23 lutego 2021

Ewaluacyjna kompromitacja bezprawnych i nieetycznych działań ministra oraz KEN

 


Poziom niszczenia nauki w Polsce przez zarządzających najpierw Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a od 2020 r. Ministerstwem Edukacji i Nauki ośmiesza nie tylko ministrów, ale także członków Komitetu Ewaluacji Nauki. Wprawdzie nieliczni spośród nich mają wyrzuty sumienia, ale środowisko akademickie zdaje sobie sprawę z interesownych manipulacji, jakie miały miejsce także w KEN, więc kiedy czytam wywiad z profesorem prawa, członkiem tego gremium, odnoszę wrażenie, że poziom dewastacji osiąga już szczyty.   

Powinno się natychmiast rozwiązać tak KEN, jak i MEiN, ale z tą władzą profesorowie chyba nie chcą współpracować, bo widzą, co musieliby legitymizować. Pozostają na polu zatem ci, którzy w różnych sferach i tak nie mają nic do stracenia.  Historia rozliczy te ekipy za jakiś czas, chociaż jak zwykle Polak będzie mądry po szkodzie i dalej będzie popełniał katastrofalne dla nauki błędy.

Sięgam do wywiadu z dr hab. Grzegorzem Wierczyńskim, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, przewodniczącym Zespołu ds. Punktacji Czasopism Naukowych Komitetu Nauk Prawnych PAN. Głos zabiera nie tylko prawnik, ale i członek gremium,  które będzie oceniać dyscypliny naukowe w przyszłym roku. Przejdę zatem do polemiki, chociaż wolałbym, żeby takiego wywiadu udzieliła osoba odpowiedzialna za ocenę nauk społecznych. 

1) Jakie znaczenie dla naukowca, autora publikacji, mają te punkty?

Teoretycznie żadnego, w praktyce - zasadnicze. Formalnie punkty "kolekcjonuje" nie tyle sam naukowiec, co wydział, na którym pracuje. Mają służyć do porównywania na przykład mojego Wydziału Prawa na Uniwersytecie Gdańskim, z innym - na przykład z Wydziałem Prawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Cały czas podkreśla się, że my, naukowcy, powinniśmy być oceniani nie na podstawie tych punktów, tylko "ekspercko". Czyli ktoś powinien zapoznać się z naszą publikacją i oceniać ją w oderwaniu od tego, czy została opublikowana w takim czy innym czasopiśmie. Bo możesz publikować byle co w czasopiśmie za 100 punktów, a możesz opublikować genialną rzecz w czasopiśmie za 20 punktów. Tak jest w teorii. 

Członek KEN nie wie, że kolekcjonowanie punktów nie ma już służyć ewaluacji i porównywaniu wydziałów, a więc jednostek akademickich, tylko dotyczy oceny dyscyplin naukowych.  

Profesor wprowadza w błąd opinię publiczną twierdząc, że ocena czasopism w KEN ma charakter merytoryczny. OTÓŻ, MA i NIE MA, skoro członkowie KEN opracowujący poprzedni wykaz czasopism w ogóle nie uwzględnili opinii merytorycznej profesorów powołanych do tego zadania. Czyżby zatem zawiodła pamięć? Czy może kryje się manipulacje tego podmiotu? Komitet Nauk Pedagogicznych skierował do ministra stosowne Stanowisko w tej sprawie, które zostało zlekceważone. Zlekceważono także interpelację poselską.

PRAWO W POLSCE   JEST JUŻ OD WIELU LAT PRZESTRZEGANE WYBIÓRCZO. 

2) Gowin wprowadził zasadę, że do okresowej oceny jednostek naukowych dokonywanej raz na 4 lata muszą być zgłoszone minimum 3 publikacje każdego naukowca zatrudnionego na danym wydziale. Do tej pory wystarczyło mieć na wydziale dwie, trzy gwiazdy, które dużo publikowały, i one "ciągnęły" swój wydział, "robiły wynik". Reszta, dwadzieścia, trzydzieści osób, mogła nic nie publikować.

Ponownie członek KEN, prawnik - nie wie, że skoro ocena jest raz na 4 lata, to muszą być 4 publikacje (sloty) a nie 3. 

3)  A minister może sobie tak po prostu wpisać wydawnictwo wedle uznania?

No właśnie nie. Minister musi, zgodnie z rozporządzeniem, które sam wydał, uzyskać akceptację swojego własnego organu, który nazywa się Komisją Ewaluacji Nauki. To rodzaju urzędu, powoływanego przez ministra i w pełni zależnego od ministra. Otóż Komisja ta powołała ekspertów i na podstawie ich pracy orzekła, że Ordo Iuris nie jest wydawnictwem naukowym i nie może być wpisane na listę. Komisja, choć formalnie w pełni zależna od ministra, wykazała się odwagą i niezależnością.

KEN jest organem opiniodawczym, a nie decyzyjnym, toteż minister może dopisać i wykreślić, co chce. Ma tu pełną paletę działań woluntarystycznych i politycznych/światopoglądowych.   Tego prawnik też nie wie? 

4)  A jak jest teraz?

Teraz nie uruchomiono procedury eksperckiej. Komisja Ewaluacji Nauki zaproponowała listę zmian. Tymczasem minister opublikował wykaz, w którym znalazło się kilkadziesiąt czasopism, których Komisja Ewaluacji Nauki w ogóle nie wskazała i ponad dwieście, którym podwyższono punktację bez rekomendacji ze strony Komisji. I drugi problem - w niektórych przypadkach liczbę punktów podniesiono do 100, a więc o trzy poziomy w stosunku do wyjściowych 20 punktów.

