Środowisko pedagogów
akademickich i zaangażowanych w oddolne reformy szkolne nauczycieli
przygotowuje się do Nadzwyczajnego Kongresu „W
Trosce o Edukację”, który odbędzie się 2 lipca
2022 rokuw Centrum Konferencyjno-Szkoleniowym
Fundacji Nowe Horyzonty w Warszawie, przy ulicy Bobrowieckiej 9.
Nadzwyczajny Kongres „W Trosce o Edukację” jest
zaplanowany jako spotkanie interwencyjne, którego organizatorzy wraz z zainteresowanymi
debatą uczestnikami mają zamiar zaproponować zmiany w polskiej edukacji i
szkole. Kierują zatem swoje zaproszenie do wszystkich środowisk zaangażowanych
w szeroko pojmowaną edukację, w szkolnictwo, opiekę i wsparcie młodych
pokoleń.
Zaproszenie do udziału w Kongresie jest
skierowane do nauczycielek i nauczycieli, kadry kierowniczej, rodziców, uczniów
i uczennic, środowiska akademickich pedagogów, stowarzyszeń, fundacji i
stowarzyszeń oświatowych.
I. Akademickie podmioty współtworzące powyższe
wydarzenie:
* Oddział Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego
w Dąbrowie Górniczej - Akademia WSB,
* Oddział Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego
w Zielonej Górze i w Opolu - Uniwersytet Zielonogórski
oraz Uniwersytet Opolski,
II. Ruch społeczny (organizacje i osoby działające na rzecz zmian w polskiej szkole):
* Obywatele dla Edukacji,
* Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej
Oświaty,
* Fundacja Ja, Nauczyciel'ka,
* Sekcja i Zespół Pedagogiki Krytycznej KNP
PAN.
Na stronie Akademii WSB w Dąbrowie Górniczej są opublikowane informacje o panelach tematycznych, o zaproszonych osobach referujących oraz formularz rejestracyjny.
Zwołanie nadzwyczajnego kongresu nie oznacza, że wcześniej odbyły się zwyczajne kongresy. Jak sądzę, istotą jest tu szczególny rodzaj niepokoju o polską oświatę, stąd nadzwyczajny charakter powyższego spotkania.
Kiedy nie
wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tak długo, jak długo będzie
traktować się w Polsce sferę oświatową jako przedmiot walki politycznej między
partiami politycznymi (władza vs opozycja) oraz między związkami zawodowymi,
tak długo polskie szkolnictwo nie wyjdzie z głębokiej zapaści. Ta zaś ma wymiar
kadrowy i dydaktyczny.
Każdy z ministrów edukacji - z wyjątkiem dwóch
pierwszych, których oddzieliłem od pozostałych (H. Samsonowicz i R. Głebocki) - traktował oświatę
szkolną i pozaszkolną jako polityczną zdobycz, dzięki której można będzie
realizować własne, bo partyjne interesy.
Od kierownictwa śp. Andrzeja Stelmachowskiego po
kolejnych ministrów edukacji utrzymywano kadry nauczycielskie w permanentnym
szachu finansowym. W sferze budżetowej nie chciano dopuścić do tego, by
NAUCZYCIELE jako edukatorzy przyszłych elit społecznych, państwowych,
zawodowych mogli zarabiać godnie i zgodnie z własną profesją. W końcu na
kształceniu i medycynie zna się każdy, więc niby dlaczego mieliby zarabiać
więcej niż policjant, związkowiec ZNP i Solidarności, poseł, senator, strażak,
pielęgniarka, żołnierz, urzędnik, itd., itp.?
Nauczyciel ma być posłusznym wykonawcą dyrektyw
władzy, a jak mu się nie podoba, to wolna droga do... kasy w
hipermarkecie czy - jeśli ma odpowiednie kwalifikacje rynkowe - do własnego
biznesu lub pracy w korporacji. Jeszcze długo nie będziemy mieli edukacji
na poziomie Finlandii, ani Singapuru czy Francji. Trudno zatem, by szkolnictwo
wyższe pozyskiwało przyszłych/potencjalnych Noblistów, bo tym zapewniają
adekwatne wykształcenie poza granicami kraju ich rodzice.
