jest wystąpieniem dr hab. Joanny Femiak, prof. Akademii Wychowania Fizycznego im. Józefa Piłsudskiego w Warszawie, wygłoszonym w dniu 4 października 2025 roku podczas Ogólnopolskiej Konferencji Wychowanie fizyczne, sport i olimpizm w edukacji, kulturze i społeczeństwiena Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego. Wypowiedź Profesorki AWF, trenerki biznesowej i terapeutki, stanowi refleksję humanistyczną nad współczesnym rozumieniem ciała między naukami humanistyczno-społecznymi, kulturą i duchowością. 

Jak stwierdziła na wstępie: „Kto nie zna swojego ciała, nie zna świata".  

W epoce, w której ciało stało się ekranem dla cudzych spojrzeń, słowa Joanny Femiak brzmią jak wezwanie do odzyskania podmiotowości. Psycholożka i filozofka z warszawskiego AWF w swoim wystąpieniu Między schematem a obrazem ciała przywołuje dwa pojęcia, które pozwalają zrozumieć nasze cielesne istnienie: schemat ciała i obraz ciała. W rzeczywistości mówi jednak o czymś znacznie głębszym, a mianowicie  o tym, że człowiek utracił duchowy wymiar własnej cielesności.

(źródło: Ilustracja we współpracy z ChatGPT 5)


Schemat ciała, jak wyjaśniała J. Femiak, to dynamiczna mapa neuronalna,  wzorzec zapisany w mózgu, który pozwala nam poruszać się, reagować, przystosowywać do zmian. Ciało nie jest stałe,  uczy się, zapomina, rekonstruuje. Nawet w doświadczeniu choroby czy niepełnosprawności zachowuje zdolność do odnowy.

W tym sensie ciało nie potrzebuje lustra,  potrzebuje ruchu i doświadczenia. A jednak, współczesność zatraciła tę prostą mądrość. Ruch stał się częścią autoprezentacji, a ciało narzędziem autopromocji.

Obraz ciała a kultura samozachwytu i wstydu

Obraz ciała to psychologiczny i kulturowy konstrukt, to sposób, w jaki siebie widzimy i jak pozwalamy się widzieć innym. I tu zaczyna się niepokój. Bo dziś ten obraz formuje nie filozofia, lecz algorytmMłodzi ludzie budują swoje „ja” z pikseli i lajków. Szaleją na TikToku, przeglądają się w Instagramie, żyją w trybie autoprezentacji. To, co miało być zabawą, stało się tresurą spojrzenia, ustawicznego podglądania siebie, a bywa, że i  codziennym rytuałem samozachwytu, podszytego lękiem, że ktoś zauważy jakąś niedoskonałość.

Ci, którzy nie mieszczą się w estetycznym kadrze, zostają wyśmiani lub wykluczeni. To już nie tylko kryzys obrazu ciała, ale kryzys duchowości i intymności.  Tam bowiem, gdzie wszystko jest wystawione na widok publiczny, znika miejsce na wstyd, a wraz z nim na prawdziwą bliskość.

Ja cielesne  przestrzeń, w której mogę być sobą

Prof. AWF J. Femiak przywołuje koncepcję „ja cielesnego” prof. Stanisława Kowalika. Podkreślała, że jest to struktura psychiczna, która scala schemat i obraz ciała. To przestrzeń, w której człowiek doświadcza siebie nie przez ocenę, lecz przez obecność.
Kiedy biegniemy, pływamy, tańczymy, gdy czujemy rytm serca, oddech, ciężar własnego ciała, jesteśmy „u siebie”. To doświadczanie siebie, które „nigdy nas nie zawiedzie”, jak mówiła psycholożka, nawet gdy ciało się starzeje, słabnie, choruje, bo prawdziwa tożsamość cielesna nie rodzi się w lustrze, lecz w ruchu, przeżyciu i świadomości.

Między Sartre’em a TikTokiem

Zderzenie myśli Damasio i Sartre’a, o którym mówiła J. Femiak, to spotkanie dwóch światów: neuronauki i egzystencjalizmu. Damasio chciał zrozumieć człowieka przez biologię; Sartre przypominał, że człowiek potrafi zapytać siebie: dlaczego mnie to porusza? Dzisiejsza kultura nie zrozumiała żadnego z nich. Nie zna już ani ciała, ani duszy. W zamian produkuje błyskotliwe, puste, jednorazowe obrazy. Człowiek, który dawniej zakrywał ciało w geście szacunku dla tajemnicy, dziś odkrywa je w poszukiwaniu uznania.  W tym odsłanianiu coraz częściej gubi intymność, ten cichy, duchowy wymiar obecności, w którym można naprawdę spotkać siebie i drugiego człowieka. Może właśnie w tym leży najważniejsze przesłanie wykładu prof. AWF Joanny Femiak:

Nie chodzi o to, by uciec od ciała, lecz by nauczyć się w nim zamieszkać. Ciało to nie wstydliwy dodatek do duszy, ale jej dom. Przez ciało uczymy się świata, bliskości, bólu, wysiłku, miłości. W ciele zapisane jest nasze doświadczenie wolności i nasza zdolność do współczucia. Wychowanie fizyczne, o którym mówiła J. Femiak, nie powinno więc polegać na mierzeniu wyników, lecz na uczeniu świadomej obecności w ruchu. Tylko wtedy ciało staje się narzędziem rozumienia świata a nie jego spektaklem. „Nie do osiągów, nie do wyników, ale do tego, by tam być, w środku.” W czasach, gdy ciało jest wystawione na widok publiczny, prawdziwą odwagą jest pozostać przy sobie. Zamknąć ekran, wziąć głęboki oddech, poczuć puls. Nie po to, by wyglądać, ale by istnieć.


