05 lutego 2025

Podejście Aleksandra Kamińskiego do wulgarnych podchorążaków i ... uwodzicielskich kobiet (odc. 2)

 



(foto: Aleksander Kamiński)

Publikuję kolejny odcinek maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej. Wspomnienie przyjaźni z Aleksandrem Kamińskim otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze dojrzewanie Kamińskiego do pedagogiki, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki (pisownia oryginalna - moje podkreśl): 

 

"Jeszcze innym wpływem były kobiety. Pruszków, życie w nim w charakterze wychowawców ( a więc trzeba być jakimś zauważalnym i oddziałowującym wzorcem dla wychowanków) a jednocześnie uczniów najstarszych klas licealnych a następnie studentów dawało wiele możności spotykania się na różnych szczeblach z drugą płcią. Olek też nie był obojętny na wdzięki  wychowanek schroniska, na zalotny uśmiech hożej harcerki czy powłóczyste spojrzenie studentki. Temat "dziewczyna" bywał i na naszych "konferencjach  życia" a często i w rozmowach we dwójkę. 

Niesłychanie charakterystycznym jest dla naszego stosunku przyjaźni i to w obrębie całego naszego długiego życia, nie tylko w Pruszkowie, był brak erotyki czy seksu między nami. Obaj byliśmy rzeczywiście mężczyznami i to takimi, którzy nie lubią plugawych dowcipów i rozmów dwuznacznych lub wręcz sprostytuowanych, chociaż niełatwo przeżywaliśmy napięcia zmysłowe i nadażające się okazje  czy nawet namowy, albo kpiny t.zw. kolegów.  

To Aleksander Kamiński był tym podchorążym w Szkole Podchorążych Rezerwy w Ostrów Wielkopolski, który zdołał w ciągu kilku miesięcy wyplenić z żargonu podchorążaków ów czasownik ("opier....ć"), który zastępował w rozmowach między podchorążymi wszystkie inne czasowniki. Przecież nie mówiło się" "pójdę po chleb" - tylko "podpier...ę trochę chleba!" Nie mówiło się "za co zostałeś ukarany?", lecz "za co ciebie tak opier......?" itd., itd. w nieskończoność. 

Olek stanął sam jeden przeciwko wszystkim. W pierwszym okresie to nawet kadra była przeciwko temu "harcerzykowi", lecz w miarę czasu, perswazji i argumentacji podchorążego Kamińskiego  sytuacja uległa całkowitej zmianie: najpierw przeszedł  na stronę walczącego Olka dowódca kompanii (nie pamiętam jego nazwiska, chociaż Olek o nim nie mówił), następnie grono awanturników zmalało - gdy nie pozwolono im w w nocy dać t.zw. "koca" śpiącemu podchorążemu Kamińskiemu, by się opamiętał i nie walczył z "męskim" czasownikiem, w końcu moralna postawa Olka - jego istotna prawość i koleżeństwo oraz pełne zdyscyplinowanie i postępy w szkoleniu zrobiły swoje: podchorążowie zaprzestali wszystko pier..... i zaczęli używać normalnych czasowników. 

Wydaje mi się, że to był jeden z największych sukcesów postawy Olka. O ile wiem, Olek nigdy nie dotknął prostytutki, choć uważał ją za takiego samego człowieka - jak każdą dziewczynę. Był estetą nie tylko w ubiorze, który nosił zawsze z pewną dozą elegancji i dobrego smaku. Inicjację przeżył na jednym z wieczorków tanecznych w schronisku (obecne Domy Dziecka), prawie zgwałcony przez nowo zaangażowaną wychowawczynię, która zwabiła go o sypialni i zamknęła drzwi na klucz.  Odczuł ten fizyczny stosunek jako coś obrzydliwego. Lecz rzetelnej miłości Aleksander szukał zawsze i nieraz był bliski poważnego zakochania się.

W okresie Pruszkowa mocno zachwycił się Ireną H., późniejszą pisarką i mocno przeżywał jej ekscentryczne zachowanie się połączone z bogatą inteligencją i interesującym sposobem bycia: trochę cygańskim, trochę anarchistycznym a zawsze ciepłym kobiecością i swoiście zalotną. Najpierw ja ją "zauważyłem", lecz po jakimś czasie, gdy opowiedziała mi bez ogródek swój pierwszy pobyt w łóżku prawie nieznanego jej człowieka - odszedłem od niej. 

Czy Olek o tym epizodzie wiedział - nie wiem i dlaczego od niej odszedł też nie wiem. Sprawy osobiste zostawały między nami nietykalne - chyba, że o radę zwracał się ktoś celowo, na przykład, gdy poważnie zastanawiał się przed swym ożenkiem, wówczas udzieliliśmy sobie wzajemnie rad, które po wieledziesięciu latach spełnienia wydają mi się słuszne, bo sprawdzone przez nasze niezrównane Żony.

W inny nieco sposób zwalczaliśmy z Olkiem (zdaje się, że ten sposób został wielokrotnie powtórzony przez innych) używanie brzydkich, ordynarnych wyrazów. Słownik ówczesnych instruktorów harcerskich nie szafował wyrazami chamskimi lecz do zwykłych należały tego rodzaju powiedzonka: "do jasnej cholery", "psia krew",  dureń jesteś, zamknij się, bałwanie itp. A jednak odzwyczailiśmy się, w ciągu chyba tygodnia czy dwóch od używania tych i podobnych przekleństw. 

Oto w naszym pokoju była zawieszona kartka a na niej w trzech kolumnach imiona Oskar-Olek-Włodek. Jeśli któryś z nas w zapamiętaniu rzucił jakieś "niepotrzebne słowo" - pierwszy, kto je spostrzegł biegł do tej kartki i pod imieniem delikwenta wpisywał owo niefortunne słowo. Już w pierwszym dniu takiego współzawodnictwa jeden z nas wysunął się na pierwsze miejsce, ale w następnym dniu już był ostrożniejszy a w dalszych coraz to trudniej było złapać takie słówko do wpisania na listę brudnych wyrazów.   I tak odzwyczailiśmy się od ordynarnych słów.

Podobnie było z nauką "wygłaszania mów". Podczas spaceru nagle jeden z nas wyznaczał: "teraz będzie przemawiał Olek, od tego słupa telegraficznego do tamtej latarni, na temat - który poda Włodek, i Włodek momentalnie musiał podać jakiś temat w formie rzeczownika, np. "słońce" lub Janek lub jeszcze inne: "tetraedydryt: - wezwany musiał natychmiast zacząć mówić o tym przedmiocie - który został mu zadany jako temat do krótkiego przemówienia.  Powinien był mówić w miarę możności sensownie, w miarę bez zająknięcia i tak prowadzić swój wykład, pogadankę, przemówienie - by zakończyć właśnie przed ową latarnią. 

Czy to była dziecinada? Nie. To było samodoskonalenie się, zainspirowane własnym pomysłem. Trzeba przyznać, że po pewnym treningu dawało coraz lepsze rezultaty, co z kolei podnosiło wymagania stawiane "mówcy". wiele było podobnych ćwiczeń, które towarzyszyły naszemu pruszkowskiemu życiu. Można przypuścić, że każdemu z nas te młodzieńcze zachwyty samodoskonalące przydały się w późniejszym realnym życiu" .