04 lutego 2025

"Lekcje życia" Aleksandra Kamińskiego we wspomnieniu Oskara Żawrockiego (odc.1)

 


(foto: z archiwum Teresy Wrzołek a udostępnione przez dr Edytę Żebrowską) 

Publikuję treść nieznanych dotychczas wspomnień Oskara Żawrockiego, nauczyciela Szkoły Rydzyńskiej, w których najważniejsza postacią jest jego przyjaciel - Aleksander Kamiński. Tekst otrzymałem od mojej Doktorantki - dr Edyty Żebrowskiej z APS, która miała dostęp do teczki z dokumentami nauczyciela Rydzyny. 

Pani Teresa Wrzołek - córka Oskara Żawrockiego udostępniła teczkę swojego ojca, w której znalazł się ów maszynopis oraz zdjęcie z Aleksandrem Kamińskim. Odkrycie tego wspomnienia pokazuje nie tylko młodzieńcze dojrzewanie Kamińskiego do pedagogiki, ale przede wszystkim fenomenalną rolę wspólnoty harcersko-instruktorskiej, która stała się kuźnią elit Armii Krajowej, a po II wojnie światowej - elitą polskiej nauki. 

Jeśli ktoś będzie twierdził, że superwizja jest odkryciem psychologów, to muszę temu zaprzeczyć, bo praktykował ją Aleksander Kamiński jako instruktor harcerski pod nazwą "lekcje życia". Warto przeczytać to wspomnienie, którego pierwszą część publikuję poniżej. Ze względu na różne wątki przyjaźni między obu harcerzami i pedagogami zarazem, będę je publikował w częściach (podkreśl. - moje):

      

"OKRES PRUSZKOWSKI

Z Humania wyruszyłem pieszo do nieznanej mi Polski chyba w marcu 1919 roku, lub w końcu kwietnia. Dokładnej daty nie pamiętam, można ją odtworzyć na podstawie faktu, że dotarłem do Hajsyna i tam informowałem gen. Iwaszkiewicza o sytuacji w Humaniu a on tego dnia miał się spotkać z Petlurą w Hajsynie. Tam też po raz pierwszy widziałem doskonale prezentujący si konny oddział Petlurowców, stanowiący bodaj straż przyboczną Petlury.

Wyruszyłem z Humania skoro świt. Odprowadzały mnie dwie druhny i Olek - którego zostawiłem na stanowisku p.o. hufcowego i, zgodnie z decyzją Rady Gniazda Humańskiego, udawałem się do Polski, aby się przeszkolić na odpowiednich kursach harcerskich, powrócić i dalej prowadzić hufiec humański w myśl uzyskanych instrukcji, w szczególności chodziło nam o to, czy mamy szkolić się wojskowo czy ograniczyć do zdobywania zwykłych sprawności i stopni harcerskich. Dla szkolenia wojskowego nie mieliśmy żadnych podręczników i sprzętu a szkolenie harcerskie było dobrze prowadzone zarówno w znaczeniu technicznym, jak i co było najważniejsze - w znaczeniu ideowo-charakterowym.     

Wszedłem na trakt wiodący z Humania i pożegnawszy Aleksandra machającego bez przerwy ręką ruszyłem w nieznane ze ściśniętym niepokojem sercem: Czy go jeszcze zobaczę ? Miałem na sobie ubranie uszyte przez harcerki (zdaje się przez Muszkę Pawlikowską i Jankę Jasieńską) ze zwykłego jutowego worka, chlebak ("sumka") w nim trochę jedzenia, legitymacja ucznia Sadowo Uczilieszcza (zeszłoroczna moja legitymacja ze szkoły ogrodniczo-sadowniczej w słynnej Zofijówce i nieco bielizny miały usprawiedliwiać mój marsz "do ciotki, bo nie mam już z czego żyć" do Hajsyna.  

Po różnych przygodach i unikaniu skupisk ludzkich, sypiania w stodołach i u księdza (miałem wykute adresy) dotarłem do Hajsyna a stamtąd bezpośrednio wojskowym pociągiem do Warszawy, gdzie mną opiekował się mecenas Mirosław Sawicki i jego syn Witold. 

