05 czerwca 2025

O niedocenianiu niekomercyjnych nauk i ich badaczy

 



Wypowiadam się w imieniu tych kadr akademickich, które skazane są na poszukiwanie środków finansowych, żeby możliwe było nawiązywanie kontaktów zagranicznych i ich rozwijanie nie tylko dla upowszechniania wyników własnych badań, ale także uzyskiwania wsparcia w tworzeniu międzynarodowych sieci badawczych. Te zaś nie powstają w wyniku czyichkolwiek decyzji administracyjnych, tylko wymagają dostępu do pieniędzy i tym samym do bezpośrednich kontaktów rodzimych badaczy poza granicami kraju i własną uczelnią.

Pisze do mnie profesor państwowego uniwersytetu badawczego, by podzielić się zmartwieniem z powodu braku środków na sfinansowanie jego udziału w międzynarodowym kongresie nauk społecznych w jednym z państw UE. Jego pensja wystarcza ledwo na bieżące życie w kraju, a więc nie jest w stanie dokonać opłaty konferencyjnej w wysokości 350 euro, zakupić bilet na przelot i opłacić koszty noclegu, które będą wynosić kilka tys. złotych, bo musiałby udać się po kredyt do banku. 

To jest właśnie typowa sytuacja dla stanu finansowego nauki w uniwersytetach. Pracownicy muszą szukać środków na udział w konferencjach albo poza budżetem uczelni, a więc w ramach grantów NCN, albo w budżecie uczelni czy poza nią, u sponsorów. Dostęp do nich jest także ograniczony strukturalnie. Wówczas pojawia się pytanie o korzyści, jakie będą wynikały z tego dla nauki, dla uczelni, wydziału i pracownika naukowego. 

Polska nauka, poziom wynagrodzeń akademików w niekomercyjnych naukach, jakimi są nauki humanistyczne, społeczne,  teologiczne czy nauki o rodzinie są na tak żenująco niskim poziomie, że w porównaniu do uczonych z krajów zachodnioeuropejskich czynią z polskich pracowników naukowych ustawicznymi żebrakami. Rozkładam bezradnie ręce. 

Zachęcam do nawiązywania kontaktów dzięki komunikacji wirtualnej, chociaż nie jest tym samym, co bezpośredni udziału w konferencjach. Nie można budować sieci współpracy międzynarodowej, ale ta też nie zawsze sprzyja rozwojowi nauki i uczonych. Wciąż jesteśmy między młotem (brakiem) a kowadłem (ewaluacją).

Gdyby nie środki w ramach Erasmusa+, to akademiccy nauczyciele nie mieliby szans na wyjazdy do uczelni partnerskich w krajach Unii Europejskiej. Są one niewątpliwie zastrzykiem wsparcia, chociaż i w tym zakresie są strukturalne (finansowe) ograniczenia. Po co jednak rządzący mają inwestować w powyższe dziedziny nauk, skoro elity zarabiają na wojnie, gospodarce, przemyśle, rolnictwie czy medycynie? 

Ustawą 2.0 z 2018 roku osłabiono rozwój szkół naukowych generując rywalizację antagonistyczną o stanowiska, dostęp do ograniczonych środków budżetowych. Są one dla nielicznych. Obniżono standardy w awansach naukowych i kształceniu studentów. Działalność pozorna jest polską specjalnością. Wkrótce druga edycja ewaluacji dyscyplin to potwierdzi.   

Żyjemy i pracujemy w dobie, w której i tak jest znacznie łatwiej niż w minionym ustroju. Jednak można rozwijać warsztat naukowy lokalnie myśląc globalnie. Biblioteki uniwersyteckie nie mają już debitów komunikacyjnych, nie ma cenzury politycznej, prewencyjnej, jest dostęp do komunikacji z całym światem nauki, a zatem pojawia się pytanie, czy musimy być tam, gdzie chcemy? Kto to doceni, skoro to nie jest bezcenne?