Tu zostało naruszone przez ministra prawo. Zgoda. Nie wolno mu było podwyższyć punktacji czasopisma o trzy poziomy. Czy minister poniesie konsekwencje naruszenia prawa? 

5) 16 lutego Komitet Etyki PAN, najważniejszy w Polsce podmiot stojący na straży etyki w nauce, ocenił zmiany przeprowadzone przez min. Czarnka negatywnie. Napisał o łamaniu prawa przez ministra i działaniu z pobudek ideologicznych. A na koniec napisał, że "wzywa środowisko akademickie do podjęcia działań na rzecz zmiany wykazu". Co to może znaczyć?

Komitet Etyki ostrzega, że mamy do czynienia z pogwałceniem zasad etycznych bezstronnej oceny. Alarmuje, że efektem zmian będzie spadek zaufania do nauki, obniżenie poziomu badań, niekorzystne postrzeganie polskiej nauki na świecie. Czyli wskazuje, jaka jest stawka tej gry. Zdanie, o które pytasz, odbieram jako apel o to, żeby środowisko akademickie solidarnie odrzuciło zmiany wprowadzane w taki sposób. W tej chwili wśród ludzi nauki ścierają się postawy koniunkturalne z pryncypialnymi. Charakterystyczne jest to, że Komitet Etyki postanowił nie zwracać się do ministra, lecz do nas, naukowców. To od nas zależy, czy pozwolimy traktować się w sposób, który nas ośmiesza.

 

Komitet Etyki nie zareagował na łamanie prawa przez poprzednich ministrów, także tych z PO. Cóż za wybiórcza  wrażliwość?  


No i mamy jeszcze jeden wywiad członka KEN - dra hab. E. Kulczyckiego, którego zespół tak samo manipulował oceną czasopism, a teraz nagle krytykuje ministra. Może zacząłby od siebie? Jeszcze jeden lub dwa takie wywiady i uwierzę, że w KEN są sami święci, rzetelni i uczciwi w ocenach. 

Gdyby ktoś chciał przypomnieć sobie o tym, jak to KEN i MNiSW traktował ekspertyzy jakościowe rzeczoznawców z poszczególnych dyscyplin naukowych ustalając rzekomo uczciwie wykaz czasopism punktowanych m.in. z pedagogiki, to przypominam:


2) Posłowie pytają na wniosek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - a minister Jarosław Gowin odpowiada 

3) List Otwarty do ministra Jarosława Gowina w związku z nierzetelną odpowiedzią wicedyrektora Departamentu Nauki na krytykę wykazu punktowanych czasopism naukowych 

4) Kto przypisze pedagogikę do czasopism w międzynarodowych bazach typu m.in. Web of Science i Scopus?








22 lutego 2021

Po co kolejny związek zawodowy w oświacie?

 


Został zarejestrowany kolejny związek zawodowy w oświacie publicznej, który wyszyje wkrótce na swoim sztandarze nazwę:  "Oświata Polska". W odpowiedzi na tę organizację powinien powstać jeszcze n-ty związek zawodowy "Oświata Narodowa", to bedziemy mieli zrównoważony rozwój trampolin do dalszych karier związkowców. 

Można pogubić się w ilości organizacji związkowych, a ich nazwy także nam w tym nie pomagają. Istnieje bowiem od 2008 r. Związek Zawodowy Oświata, który początkowo był międzyzakładową organizacją związkową, obejmującą swoim działaniem katowickie szkoły, a obecnie jest Związkiem o ogólnopolskim zasięgu. To oznacza, że ma jednostki organizacyjne we wszystkich województwach. Nie wiemy natomiast w ilu szkołach.

Nie ma to zresztą żadnego znaczenia, bo przecież liczą się na scenie politycznej tylko dwa oświatowe związki zawodowe, ujmując je skrótowo: 1) lewoskrętny Związek Nauczycielstwa Polskiego (ma ponoć ok. 200 tys. członków) i 2) prawoskrętny NSZZ "Solidarność" Sekcja Krajowa Oświaty (liczy ponoć ok. 80 tys. członków). 

Oba związki odzwierciedlają podział sceny politycznej w naszym kraju - tak po jednej, jak i po drugiej stronie rozwidlających się dróg - na sympatyków i i ich antagonistów w zależności od różnych fuch. W końcu beneficjentami jest w każdym związku nomenklatura.  

Każdy kolejny związek zawodowy ma prawo rzecz jasna do swojej działalności, bo przecież nie są to organizacje reprezentujące wszystkich nauczycieli i pracowników oświaty publicznej, tylko tych, którzy z nimi się identyfikują i  płacą składki na utrzymanie funkcjonariuszy. 

To oczywiste, że każdy związek staje w obronie poszanowania praw i interesów swoich członków posiłkując się środkami, jakie stwarza im prawo pracy, włącznie z reprezentowaniem pokrzywdzonych przed Sądami Pracy. Żaden jednak nie informuje o tym, jak ma się utrzymanie uwolnionych od pracy w oświacie urzędników związkowych do wygranych spraw w sądach. 

To, że  wpływ na politykę oświatową mają tylko ten związki zawodowe, które przykleiły się do rządu (zapewne też licząc na stanowiska i wejście do Parlamentu) a ich działania od 30 lat transformacji nie przyczyniły się ani do godnych płac, ani do lepszych warunków pracy, ani do wszystkich tych okraszonych frazesami korzyści dla nauczycieli w całym kraju, które zostały ujęte w statutach tych związków.         