Elity polityczne dbają o elitaryzm kształcenia
własnych dzieci, a nie polskich dzieci. Kogo obchodzi w takim systemie
DOBRO DZIECKA? Kogo obchodzi DOBRO NAUCZYCIELA? Związkowców? nie rozśmieszajcie
mnie taką tezą. Oni traktują swoje role jako trampolinę do świetnie
finansowanych (jawnie i pod stołem) karier politycznych w kraju i w Unii
Europejskiej. Podobnie ministrowie troszczą się o własny sukces partyjny, bo
tylko w ten sposób mogą zapewnić SOBIE godne życie.
Ciężko pracują? Tak. Nie stoją w klasie przed uczniami
czy w sali dydaktycznej przed studentami, nie muszą zabiegać o awans zawodowy
czy naukowy, bo są ponad wszelkimi wymaganiami pracy zawodowej, w ramach której
albo powinni coś wytwarzać, albo komuś służyć swoimi kompetencjami. Teraz nie
muszą. Służbowy kierowca zawiezie ich, członków ich rodzin na zakupy, na
spotkanie partyjne, poselskie, wyborcze, na posiedzenie gremium, które i tak
nic nie znaczy, bo przecież i tak zrealizują to, co wynika z programu partii, a
rzekome konsultacje mają być przykrywką dla pozoranctwa.
Środków budżetowych musi starczyć dla polityków,
wszystkich tych kadr, które zapewnią im trwanie u władzy lub jej odzyskanie. A
NAUCZYCIELE? Niech narzekają, niech się angażują, niech wyczerpują własne siły,
zdrowie i domowy kapitał, by nie czuć się upokorzonymi w relacjach z uczniami,
ich rodzicami, środowiskiem lokalnym. Już przyzwyczaili się do postrzegania ich
z politowaniem, za którym kryje się Schadenfreude tych, którym powiodło się w
życiu, bo nie zostali nauczycielami. Duża część społeczeństwa cieszy się, kiedy
nauczycielom jest gorzej, bo wielu w szkole także doświadczało upokorzeń.
Szkoła wciąż jest jak zakład karny (panoptykon), w
którego celach lekcyjnych zamyka się dzieci na 45 minutowe
lekcje. Sfrustrowani nauczyciele w gorsecie władztwa zakładowego mogą co
najwyżej odegrać monodram, który części z nich ma także sprawić radość i
satysfakcję, ale części dać okazję do odegrania się na dzieciach czy młodzieży
za własny los. "Czarna pedagogika" jest wszędzie - w domu, w szkole,
ale i w sali sejmowej, kiedy możemy obejrzeć, jak bawią się ludzkim losem
posłowie różnych partii.
My już nawet kształcimy przyszłych nauczycieli w
warunkach więziennopoobnych. Jak widzę sale dydaktyczne już nawet nie z lustrem
weneckim w ścianie, ale z typową dla korporacyjnych budynków szybką do
podglądu, to myślę sobie, że jeszcze dłuuuuugo nie wyjdziemy z totalitarnej
pedagogii w polityce oświatowej, kadrowej, architektonicznej i dydaktycznej. W
końcu ktoś i coś dba o to, by nauczyciele nie byli godnie wynagradzani, bo
jeszcze nie daj Boże sami najlepsi absolwenci studiów wyższych garnęliby się do
tej pracy. A tak, to mamy już tysiące niedoborów kadrowych na rynku pracy.
Ci, co zdecydowali się przejść na emeryturę, wrócą,
jak tylko zobaczą, że ta nie pozwoli im na godne cieszenie się "złotą
jesienią" życia. Dorobią do emerytury. Ministrowie, nomenklatura związkowa
nie muszą dorabiać. Oni sami zadbają o siebie dzięki naszym podatkom. W końcu
nauczycielski prekariat nie może być obciążeniem dla interesów partii
władzy.