(Foto z konferencji w UŁ- moje)

 


06 października 2025

Walczący o samorządność uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym

 


Dr Maciej Jabłoński z Uniwersytetu Kazimierz Wielkiego w Bydgoszczy zostanie wyróżniony w czasie XXV gali Nagród Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego. To najważniejsze wyróżnienie samorządu województwa jest przyznawane za szczególne osiągnięcia i zaangażowanie na rzecz naszej regionalnej wspólnoty. 

Każdego roku marszałek honoruje osoby i instytucje, których działania inspirują, jednoczą i budują dumę z bycia częścią województwa kujawsko-pomorskiego. Uroczysta gala wręczenia Nagród odbędzie się 30 września 2025 r. (wtorek) o godz. 18.00 w Centrum Kulturalno-Kongresowym.  

Od kilkunastu lat laureat powyższej nagrody zabiega o prawo dzieci z niepełnosprawnością do powołania w ich placówkach samorządu uczniowskiego. Wreszcie dyrektor Departamentu Komunikacji przesłał pedagogowi podziękowanie za pochylenie się nad sytuacją uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym lub znacznym, którzy uczęszczają do szkół specjalnych.

"W dniu 8 lipca br. Minister Edukacji przekazała do uzgodnień międzyresortowych oraz konsultacji publicznych projekt ustawy o zmianie ustawy - Prawo oświatowe oraz niektórych innych ustaw dot. m.in. utworzenia rzecznika praw uczniowskich oraz skatalogowania praw i obowiązków uczniowskich. Projekt ustawy zakłada znowelizowanie art. 85 ust. 8, który upoważnia ministra właściwego do spraw oświaty i wychowania, a w przypadku szkół i placówek artystycznych – ministra właściwego do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego do wydania rozporządzenia określającego typy i rodzaje szkół oraz rodzaje placówek, w których nie tworzy się samorządu uczniowskiego ze względu na konieczność stosowania w szkole lub placówce specjalnej organizacji nauki i metod pracy, a także ze względów wychowawczych, opiekuńczych i resocjalizacyjnych.

Po wejściu w życie ww. ustawy, nowelizując rozporządzenie weźmiemy pod uwagę Pana stanowisko i opinię, które spotkało się z przychylnością ze strony kierownictwa Ministerstwa Edukacji Narodowej, aby nie wykluczać z samorządności uczniowskiej uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym lub znacznym uczęszczających do szkół specjalnych oraz uczniów szkół zorganizowanych w podmiotach leczniczych i jednostkach pomocy społecznej".

Gratuluję dr. M. Jabłońskiemu.

  

 

05 października 2025

Uniwersytet na krawędzi: alarm w dobie postprawdy

 



Anton Czechow pisał: „Nie ma narodowej nauki, tak jak nie ma narodowej tabliczki mnożenia”. Dziś nauka dzieli społeczeństwa zamiast je łączyć. Uniwersytet, który miał być strażnikiem prawdy, sam staje się podejrzany. To już nie tylko kryzys wizerunku, ale kryzys egzystencjalny universitas. Znakomicie przedstawił ten problem dr Sebastian Stride z Portugalii (ekspert w dziedzinie szkolnictwa wyższego i badań naukowych w SIRIS Academic) w trakcie wystąpienia plenarnego I dnia obrad V Międzynarodowej Konferencji na Uniwersytecie Rzeszowskim. 

W epoce postprawdy, gdzie fake newsy rozchodzą się szybciej niż fakty, zaufanie do nauki rozpada się na naszych oczach. Połowa Amerykanów uważa, że uniwersytety szkodzą krajowi. A to nie jest margines – to mainstream. Uniwersytet z instytucji zaufania publicznego staje się instytucją podejrzaną.




Plaga kłamstw w murach akademii

Co gorsza, część winy leży w samych murach uniwersytetu. Dane są wstrząsające: ponad 27% naukowców przyznaje się do plagiatu, 22% do fabrykowania danych z rzekomo przeprowadzonych badań, a jedna trzecia do ich fałszowania. To nie są drobne „potknięcia”, gdyż to są coraz powszechniejsze nadużycia. Każde z nich podcina fundament wiarygodności universitas. Jak społeczeństwo ma wierzyć w „prawdę akademicką”, skoro sami uczeni okazują się zdolni do kłamstwa w imię kariery i walki o punkty za publikacje?