W każdym związku jego działacze kreują sobie  przestrzeń dojścia do władzy. Sprawdzają się w walce werbalnej i papierowej, powiększając uzależnienia i dyspozycyjność swojego aparatu oraz członków, poprawiając przy tej okazji wlasny status społeczny i wynagrodzenie. Pilnują zarazem, by nauczyciele nie powołali do życia własnego samorządu, bo wtedy nomenkaltura związkowa straciłaby na tym finansowo i musiałaby zajmować się tylko i wyłącznie sprawami, które należą do związków.  

Nowy związek "Oświata Polska" szumnie ogłosił, a upowszechniła to Gazeta Wyborcza, że zamierza "bronić wszystkich pracowników sektora edukacji, nie tylko nauczycieli, ale także pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych, nauczycieli wychowania przedszkolnego, logopedów".  

Tu powinienem zamieścić jakąś ikonkę dotyczącą wszystkich realizacji funkcji rzeczywistych
w stosunku do funkcji założonych (chyba lepiej z dzieckiem  niż z koniem):






  

21 lutego 2021

Kurs na edukację w horyzoncie niewiedzy

 


Fundacja Gospodarki i Administracji Publicznej we współpracy z Małopolską Szkoła Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie opublikowała Raport pt. "Poza horyzont.  Kurs na edukację" w ramach projektu Budowa systemu kształtowania wiedzy, kompetencji i postaw warunkujących szanse rozwojowe Państwa Polskiego w erze rewolucji przemysłowej 4.0 

W związku z tym, że publikacja została sfinansowana w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą DIALOG w latach 2019-2020, zainteresowało mnie to, jak postrzegają eksperci z innych nauk społęcznych i humanistycznych potrzebę zmian w polskiej edukacji.   

Na temat przyszłości edukacji wypowiadają się dr Łukasz Cieślik (filozof), Krystyna Dynowska-Chmielewska (filolog polski), prof. IFiS dr hab. Michał Federowicz (socjolog, inżynier),  dr Krzysztof Głuc (historyk), prof. Jarosław Górniak (socjolog, ekonomista), prof. Jerzy Hausner (ekonomista), dr Magdalena Jelonek (socjolog), dr Marcin Kędzierski  ( ekonomista), dr. hab. Stanisław Mazur (nauki o zarządzaniu),  prof. Wojciech Paprocki (ekonomista) i dr hab. Barbara Worek (socjolog).  

Nie ma w tym gronie pedagoga, dydaktyka, ani też psychologa kształcenia. Po co mieliby uczestniczyć w projekcie przedcovidowego wróżbiarstwa? Nie o naukowy raport tu chodzi. W Polsce od lat wydaje się nonsensownie pieniądze publiczne na tego typu diagnozy i tezy.

Założenia projektu powstały jeszcze za rządów Jarosława Gowina, kiedy to ekonomiści i socjolodzy nie mogli przewidzieć, że będzie jakaś pandemia. Nie ma to jednak znaczenia. Wątpliwy staje się zawarty w tym raporcie zbiór rekomendacji (tez), które są niespójne, skonstruowane potocznie, a więc niekompetentnie. Nie mają już właściwego adresata (ministerstwem kieruje polityk PiS), ani też warunków, by mogły być przez kogokolwiek wykorzystane, skoro są częściowo quasinaukową publicystyką. 

Mimo wszystko postanowiłem przyjrzeć się temu, czy jednak warto było wydać publiczne pieniądze na uzyskanie założeń projektowanych zmian? Jaki zatem kierunek reform proponują autorzy tego raportu? 

Postulaty prezentują w formie głównych tez (podkreśleniem oddzielam od komentarza), zachęcających do refleksji. Narzekają bowiem na brak dyskursu w tym zakresie. Oto niektóre z nich: 

1) Świat jest poddany transformacji ku nieznanemu. Fenomen tej transformacji polega na tym, że nie ma wzorców, które można przejąć, potraktować jak „ściągawkę” dającą się udoskonalić i dopasować do lokalnych warunków.    

Jak widać, w/w eksperci są zwolennikami edukacji adaptacyjnej, kształcenia do warunków wzorcowych, co wskazuje na brak u nich kompetencji dydaktycznych i pedagogicznych. Gdyby bowiem przyjmować takie założenie wyjściowe, to właściwie można byłoby w każdym raporcie pisać, co się chce,  bo i tak  kategoria "nieznanego" zwalniałaby z odpowiedzialności za (nie-)wiedzę.  

2) Wobec transformacji ku nieznanemu, której jednym z  głównych czynników jest kolejna fala intensywnych przemian technologicznych, szeroko rozumiane systemy edukacyjne pozostają w tyle, trzymając się kurczowo wzorców wypracowanych we wcześniejszych fazach nowoczesności 

Tu mamy banał, demagogię w stylu: "szeroko rozumiane systemy edukacyjne". Które bowiem systemy edukacyjne są zdaniem w/w osób szeroko rozumiane, a które wąsko? Na jakiej podstawie przyjęto takie założenie?  Sami sobie przeczą pisząc w pierwszej przesłance, że nie można edukować do zastanych wzorców, po czym dyskwalifikują ów model edukacji przystosowawczej. 

3) Podążanie za kolejnymi „rewolucjami technologicznymi” nie daje wielkich szans na sprostanie pojawiającym się ciągle nowym wyzwaniom – taka polityka edukacyjna będzie zawsze reaktywna i spóźniona. 

