Są w Polsce tacy autorzy, po
których książkę zawsze sięgnę bez względu na to, jak jest reklamowana przez
wydawcę czy afirmowana przez samego autora. Mam tu na uwadze książki z tzw.
praktycznej pedagogiki, pedagogii, nienaukowe, a jednak ważniejsze od wielu
monografii moich koleżanek i kolegów z pedagogiki, które zostały napisane pod
ciśnieniem potencjalnej rotacji.
Doktorantom mówię od lat, nie
czytajcie książek tylko pedagogów. Czytajcie wszystko, a nie tylko pedagogikę, bo nie
wyjdziecie z zaklętego kręgu bezmyślności, uległości, absurdów, nonsensów,
pozoranctwa, fasadowości, kreowania postprawd itp.
Jak chcesz przygotować innych
do nauczycielskiej profesji, to z dziedziny oświatowych lektur czytaj książki
napisane przez nauczycieli, ale nie poradniki, nie podręczniki szkolne czy
wskazówki do realizacji programu takiego czy innego przedmiotu. Czytajcie ich
autobiograficzne, autoetnograficzne relacje z ich doświadczeń wchodzenia do
tego zawodu, bycia nauczycielem, ale też opuszczania szkoły z różnych powodów.
Niektórzy nie zdążyli opisać
swoich doświadczeń, przeżyć, podzielić się swoją profesjonalną biografią. Są w
Polsce wyjątkowi nauczyciele, którym nie chce się odsłaniać kulis własnej
pracy, gdyż nie mają drugiego miejsca do zarobkowania, gdyby na skutek mobbingu
wściekłych lub zawistnych koleżanek z rady pedagogicznej musiały opuścić
umiłowane miejsce swojej samorealizacji. Są też tacy, którzy nie potrafią pisać
o sobie lub sobą o szkole, uczniach, ich rodzicach, o wzajemnych relacjach,
sukcesach i porażkach.
Wielu NAUCZYCIELI Z POLSKI nie
ma ich już wśród nas, a kiedy ich (po-)znałem, był(wa-)em z nimi, wspólnie
rozmawialiśmy o edukacji w szkolnictwie publicznym, pozostawiali we mnie ślad
pedagogicznej wolności, a zarazem silne wrażenie ich fenomenalnej, niepowtarzalnej
aktywności w tym zawodzie. Wychowywałem się w rodzinie
lekarsko-nauczycielskiej, pracowałem w szkołach państwowych i publicznych, w
ustroju totalitarnym i raczkującej demokracji, dzięki czemu rozumiem dylematy
nauczycielskiej profesji.
Z tym większą radością
zamówiłem książkę Jarka Szulskiego, bo wiedziałem, że dojdzie wreszcie do
kolejnego spotkania z zakręconym, autentycznym i zaangażowanym pedagogiem na
kartach jego autoetnograficznych relacji. Książka "Nauczyciel z
Polski" nie jest bowiem autobiografią, ale właśnie autoetnografią, gdyż
jej autor po częsci narcystycznie komunikuje głównie
nauczycielom i dojrzałej już do tego typu lektur młodzieży specyficzny sposób
ujmowania codziennego świata szkoły, a także tego jak ustawicznie sam dojrzewał do bycia
wychowawcą, odkrywał siebie w tej roli, zmieniał swoje nastawienia, postawy
wobec innych.
Kilkaset stron (książka liczy
ich 584) tekstu pochłonąłem w ciągu kilku godzin, gdyż znakomicie czyta się
autonarrację osoby o specyficznej wrażliwości i potrafiącej nią dzielić się z
innymi. Szulski miał przy tym szczęście trafiając w swoim życiu na
superwizorów, mistrzów niedyrektywnej psychoterapii. Sam też dużo czyta i
podróżuje po świecie, więc jego humanistyczna orientacja na uczniów w szkole i
pracę nad sobą nie jest czymś przypadkowym, choć częściowo jest darem
losu.
W kilku miejscach odwołuje się
do twórcy Summerhill - Aleksandra S. Neilla oraz do Carla Rogersa jako twórcy psychologii humanistycznej, ale chyba nie
wiedział, że Amerykanin jest z wykształcenia nauczycielem, a nie psychologiem.