Przed prawie stu laty Jan Władysław Dawid pisał:
W
żadnym zawodzie człowiek nie ma tak wielkiego znaczenia, jak w zawodzie
nauczycielskim. Architekt może być złym człowiekiem i zbudować dom ładny i
wygodny; inżynier, który przebił tunele, przeprowadził wielkie drogi, pobudował
mosty – mógł być człowiekiem lichym. Już mniej jest to możliwe u lekarza;
zapewne nie chciałby nikt leczyć się u takiego, o którym wiedziałby na pewno,
że jest złym człowiekiem. A już nauczyciel – zły człowiek jest sprzecznością w samym
określeniu, niemożliwością. Nauczyciel taki może tego lub innego czasem
nauczyć, rzeczy oderwanych, przypadkowych, ale pozostanie dla ucznia kimś
obcym, w jego życiu żadnego wpływu nie odegra.
Czy sprawujący władzę politycy mogą nie przestrzegać
Konstytucji III RP? Mogą, bo już poseł PO Stefan Niesiołowski wykrzykiwał do
ówczesnej opozycji (PiS) w okresie rządów PO/PSL (2007-2015), że jak zdobędzie
władzę, to będzie mogła robić, co tylko zechce. Były profesor Uniwersytetu
Łódzkiego, z zarzutami prokuratorskimi, o których wciąż jest dziwnie cicho,
zachęcał swoją arogancją do tego, czego doświadczamy przez kolejne lata
rządów.
Odnoszę się tylko i wyłącznie do kwestii polityki oświatowej,
bo o innych sferach życia publicznego niech mówią i piszą specjaliści, którzy
są ekspertami np. od prawa (praworządności, systemu sprawiedliwości,
bezpieczeństwa itp.), gospodarki, służby zdrowia, samorządności terytorialnej,
kultury, pomocy socjalnej czy obronności.
Polityka oświatowa jest w totalnym rozkładzie od 1993 roku, a
od przyjęcia nowej Konstytucji w 1997 roku w widocznym zakresie, a więc mój
wpis ma historyczno-problemowy charakter. O tym, jak miało być i jak powinno
dziać się w polskiej oświacie publicznej pisali eksperci różnych dyscyplin i
dziedzin nauki, ale sprawujący władzę od tego czasu politycy rządzących partii
cynicznie łamali i nadal łamią kod moralny oraz zobowiązania wobec polskiego
społeczeństwa! Kilka tez, które znajdują swoje potwierdzenie w badaniach
naukowych:
EDUKACJA W III RP NIE JEST DOBREM
OGÓLNOSPOŁECZNYM.
MINISTROWIE EDUKACJI
REALIZUJĄ TYLKO i WYŁĄCZNIE INTERESY PARTII WŁADZY - IDEOLOGICZNE/POLITYCZNE,
KADROWE, PROPAGANDOWE itp.
ODRWACANIE UWAGI OPINII
PUBLICZNEJ OD POZORÓW REFORM VIA KONCENTROWANIE INFORMACJI I ŚRODKÓW W ZAKRESIE
ODGÓRNYCH REFORM NA KWESTIACH TECHNOLOGICZNYCH np. cyfryzacja,
szafki/tornistry, monitoring, odżywianie itp.
SZKOLNICTWO BYŁO I JEST
USTAWICZNIE NIEDOFINANSOWANE, BY MOŻNA BYŁO MAMIĆ SPOŁECZEŃSTWO OBIETNICAMI
POPRAWY.
TRAKTOWANIE FUNKCJI
MINISTRA, WICEMINISTRA JAKO TRAMPOLINY DO OSOBISTEJ KARIERY POLITYCZNEJ.
UTRZYMYWANIE
SCHIZOFRENICZNEJ - PATOLOGICZNEJ STRUKTURY ZARZĄDZANIA SZKOLNICTWEM (ORGANY
PROWADZĄCE vs ORGANY NADZORU PEDAGOGICZNEGO);
POŁOWICZNOŚĆ
SAMORZĄDNOŚCI USTROJOWEJ SZKOLNICTWA PUBLICZNEGO I POZORANCTWO SAMORZĄDNOŚCI
WEWNĄTRZSZKOLNEJ.