Jak wynika z powyższego, eksperci nie rozumieją, jakie funkcje musi i może spełniać edukacja publiczna. No, ale brak kwalifikacji usprawiedliwia powierzchowność ich założeń. Nie uzasadnia jednak pisania takich bzdur. Czym bowiem jest dla nich edukacja, skoro jedyną funkcją miałoby być sprostanie nowym wyzwaniom? Nie rozumieją, że rewolucje technologiczne są pochodną także edukacji? Chyba nie, skoro patrzą na nią z wąskiej perspektywy -  polonocentrycznej i biograficznej? 

4) W wyniku rozwoju technologii informacyjnych, w tym sztucznej inteligencji, nastąpi radykalny wzrost automatyzacji (robotyzacji) procesów w wielu branżach, w tym w usługach biznesowych i konsumenckich. W obrębie branż objętych najsilniejszymi zmianami technologicznymi będzie odczuwalny silny deficyt kreatywnych kadr, przy nadmiarze pracowników potrafiących dobrze wykonywać rutynowe czynności. 

W tym miejscu autorzy ujawniają swoją wizję zapotrzebowań na kształcenie kreatywnych kadr dla IT. Czyżby miał to być naczelny cel edukacji w Polsce i na świecie? 

5)   W Polsce dominuje monocentryczna formuła przywództwa. W ten sposób jest narzucana formuła jednolitej i opartej na sile władzy państwowej. Ograniczana jest zatem przestrzeń społecznego dyskursu i zbiorowej refleksji. Pogłębia to podstawowy deficyt rozwojowy Polski, którym jest słabość kapitału społecznego.  

6) Monocentryczna formuła przywództwa prowadzi do  dominacji siły (politycznej) nad normatywnością. W konsekwencji generalnie słabnie porządek normatywny i ład konstytucyjny. Rezultatem jest destrukcja normatywności i narastanie bezprawia ubranego w szaty legalizmu.

Tu ma miejsce sugestia, że mamy w III RP kult wodza partii rządzącej. Chyba coś w tym jest, jak  przywołamy premierów: Jerzego Buzka, potem Donalda Tuska, a teraz wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego. 

Każda z ich formacji politycznych wdrażała "reformy" szkolne sterując ministrami edukacji, którzy konsekwentnie niszczyli kapitał społeczny i przestrzeń do społecznego dyskursu. Szkoda, że powyżsi eksperci nie dostrzegają lekceważenie przez te formacje eksperckiego dyskursu. Można jednak zgodzić się z nimi, że nic tak nie szkodzi edukacji, jak niekompetentnie realizowane strategie reform typu "top-down". 

7)    Nowoczesne społeczeństwo potrzebuje przywództwa policentrycznego i demokratycznego, które jest silne poprzez otwarte drogi awansu do pozycji wiodących, zapewnia stały dopływ wysokiej jakości kadry kierowniczej państwa. Bez tego na szczytach władzy nie rozwinie się wyobraźnia strategiczna i zdolność do podejmowania historycznych wyzwań    

 Jak na tezę socjologów, to jestem nieco zdziwiony ich założeniem, gdyż to nie społeczeństwo, ale system szkolny powinien być kierowany policentrycznie, demokratycznie, co zostało ujęte nie tylko w Porozumieniu "Okrągłego Stołu", ale znacznie wcześniej, w trakcie I Zjazdu "Solidarności". Jak widać, ani w/w socjolodzy, ani ekonomiści nie rozumieją, że system edukacyjny powinien być wyłączony z politycznych walk o władzę w państwie jako "dobro wspólne", a zatem powinien być objęty kontrolą publiczną. W Polsce szkolnictwo publiczne jest tylko z nazwy publiczne, bo tylko w tej części, która dotyczy organów prowadzących placówki oświatowe. 

8) Pożądane przywództwo musi posiadać cechy przywództwa transformacyjnego, wytwarzającego wspólnotę wartości i celów, włączając w ten sposób szerokie zaplecze społeczne do przemian adekwatnych do wyzwań. i 9) Będzie to  wymagało przełamania (a  co  najmniej osłabienia) dominujących wzorców kulturowych, które poziom akceptacji dla eksperymentu sytuują nisko, a skłonność karania za niepowodzenie wysoko .

Powyższe przesłanki nie dotyczą systemu edukacji, ale rozwiązań ustrojowych w państwie. Trochę zagalopowali się autorzy tego raportu.

10) Na  tym tle widać, jak bardzo polska szkoła odżegnuje się od  udziału w  grze o  przyszłość. Nadal jesteśmy mocno zakotwiczeni w  paradygmacie szkoły epoki przemysłowej.

Chyba autorzy mają problem z logiką, bowiem powyższy wniosek wcale nie wynika z wcześniejszych przesłanek.  

Od tezy 11 mamy już projekcję innej, bo postulowanej przez ekspertów  edukacji: 

11) Model kształcenia oparty na doświadczeniu koncentruje się nie tylko na przekazywaniu nowych treści, ale stwarza warunki do kreowania „sytuacji edukacyjnych”, które stanowią miejsce przeżywania emocji i odczuwania wartości. 

Nie mogę zgodzić się z opinią, że w polskich szkołach kształci się tylko w modelu podającym wiedzę. Rozumiem, że może sami tak byli kształceni, ale wypadałoby jednak oprzeć się na solidnych badaniach naukowych w tym zakresie. Nie dostrzegam ich w tym miejscu.   

