04 maja 2025

Oby umarły statuty

 


Podjęta przez grono nauczycieli refleksyjnych i krytycznych wobec patologii w szkolnictwie publicznym inicjatywa, by tropić ją w statutach tych placówek, jest niewątpliwie potrzebna. Można przynajmniej uniknąć zapisów lub usunąć już istniejące, które kompromitują ich autora/-ów oraz organ nadzoru pedagogicznego. Statuty szkolne nie są bowiem wewnętrznymi, oddolnie powstającymi aktami obowiązujących w nich norm prawa, tradycji i obyczajów, ale częściowym ich  dostosowaniem do wyznaczonych przez MEN ram statutowej regulacji szkolnego życia i przeżycia.

Zapytani przeze mnie nauczyciele, czy wyobrażają sobie szkołę bez ustanowionego w niej statutu, wyrazili zdziwienie, że w ogóle można o to pytać. Obowiązuje przyjęte przez Sejm Prawo oświatowe, a w nim zobowiązanie do tworzenia statutu przez każdą placówkę publicznej oświaty. Autorki bardzo ciekawej i potrzebnej w tym podejściu publikacji "Statut nieumarły. Wzór statutu szkoły z komentarzem" (2023) adekwatnie do stanu prawnego postanowiły oświecić nauczycieli, rodziców  i uczniów w konstruowaniu tego rodzaju dokumentu, by nie zawierał zapisów błędnych, sprzecznych z obowiązującymi w kraju prawami.   

Nie recenzuję w tym miejscu niniejszego poradnika, chyba że korzystanie z jego treści zostanie uznane za recenzję pozytywną. Jeśli tak, to tylko częściowo, gdyż nie popieram potrzeby pisemnego ustanawiania takich dokumentów w szkołach, skoro powinny one być środowiskiem uczłowieczającym a nie odczłowieczającym. O tym zaś nie rozstrzyga treść statutu tylko osoby znajdujące się w danej placówce, wchodzące ze sobą w interakcje. 

To, że relacje między nauczycielami a uczniami są asymetryczne w wyniku jednostronnego obowiązku dzieci uczęszczania do szkoły do 18 roku życia sprawia, że przypisane nauczycielom kodeksowo władztwo pedagogiczne nad uczniami prowadzi do nierównego stanowienia i przestrzegania norm społeczno-moralnych w szkole. Porzekadło: "Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie", "Dzieci i ryby głosu nie mają" jedynie upełnomocniają i usprawiedliwiają powyższą asymetrię, która  w kwestii zarządzania procesem kształcenia czy uczenia się jest w większości zasadna , ale już w sferze obyczajowej nie jest. 

Może dlatego wywołała wstrząs opinii publicznej informacja w mediach o uprawianym przez nauczyciela informatyki w szkole seksu z nauczycielką, który na domiar wszystkiego nagrywał, a przechwycony przez uczniów film został opublikowany przez nich w mediach społecznościowych. Tego autorzy statutu tej szkoły nie przewidzieli, że w czasie rekolekcji można w szkole zaspokajać m.in.  potrzeby seksualne. 

Autorki zatem wspomnianego poradnika - moim zdaniem błędnie - stwierdzają już we wprowadzeniu: "Nie da się przecież zaprzeczyć, że reformowanie szkoły, czy to zasad oceniania czy form sprawdzania wiedzy, organizacji pracy itp. wymaga zmian w prawie wewnątrzszkolnym, zwłaszcza w statucie" (s.12).

Nawet najlepiej napisany statut nie zastąpi dobrych obyczajów w szkołach, gdyż zawarte w nim normatywne uregulowania nie są w stanie przeciwstawić się patologii, jaka ma w nich miejsce do swojego zaistnienia i bezkarnego trwania. Być może treść statutu jest znana tym, którzy go tworzyli, a może i osobom aktualizującym jego treść.  

Co proponuje jedna z autorek poradnika? Gabriela Olszewska uważa, że napisanie statutu powinno być powierzone fachowcom. "Niestety w wielu placówkach edukacyjnych tworzony jest przez osoby nieposiadające wiedzy prawniczej.(...) W statutach dochodzi nie tylko do łamania podstawowych zasad techniki prawodawczej, m.in. regularnie narusza się zasadę, że w akcie niższego rzędu nie powinno się cytować aktów wyższego rzędu. Wymusza się poleceniami na szkołach wpisywanie fragmentów aktów wyższego rzędu, bo jakoby użytkownicy statutu: uczniowie, rodzice, nauczyciele nie są w stanie zrozumieć statutowych postanowień bez owych cytatów" (s.14).  

