07 lutego 2025

Aleksander Kamiński jako wychowawca, harcerz i kierownik bursy w Pruszkowie (odc.4 - ostatni)

 

(źródło: Tablica pamięci Aleksandra Kamińskiego w Pruszkowie) 



Publikuję kolejny odcinek z maszynopisu Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, który nie jest znany, a dotyczy wspomnień o Aleksandrze Kamińskim. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie  z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze zaangażowanie pedagogiczne Kamińskiego, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki. 

Co ciekawe, w monografii o oświacie w Pruszkowie oraz w artykule o Bursie RGO przy ul. 3 Maja w Pruszkowie nie ma wzmianki, że Aleksander Kamiński był w niej wychowawcą. Wspomina za to ten okres Mirosław Wawrzyński. Ciekawy jest też artykuł Tadeusza Jarosa o harcerstwie pruszkowskim. 

Dziś jest ostatni fragment nieznanych wspomnień Oskara Żawrockiego o Aleksandrze Kamińskim ma jednak bardziej osobisty charakter (pisownia oryginalna): 

"Młodzież w schronisku RGO w Pruszkowie była b. różna, przeważnie sieroty, półsieroty lub inni biedacy. Wyżywienie niezbyt obfite a nawet niekiedy niewystarczające, warunki zamieszkania ciasne, prawie wyłącznie w zwykłych mieszkaniach typu rodzinnego a więc nieprzystosowane do gromady 30-60 dzieci, co stwarzało wiele trudności w organizowaniu życia wychowanków.  W ostatnich latach mego pobytu w Pruszkowie (trzy bursy, schroniska) były prowadzone systemem harcerskim, gdzie wychowankowie : a jedną z nich kierował Aleksander Kamiński, drugą Włodzimierz Rychlicki, a trzecią zdaje się Bronek Hajęcki. 

Każde schronisko było prowadzone nieco inaczej, gdyż dyrektor Czesław Babicki nie narzucał szczegółów pozwalając każdemu z kierowników stosować elastycznie metodę harcerską w każdym z tych domów dziecka, jakbyśmy ich obecnie nazywali. O ile pamiętam, tylko w schronisku Rychlickiego wszyscy chłopcy należeli do ZHP, w innym sporo młodzieży nie należało i tam drużyny tworzyły wyodrębnioną  jednostkę organizacyjną, współzawodniczącą z zastępami nie-harcerzy. 

Do hufca pruszkowskiego należały jeszcze  drużyny z okolicznych miejscowości - z Brwinowa, Milanówka, Grodziska i Utraty, prowadzone przez  miejscowych drużynowych a niekiedy przez najstarszych bursiaków (wychowanków właśnie owych zakładów wychowawczych RGO. Olek był w tym czasie moim zastępcą jako hufcowego i prowadził jakiś dział, zdaje mi się, że organizacyjny i kształcenia kadr. Żadnego patronatu w postaci Koła Przyjaciół (t.zw. KPH czyli Koła Przyjaciół Harcerstwa)  nie mieliśmy, byliśmy b. samodzielni, uznając tylko formalne władze harcerskie (K-dę Chor. Mazowieckiej) i uważne, wyważone o zawsze ceniące samodzielne poczynania wychowawcze kontakty z bezpośrednim przełożonym tych zakładów t. zn. z dyrektorem Czesławem Babickim i jego zastępcą, bardzo on naczelnego różniącym się oddziaływaniem na Olka i innych młodych ludzi - panem Władysławem Łopińskim. 

Babicki - intelektualista, romantyk, artysta i pedagog, Łopiński - systematyczny, dokładny, b. realistyczny i konkretny, powiedziałbym: życiowy. W Pruszkowie Aleksander zupełnie nieoczekiwanie i przypadkowo odnalazł swoją matkę, którą zagubił w trakcie wędrówki do Kijowa podczas ucieczki z Warszawy. Zagubił jako chłopak na jednej stacji kolejowej (czyżby Żmerynce?), gdy w 19.. r. jechał pociągiem ewakuacyjnym na wschód i wsiadł do innego pociągu, niż należało. 