Tu otrzymałem właściwe wskazówki od władz harcerskich i w oczekiwaniu na szkolenie zostałem skierowany do bursy 3-go Maja w Pruszkowie i zaangażowany tam w charakterze pomocnika wychowawcy. 

Losy wojny polsko-bolszewickiej potoczyły się inaczej i w lecie 1920 roku, zamiast wracać do Humania, powierzono mi sformowanie z wychowanków burs i schronisk Ray Głównej Opiekuńczej  działającej wówczas w Pruszkowie ochotniczego plutonu harcerskiego. Miejscowe społeczeństwo   wyekwipowało tych 30 chłopaków w jednolite szare mundurki typu harcerskiego i długie spodnie, dostarczyło trochę broni (myśliwskiej! lecz to była "prawdziwa broń") a my ćwiczyliśmy atrapami, pełniąc służbę wartowniczą, ucząc się musztry, terenoznawstwa, trochę pionierki i stając się zdyscyplinowanym oddziałem. 

Po wcieleniu do 221 pp. byliśmy tam wzorowym oddziałem a na froncie w obronie Warszawy zginął tam na moich oczach Józef Oleksiak będąc jeszcze w szeregach tego plutonu. Następnego dnia Pluton Pruszkowski był rozparcelowany po innych kompaniach, ja zostałem przydzielony do 33 pp., ukryłem mój tytuł sierżanta, kt. miałem w 221 pp. i byłem zwykłym ochotnikiem szeregowcem aż do zwolnienia z wojska po skończonej wojnie.

Wróciłem do Pruszkowa, do swojej bursy 3-go Maja i zostałem wychowawcą, jednocześnie ucząc się w popołudniowym gimnazjum wojskowych im. Poniatowskiego w Warszawie. Olek powrócił do Polski w roku 1922 i przyjechał do Pruszkowa, gdzie bez trudu wprowadziłem go jako wychowawcę. Zdaje się, że odrazu został wychowawcą a może najpierw był pomocnikiem wychowawcy i dopiero po pewnym czasie dyr. Józef Czesław Babicki rozpoznał w nim prawdziwego pedagoga. Mieszkaliśmy dłuższy czas razem w tym samym pokoiku, wkrótce nazwanym Komhufem (bo w Humaniu nasze wspólne mieszkanie nazywało się "Hufdruż", gdyż mieszkali w nim komendant hufca i drużynowy, Olek Kamiński. 



Nauka i praca wychowawcza w zakładach wychowawczych RGO (Rada Główna Opiekuńcza - dop. BŚ) m. Pruszkowa, czynne zaangażowanie się od samego przybycia w harcerstwie i coraz głębsze   zainteresowanie się inną płcią stanowiły cztery kierunki wyżywania się mojego przyjaciela i moje. Olek uczył się w gimnazjum im. Stanisława Kostki (chyba na Kulwiecia, nie pamiętam), uczył się świetnie i zawsze przynosi ze szkoły ciekawe problemy naukowe, z którymi zwracał się do nas, instruktorów harcerskich w tamtych czasach: Włodka Rychlickiego, Bronka Chajęckiego, Stacha Michalskiego, Bronka Kowalskiego, Janka Ożdżyńskiego, chyba te z i do Romka Zmaczyńskiego - nowych ludzi z którymi zetknął się w bursie 3-go Maja, a innych schroniskach i w pracy harcerskiej. 

W tym okresie - kiedy Olek Kamiński, Włodek Rychlicki i Romek Zmaczyński awansowali na kierowników schronisk, których wówczas było w Pruszkowie chyba z 8 męskich i ze sześć żeńskich. Młodsze pokolenie instruktorów harcerskich w Pruszkowie stopniowo się wyrabiało, porywane naszym zapałem i wiernością ideałom zawartym w Prawie Harcerskim i Przyrzeczeniu, które dla Olka, dla mnie i dla innych było rzeczywistym drogowskazem, planem życia i zachowania w każdej sytuacji, a nie czymś zewnętrznym, nakazanem przez kogoś i w istocie czymś obcym.

