Wypowiadam
się w imieniu tych kadr akademickich, które skazane są na poszukiwanie środków finansowych, żeby
możliwe było nawiązywanie kontaktów zagranicznych i ich rozwijanie nie tylko
dla upowszechniania wyników własnych badań, ale także uzyskiwania wsparcia w
tworzeniu międzynarodowych sieci badawczych. Te zaś nie powstają w wyniku
czyichkolwiek decyzji administracyjnych, tylko wymagają dostępu do pieniędzy i tym samym do bezpośrednich kontaktów rodzimych badaczy poza
granicami kraju i własną uczelnią.
Pisze
do mnie profesor państwowego uniwersytetu badawczego, by podzielić się
zmartwieniem z powodu braku środków na sfinansowanie jego udziału w
międzynarodowym kongresie nauk społecznych w jednym z państw UE. Jego pensja wystarcza
ledwo na bieżące życie w kraju, a więc nie jest w stanie dokonać opłaty
konferencyjnej w wysokości 350 euro, zakupić bilet na przelot i opłacić koszty
noclegu, które będą wynosić kilka tys. złotych, bo musiałby udać się po kredyt
do banku.
To
jest właśnie typowa sytuacja dla stanu finansowego nauki w uniwersytetach.
Pracownicy muszą szukać środków na udział w konferencjach albo poza budżetem
uczelni, a więc w ramach grantów NCN, albo w budżecie uczelni czy poza nią, u
sponsorów. Dostęp do nich jest także ograniczony strukturalnie. Wówczas pojawia
się pytanie o korzyści, jakie będą wynikały z tego dla nauki, dla uczelni,
wydziału i pracownika naukowego.
Polska
nauka, poziom wynagrodzeń akademików w niekomercyjnych naukach, jakimi są nauki
humanistyczne, społeczne, teologiczne czy nauki o rodzinie są na tak
żenująco niskim poziomie, że w porównaniu do uczonych z krajów
zachodnioeuropejskich czynią z polskich pracowników naukowych ustawicznymi
żebrakami. Rozkładam bezradnie ręce.
Zachęcam
do nawiązywania kontaktów dzięki komunikacji wirtualnej, chociaż nie jest tym
samym, co bezpośredni udziału w konferencjach. Nie można budować sieci
współpracy międzynarodowej, ale ta też nie zawsze sprzyja rozwojowi nauki i
uczonych. Wciąż jesteśmy między młotem (brakiem) a kowadłem (ewaluacją).
Gdyby
nie środki w ramach Erasmusa+, to akademiccy nauczyciele nie mieliby szans na
wyjazdy do uczelni partnerskich w krajach Unii Europejskiej. Są one
niewątpliwie zastrzykiem wsparcia, chociaż i w tym zakresie są strukturalne
(finansowe) ograniczenia. Po co jednak rządzący mają inwestować w powyższe
dziedziny nauk, skoro elity zarabiają na wojnie, gospodarce, przemyśle,
rolnictwie czy medycynie?
Ustawą
2.0 z 2018 roku osłabiono rozwój szkół naukowych generując rywalizację
antagonistyczną o stanowiska, dostęp do ograniczonych środków budżetowych. Są one dla nielicznych. Obniżono standardy w awansach naukowych i kształceniu
studentów. Działalność pozorna jest polską specjalnością. Wkrótce druga edycja
ewaluacji dyscyplin to potwierdzi.
Żyjemy
i pracujemy w dobie, w której i tak jest znacznie łatwiej niż w minionym
ustroju. Jednak można rozwijać warsztat naukowy lokalnie myśląc globalnie.
Biblioteki uniwersyteckie nie mają już debitów komunikacyjnych, nie ma cenzury
politycznej, prewencyjnej, jest dostęp do komunikacji z całym światem nauki, a
zatem pojawia się pytanie, czy musimy być tam, gdzie chcemy? Kto to doceni,
skoro to nie jest bezcenne?