NISZCZENIE ŚRODOWISKOWEJ,
LOKALNEJ FUNKCJI EDUKACJI SZKOLNEJ.
NAUCZYCIELE KSZTAŁCĄCY
TAKŻE ELITY SPOŁECZEŃSTWA POLSKIEGO SĄ DEPRECJONAWANI FINANSOWO
(PROLETARYZACJA) I POZBAWIANI JAKO PROFESJONALIŚCI INNOWACYJNOŚCI ORAZ PRAWA DO
REFORMOWANIA EDUKACJI W RAMACH SWOICH PRZEDMIOTÓW.
UTRZYMYWANIE RODZICÓW W
NIEŚWIADOMOŚCI POTENCJALNEGO USPOŁECZNIENIA EDUKACJI SZKOLNEJ I ICH
PARTYCYPACJI W PROCESIE SPOŁECZNO-WYCHOWAWCZYM ICH DZIECI.
UWSTECZNIENIE ROZWOJU DYDAKTYKI SZKOLNEJ PARTYJNYMI OGRANICZENIAMI WŁADZ MEN/MEiN
ZERWANIE WIĘZI Z NAUKĄ
DLA REALIZOWANIA CELÓW POPULISTYCZNYCH I TOKSYCZNYCH DLA JAKOŚCI KSZTAŁCENIA
ORAZ WYCHOWANIA MŁODYCH POKOLEŃ.
W trakcie Kolokwia Witeloniana, które odbyły się w
Collegium Witelona Uczelni Państwowej w Legnicy, mogliśmy zapoznać się z prezentacją prawniczki mgr Magdy Lipińskiej z Autorskiej Szkoły Podstawowej "Fino" w Legnicy.
Jak się okazuje, twórcze, innowacyjne podejście do
edukacji jest możliwe przede wszystkim w przestrzeni niepublicznej, bo sprawujący
władzę oświatową nie życzą sobie tego, by w szkołach publicznych nauczyciele
byli autorami niezależnych, twórczych rozwiązań
dydaktyczno-wychowawczych.
Miło
było zatem posłuchać referat o tym, jak może realizować swoje marzenia ktoś, kto ma wizję, pomysł na zupełnie
inną, humanistyczną edukację. Nadal wielu nauczycieli
zastanawia się nad tym, co zrobić, żeby uczęszczające do szkoły dzieci nie
miały traumatycznych przeżyć oraz by miejsce codziennego uczenia się było dla
nich przestrzenią radości, budzącą zaciekawienie, odkrywającą ich potencjał
rozwojowy i zaspokajającą ich potrzeby oraz zainteresowania.
Oczywiste
jest, że współtworzona z rodzicami szkoła będzie kontynuować postawy szacunku i
miłości wobec każdego ucznia, by doświadczało w niej tego, czego nie może mu już
zapewnić dom rodzinny. Rodzice muszą być spokojni, a zarazem przeświadczeni o tym,
że oddając dziecko pod opiekę nauczycieli, mogą im zaufać i być wdzięczni za wsparcie
rozwoju ich dziecka.
Jak
mówiła metaforycznie M. Lipińska - nie można mieć głów w chmurach a nogi
utaplane w błocie, a więc w systemie, w którym sami zostaliśmy uformowani, wyrośliśmy z niego. Tworząc zatem szkołę niesystemową - uczniowie, ich rodzice
i nauczycielska kadra zapewne wnoszą to "błoto" złej pamięci o szkole
państwowej (publicznej) do środka także tej nowej placówki. Nie jest tak,
że jak stworzymy szkołę niesystemową, nowoczesną, szkołę własnych marzeń, to
otrzymamy inne dzieci, innych rodziców i nauczycieli, bo oni wcześniej też
uczęszczali do szkoły systemowej.