W punkcie 12 pojawia się kolejny cel edukacji: 

Warunkiem spójności społecznej jest taka szkoła, w której najistotniejsze jest rozwijanie predyspozycji i aspiracji uczniów oraz kształtowanie ich zdolności do twórczego uczenia się.

Szkoła w Polsce ma sprzyjać spójności społecznej, rozwijać predyspozycje i aspiracje uczniów itd.   Zgoda. Nie znajduję jednak w raporcie dowodów na to, że tak nie jest.  

13) Wartości „działają”, ponieważ są społecznie wytwarzane – stają się codziennym doświadczeniem wynikającym z  zachowania jednostek i  z  relacji, które utrzymują w  środowisku swego działania. Nie mogą być jedynie odświętne i odnoszone do sytuacji nadzwyczajnych i heroicznych. Zanikają wówczas, kiedy są tylko deklarowane a nie praktykowane, gdy nie ujawniają się w ludzkiej wzajemności. Mają one bowiem relacyjną naturę.

Ta konstatacja zdumiewa, bowiem od 1918 r. kontynuowana jest w polskiej edukacji tradycja nauczania wychowującego, a więc odwołującego się do wartości.Edukacja aksjonormatywna ma miejsce nie tylko w czasie różnego rodzaju świąt państwowych, religijnych czy instytucjonalnych, ale także na lekcjach języka polskiego, historii, WOS-u, przyrody, geografii, techniki, a nawet fizyki i matematyki. Inna kwestia, to katalog  postulowanych wartości, ale na ten temat autorzy raportu wypowiadają się skrótowo w kolejnych tezach: 

14-16) Formowanie i narzucanie szkole zamkniętego katalogu wartości staje się źródłem wojny kulturowej. Formowanie aksjologicznego pola edukacji wymaga zaangażowania wielu różnych aktorów. Żaden z nich nie może sobie rościć prawa do pozycji hegemonicznej i narzucania własnej interpretacji społecznie uznanych wartości. Pole aksjologiczne edukacji powinno sprzyjać wyważeniu relacji między indywidualizmem i wspólnotowością, a także twórczemu odczytaniu tej relacji we współczesnych warunkach.

W świetle powyższych tez trzeba zapytać, czy eksperci dokonali analizy treści programowych w narodowym curriculum z uwzględnieniem powyższych warunków?  Doskonale wiemy, że dominanty wartości zmieniają się wraz ze zmianą formacji rządzącej. Jednak katalog wartości zamknięty był tylko w okresie PRL. 

Od 1989 r.  nauczyciele i nadzór pedagogiczny wraz z tysiącami konsultantów, których powoływał resort edukacji do wprowadzania zmian w podstawach programowych kształcenia ogólnego pilnowali, by katalog wartości nie był zamknięty. Każdy minister, który to czynił, narażał się na śmieszność i działania oporowe tak nauczycieli, jak i samych uczniów wraz z ich rodzicami.  

    Kolejne tezy są mieszanką psychodydaktycznego eklektyzmu, bez zrozumienia tego, że nie można wypowiadać się na temat makropolityki oświatowej bez znajomości modeli kształcenia, które są zróżnicowane w zależności od odmiennych dla nich psychologicznych koncepcji  człowieka i uczenia się. Mieszają zatem różne wymiary i rodzaje edukacji z postulatami rozwiązań ustrojowych w sposób chaotyczny i na domiar wszystkiego -  potoczny. W taki sposób nie pisze się raportów ani nie projektuje zmian dla edukacji. 

Kiedy piszą, że [s]zeroki i wielopokoleniowy system edukacyjny nie może być zorganizowany w formule resortowej (ministerstwo edukacji) i korporacyjnej (nauczyciel jako resortowy  funkcjonariusz), to mają rację, a zarazem jej nie mają. Wszystko zależy od taksonomii celów kształcenia, które można realizować różnymi metodami i w odmiennych warunkach ustrojowych państw, a w nich systemu szkolnego i pozaszkolnego. Descholaryzacja jest już faktem. No, ale o tym trzeba wiedzieć i to rozumieć. 

 


 

 

  

20 lutego 2021

MODNI NAUKOWCY 2019-2020 publikują w modnych czasopismach

 




Wczoraj był Dzień Nauki Polskiej.  W "Forum Akademickim" (2021/1) pojawił się artykuł Krzysztofa Cieplińskiego o modnych naukowcach. Zachwyt autora nad światowym rankingiem uczonych jest wyjątkowy. Jakie to ma znaczenie dla nauki, świata, społeczeństwa?  Moda na indeksy cytowań stała się dominantą w polityce naukowej XXI w.

Podium ma trzy miejsca, tymczasem, jak pisze ów autor:  Czterdziestu (40) uczonych z polską afiliacją plasuje się w pierwszych setkach swoich pierwszych poddyscyplin utworzonych na podstawie indeksu c bez autocytowań, w przypadku indeksu z autocytowaniami jest ich 44.    

Właśnie dlatego scjentometrycy wymyślili kilka podiów, by usatysfakcjonować ścigających się o palmę pierwszeństwa w dziedzinach, dyscyplinach, a nawet poddyscyplinach nauk, mimo iż tych ostatnich nie ma w klasyfikacji nauk. CZego jednak nie czyni się dla dobra pseudonauki. 

Wybitny aktor Andrzej Seweryn poproszony o to, jak zapamiętał Kieślowskiego, odpowiedział: Mówił, że trzeba żyć i tworzyć niezależnie od ludzi władzy. Podkreślał, że to nie oni będą decydować o jego twórczości, zainteresowaniach i sposobie widzenia rzeczywistości.