Może w tym tkwi tajemnica pośredniego porozumienia. Niezwykle obszerna
objętościowo i tematycznie książka może zniechęcać potencjalnych adresatów do
sięgnięcia po nią w czasach, gdy polskie społeczeństwo wćwiczane jest od lat do
krótkich newsów, powierzchownych artykulików, które opatrzone są nawet
informacją o liczbie minut, które wystarczą do ich przeczytania.
"Nauczyciel z Polski" jest książką dla nielicznych, a wciąż jeszcze zatrudnionych w szkolnictwie nauczycieli, którzy nie są i nie będą wypaleni, z pasją, radością i niecierpliwością przystępują do kolejnych spotkań ze swoimi uczniami traktując ich tak, jak czyni to autor tej książki, jak własne dzieci. Chce się z czytelnikami podzielić własną mądrością, ale i z pokorą - własną niedoskonałością, wiedzą i jej brakami, umiejętnościami i porażkami w działaniu jako koniecznemu, bo wartościowemu rozwojowo uczeniu się na własnych błędach.
Nie jest to poradnik szczęśliwego nauczyciela, nauczyciela sukcesu, chociaż Szulski tak się czuje, bo jak pisze w "jakimś wstępie":
Trzymasz w ręku poradnik,
albo może lepiej: "poradnik". Trzeba mieć tupet, aby napisać coś
takiego, wiesz to. Albo tak jak ja, wystarczy pewnego dnia obudzić się ze
świadomością, że "wiem już, jak żyć" i że "poznałem odpowiedzi
na wszystkie ważne pytania". A jeśli tak, to czemu się nie podzielić? To
byłoby nie po koleżeńsku [s.13].
Mamy w kraju budzące się szkoły, ale też budzących się nauczycieli z letargu braku ujawniania siebie w wymiarze egzystencjalno-metodycznym. Nie jest bowiem prawdą, że w tej książce nie ma porad, nie ma dyrektyw. One w niej są.
Szulski uległ pokusie dyrektywnego usytuowania się w relacjach z czytelnikami, by powiedzieć im: widzicie, ja to zrobiłem tak a tak, dzięki czemu osiągnąłem sukces. Wy także możecie skorzystać z moich pomysłów, technik, metod, chwytów, przynęt na uczniów, jeśli dostrzeżecie sens moich porad.
Niemieccy antypedagodzy
powiadają "Ratschlaege sind auch Schlaege", czyli porady są w istocie
także stosowaniem wobec innych siły, przemocy, przewagi. Tym samym Szulski
zaprzecza swojej rzekomo niezobowiązującej narracji. Co z tego, że asekuruje
się stwierdzeniem: iż (...) czegokolwiek dowiesz się z poradników,
ostatecznie doświadczysz takich sytuacji, kiedy żadna ze świetnie brzmiących
rad nie zadziała [s. 21]. Na nic zatem zda się ostatnie zdanie z jego
wstępu: To nie jest poradnik,, to poradnik-bezradnik dla tych, co nie
cierpią poradników. Dobrej lektury (i zabawy!)... . [s.15].
Czy autor książki tego chce,
czy nie, to i tak tą publikacją może wywołać - u równie bardzo wrażliwych
nauczycieli - poczucie wstydu, winy, że nie wpadli na taki sam czy inny z opisanych
pomysłów. W różnych miejscach odsłania patologiczne postawy, zachowania niektórych
nauczycieli z jego otoczenia, toteż odnajdą tam siebie w odpowiednim kontekście naruszania norm moralnych czy obyczajowych.
Jarek Szulski jest kolejnym
SUPERNAUCZYCIELEM (tytuł przysługuje laureatom corocznego konkursu ZNP pod
patronatem KNP PAN - Nauczyciel Roku), który wydał książkę ze "swojego
szkolnego podwórka". Wcześniej opublikowała swoją książkę Ewa
Radanowicz, a szykuje się do edycji własnej publikacji o Szkole COGITO
kolejna laureatka tego konkursu - Marzena Kędra. Ufam, że i Jarosław Pytlak podzieli się swoją perspektywą kierowania szkołą w Warszawie.
Mamy zatem w kraju
współczesnych Korczaków z dziennikiem pod pachą, bowiem to, co łączy tych
autorów, to autorefleksyjna praca pedagogiczna, wychowawcza z uczniami
dla uczniów, a nie dla władzy, Kościoła, partii czy innego nadawcy.