Uniwersytet zajęty samym sobą

Do tego dochodzi groteska biurokratyzacji. Zamiast odwagi poznawczej, dociekliwości badawczej zaczynają dominować strategie pełne modnych haseł. Zamiast myśli jest „buzzword bingo” i powierzchowne raporty z diagnoz, które nic nie znaczą, toteż ów proces zastąpił refleksję. Zdaniem S. Stride'a uniwersytet, który jest zajęty własnymi procedurami, biurokracją i zabieganiem o jak najwyższą pozycję w rankingach międzynarodowych, coraz mniej widzi własne społeczeństwo, któremu miał służyć. 

Badania kontra dydaktyka to ślepy zaułek

Z metaanalizy danych wynika jasno: jakość badań nie ma nic wspólnego z jakością kształcenia. Uczelnie upierają się, że muszą być „najlepsze we wszystkim”. Skutkiem takiego podejścia jest drenaż mózgów, pogoń za cytowaniami, zaś studenci i lokalne społeczności spychani są na margines.

Jeśli zatem uniwersytet ma przetrwać, musi spojrzeć prawdzie w oczy, także tej niewygodnej a dotyczącej własnych grzechów. Musi odzyskać odwagę, aby przestać kłamać samemu sobie, zrezygnować z kultu prestiżu i biurokracji oraz powrócić do tego, co było jego racją istnienia: poszukiwania prawdy i służby społeczeństwu. ludzkości. 

Prezentacja Sebastiana Stride’a w czasie konferencji w Rzeszowie uwzględniała jego wcześniejszy a krytyczny raport o rankingach akademickich (University rankings: An introduction, 2016), choć różni się tonem wypowiedzi i analizą perspektywiczną. 

Podsumowując swoje wystąpienie S. Stride ostrzegał, że uniwersytet stoi dziś na krawędzi przepaści. Jeśli nie oczyści się z fałszu, plagiatów i biurokratycznych złudzeń, społeczeństwo ostatecznie odwróci się od niego. W epoce postprawdy nie wystarczy bronić tytułów i rankingów, ale  trzeba na nowo zasłużyć na zaufanie. To zaś wymaga odwagi większej niż kiedykolwiek. 

 

(źródło grafiki: ChatGPT 5.0; foto - slajd z prezentacji S. Stride'a)

04 października 2025

Eksperyment na uczniach kiedy polityka zastępuje dydaktykę

 



Decyzja minister edukacji z 24 stycznia 2024 r., wprowadzająca zakaz obowiązkowych prac domowych w klasach I–III oraz ich fakultatywność w klasach IV–VIII, miała być gestem politycznym – szybkim „konkretem dla rodzin”. W praktyce stała się eksperymentem na uczniach, przeprowadzonym wbrew wiedzy naukowej i kosztem autonomii nauczycieli.

Nauka mówi jasno

Dydaktyka ogólna – zakorzeniona w psychologii uczenia się – jednoznacznie wskazuje, że prace domowe są tradycyjnym i wartościowym środkiem dydaktycznym. Wspierają utrwalanie wiedzy, rozwijają samodzielność, kształtują systematyczność. Tak uczą klasycy: F. Bereźnicki, Cz. Kupisiewicz, W. Okoń. To nie są opinie, ale uogólnione prawidłowości dydaktyczne i psychologiczne: wiedza nieutrwalana zanika, a nawyki niećwiczone wygasają.

Tymczasem ministerialne rozporządzenie potraktowało prace domowe jak balast, który można wyrzucić. Nie rozróżniono istoty środka dydaktycznego od patologii jego stosowania. Zamiast poprawić jakość zadań odebrano nauczycielom prawo ich zadawania.

Zdumiewająca rola IBE:  milczenie i współudział w pseudoeksperymencie na dzieciach

Najbardziej zdumiewa jednak rola Instytutu Badań Edukacyjnych. To instytucja, która dysponuje radą naukową i ma misję wspierania polityki oświatowej wiedzą. Już w 2018 r. IBE sam raportował, że 97% nauczycieli uważa prace domowe za ważny element procesu kształcenia. To powinien być mocny sygnał ostrzegawczy dla MEN. 

Tymczasem, gdy w styczniu 2024 r. ogłoszono zakaz zadawania prac domowych, IBE nie zaprotestował. Przeciwnie,  przygotował policy brief z datą „luty 2024”, który można było odebrać jako tło usprawiedliwiające reformę. Dopiero po ponad roku, w październiku 2025 przedstawił jedynie pobieżnie wyniki badań, z których komunikat opublikowano na stronie instytutu. Nie ma jednak pełnej, jawnej publikacji raportu.   znamy jedynie komunikat prasowy i ogólną charakterystykę próby badawczej.  