To dotyczy wszystkich twórców, wykonujących wolne zawody, w tym także naukowców. Niestety, mamy zadziwiającą ostatnimi laty moc uległości wobec władzy i jej kolejnych absurdalnych pomysłów, które stają się rozkazem, poleceniem, a nie ofertą do wyboru. Urzędnicy resortów usiłują wmówić nam, że wytworzone przez ich służby zmiany zrewolucjonizują poziom nauki w Polsce, a raczej umiędzynarodowienia produkcji naukowej. 

Już nikt nie krępuje się narzucaniem w dyskursie publicznym języka, który nie tylko ma obowiązywać w wykładni mających zajść procesów, gdyż jest on wyrażany w normach prawa, które stają się podstawą finansowania badań naukowych. Dlaczego jednak mają produkować więcej wiedzy socjolodzy, psycholodzy, historycy, językoznawcy, pedagodzy czy nawet matematycy? Więcej i szybciej, bo to mają być podstawowe mierniki ich efektywności naukowo-badawczej. 












 




 


 





 


 







 



     


19 lutego 2021

W Sejmie renesans ustawowych projektów dotyczących spółdzielczości uczniowskiej

 

W Sejmie procedowany jest wniosek z 2020 r.,  który został zgłoszony przez posłów opozycji a dotyczący zasad oraz prowadzenia spółdzielni uczniowskich. 

Projekt Ustawy o spółdzielniach uczniowskich  był już podejmowany w Sejmie, ostatnim razem w 2011 r. i został odrzucony. Przewidywał konieczność uregulowania statusu prawnego spółdzielni, które działają w szkolnictwie publicznym od ponad wieku. Patronuje tym inicjatywom Krajowa Rada Spółdzielcza i Fundacja Rozwoju Spółdzielczości Uczniowskiej. 

Obecny projekt ustawy, któremu nadano datę 2020 chyba też nie przejdzie.   

Art. 1. 1. Ustawa reguluje zasady zakładania oraz prowadzenia spółdzielni uczniowskich. 

2. W sprawach nieuregulowanych przepisami niniejszej ustawy do spółdzielni uczniowskich stosuje się przepisy ustawy z dnia 16 września 1982 r. – Prawo spółdzielcze (Dz. U. z 2020 r. poz. 275, 568, 695 i 875). 

Wartościowe cele inicjatywy ustawodawczej odrzuciła większość posłów obozu władzy PO i PSL już w 2011 r. Nie kto inny, tylko b. minister Platformy Obywatelskiej Krystyna Szumilas przeciwstawiała się w Sejmie potrzebie ustawowego regulowania działalności w szkołach spółdzielni uczniowskich

Obecnie odnotowano w tym projekcie: 

Art. 8. 1. Celem spółdzielni uczniowskiej jest popularyzacja idei i wiedzy o spółdzielczości, kształtowanie umiejętności życia i działania w zbiorowości społecznej, rozwijanie u uczniów szkoły lub wychowanków placówki cech zaradności, przedsiębiorczości i solidarności oraz przygotowania ich do życia obywatelskiego w warunkach demokracji. 

2. Przedmiotem działalności spółdzielni uczniowskiej może być:

 1) nabywanie i wytwarzanie oraz sprzedaż na terenie szkoły lub placówki artykułów służących zaspokajaniu potrzeb uczniów, wychowanków i pracowników szkoły lub placówki; 

2) świadczenie usług na rzecz szkoły, placówki lub osób trzecich; 

3) uprawa roślin i chów drobnego inwentarza; 

4) zbieranie runa leśnego i surowców wtórnych oraz ich sprzedaż; 

5) podejmowanie działań na rzecz ekologii i środowiska lokalnego; 

6) propagowanie idei i zasad spółdzielczych w środowisku szkolnym i lokalnym; 

7) wytwarzanie i sprzedaż twórczości artystycznej i rękodzieła uczniów szkoły lub wychowanków spółdzielni; 

8) organizowanie imprez kulturalnych, turystycznych i sportowych z udziałem szkoły lub placówki. 

 3. Spółdzielnia uczniowska może prowadzić szkolną kasę oszczędności pod opieką i we współpracy ze spółdzielczą kasą oszczędnościowo-kredytową lub bankiem spółdzielczym albo innym bankiem. Zakres, warunki opieki i współpracy oraz sposób prowadzenia rachunku określa umowa, którą dyrektor szkoły lub placówki zawiera ze spółdzielczą kasą oszczędnościowo-kredytową, bankiem spółdzielczym lub innym bankiem.  

Nie przytaczam całego projektu, bo każdy może się z nim zapoznać na stronie Sejmu. Powróćmy zatem do argumentów zgłaszanych w Sejmie w 2011 r.  

Mnie bardzo odpowiada korczakowska idea powoływania spółdzielni uczniowskich, niezależnie od kontekstów politycznych i manipulacji prawnych, które osłabiają zamysł edukacyjny i wychowawczy ustawodawcy przez wzmacnianie roli dorosłych-opiekunów oraz rady pedagogicznej wobec uczniowskiej spółdzielni, skoro nie ma rad szkolnych.   