SUPERNAUCZYCIELEM jest ten, komu zależy na uczniach, a nie na sobie, na własnym
awansie, karierze czy uległości wobec nadzoru.
Autor przyznaje: Zrozumienie,
że nie ma właściwie jednego słusznego sposobu uprawiania zawodu
nauczyciela i wychowawcy, było dla mnie, młodego wówczas pedagoga, nie lada
odkryciem [s. 23]. Istotnie, to, co powiodło się
Szulskiemu, może stać się przez instrumentalną kopię powodem czyjejś
porażki.
Taką publikacją autor w pewnym
sensie utwierdza się w przekonaniu, że słusznie czynił tak a nie inaczej, skoro
odnajduje w zbiorach korespondencji, w gąszczu wydobywanych z pamięci wspomnień
dowody na to, że warto było być sobą, ryzykować, być odważnym, autentycznym,
zaangażowanym, gotowym do podejmowania ryzyka w ciągłym podróżowaniu do siebie,
do innych i z innymi. Na kartach tej publikacji czytamy, jak Szulski przygląda
się sobie z perspektywy minionego czasu, kiedy widzi po czasie pozytywne efekty
własnej pracy.
Jest to znakomita humanizacja
sposobu bycia nauczycielem, w której to roli odnajduje także szansę na własny
rozwój, podejmuje pracę nad sobą i dostrzega tego efekty. Dzięki tej książce
otrzymujemy wgląd w swoiste laboratorium profesjonalnego zaangażowania
nauczyciela, któremu o tyle było i jest łatwiej, że w każdej chwili może zrezygnować
z tej profesji realizując się jako edukator, trener, szkoleniowiec dla innych.
Ma czym się dzielić. Ma też psychologiczne bezpieczeństwo, o które trudno jest
większości jego koleżanek i kolegów w kraju. Po co mają podejmować ryzyko
zmian, skoro może ich to kosztować utratę miejsca pracy, a tym samym
dochodów.
Powracamy na
kartach tej książki do prawidłowości starożytnych mędrców, by poznawać siebie i
pracować nad sobą zanim zacznie się innym wyznaczać cele zmian w ich
rozwoju. O tym, aby szanować innych , trzeba zacząć od szacunku do
samego siebie. Że aby być KIMŚ dla innych, trzeba być KIMŚ dla siebie. Że od
tego trzeba zacząć [s. 31].
Słusznie przywołuje
ośmieszające niektórych nauczycieli, dyrektorów szkół, rzekomych liderów czy
przywódców edukacyjnych submisyjne postawy wobec przedstawicieli władz, które
przecież i tak ich lekceważą, a jeśli wręczają im jakieś wyróżnienie, to z
administracyjnego obowiązku, a nie w wyniku także ich osobistego poznania i
wyrażenia szczerego podziwu dla ich dokonań. Karłowaci mentalnie urzędnicy
nawet nie widzą tego, jak są śmieszni czy godni pożałowania.
Szulski krytykuje pseudonauczycieli pozoranctwo administracji szkolnej, nonsensowne wypełnianie nauczycielom czasu przez dyrekcje szkkoły,
hipokryzję oraz omnipotencję władztwa nad uczniami tych, którzy sami nie są bez grzechów. Nauczyciele mogą się spóźniać, a uczniowie nie. W stołówce
są oddzielne stoliki dla nauczycieli, Nawet nie możemy, będąc w liceum osobą
pełnoletnią, odebrać z sekretariatu projektora multimedialnego, bo zepsujemy
albo ukradniemy [s.37].
Absolutnie ma rację, że polskie
szkoły nadal są reprodukcją mentalności czy dominujących wzorców relacji
hierarchicznych typowych dla średniowiecznych folwarków. Nie bez powodu powiadamy:
"Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie", a co jest szczególnie
odczuwalne w zarządzaniu państwem czy instytucjami państwowymi w ramach np. narodowej akcji szczepień.
Szulski potwierdza, że cechą wyróżniającą nauczycielski zawód, który powinien być twórczą i wolną profesją cechuje (...) uległość, będąca zasłoną dla strachu i niekiedy bezsilności (...) [s.90]. To nauczyciele uprawiają w szkołach działalność pozorną nie przyczyniając się do zmian. Jest nią tworzenie kompromitujących z punktu widzenia psychologii i pedagogiki statutów szkół, regulaminów wewnątrzszkolnego oceniania, sprawowania nadzoru nad pseudosamorządem uczniowskim.