W praktyce IBE nie pełnił tu roli niezależnego badacza, lecz raczej legitymizatora decyzji politycznej. Milczał, gdy należało ostrzec, a diagnozy przedstawiał post factum, kiedy skutki były już widoczne. To, co ujawniono opinii publicznej, to:

  • Komunikat na stronie IBE pt. „Raport dotyczący prac domowych trafił do MEN” z 2 października 2025 r. opisuje zakres badania i główne wnioski (Instytut Badań Edukacyjnych PIB)
  • W tym komunikacie napisano, że badanie było przeprowadzone w czerwcu–lipcu 2025 r. metodą CAWI, z udziałem ponad 7 500 ankiet na próbie 1 468 szkół, by dokonać analizy wpływu zmian MEN na wyniki egzaminu ósmoklasisty. 
  • Nie ma pełnego dokumentu z tych badań (z analizami statystycznymi, tabelami, metodologią, załącznikami narzędzi diagnostycznych).

Możliwe wytłumaczenia tego stanu niczym nie różnią się od sytuacji, jaka miała miejsce w okresie poprzednich rządów. Raport jest dokumentem wewnętrznym lub ograniczonego dostępu, toteż zapewne IBE mógł opublikować jedynie skróconą (ocenzurowaną) wersję lub komunikat, jednocześnie zastrzegając, że pełny raport zostanie udostępniony w późniejszym terminie. Może to być celowy zabieg, bo udostępnienie tylko komunikatu i rzekomo kluczowych wniosków, bez pełnej dokumentacji, utrudnia weryfikację metodologii, szczegółowych wyników i ukrywa ewentualną ingerencję władzy w jego treść.

W świetle tego „Komunikat IBE” sam w sobie nie wystarcza, by ocenić jakość i rzetelność diagnozy. Brak pełnego raportu publikuje się jako standard w nauce (model teoretyczny, metodologia, załączniki) a tu tego nie ma. Tym samym IBE wzmacnia krytykę władzy, że raporty „badawcze” mają funkcję raczej polityczną niż transparentnie naukową. IBE-PIB jest jednak finansowany via MEN z pieniędzy publicznych. 

Głos obywateli i naukowców został zlekceważony

Badania opinii publicznej wskazywały na podział: część rodziców chciała zniesienia prac domowych, ale większość sprzeciwiała się całkowitemu zakazowi. Nauczyciele niemal jednomyślnie bronili ich sensu dydaktycznego. Zamiast dialogu, ministerstwo wybrało szybki gest polityczny a IBE, zamiast być rzecznikiem wiedzy naukowej, przyjęło rolę biernego świadka a może i współsprawcy całego zamieszania. 

W dn. 25 marca 2024 roku w Polskim Radiu 24 prof. Krzysztof Konarzewski, pedagog, były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, mówił

"- Panuje przekonanie, że nauczyciele chętnie krzywdziliby dzieci i nic innego nie robią, tylko myślą, co im zadać. Jednak generalnie nauczyciele są zainteresowani dobrem dzieci i ich powodzeniem w życiu. O pracach domowych należałoby dyskutować w stowarzyszeniach nauczycielskich czy prasie ogólnopolskiej, jednak nie rozstrzygać tego na poziomie rozporządzenia. 

(...) osiągnięcia z matematyki w czwartej klasie są negatywnie skorelowane z postawą wobec matematyki. - Czyli jeśli w danym kraju dzieci nie lubią matematyki, to dobrze się jej uczą. Tłumaczy się to tak, że kraj, który naciska na postępy z matematyki, czyni ją bolesną, co jest źródłem stresu, ale jednocześnie tego się uczymy. Coś za coś - zaznaczył.

- Tzw. radosna szkoła to moim zdaniem propagandowa bzdura. Szkoła nie może być takim miejscem, jak plac zabaw dla dzieci przedszkolnych. Jakiś poziom nacisku jest konieczny. Całe pytanie polega na tym, jaki nacisk jest niepotrzebny, nadmiarowy, a jaki jest konieczny i trzeba go zostawić. Czy prace domowe to jest ten element, który jest niepotrzebny? Wątpię. Myślę, że mądrze pomyślane prace domowe mogą dużo dać dzieciom".  

Skutki decyzji ministry Barbary Nowackiej

Już po kilku miesiącach rodzice i nauczyciele sygnalizowali:

  • uczniowie „przestali musieć”, a więc stracili nawyk systematycznej pracy,
  • nauczyciele zostali pozbawieni narzędzia utrwalania wiedzy, a zarazem potraktowano ich jako przedmiot politycznie determinowanego procesu kształcenia,
  • rodzice zauważyli chaos i brak motywacji u dzieci, ale jest już za późno.

Edukacja zamiast przyczyniać się do wzrostu mądrości, alfabetyzacji, zatraciła swój naukowo-dydaktyczny rytm. MEN od 1993 roku ustawicznie traktuje władztwo wobec szkół dla realizacji ideologicznych interesów. A jak jest w sporcie? Mistrzostwo rodzi się z ćwiczeń, aktywności własnej, intensywnej i uczciwej pracy nad sobą. Jeśli młody zawodnik zrezygnuje z indywidualnych ćwiczeń, nigdy nie rozwinie swoich umiejętności, nie uzyska koniecznej kondycji. 