W 2011 r. poseł Wiesław Szczepański z SLD tak uzasadniał potrzebę tworzenia owych spółdzielni: 

Projekt ustawy odnosi się do spółdzielni uczniowskich, które nie mają znaczenia dla aktualnej pozycji spółdzielczości w gospodarce rynkowej, natomiast jest ważny z punktu widzenia wychowawczego, pedagogicznego oraz społecznego, a także z punktu widzenia rozwoju ruchu spółdzielczego w Polsce. Pierwsza spółdzielnia uczniowska powstała w 1900 r. w Pszczelinie, a więc ponad 110 lat temu. Obecnie spółdzielnie działają bez podstawy ustawowej, jako organizacje pozaszkolne, na podstawie wzoru statutu opracowanego przez Krajową Radę Spółdzielczości. Na takich zasadach spółdzielnie uczniowskie funkcjonują obecnie w szkołach.

Chcemy, żeby spółdzielnie uczniowskie mogły być zakładane w szkołach publicznych i niepublicznych, podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Członkami takich spółdzielni mogłyby być osoby fizyczne, które ukończyły 10 lat, a więc także osoby będące ułomnymi osobami prawnymi. Rozumiem, że jest to problem. 

(...) Jesteśmy skłonni rozmawiać na temat podniesienia wieku, od którego możliwe byłoby członkostwo w spółdzielni. Założenie spółdzielni wymaga zgody rady szkoły na wniosek dyrektora szkoły. Oznacza to, że bez zgody rady szkoły utworzenie spółdzielni uczniowskiej nie będzie możliwe. 

Minimalna liczba członków spółdzielni została ustalona na 5 osób. Spółdzielnie uczniowskie będą działały jako osoby nie posiadające osobowości prawnej, ale będą mogły zawierać umowy, zaciągać zobowiązania, być pozywane i pozywać.

Celem działalności spółdzielni jest popularyzacja w środowisku szkolnym działalności gospodarczej, a w szczególności spółdzielczości, oraz uczenie się gospodarności. Jeżeli chodzi o katalog działalności, którą miałaby zajmować się spółdzielczość uczniowska, to został on zawarty w art. 2 ust. 2. 

Przedmiotem działalności spółdzielni uczniowskiej może być nabywanie i wytwarzanie oraz sprzedaż na terenie szkoły artykułów służących zaspokajaniu potrzeb uczniów, świadczenie usług na rzecz szkoły i placówki, uprawa roślin, zbieranie runa leśnego, podejmowanie działań na rzecz ekologii. 

W art. 2 ust. 2 wymieniono 8 przedmiotów działalności. Spółdzielnia uczniowska może prowadzić szkolną kasę oszczędności pod opieką i we współpracy ze spółdzielczą kasą oszczędnościowo-kredytową lub bankiem spółdzielczym albo innym bankiem. Chodzi o to, że każdy bank mógłby zawierać umowę na prowadzenie rachunku oszczędnościowego.

Statut, który zostałby przyjęty, określałby zasady działalności spółdzielni uczniowskiej. Spółdzielnia mogłaby do realizacji swoich zadań zatrudniać swoich członków, na zasadach pracy społecznej lub za wynagrodzeniem, z odpowiednim zastosowaniem przepisów, które mają na celu ochronę młodocianych.

Członkami spółdzielni mogą być uczniowie szkoły lub wychowankowie placówki, w której spółdzielnia została założona, bez względu na to, czy mają zdolność do czynności prawnych, czy nie. Dyrektor szkoły wyznaczałby opiekuna spółdzielni uczniowskiej spośród nauczycieli, który sprawowałby nad nią nadzór. 

Rada szkoły na wniosek dyrektora może uchylić uchwałę organu, którym jest walne zgromadzenie, bo ono decyduje, w jaki sposób prowadzić działalność i jak zwoływać posiedzenia rady nadzorczej oraz zarządu spółdzielni.

(...) pierwotnie zakładaliśmy, że spółdzielnie uczniowskie nie posiadające osobowości prawnej mogą być organizacjami pożytku publicznego. To budziło wątpliwości dotyczące notyfikacji projektu ustawy w kontekście ewentualnej pomocy publicznej. W związku z tym wycofaliśmy się z takiego zapisu. 

Wycofany został również zapis, który mówił, że spółdzielnia uczniowska płaciłaby składkę na rzecz Krajowej Rady Spółdzielczej. Proponujemy, żeby takich opłat spółdzielnie uczniowskie nie ponosiły. (...) 

 

Jak zareagowała w 2011 r. na ten projekt ministra edukacji Krystyna Szumilas z PO wraz ze swoją koleżanką poseł Urszulą Augustyn? Oczywiście, że odmownie  mówiąc: 

 

Pani przewodnicząca, państwo przewodniczący, Wysokie Komisje, proces dydaktyczno-wychowawczy kładzie nacisk na rozwój istotnych społecznych i praktycznych kompetencji uczniów w zakresie ekonomii społecznej, przedsiębiorczości oraz w zakresie kształtowania postaw obywatelskich. 

Propagowanie oraz popularyzacja idei spółdzielczości jak najbardziej mieści się w podstawie programowej oraz w działalności szkoły, ale jeżeli popatrzymy na szczegółowe rozwiązania zaproponowane przez państwa posłów dotyczące organizacji spółdzielni uczniowskiej, to rodzą się duże wątpliwości związane, między innymi, z tym, że państwo posłowie proponują, żeby założycielami spółdzielni mogli być uczniowie szkół i wychowankowie placówek, którzy ukończyli dziesięć lat, to jest osoby nie posiadające pełnej zdolności lub zdolności do czynności prawnych. 

