(źródło: Tablica pamięci Aleksandra Kamińskiego w Pruszkowie)
Publikuję kolejny odcinek z maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, który nie jest znany, a dotyczy wspomnień o Aleksandrze Kamińskim. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze zaangażowanie pedagogiczne Kamińskiego, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki.
Co ciekawe, w monografii o oświacie w Pruszkowie oraz w artykule o Bursie RGO przy ul. 3 Maja w Pruszkowie nie ma wzmianki, że Aleksander Kamiński był w niej wychowawcą. Wspomina za to ten okres Mirosław Wawrzyński. Ciekawy jest też artykuł Tadeusza Jarosa o harcerstwie pruszkowskim.
Dziś jest ostatni fragment nieznanych wspomnień Oskara Żawrockiego o Aleksandrze Kamińskim ma jednak bardziej osobisty charakter (pisownia oryginalna):
"Młodzież
w schronisku RGO w Pruszkowie była b. różna, przeważnie sieroty, półsieroty lub
inni biedacy. Wyżywienie niezbyt obfite a nawet niekiedy niewystarczające,
warunki zamieszkania ciasne, prawie wyłącznie w zwykłych mieszkaniach typu
rodzinnego a więc nieprzystosowane do gromady 30-60 dzieci, co stwarzało wiele
trudności w organizowaniu życia wychowanków. W ostatnich latach mego
pobytu w Pruszkowie (trzy bursy, schroniska) były prowadzone systemem
harcerskim, gdzie wychowankowie : a jedną z nich kierował Aleksander Kamiński,
drugą Włodzimierz Rychlicki, a trzecią zdaje się Bronek Hajęcki.
Każde
schronisko było prowadzone nieco inaczej, gdyż dyrektor Czesław Babicki nie
narzucał szczegółów pozwalając każdemu z kierowników stosować elastycznie
metodę harcerską w każdym z tych domów dziecka, jakbyśmy ich obecnie nazywali.
O ile pamiętam, tylko w schronisku Rychlickiego wszyscy chłopcy należeli do
ZHP, w innym sporo młodzieży nie należało i tam drużyny tworzyły
wyodrębnioną jednostkę organizacyjną, współzawodniczącą z zastępami
nie-harcerzy.
Do
hufca pruszkowskiego należały jeszcze drużyny z okolicznych miejscowości
- z Brwinowa, Milanówka, Grodziska i Utraty, prowadzone przez miejscowych
drużynowych a niekiedy przez najstarszych bursiaków (wychowanków właśnie owych
zakładów wychowawczych RGO. Olek był w tym czasie moim zastępcą jako hufcowego
i prowadził jakiś dział, zdaje mi się, że organizacyjny i kształcenia kadr.
Żadnego patronatu w postaci Koła Przyjaciół (t.zw. KPH czyli Koła Przyjaciół
Harcerstwa) nie mieliśmy, byliśmy b. samodzielni, uznając tylko formalne
władze harcerskie (K-dę Chor. Mazowieckiej) i uważne, wyważone o zawsze ceniące
samodzielne poczynania wychowawcze kontakty z bezpośrednim przełożonym tych
zakładów t. zn. z dyrektorem Czesławem Babickim i jego zastępcą, bardzo on
naczelnego różniącym się oddziaływaniem na Olka i innych młodych ludzi - panem
Władysławem Łopińskim.
Babicki
- intelektualista, romantyk, artysta i pedagog, Łopiński - systematyczny,
dokładny, b. realistyczny i konkretny, powiedziałbym: życiowy. W Pruszkowie
Aleksander zupełnie nieoczekiwanie i przypadkowo odnalazł swoją matkę, którą
zagubił w trakcie wędrówki do Kijowa podczas ucieczki z Warszawy. Zagubił jako
chłopak na jednej stacji kolejowej (czyżby Żmerynce?), gdy w 19.. r. jechał
pociągiem ewakuacyjnym na wschód i wsiadł do innego pociągu, niż
należało.