Nauczyciel i wychowawca
realizujący sprawnie tylko swoje obowiązki, tak zwany świetny organizator, to
dziś naprawdę już za mało. Młodzież potrzebuje również osoby dorosłej, która
sprawdzi się, zwłaszcza w sytuacjach trudnych, pomoże rozwiązać konflikty, dać
impuls do działania, pomoże zbudować bezpieczną atmosferę, będzie katalizatorem
działań, zanim wszystko zacznie działać bez jego koniecznego udziału [s. 134].
Doskonale pamiętam ten sam
rodzaj reakcji części nauczycieli na czyjąś pasję innowacyjnego działania, z
którymi spotykałem się na początku lat 90. XX w.. Powiadali "nie da
się", "to jest niemożliwe". Nie mam wątpliwości, że
szkoła jest potrzebna. Dla pragnących ograniczyć obywatelskie wolności może być
też niebezpieczna. Zasada jest znana: wiedza bywa groźna. Wiedza burzy porządek
tworzony przez tysiące lat w niewiedzy [s. 123, podkreśl. BŚ].
Wielokrotnie autor
powraca do chrześcijańskiej zasady "Miłuj bliźniego jak siebie
samego": W szkole "na początku musi być lubienie"
(szkoły, siebie nawzajem, uczniów przez nauczyciela i odwrotnie), a dopiero
później musimy dodać do tego zaufanie, lojalność, szacunek, spójność [s.161].
W pełni popieram myśl
Szulskiego, że w szkołach nie są potrzebni ani pedagodzy szkolni, ani
psycholodzy szkolni, gdyż w ten sposób zwalnia się z odpowiedzialności za pracę
dydaktyczno-wychowawczą każdego nauczyciela, a szczególnie tego, któremu nie
chce się poświęcić autentycznej pracy pedagogicznej z uczniami. Szkoda, że nie
dostrzega nonsensowności istnienia Ministerstwa Edukacji i Nauki, które wraz z
kolejnymi kadrami kierowniczymi staje się podstawowym źródłem demotywacji
nauczycielskiego zaangażowania.
Książka Szulskiego - jak już wspomniałem - nie
jest ani poradnikiem pedagogicznym, ani też odsłoną jakiejś oryginalnej,
wyjątkowej pedagogii, skoro z postulowanej od stu lat normalności
nauczycielskiego zaangażowania czyni się wyjątkowość. Może dlatego, że coraz
mniej jest w szkołach publicznych normalnych nauczycieli, a ci normalni są z
nich wykluczani lub w nich szykanowani jako nienormalni.
To nie jest książka dla
energooszczędnych w zaangażowanie nauczycieli, dla pozorantów, cwaniaków,
hipokrytów, związkowców i funkcjonariuszy innych organizacji, karierowiczów,
urzędasów czy tkwiących mentalnie w Średniowieczu zacofanych pedagogów. Jest
natomiast zachętą dla tych, którym chce się być sobą, toczyć wewnętrzną walkę z
oporem, lękiem, niepewnością w sobie, by być kimś wartościowym dla
innych.
Słusznie pisze Szulski: Żadne
posłuszne dziecko nie stanie się nigdy wolną kobietą ani wolnym mężczyzną [s.
453]. To przecież korczakowskie przesłanie: Nie możemy obdarzyć dzieci
wolnością, jeśli sami jesteśmy zniewoleni. Na tym powinienem zakończyć
swoją recenzję. Tę książkę warto przeczytać.
Jest tylko jedna słabość, być
może wynikająca z biznesowych interesów wydawcy i promotora Szulskiego, a mianowicie
wklejenie kilkunastu tekstów innych osób, które w moim przekonaniu nie
wzmacniają jakości tej publikacji, a raczej czynią ją instrumentem poczynań
wprowadzających szum i rozbijających ciągłość autorskiej narracji. Niech lepiej
sami napiszą swoje książki, aniżeli podpinają się lub są wpięci w nieadekwatnym
do roli autora zakresie własnych doświadczeń. Być może jest to forma spłacenia
osobistego długu autora wobec gości. Tak czy siak, kiepsko to wypadło, niezależnie od
szacunku, jaki mam wobec tych osób.