Padł
przykład matki, która postanowiła zapisać swoją córkę do tej szkoły, ale
oczekiwała, że otrzyma te same rozwiązania, jakie są w szkołach publicznych
zorientowanych na tzw. "wyścig szczurów". Tu jednak jej córka będzie
uczyć się w mniej licznej klasie, no i nauczyciele będą musieli zapewnić
dziecku najwyższe osiągnięcia. Za to przecież zamierza płacić czesne. Jakież
było jej zdziwienie, kiedy dyrektorka Fino odmówiła przyjęcia jej dziecka
uświadamiając matce, że nie jest w stanie spełnić jej oczekiwań.
W szkole, która powstała dwa lata temu, ważny jest rozwój i dobrostan
dziecka, a nie to, jaka będzie średnia ocen z egzaminu zewnętrznego.
Autorska Szkoła Podstawowa "Fino" częściowo wzoruje się na fińskim
podejściu do edukacji, a więc nie wystawia się uczniom stopni. Tym samym nie ma
tu także e-dziennika oraz tradycyjnych wywiadówek, gdyż ważna jest wzajemna
bezpośrednia komunikacja nauczycieli z dziećmi i ich rodzicami. O osiągnięciach
uczniów rozmawia się wraz z nimi i ich rodzicami w czasie oddzielnych
spotkań.
Dzieciom
nie zadaje się prac domowych, nie ma klasówek, zaś zamiast lekcji realizowane
są przez uczniów projekty edukacyjne, zadania, prowadzone są warsztaty, gry i
zabawy dydaktyczne. Nie ma zatem dzwonków. Codziennie ustala się z dziećmi
zakres zadań i metody ich realizacji.
Jak
rodzic ma przeświadczenie, że jego dziecko niczego się nie uczy, to przecież
można z nim porozmawiać. Przyznanie się do niewiedzy na ten temat, także w
wyniku braku e-dziennika i stopni szkolnych z poszczególnych przedmiotów,
obnaża zatem poziom relacji z własnym dzieckiem. Mozna jednak przyjść do
szkoły, by obserwować własne dziecko na tle klasy i realizowanych zadań i/albo
porozmawiać o nim z nauczycielami.
W
"Fino" nie ma konserwatora, sprzątaczki, jeśli więc dziecko coś
zniszczy, to musi samo to naprawić. Nie ma potrzeby ukrywania tego przed
nauczycielami czy rodzicami, gdyż nie wystawia się uczniom oceny zachowania,
nie stosuje kar, których mieliby się obawiać. Oni mają odpowiadać za stan
miejsca i przestrzeni, w której się uczą, gdyż jest to "ich" szkoła,
szkoła finansowana przez ich rodziców. Muszą czuć się w niej tak, jak u siebie
w domu.
Zastanawiałem
się, jaka jest geneza nazwy tej autorskiej szkoły. Na Facebooku jest
wyjaśnienie: Fino jest wprawdzie częścią Centrum Edukacji Fischer (od nazwiska autora metody nauczania dzieci języka angielskiego), ale założycielkę zachwycił fiński model
kształcenia, toteż podjęto tu próbę jej aplikacji w prywatnej placówce.
Na facebookowej stronie szkoły nie znajdziemy jednak informacji wskazujących na związek kształcenia w ASP "Fino" z tym, jaki jest model dydaktyki w fińskich szkołach. Obawiam się, że chyba go nie znają, bo wszystkie rozwiązania, które zostały w legnickiej placówce zaimplementowane, są zgodne z polskim porzekadłem - "cudze chwalicie, swego nie znacie". Niewiele bowiem mają wspólnego z autorstwem, własną, twórczą koncepcją odwołującą się do fińskiej pedagogiki szkolnej.
Dobrze, że jednak istnieje alternatywna szkoła. Odciąża bowiem systemowe szkolnictwo od kosztów a swoich uczniów od rzekomo systemowego "błota".