Ministerialny zakaz przypomina sytuację, w której federacja sportowa, widząc kilku trenerów przesadzających z obciążeniem treningowym zawodników, zabrania wszystkim trenować samodzielnie. Na tym polega absurd ignorancji władz politycznych, które zamiast wspierać nauczycieli w ich profesjonalnym, autonomicznym rozwiązywaniu problemów dydaktycznych, zabiera im narzędzie wspomagające rozwój uczniów.

Może dotrze do MEN lub czytelników bloga jeszcze jedna metafora w duchu edukacji zdrowotnej: Czy jeśli część lekarzy wypisuje zbyt wiele antybiotyków, to rozwiązaniem jest zakazać antybiotyków w ogóle? Nikt by się na to nie zgodził, a jednak w edukacji zrobiono podobnie: zlikwidowano środek kształcenia zamiast poprawić sposób jego dawkowania.

Eksperyment na uczniach

Zamiast opracować wskazówki jakościowe, jak zadawać mądrze prace domowe i egzekwować to od nauczycieli, władza odebrała im autonomię. Zamiast wsłuchać się w badania i opinie, zrealizowała obietnicę wyborczą. IBE, które powinno być strażnikiem nauki, stało się współsprawcą tego „pseudoeksperymentu” przez milczenie i przez działania legitymizujące ignorancję władzy. Bierną rolę a raczej jej kompromitujący brak „odegrał” zespół mający rzekomo monitorować reformę szkolną i to jeszcze pod szyldem KEN! (sic!)

Ministerialna decyzja z 2024 r. jest symbolem tego, co dzieje się, gdy polityka zastępuje dydaktykę. Ofiarą stają się uczniowie, którym odebrano narzędzie samodzielnego uczenia się. Zlekceważono nauczycieli, którzy zostali pozbawieni autonomii. Zlekceważono obywateli, których głosy nie znalazły odzwierciedlenia w dialogu. 

Największy zawód budzi jednak rola Państwowego Instytutu Badawczego - IBE, które miało być strażnikiem wiedzy i głosem nauki, a zamiast ostrzec, milczało. W ten sposób współuczestniczyło w eksperymencie, który – jak dziś wiemy – ma opłakane skutki. 

03 października 2025

Poradnik dla IBE

 


Instytut Badań Edukacyjnych opublikował "PORADNIK DLA STUDENTEK I STUDENTÓW.   JAK UCZYĆ SIĘ NA STUDIACH?" To jest kolejna kompromitacja edukacyjnej instytucji. 

Mimo, że ów poradnik formalnie skierowany jest do studentów, to w mojej ocenie napisany jest językiem uproszczonym, pozbawionym kompetentnej wiedzy na temat uczenia się dorosłych w XXI wieku. Stylistyka narracji jest jak dla dzieci z klas wczesnej edukacji. Zobacz ćwiczenia typu: „Zapisz trzy cele na semestr”, „Zmień MUSZĘ na CHCĘ”, „Oddychaj wyobrażając sobie pudełko...”

Dla osoby w wieku 19–23 lat, która wchodzi w świat akademicki a jest już dorosła, takie wskazówki mogą brzmieć protekcjonalnie lub dziecinnie. Nie dziwię się, że nikt nie chciał się podpisać jako autor tego banału. Ważne, że tajna grupa autorów podpisała umowę o dzieło, za którą zapewne jej godnie zapłacono. Recenzentem tego kiczu jest wicedyrektor IBE, ekonomista, nauczyciel akademicki.   

Gdyby poproszono mnie o recenzję, to stwierdziłbym, że ów "poradnik" cechuje: 

1.     Infantylizacja języka i ilustracji, bo styl narracji oraz jej eksternalizacja graficzna nie traktują studentów jak młodych dorosłych, którzy są  zdolni do myślenia, krytycznej refleksji. Tekst ma charakter „mentorsko-opiekuńczy”, co będzie zniechęcać do zapoznania się z nim.  

2.     Kompromitujący poziom niewiedzy autorów/-ek z dydaktyki dorosłych.  Autorzy zamiast odwoływać się do literatury z współczesnej dydaktyki dorosłych i do psychologii uczenia się, operują sloganami i checklistami. To świadczy o braku „uniwersyteckiego” poziomu studiowania w trzeciej dekadzie XXI wieku, do którego studenci mogliby się odnieść.

3.     Podejście szkolne w narracji a nie akademickie,  skoro wiele fragmentów wygląda jak kontynuacja porad dla ucznia szkoły podstawowej, typu: „przygotuj fiszki”, „rób notatki wizualne”, „ustal cele”. Autorzy/-ki oferują zatem bardziej trening nawyków niż rozwój refleksyjnej, krytycznej autoedukacji.

4.  Zlekceważona dorosłość studenci są osobami, które są dorosłe, myślące, często już podejmującymi pracę, działający społecznie, ale też mierzący się z dylematami tożsamości i przyszłości zawodowej. Poradnik praktycznie nie dotyka tej perspektywy, zatrzymując się na poziomie „jak zaliczyć kolokwium i nie stresować się”. 