Matka myślała, że syn jedzie z tej stacji tym samym -  co i ona, tylko w innym wagonie, a Olek pojechał w stronę Kijowa, gdzie został przygarnięty przez swego wuja, który później przeniósł się  do Humania. Matka rozpaczał, szukała syna wszędzie i przez wiele lat, tułając się aż za Rostowem. (trzeba pamiętać o trudnościach komunikacyjnych i niemożnościach łącznościowych tego okresu w Rosji) i powróciwszy - w drodze repatriacji do Polski... spotkała go na ulicy w Pruszkowie. Poznała. I on poznał w tej ubranej prawie w łachmany kobiecie swoją matkę. Zaopiekował się nią tak, jak mógł najdelikatniej  i najczulej.

Pani Petronela Kamińska była kobietą prostą, niewykształconą, lecz o tak dobrym sercu i wrodzonej subtelności, iż była przez nas wszystkich (a szczególnie przez moją żonę, gdyż w tym właśnie czasie ożeniłem się) podziwianą za jej niespożyty trud i cierpienie (umierała z głodu w Rostowie, gdzie ludzie jedli z głodu ludzkie mięso, jak opowiadała). Niestety, mimo leczenie i wszelkich starań gruźlica  zwyciężyła i pani Kamińska zmarła w kilka lat później.

Sieroctwo Olka przerwane krótkim pobytem matki zostało wyrównane podobnie jak moje tym, iż Olek ożenił się w roku 19.. z Janiną Sokołowską, harcerką, wychowawczynią w tymże Pruszkowie i jednocześnie studentką archeologii, która podobnie jak on matką, zajęła się opieką nad Olkiem coraz wyraźniej zapadającym na gruźlicę.

Życie rozdzieliło mnie z Olkiem. Najpierw podchorążówka w  Ostrowi Mazowieckiej, później przejście do Rydzyny Wlkp. do eksperymentalnej szkoły-internatu (gimn. i liceum im. Józefa Sułkowskiego) a jeszcze później do Gener. Kom. RP w Gdańsku odseparowały mnie   od stałych kontaktów z przyjacielem, z którym spotykałem się i w Warszawie w jego nowej bursie i w Nierodzimiu lub Górkach Wielkich na różnych kursach, i on przyjeżdżał do nas do zamku w Rydzynie. Przyjaźń nasza nie doznała ani razu załamania w ciągu całego Jego życia... 

 Nie mieliśmy przed sobą tajemnic ani społecznych, ani zawodowych, ani osobistych i nigdy nie zawiedliśmy się. To nie są słowa bez pokrycia. Olek wychowywał sam siebie w takiej rzetelności, iż nie znam ani jednego kłamstwa z jego strony. Czasami przemilczał pewne sprawy, aby nie  sprawiać przyjacielowi niepotrzebnej przykrości (na przykład nie powiedział   mi w swoim czasie - że otrzymał Kaw. Krzyż Odrodzenia Polski, ale tylko dlatego, żeby mnie nie smucić, bo wówczas jeszcze nie miałem "chlebowego krzyża", a byłem już na emeryturze i ów 25% dodatek miał poważne znaczenie  w moim budżecie). 

Zawsze był delikatny w stosunkach międzyludzkich, ale nigdy - uniżony a tymbardziej służalczy wobec "możnych" tego świata. Miał swoje zdanie w każdej sprawie - chętnie słuchał argumentów lecz potrafił nieugięcie bronić swojego stanowiska , gdy był przekonany o swojej racji. Był nadzwyczaj zdyscyplinowany i umiał zawsze podporządkować swoją wolę woli  innego człowieka, który był jego przełożonym. Dążenie do władzy nigdy nie było naczelnym motywem jego działania, choć starał się zachować rzeczywistą władzę tam, gdzie pełnił kierowniczą funkcję, obojętne - czy to była drużyna, bursa, katedra czy nawet cały ZHP. Dopóki mógł - pełnił swoją służbę, lekceważąc zewnętrzne formy należne stanowisku lecz nie godząc się na pomniejszanie możliwości działania przy zachowaniu formalnych uprawnień".