Tą frazą z tekstu Marii Grzegorzewskiej rozpoczęła laudacjęz okazji nadania przez Akademię
Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej godności doktora honoris causa
Siostrze Małgorzacie Chmielewskiej prorektor APS -,
wybitna profesor pedagogiki w zakresie pedagogiki specjalnej Joanna
Głodkowska. Gorąco polecam zapoznanie się z treścią tej wypowiedzi na cześć
jakże wyjątkowych dokonań (w ciągłym procesie) w sferze troski o humanum siostry
Małgorzaty Chmielewskiej.
To było wielkie święto nie tylko jakże wyjątkowej na
świecie Akademii Pedagogiki Specjalnej, wyróżnionej najwyższą godnością
akademicką OSOBY-INSTYTUCJI POMOCOWEJ, SPOŁECZNEJ, ale tak naprawdę było to też
święto wielu tysięcy pedagogów specjalnych, ich nauczycieli, mistrzów,
bohaterów codziennych zmagań z trudami, barierami, bolączkami osób
doświadczonych przez los, ale i ofiar toksycznych postaw ludzkich, także
spowodowanych przez własne działania, których następstwa są dramatyczne,
bolesne, tragiczne.
Doktor honoris causa APS przyjechała wraz z jednym ze
swoich podopiecznych - p. Arturem, by w cudownie stworzonej aurze bycia z
OSOBĄ, która nie powinna być postrzegana czy traktowana przez obserwatorów,
wchodzących w interakcję z nią jako niepełnosprawna, ale najzwyczajniej w
świecie INNA. Jak mówiła przed stu laty M. Grzegorzewska - Nie ma
kaleki. Jest człowiek. W czasie tego święta Siostra M. Chmielewska była
wraz z OSOBĄ, która mogła być sobą, przeżywać wraz z Nią całe wydarzenie na
swój, inny sposób. W auli obecni byli Jej współpracownicy, wolontariusze,
sojusznicy, w tym także absolwenci APS, ludzie wielkiego serca, z którymi reperuje
świat, ceruje aporie setek tysięcy ludzkich istnień.
Już na wstępie swojego wystąpienia przed zgromadzonym
w auli APS wysokim Senatem, gośćmi (także w ramach transmisji internetowej) dr h.c. Siostra M.
Chmielewska przypomniała komentarz św. Jana Pawła II z czasu jednej z wielu
pielgrzymek do kraju: "Ale mi się przytrafiło". Skromność tak
oddanej w służbie ludziom postaci była zapewne dla wielu osób
bezpośrednią okazją do jej doznania, ale także do zastanowienia się nad sobą samym, własnym
statusem, komfortem czy trudem życia w porównaniu z tymi, którymi od dziesiątek
lat zajmuje się z wielkim oddaniem Siostra M. Chmielewska. Dzięki Jej refleksji można było zrozumieć,
jak wiele trzeba czasu, starań, bywa, że i upokorzeń, by móc pozyskiwać środki
i tworzyć warunki do godnego życia człowieka z jakichś powodów ich
pozbawionego.
Wyróżniona prosiła wszystkich uczestników tej
uroczystości, żeby wspólnie spojrzeć na sytuację ludzi wykluczonych w naszym
społeczeństwie, a więc osób bezdomnych, niechcianych, niepełnosprawnych, pokrzywdzonych
przez innych, a nie tylko przez rzekomy system. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy
zaczynała swoją pracę jako nauczycielka w LASKACH, a więc w zakładzie dla osób
niewidomych i niedowidzących, doświadczyła po raz pierwszy sytuacji pozbywania
się przez niektórych rodziców własnego dziecka, które przez kilka lat było
przechowywane w piwnicy, ze wstydu przed opinią innych. Obecnie jesteśmy na
szczęście na zupełnie innym etapie rozwoju społecznego, co jednak wcale nie
oznacza, że ludzie słabsi, ci, którzy z różnych powodów są inni, nie pasują do
większości, mają wreszcie swoje miejsce, a ich obecność nie jest
zagrożona.
