Są
sprawy niezwykle ważne społecznie, ale nie można o nich pisać w sposób otwarty,
gdyż zarabiający dziesiątki czy nawet setki tysięcy rocznie cwaniacy spod
szyldu "egzamin zewnętrzny" na tyle już się dorobili, że stać ich na
adwokatów straszących krytyków - demistyfikatorów czarnego biznesu - wezwaniami
przedsądowymi. W nich zaś żądają usunięcia z mediów społecznościowych zastrzeżeń, uwag krytycznych czy wprost formułowanych podejrzeń o nieuczciwość,
nierzetelność.
Ci,
którzy byli kilka lat temu pierwszymi w biznesie gimnazjalno-maturalnych kursów
przedegzaminacyjnych, tak rozwinęli swoje macki, że opanowali rynek usług
korepetycyjnych adresując je dość sprytnie poza zarejestrowanymi, w większości
niepublicznymi, instytucjami oświaty publicznej z kadrą o wysokich
kwalifikacjach dydaktycznych i merytorycznych. Wykorzystali kluczowe dla
nastolatków media społecznościowe, by wykreować w nich odpowiednią
pokusę, za której pożądanie trzeba płacić .
Socjolog Jan Szczepański określał taką strategię wywoływania potrzeb marketingowymi trikami mianem wzbudzania potrzeb otoczkowych. Żyjemy bowiem w czasach niebywale rozbuchanej konsumpcji, a ta już w 1900 roku była przedmiotem prospektywnych analiz dokonanych przez wybitnego ekonomistę francuskiego Charles'a Gide'a.
Pisał on w swojej pracy pt. "Zasady ekonomii społecznej"
(1884, ale przekład na język polski -1900): „Konsumpcya jest ostateczną
przyczyną całego procesu ekonomicznego, a znaczenie jej jest znacznie większe,
niżby się to wydawało wobec skromnego miejsca, które się jej najczęściej w
systemie poświęca. Jest to dziedzina mało dotąd zbadana, która posłuży
prawdopodobnie kiedyś do odnowienia całej nauki” [Gide, 1900, s. 553].
Masowa, dynamicznie rozwijająca się produkcja przemysłowa została w wyniku globalnej komunikacji i sieci internetowej w XXI wieku wzbogacona o producentów także oświatowych usług. Zapewne częściowo uczciwych, ale też i nieuczciwych.
Ci ostatni wyczuli, że można wykreować wśród części młodych osób tak silne poczucie lęku, stresu przed czekającymi ich egzaminami, że odczują potrzebę otoczkową, by ów niepokój, frustrację stłumić, delegując na kogoś i za odpowiednią opłatą własny problem, jakim są luki w wiedzy, wielomiesięczne, a nawet wieloletnie zaniedbania w uczeniu się.
Potrzeba jest bowiem odczuciem jakiegoś braku, a w tym przypadku w grę wchodzi odczucie niewiedzy ("wiem, że nic nie wiem"). Potrzeba uczenia się jest dynamizmem naturalnym każdej istoty ludzkiej, który jest wzmacniany lub tłumiony przez środowisko życia, w tym szkolne, a więc także przez nauczycieli czy rówieśników uczniów. Potrzeba korzystania z czyjejś pomocy w tym procesie jest już potrzebą otoczkową, bo wytworzoną właśnie przez toksyczne osoby. Tak pisze o tym rodzaju potrzeb Jan Szczepański:
"Potrzeby otoczkowe to potrzeby otaczające, towarzyszące, wzbogacające potrzeby rzeczywiste. Przykładowo potrzebą rzeczywistą jest potrzeba pożywienia, czyli zaspokojenia głodu; potrzebę tę można zaspokoić kromką chleba albo też spożyciem wystawnego posiłku w wytwornej restauracji i w odpowiednim towarzystwie. Te dodatkowe warunki i czynności towarzyszące spożywaniu posiłku są właśnie zaspokajaniem potrzeb otoczkowych.
Niektóre potrzeby zarówno rzeczywiste, jak i otoczkowe mogą się rozwinąć w potrzeby pozorne. Ich przejawem jest na
przykład obżarstwo, pijaństwo, nikotynizm czy narkomania. Potrzeby pozorne nie są
więc potrzebami naturalnymi, lecz sztucznymi, wytworzonymi przez człowieka" (Szczepański, 1981, s. 146, za: ibidem, s. 17).
Skoro
pojawia się w sieci oferta "zapewnienia" takich frustratów o tym, że
jak wykupią za kilkaset złotych miesięcznie kurs, którego organizator nie
nazwie korepetycją (taka nazwa odstrasza a nawet sprawia, że uczniowie jako
potencjalni klienci mogą czuć się kimś gorszym, skoro potrzebują korepetycji),
to trzeba jeszcze pozyskać akceptację rodzica/-ów, by dali na to kasę, i
... potrzeba jest już zaspokojona. Biznesmen/-ka jest niemalże w ich wieku,
nieco starszy/a, więc tym bardziej przekonywujący/-a niż jakiś belfer czy
nauczyciel akademicki. W social mediach jest się bardziej ukrytym niż jako
uczestnik offline'owych kursów w jakimś ośrodku, uczelni czy placówce oświatowej.
Na
tym też bazują przedsiębiorczy "Schwarzbiznesmeni, youtuberzy", że w
gruncie rzeczy są niewidoczni dla rodziców takich niedouczonych a przerażonych
egzaminami nastolatków. Trzeba ich zatem jeszcze bardziej postraszyć a zarazem
zapewnić ich, że jak skorzystają z pomocy ich wspaniałych lektorów/-ek,
edukatorów/-ek, to mogą już w ogóle niczego się nie uczyć. Otrzymają bowiem stosowne wsparcie, materiały, które wystarczy w krótkim czasie przeczytać i co
nieco z nich zapamiętać.
Wiarygodność takich "Schwarzedukatorów/-ek" upełnomocnia informacja, że byli lub są egzaminatorami Centralnej/Regionalnej Komisji Egzaminacyjnej, a jeszcze lepiej, jak któryś zapisał się w dziejach oświaty jako "wyróżniony nauczyciel". Wystarczy zatem wpłacić, połączyć się raz na jakiś czas via internet, posłuchać, obejrzeć i... egzamin (być może) będzie zdany.
Nie zdałeś/-aś? Nikt z Wami nie podpisał umowy gwarancyjnej. To, że obiecywano łatwy sukces w niczym nie czyni tych "przedsiębiorców" winnymi czyjejś porażki, gdyż na nią składa się szereg niemożliwych do wykazania przyczyn. No i nie ma umowy. To, że ktoś wpłacał na czyjeś konto nie jest żadnym dowodem w sprawie o niezapewnie mu/jej powodzenia.
Drodzy rodzice i uczniowie klas przedegzaminacyjnych w szkołach podstawowych i ponadpodstawowych - wystarczy zadbać o zaspokojenie własnej potrzeby naturalnej, jaką jest potrzeba uczenia się, bycia osobą posiadającą wiedzę i umiejętności. Ministerstwo Edukacji Narodowej wraz z podległymi sobie kuratorami oświaty, centralnymi placówkami badań czy egzaminowania niczego wam nie zapewni, nie zagwarantuje tak samo, jak Schwarzedukatorzy.
Czyżby lobbyści Szchwarzbiznesu uzyskali w MEN poparcie dla swoich zysków, by waszym dzieciom nie zadawać prac domowych? Komu to służy? Wiadomo.