O tym, co jest ważne w szkole, jakie wartości mają w niej znaczenie dla kształtowania postaw uczniów, ale i egzekwowania ich od nauczycieli i rodziców, ma decydować dokument a nie osoby. Jak dostrzega ten fakt współautorka publikacji - Anna Szulc: 

"Jednak największym problemem jest to, że w edukacji od zawsze nauczyciel otrzymywał wytyczne, co i jak ma realizować i z czego będzie rozliczany. Powielane metody pracy i obawy związane z rozliczaniem wyników bywają powodem, że kosztem podmiotowości ucznia i nauczyciela nie respektuje się od lat obowiązującego w edukacji prawa, które jest w gruncie rzeczy przychylne zmianom. Prawa, które nie jest uwzględnianie w większości statutów polskich szkół, a to zasadniczo utrudnia, wręcz uniemożliwia podejmowanie zmian" (s.16).

Innymi słowy, nie jest ważne to, co stanowi o wartości wzajemnych interakcji w szkole, tylko posłuszne spełnienie biurokratycznego zobowiązania dla usatysfakcjonowania urzędników państwowych. Zapominamy a może nie rozumiemy, że państwo prawa nie oznacza państwa prawników. 

W Polsce wszystkie szkoły obowiązuje ustanowiony przez MEN wzór statutu szkoły, toteż wraz ze zmianą partyjno-związkową  w tym resorcie jest on fragmentarycznie nowelizowany a dyrektorzy szkół mają obowiązek dokonania stosownych uzupełnień o przepisy, które w statucie muszą się znaleźć. 

Szkoła wprawdzie jest miejscem pracy dla nauczycieli, pracowników administracji i technicznych, ale to nie jest zakład produkujący wykształcenie, ale publiczna czy niepubliczna placówka oświatowa. Tymczasem prawnicy nadają jej status zakładu pracy, a w ślad za tym stwierdzają, że "statut szkoły to akt prawa zakładowego" (s.19).  Sposób i zakres interpretacji prawa administracyjnego w Polsce sprawia, że mamy w szkolnictwie, nad szkolnictwem i wobec szkolnictwa władzę prawników a nie pedagogów.

Pisze o tym wprost: "Statut szkoły zatem to – z perspektywy prawa wewnątrzszkolnego – najważniejszy akt prawny, ale poddany ograniczeniom wynikającym z przepisów powszechnie obowiązujących. Nie jest wobec tego statut szkoły, jak to często zdaje się uważać, aktem prawnym, który może zawierać szereg różnych i dowolnych regulacji" (s. 21). 

No to może najwyższy czas przeprowadzić w oświacie deregulację i przywrócić normy naukowej pedagogii a nie podtrzymywać biurokratyczno-oligarchiczny (partyjnie) aparat władztwa zakładowego? Na tym poprzestanę, bo dalsza lektura tego poradnika przekonuje mnie o podtrzymywaniu przez jej autorów destrukcyjnego dla kształcenia i wychowania młodych pokoleń oraz zarządzania środowiskiem nieprodukcyjnym w powyższy sposób.   

Pojawiających się w szkołach sporów, konfliktów między różnymi osobami nie uniknie się zapisaniem ich w tym dokumencie, gdyż normy same w sobie, a nie zinterioryzowane przez osoby w danej społeczności, a więc  w nich samych, nie zabezpieczą przed potencjalną możliwością pojawienia się konfliktu czy czyjegoś bezprawnego działania. Kluczowe bowiem są dobre obyczaje, które powinny być przekazywane z pokolenia na pokolenie a wzajemnie z nim uzgadniane.

Żaden autor statutu nie przewidzi wszystkich możliwych zachowań uczniów i nauczycieli w szkole, by określić typologię tych pożądanych oraz zapisać sankcje w stosunku do tych, którzy nie przeciwdziałali czy stali się sprawcami czyichś nagannych działań. Sięgając do statutów szkół publicznych przekonamy się, że ich treść ma niejako zastąpić działania, aktywność nauczycieli, uczniów i ich rodziców.

Statut nie jest źródłem współtworzenia kultury szkoły, ale asekurującym w niej wszystkie podmioty przed ewentualnym przypisaniem  komuś sprawstwa negatywnego czy rzekomego inspirowania do sprawstwa pozytywnego. To tak nie działa. 

Edukacja nie powinna być podporządkowana prawnikom i ideokratom, partyjnym beneficjentom władzy, gdyż o jej istocie rozstrzygać powinna nauka, która jest, bo musi być neutralna wobec różnic światopoglądowych. To, że wśród uczonych są osoby wierzące czy niewierzące nie może rzutować na metodologię badań. Dzięki temu  w krajach, w których szanuje się naukę i ma zaufanie do uczonych, nie ma miejsca na interesowne ideologicznie  sterowanie oświatą, na populizm, hipokryzję polityków. Trzeba jednak odróżniać naukową politykę oświatową od populistycznej, pseudonaukowej polityki z udziałem osób ze stopniami naukowymi.