Oczywiście, można przyznać, że część młodych ludzi przychodząc na studia, rzeczywiście nie ma jeszcze wypracowanych własnych metod uczenia się i być może autorzy/-ki tego poradnika celowo piszą prostym, infantylnym językiem. Tyle tylko,  że styl narracji i proponowanych ćwiczeń rzeczywiście bardziej pasuje do niedojrzałych nastolatków niż do samoświadomej młodzieży akademickiej, która oczekuje pogłębionych narzędzi i bardziej podmiotowego, konstruktywistycznego podejścia. 

Niestety, autor/-ka zawiódł, bowiem proponuje model behawioralnego studiowania, posłusznego, adaptacyjnego, zewnątrzsterownego, byle tylko zaliczyć czy zdać egzamin. Bibliografia do tego poradnika ma się nijak do współczesnej dydaktyki. Trzeba było wydać kasę, a że bezproduktywnie...,  kogo to obchodzi?     

 


02 października 2025

Pedagogika w cieniu seriali oglądanych przez Profesora Ryszarda Koziołka

 





Wykłady inaugurujące rok akademicki niosą z sobą fenomenalne inspiracje. Ich autorzy mają przecież świadomość, że będą mówić do studentów pierwszego roku, którzy jeszcze nie posmakowali studiów. Z tym większą satysfakcją wysłuchałem wykładu w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, który wygłosił prof. Ryszard Koziołek

Wykład nosił tytuł: "Pedagogika kultury popularnej", a więc kultury, która nie jest tylko rozrywką. Wielokrotnie pisał o niej w swoich monografiach pedagog Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - prof. Zbyszko Melosik czy prof. Uniwersytetu Wrocławskiego Witold Jakubowski. Tym razem odniósł się do tego fenomenu kulturowego literaturoznawca a zarazem Rektor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.  

Kultura popularna jest niewątpliwie zwierciadłem, w którym przeglądamy się codziennie, nawet jeśli udajemy, że to tylko zabawa. Profesor R. Koziołek przypomniał, że popkultura nie jest jedynie tłem życia, bowiem ona także wychowuje, kształtuje i prowadzi każdego z jej odbiorców i współtwórców do określonego świata wartości. Tak jak kiedyś ojcowie założyciele pedagogiki spierali się o to, czy o losie dziecka ma prawo decydować tylko rodzina, Kościół, a może państwo, tak też dziś, po cichu, bez żadnego dekretu, jednym z ukrytych wychowawców ponoć stają się seriale. 


Kto z nas nie nosi w sobie dziecięcej Pippi Langstrumpf,  anarchicznej, silnej, zuchwałej? Kto nie marzył, by choć raz tupnąć nogą jak ona, odrzucić konwenans i ocalić swoje poczucie wolności? A przecież Pippi to nie tylko bohaterka książek. To iskra, która rozpaliła w wielu z nas tęsknotę za odwagą. Serialowe postacie pełnią podobną rolę, skoro uczą kolejne pokolenia, choć nie stoją przy tablicy.

Zmęczony i  niezłomny zarazem Saul Berenson z "Homeland" wprowadza telewidzów w świat politycznej odpowiedzialności. Cyniczny i bezlitosny Frank Underwood z "House of Cards" uczy, jak łatwo moralność ustępuje miejsca ambicji. Fleabag patrzy nam prosto w oczy i pokazuje, że wstyd można oswoić śmiechem. Logan Roy z "Sukcesji" jest wulgarny, ale pod jego gniewem pulsuje samotność, która boli jak rana. Natomiast Beth Dutton z "Yellowstone" jest jak uosobienie dziecięcej fantazji o natychmiastowej sprawiedliwości,  niekiedy okrutnej, ale zawsze autentycznej.

Jak mówił Profesor R. Koziołek, to wszystko tak mocno działa, bo serial nie jest tylko opowieścią. To przestrzeń, w której ćwiczymy emocje: gniew, nadzieję, rozpacz, czułość. To poligon, na którym uczymy się reagować bez konsekwencji, ale z realnym przeżyciem oglądanych zdarzeń. Seriale socjalizują nas tak, jak dawniej robiła to literatura. Dają nam wspólny język – od "Mody na sukces" po "Sukcesję", dzięki którym możemy rozmawiać z drugim człowiekiem jak ze starym znajomym: „Widziałeś? Pamiętasz tę scenę?”

Zdaniem humanisty oglądanie seriali nie jest stratą czasu. Są one inwestycją w wyobraźnię i empatię. Serial nie tylko bawi, ale uczy widzów, jak być człowiekiem w świecie, który zmienia się szybciej niż szkolne programy.

I dlatego prof. R. Koziołek nie zakończył swojego wykładu teorią, lecz prostą radą, żebyśmy oglądali mądrze i z sercem, bo być może najlepszą lekcją pedagogiki naszych czasów nie jest podręcznik szkolny czy akademicki, lecz historia trenera piłki nożnej, który zamiast krzyczeć na swoich zawodników, patrzy im w oczy i mówi: "Wierzę w  Was".