Stworzyliśmy bardzo dobrze systemy pomocy społecznej,
które są tak genialne i szczelne, że wyrzucają poza margines kolejne grupy
ludzi, ludzi słabszych, ludzi, którzy z różnych powodów (fizycznych,
psychicznych, rasowych, kulturowych, płciowych itp.) do tych systemów nie
pasują. Tymczasem - jak mówiła Grzegorzewska, ale i Janusz Korczak: Nie
ma dziecka. Jest człowiek. Nie ma osoby niepełnosprawnej. Jest człowiek, tyle
tylko, że inny.
Nie wolno zatem dzielić ludzi na lepszych i gorszych,
ani na tych, którzy są na granicy polsko-ukraińskiej, jak i na tych na granicy
polsko-białoruskiej, tybetańskiej itd. Z czego bierze się to, że jednak
wyrzucamy niektóre jednostki poza systemowe rozwiązania?
Prawdopodobnie wynika to z tego, jak mówiła M. Chmielewska,
że (...) chcemy w tych systemach ulokować i uspokoić własne wyrzuty sumienia,
okazać innym uczucie litości, a nie empatii, współcierpienia. Chcąc przyjąć
bezdomnego, chorego do schroniska trzeba mieć decyzję administracyjną!
Stwarzamy zatem systemy, w których również część osób niepełnosprawnych w ogóle
się nie mieści. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o.... pieniądze.
Gdyby nie strajki rodziców i
organizacji osób niepełnosprawnych, to by dla tego tu pana renta socjalna
wynosiła nie ponad 700 złotych, ale - jak dzisiaj - już ok. 940 zł. Spróbujcie
jednak utrzymać przy godnym życiu osoby z taką "pomocą" finansową.
ZUS dzisiaj wydaje osobie niepełnosprawnej na miesiąc 719 zł. to
obrazuje nasze społeczeństwo, którego los i życie zależy od decyzji polityków,
a politycy będą kierowali się tylko tym, co lubią wyborcy.
Walka o godne warunki życia, o godność osób
najsłabszych, wykluczonych trwa, gdyż ich los wcale nie uległ poprawie. Jeśli
ktoś chce być samarytaninem, to musi mieć pieniądze, ale też ważny jest
sprawiedliwy społecznie podział budżetu państwa. Jest jeszcze mnóstwo do
zrobienia, żeby tacy ludzie, jak Artur mogli godnie żyć. INNY niż JA, to nie
znaczy GORSZY czy LEPSZY. Nie uszczęśliwiajmy ludzi według naszego wzorca, jeśli
nie wiemy, co jest tak naprawdę najbardziej potrzebne temu drugiemu
człowiekowi.
Dostąpiliśmy w czasie Uroczystego Senatu APS wyjątkowego zaszczytu spotkania z Siostrą Małgorzatą Chmielewską - doktor honoris causa wspólnie z Nią radując się Jej obecnością i możliwością wyrażenia własnych podziękowań za Jej wyjątkową
misję i poświęcenie. Byliśmy wdzięczni za uświadomienie nam nowych wymiarów, aspektów, kontekstów
życia dla innego życia.
Rektor prof. APS Barbara Marcinkowska zapewniła nam jeszcze jedno przeżycie w czasie tak pięknej uroczystości. Było ono wywołane trzema etiudami filmowymi, które
zamówiła u młodych filmowców, reportażystów, którzy - zainspirowani wybraną myślą Marii Grzegorzewskiej - poruszyli w nich egzystencjalne problemy ludzkości na świecie oraz życia osób INNYCH. To była dla
nas wszystkich duchowa lekcja człowieczeństwa.
Collegium Witelona - Uczelnia Państwowa w Legnicy zaoferowało uczestnikom
tegorocznego Kolokwium Witeloniana doświadczenie wirtualnej edukacji w kilku
dziedzinach wiedzy: chemia, biologia, technika. Najpierw wyjaśniano, że
wirtualna rzeczywistość, którą większość kojarzy z gamingiem, jest tworzeniem
symulacji środowisk przy użyciu komputerów.