Harcerstwo w czasach Pruszkowa było kręgosłupem do którego dołączaliśmy wszystkie osobiste i społeczne wydarzenia tamtych dni, nie wyłączając najbardziej, osobistych i intymnych. Harcerstwo nas tworzyło. Opieraliśmy się jeden o drugiego, bez zazdrości widząc sukcesy innych i szybko doganiając, przynajmniej  staraliśmy się "dogonić", jeśli ktoś z nas wyprzedzał w jakiejś dziedzinie.  Zaznaczało się to zarówno w szkolnej nauce, jak w pracach wychowawców bursowych i w prowadzeniu drużyn. 

Praca wszędzie była trudna, bo - ani nie mieliśmy jakiegoś przeszkolenia pedagogicznego (zdaje mi się, że tylko ja ukończyłem - a może tylko uczęszczałem na kurs dla wychowawców zakładów zamkniętych zorganizowanych pod auspicjami  Czesława Babickiego w Warszawie - Olka tam nie widzę), ani wiedzy dostatecznej - przecież obaj nie mieliśmy na początku naszej pracy wychowawczej w bursach RGO matury, ani  wreszcie rodziców czy opiekunów, którzy mogli by nam dopomóc  w kształtowaniu swoich postaw  społecznych i mocnych charakterów. 

Właściwie, jeśli w Pruszkowie  założyliśmy fundamenty   pod nasze charaktery - to przepisać należy własnej woli czyli samodoskonaleniu w myśl ideałów wyznaczonych w Prawie Harcerskim. Na nas wszystkich- na całą grupę "pruszkowiaków"  duży wpływ wywierał Czesław Babicki a później Władysław Łopiński, jako dyrektorzy zakładów wychowawczych w Pruszkowie. Nie bez wpływu był Janusz Korczak i osoba pani Jadwigi Falskiej (dziwił nas niepojęty smutek na jej twarzy i stąd gotowość/ chyba bez żadnej przesady stwierdzę) służenia swoim wychowankom w Domu Sierot swoją pomocą. Pewien wpływ, ale chyba nieznaczny - wywierał na Olka naczelny przez RGO w Pruszkowie pan Rutkowski, który później popełnił samobójstwo, lecz najmocniejszy wpływ wywierał przyjaciel przy którym nie było żadnych tajemnic i grono najbliższych instruktorów harcerskich idących wytrwale ustaloną droga samodoskonalenia.

Chyba najlepszym przykładem był tego wpływu były t.zw. "konferencje życia", które odbywały się podczas nocnych spacerów, gdy wychodziliśmy poza miasto i omawialiśmy bez żadnych ograniczeń zachowanie się, postawę i sposób  bycia jednego z nas, wytypowanego w tym dniu do omówienia. Taki kandydat wysłuchiwał najrzetelniejsza krytykę swojej osoby - począwszy od stwierdzenia, że ma brudne paznokcie i śmierdzą mu nogi lub, że brudną miewa chustkę do nosa, a kończąc na stwierdzeniu, że niezbyt inteligentnie odzywa się w towarzystwie, zabiera głos w sprawach, w których się nie orientuje, albo, że łazi z wychowankami - chociaż sam jest wychowawcą i powinien służyć przykładem.          

Zwykle chodziliśmy we trójkę: Olek, Włodek i ja, czasami we czwórkę (dołączał Romek Zmaczyński, Felek Grochowalski lub Stach Michalski). I tak obgadywaliśmy ze dwie godziny każdego który tego wieczoru, a ściślej tej nocy był poddany takiej spowiedzi czy krytyce bezpardonowej przez współkolegów. Mógł się bronić, wyjaśnić swoje postępowanie i swoje poglądy - i w ten sposób toczyła się dyskusja samorzutna bez udziału "nadzorców" a w skutkach najmocniejsza, bo dawała możność poznania siebie samego  oczyma innych - przyjaznych osób. Nie znam wypadku - by ktoś się obraził lecz niektórzy tak mocno brali do serca uwagi przyjaciół, iż wiele lat później wspominali ten moment, zaznaczając, że był dla nich momentem zawrócenia a zawsze momentem głębokiego zastanowienia się".

cdn.