Ten trener ma na imię Ted Lasso, zaś jego serial, jak każda wielka opowieść, zostaje z widzami na długo. Nie chodzi o to, byśmy wstydzili się własnych emocji przed ekranem telewizora, lecz byśmy dostrzegli, że kultura popularna wychowuje nas równie skutecznie, jak szkoła, a często wcale nie gorzej. 




(ilustracja:  ChatGPT 5.0).

01 października 2025

Mgła, która zna nasze imiona

 



Depresja nie puka do drzwi. Zajrzała na Wydział Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego w formie wykładu prof. dr. hab. Jana Chodkiewicza z Instytutu Psychologii UŁ, który odsłonił jej mroczną toń. Psycholog, terapeuta mówił do studentów pierwszego roku pedagogiki i psychologii o niepokojącym stanie psychiki ponad miliona Polaków. Czym zatem jest depresja? Spróbowałem zrekonstruować jego wykład.

Nie wchodzi z hałasem, nie tłucze talerzy. Przysiada cicho na krawędzi dnia i zaciąga zasłony w środku jasnego popołudnia. Czyni świat mniej nasyconym: z czerwieni robi cegłę a z błękitu popiół. Ten stan jest jednak konkretny, mierzalny, rozpoznawalny, bo to nie jest fanaberia czy czyjś zły humor, tylko choroba, najpowszechniejsza z zaburzeń nastroju przełomu XX i XXI wieku. Pod jej ciężarem uginają się kariery i rodziny, tygodnie rozciągają się w miesiące, niekiedy w lata. To nie jest katar, który mija, gdy skończy się paczka chusteczek; to raczej klimatyzacja duszy ustawiona na wieczny przeciąg.

Mówią o niej liczby, a tych  nie wolno zagłuszać. Setki milionów ludzi na świecie, około półtora miliona w Polsce. Zbyt wielu próbuje „po prostu dać radę”, jakby siła woli zmieniała biochemię, a surowa samodyscyplina zastępowała terapię. Zbyt wielu zderza się z murem wstydu, stereotypów i lęku przed lekami czy wizytą u psychiatry. Depresja nie słucha pouczeń typu „weź się w garść”, "trzymaj się". Ona potrzebuje rozpoznania, nazwania, leczenia  a przede wszystkim drugiego człowieka, który wytrzyma ciszę.

Jej mapa nie ma jednej legendy. Są co najmniej cztery nitki, którymi przędzie codzienność: nastrój, motywacja, myślenie i ciało. W nastroju poznajemy przygnębienie i anhedonię: radość nie wraca nawet po ulubionej piosence. Motywację cechuje zgaśnięta iskra: zrobienie herbaty bywa wyprawą w góry. W poznaniu, uczeniu się pamięć i koncentracja są jak szkło we mgle: wszystko blisko, a jakby poza zasięgiem. W ciele zaś doświadczany jest problem z zaśnięciem, skoro budzimy się o piątej zamiast jak dawniej o siódmej rano. Zanika apetyt albo jest zbyt silny; pojawiają się napięcia, bóle, spadek libido. Cztery nitki splatają się w jeden węzeł: „już nie mam siły”.

Depresja ma więcej twarzy niż ta, którą podsuwa nauka i wyobraźnia każdego z nas. U dziecka potrafi być krzykiem, trzaskaniem drzwiami, bólem brzucha i niechęcią do zabawy czy fobią szkolną. U nastolatka bywa poczuciem własnej marności, drażliwością, ucieczką w substancje psychoaktywne i przetkanym powiadomieniami lękiem, że coś mu ucieknie, choć ucieka on sam, od siebie. Po porodzie depresja objawia się natrętną troską o dziecko, poczuciem winy, że nie potrafi się kochać „jak trzeba”, zaś u seniorów spowolnieniem i zapominaniem tak przekonującym, że mylimy je z otępieniem, dopóki leczenie nie rozświetli pamięci. 

Depresja bywa sezonowa, jak zimowe popołudnia o czwartej, gdy ciało przechodzi na „hibernację”. Bywa egzystencjalna, gdy pytanie o sens staje się kamieniem w kieszeni. Coraz częściej bywa też „klimatyczna”: nie ma jej w klasyfikacjach, ale ma realne objawy: żałobę po wydarzeniu z przeszłości, bezradność wobec skali doświadczanej traumy.

Jest też odkryte przez psychologów nowe oblicze tego stanu zaburzenia psychosomatycznego, które częściej przykleja się do mężczyzn jako depresja eksternalizacyjna. Zamiast łez, bo mężczyźni nie płaczą, pojawiają się wybuchy, ryzyko, bieganie aż do bólu, siłownia „na maksa”, ucieczka w pracę jako znieczulenie, nagłe sięganie po to, co otumani. „Wszystko pod kontrolą” jest powtarzane do lustra i do ludzi. Między statystykami skrzypi paradoks: częściej rozpoznajemy depresję u kobiet, ale najczęściej umierają z jej powodu mężczyźni. Nie dlatego, że cierpią mniej. Często dlatego, że cierpią po cichu, w imię norm, które uczą nie prosić, nie pękać, nie mówić.