Dzięki odpowiedniemu interfejsowi jesteśmy niejako
zapraszani do środka zjawisk, procesów, zdarzeń. Istotą edukacji VR jest
uczenie się przez doświadczanie. Prezentujące nowe programy poparły wartość
takiej edukacji wynikami badań, które przeprowadzono na próbie 400 osób
uczących się stacjonarnie, online i za pomocą VR.
Odczucia wirtualnej rzeczywistości były dla uczących
się jednoznacznie pozytywne ze względu na zapamiętywanie i utrwalanie wiedzy.
Badani czterokrotnie szybciej przyswajali wiedzę, czterokrotnie silniej byli
związani emocjonalnie z poznawaną treścią, gdyż przebywanie w nowym środowisku
było dla nich dużym przeżyciem.
Na różnych poziomach kształcenia i w różnych grupach
wiekowych oraz społeczno-zawodowych w naszym kraju są już wdrażane nowe
programy edukacji wirtualnej, co lokuje naszych programistów w czołówce
światowej. Korzysta bowiem z ich programów oświata szkolna, akademicka i
biznesowa edukacja dorosłych.
Istnieją zatem aplikacje zarówno do nauki
programowania dzieci w wieku przedszkolnym, jak i uczenia się anatomii przez
studentów medycyny. Biorący udział w Kolokwium uczniowie liceum
ogólnokształcącego i technikum, jak i ich nauczyciele oraz akademicy z kraju
mogli te aplikacje przetestować na sobie w ramach stworzonej im ku temu okazji
edukacyjnej. Tę konferencję z pewnością zapamiętają, a może będą też oczekiwać
udostępnienia im w toku szkolnej edukacji kolejnych, nowych aplikacji.
Znakomicie, że wydawca podręczników szkolnych do
szkoły podstawowej zainwestował w powstanie aplikacji do wirtualnego uczenia
się chemii bez potrzeby kupowania drogich odczynników. Dzięki stworzonej aplikacji
uczniowie mogą wykonywać doświadczenia w wirtualnym laboratorium doświadczają
błędów bez ich negatywnych następstw dla zdrowia czy nawet życia, gdyby
przeprowadzali eksperyment w realnych warunkach.
Konfrontacja z nową technologią uczenia się
potwierdziła, że zmieniają się narzędzia, środki dydaktyczne, dzięki czemu człowiek może z nich korzystać szybciej i trwalej zapamiętywać treści, o ile ma
do nich dostęp. W wirtualnym świecie możemy jedynie manipulować awatarami i środkami
na tyle, na ile pozwolili nam na to programiści. Natomiast nie ma w nim realnego życia np. ważnego dla naszych zmysłów zapachu, możliwości poznawania
przez dotyk, doświadczania naturalnych reakcji innych osób, których żaden programista nie jest w stanie przewidzieć. Manipulujemy interfejsem, który symuluje naszą aktywność, ale nie
odczuwamy jej sobą. To nie jest de facto nasza aktywność tylko jej symulacja.
Poziom atrakcyjności zajęć dydaktycznych,
szkoleniowych zapewne będzie na początku bardzo wysoki, ale też wraz z
częstotliwością wchodzenia do VR zaczniemy się nie tylko nią nudzić, ale i
odczuwać psychiczne zmęczenie. Manipulująca ręka nie będzie przecież naszą ręką
tylko jej protezą, bez czucia, bez potu czy innych odczuwalnych reakcji fizjologicznych.
Przypomina mi to odległy w czasie eksperyment psychologiczny
Harry'ego Harlowa wśród nowonarodzonych rezusów. Jedne miały atrapę „matki"
pluszowej, a drugie drucianej. Jaki był tego efekt? Okazało się, że potrzeba
dotyku, ciepła była pięciokrotnie silniejsza od głodu. Tym samym bliskość
okazała się ważniejsza niż jej pozór.
Nie neguję potrzeby i wartości wirtualnej
gamifikacji uczenia się, ale oby nie wypierała ona osobistych relacji
nauczyciela z uczniem. Chyba, że ów dydaktyk jest jak druciana postać- zimny,
sztuczny, obojętny.