Matka
myślała, że syn jedzie z tej stacji tym samym - co i ona, tylko w innym
wagonie, a Olek pojechał w stronę Kijowa, gdzie został przygarnięty przez swego
wuja, który później przeniósł się do Humania. Matka rozpaczał, szukała
syna wszędzie i przez wiele lat, tułając się aż za Rostowem. (trzeba pamiętać o
trudnościach komunikacyjnych i niemożnościach łącznościowych tego okresu w
Rosji) i powróciwszy - w drodze repatriacji do Polski... spotkała go na ulicy w
Pruszkowie. Poznała. I on poznał w tej ubranej prawie w łachmany kobiecie swoją
matkę. Zaopiekował się nią tak, jak mógł najdelikatniej i najczulej.
Pani
Petronela Kamińska była kobietą prostą, niewykształconą, lecz o tak dobrym
sercu i wrodzonej subtelności, iż była przez nas wszystkich (a szczególnie
przez moją żonę, gdyż w tym właśnie czasie ożeniłem się) podziwianą za jej
niespożyty trud i cierpienie (umierała z głodu w Rostowie, gdzie ludzie jedli z
głodu ludzkie mięso, jak opowiadała). Niestety, mimo leczenie i wszelkich
starań gruźlica zwyciężyła i pani Kamińska zmarła w kilka lat później.
Sieroctwo
Olka przerwane krótkim pobytem matki zostało wyrównane podobnie jak moje tym,
iż Olek ożenił się w roku 19.. z Janiną Sokołowską, harcerką, wychowawczynią w
tymże Pruszkowie i jednocześnie studentką archeologii, która podobnie jak on
matką, zajęła się opieką nad Olkiem coraz wyraźniej zapadającym na gruźlicę.
Życie
rozdzieliło mnie z Olkiem. Najpierw podchorążówka w Ostrowi Mazowieckiej,
później przejście do Rydzyny Wlkp. do eksperymentalnej szkoły-internatu (gimn.
i liceum im. Józefa Sułkowskiego) a jeszcze później do Gener. Kom. RP w Gdańsku
odseparowały mnie od stałych kontaktów z przyjacielem, z którym
spotykałem się i w Warszawie w jego nowej bursie i w Nierodzimiu lub Górkach
Wielkich na różnych kursach, i on przyjeżdżał do nas do zamku w Rydzynie.
Przyjaźń nasza nie doznała ani razu załamania w ciągu całego Jego
życia...
Nie
mieliśmy przed sobą tajemnic ani społecznych, ani zawodowych, ani osobistych i
nigdy nie zawiedliśmy się. To nie są słowa bez pokrycia. Olek wychowywał sam
siebie w takiej rzetelności, iż nie znam ani jednego kłamstwa z jego strony.
Czasami przemilczał pewne sprawy, aby nie sprawiać przyjacielowi
niepotrzebnej przykrości (na przykład nie powiedział mi w swoim
czasie - że otrzymał Kaw. Krzyż Odrodzenia Polski, ale tylko dlatego, żeby mnie
nie smucić, bo wówczas jeszcze nie miałem "chlebowego krzyża", a
byłem już na emeryturze i ów 25% dodatek miał poważne znaczenie w moim
budżecie).
Zawsze
był delikatny w stosunkach międzyludzkich, ale nigdy - uniżony a tymbardziej
służalczy wobec "możnych" tego świata. Miał swoje zdanie w każdej
sprawie - chętnie słuchał argumentów lecz potrafił nieugięcie bronić swojego
stanowiska , gdy był przekonany o swojej racji. Był nadzwyczaj zdyscyplinowany
i umiał zawsze podporządkować swoją wolę woli innego człowieka, który był
jego przełożonym. Dążenie do władzy nigdy nie było naczelnym motywem jego
działania, choć starał się zachować rzeczywistą władzę tam, gdzie pełnił
kierowniczą funkcję, obojętne - czy to była drużyna, bursa, katedra czy nawet
cały ZHP. Dopóki mógł - pełnił swoją służbę, lekceważąc zewnętrzne formy
należne stanowisku lecz nie godząc się na pomniejszanie możliwości działania
przy zachowaniu formalnych uprawnień".