Skąd ta mgła? Nie z jednego źródła. W biochemii psuje się równowaga serotoniny, noradrenaliny, dopaminy. Mózg reaguje inaczej, czasem tkwi w przewlekłym stanie zapalnym, który ogranicza plastyczność, jakby ktoś poluzował śruby w zawiasach. W psychice uderza w tych, którzy łatwo przeżywają emocje negatywne, są surowi wobec siebie, zależni od cudzej akceptacji, skłonni widzieć porażki jako trwałe, wszechogarniające i „moją winę”. W świecie społecznym uderza tam, gdzie samotność wypiera rozmowę, a presja sukcesu i ciągłych zwrotów akcji zużywa nerwy szybciej niż je regeneruje. Najtwardszym gwoździem bywa jednak trauma z wczesnego dzieciństwa, jeśli ktoś doświadczał zaniedbania, przemocy czy utraty bliskiej osoby. 

Najbardziej jednak intensywne w depresji jest milczenie. Nie to, które koi, ale to, które knebluje. Milczenie w gabinecie lekarza rodzinnego, bo „to tylko przeziębienie”. Milczenie przy stole, bo „nie ma co martwić bliskich”. Milczenie w pracy, bo „nie wypada”. Milczenie mężczyzn, którym wmówiono, że łzy są oznaką słabości. A jednak właśnie przy zwykłym, pierwszym kontakcie z lekarzem rodzinnym, w kuchni, w tramwaju zaczyna się czasem leczenie od czyjegoś stwierdzenia „widzę, że cierpisz”.




„Ból psychiczny” brzmi abstrakcyjnie, dopóki nie staje się jedyną treścią dnia. Wtedy naprawdę ogranicza widzenie: zostaje tylko pytanie, jak przetrwać następny kwadrans. Nic dziwnego, że szukamy tunelu: ekranu, butelki, prędkości, snu bez poranka. Problem w tym, że większość tuneli nie prowadzi do światła, tylko do głębokiej studni autoalienacji. Dlatego tak fundamentalne jest komunikowanie takim osobom, że ów stan się leczy. Psychoterapia bywa jak powolne nauczenie się innego kroku. Farmakoterapia jest stabilizującą barierką na schodach, które nie wniosą nas same na piętro, ale pozwolą się nie przewrócić. Edukacja zaś jest profilaktyczną mapą, na której wreszcie widać, że to nie my „jesteśmy tacy”, tylko choroba tak rysuje kontury naszej niedyspozycji. Potrzebne jest każde wsparcie jak lampa nocna, która chociaż jest mała, to jednak rozprasza cienie.

Co może zrobić ten, kto stoi obok? Być. Nie poprawiać świata na siłę. Nie mówić „ogarnij się”, bo to jak krzyczeć na złamany obojczyk, że ma trzymać. Zamiast tego powiedzieć: „Jestem, a jeśli chcesz to pójdę z tobą do lekarza”. Można ugotować zupę, załatwić receptę na leki, przejść trzy przystanki pieszo bez ambicji bicia rekordów,  uważnie słuchać, czy nie pojawiają się sygnały alarmowe w postaci słów pożegnania, rozdawania rzeczy, nagłego spokoju po długiej rozpaczy. Wtedy nie należy czekać tylko warto zadzwonić, zapukać, zostać, wezwać pomoc, no i dbać o siebie, by mieć czym się dzielić.

Gdy świat będzie mówił o zdrowiu psychicznym w dniu 10 października łatwo wpaść w patos, operować danymi statystycznymi. Tymczasem depresja rozgrywa się w detalach, w tym, że ktoś przestał słuchać muzyki w drodze do pracy; że ktoś zaczął krzyczeć, choć kiedyś był spokojny; że ktoś przestał jeść, choć kiedyś kochał gotować. Niby drobiazgi, a jednak alfabet.

Albrecht Dürer w „Melancholii I” upchnął świat tak gęsto, że „brakuje tchu”. Anioł opiera głowę na pięści: bezradność została ujęta w miedziorycie. Pięć stuleci później nasze obrazy są cyfrowe, ale sens się nie zmienia: jest ktoś, kto siedzi w szarej ciszy i nie wie, jak wstać. I jest ktoś, kto może usiąść obok. Czasem to wszystko.

Jeśli więc depresja naprawdę jest mgłą, to  niech nas nauczy nowego patrzenia. Zamiast wypatrywać piorunów, wypatrujmy zgaszonych świateł w oknach. Zamiast radzić, zadbajmy o rozmowę, o spotkanie ze specjalistą, o poddanie się terapii, o cierpliwość, bo chociaż mgła bywa uparta, to słońce wschodzi codziennie. I nawet jeśli dziś jeszcze tego nie widzimy, możemy być jednym z jego promyków, cichym, ale wystarczającym, by rozjaśnić czyjś poranek życia.

 

(Ilustracja: „Milczenie, które osiada jak mgła” – wizja depresji wg ChatGPT-5)