Poselski projekt ustawy zawiera szeroki zakres uprawnień i obowiązków spółdzielni uczniowskich. Przewiduje, że status prawny spółdzielni uczniowskich będzie równy ze statusem prawnym profesjonalnych podmiotów gospodarczych również pod względem wymagań prawa publicznego, a w szczególności prawa podatkowego. 

W projekcie ustawy nie zostały określone zasady odpowiedzialności za zobowiązania w spółdzielni w przypadku jej niewypłacalności. Spółdzielnia miałaby prawo zatrudniania pracowników przy pracach stanowiących przedmiot działalności spółdzielni. Pamiętajmy, że członkami tych spółdzielni są uczniowie, a więc dzieci, zgodnie z tym, co państwo posłowie zaproponowali, a opiekunami – nauczyciele, którzy w tym momencie ponoszą całkowitą odpowiedzialność za działalność takiej spółdzielni, co się również wiąże z przestrzeganiem wszystkich przepisów prawa. 

Ten projekt ustawy nie określa zasad odpowiedzialności nauczycieli-opiekunów spółdzielni, w tym odpowiedzialności za czyny zabronione z zakresu obrotu gospodarczego. Wątpliwości budzi nieograniczony katalog prac świadczonych przez spółdzielnie uczniowskie oraz to, o czym mówił pan poseł wnioskodawca, czyli nieodpłatne udostępnienie pomieszczeń szkoły. Z uwagi na powyższe wątpliwości rząd negatywnie opiniuje poselski projekt ustawy o spółdzielniach uczniowskich.

Chcę poinformować Wysokie Komisje, że rząd powołał zespół do spraw rozwiązań systemowych w zakresie ekonomii społecznej, który podjął prace między innymi w przedmiocie określenia zasad funkcjonowania spółdzielni uczniowskich. Jedną z rekomendacji tego zespołu jest ewentualna nowelizacja ustawy – Prawo spółdzielcze.

 Wydaje się, że tak poważne przedsięwzięcie gospodarcze musiałoby mieć opiekuna w formie podmiotu prawnego funkcjonującego na rynku. Uważamy, że raczej lepszym rozwiązaniem byłoby uregulowanie tej materii w ustawie – Prawo spółdzielcze niż obciążanie szkoły i nauczycieli taką odpowiedzialnością za prowadzenie działalności gospodarczej. 

Podobnie wyraził sprzeciw rządu wobec tego projektu poseł PO - Marek Zieliński.

Ówczesny przewodniczący Krajowej Rady Spółdzielczości Jerzy Jankowski przypomniał wówczas posłom rzekomo liberalnej partii  władzy, że identyczne rozwiązania dotyczące spółdzielni uczniowskich znajdowały się również w projekcie ustawy zgłoszonym przez świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. 

(...) propozycja zgłoszona przez grupę posłów nie jest niczym nowym. Słucham tej debaty i zauważam, że wszyscy obecni na sali zapomnieli, że tego rodzaju regulacje znajdowały się w dwóch projektach nowelizacji ustawy – Prawo spółdzielcze, które zostały przez Wysoką Izbę odrzucone. Po raz pierwszy nie dokończono prac nad projektem ustawy jeszcze wtedy, kiedy marszałkiem Sejmu był pan Włodzimierz Cimoszewicz

To był prezydencki projekt ustawy zgłoszony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Identyczne rozwiązania dotyczące spółdzielni uczniowskich znajdowały się również w projekcie ustawy zgłoszonym przez świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wysoka Izba odrzuciła ten projekt, tłumacząc w uzasadnieniu, że projekt ustawy nie jest zły, ale trzeba go poprawić. 

Oznacza to, że to nie jest nowa materia, o której dopiero dzisiaj rozpoczyna się dyskusję i o której wcześniej nie dyskutowano w środowisku ekspertów, w tym profesorów, ludzi praktyki oraz ludzi idei. (...)  trzeba pamiętać, że spółdzielnie uczniowskie w Polsce funkcjonują. 

Cały problem funkcjonowania tych spółdzielni polega, pani przewodnicząca, Wysoka Komisjo, na tym, że brak regulacji ustawowych powoduje, że funkcjonowanie tych bytów jest ułomne. Projekt ustawy ma na celu tylko dwie sprawy – uporządkowanie podstaw funkcjonowania spółdzielni uczniowskich oraz stworzenie ramowych regulacji prawnych funkcjonowania w otoczeniu gospodarczym. 

Te argumenty, które pani minister była uprzejma przedstawić, są niezrozumiałe. Przecież projekt ustawy zakłada, że odpowiedzialność opiekuna-nauczyciela jest odpowiedzialnością mentora, który ma się opiekować grupą ludzi realizujących pewne zadania spółdzielni uczniowskiej. Zarzut, że projekt ustawy nie zawiera katalogu zamkniętego czynności czy rodzajów działalności gospodarczej, którymi taka spółdzielnia miałaby się zajmować, jest chybiony, ponieważ statut takiej spółdzielni, jak każdej innej spółdzielni, określi, czym będzie się zajmować ta spółdzielnia. To będzie zdeterminowane warunkami, w jakich ta spółdzielnia funkcjonuje. 

W przypadku jednej spółdzielni uczniowskiej może to być zbiór surowców wtórnych, a w przypadku innej – sprzedaż owoców i warzyw. Wszystko sprowadza się do tego, że w jakim otoczeniu gospodarczym spółdzielnia uczniowska będzie funkcjonować, takimi zagadnieniami będzie się zajmować. To prawda, że poselski projekt ustawy ma charakter nowatorski. W żadnym państwie Unii Europejskiej nie istnieją tego rodzaju rozwiązania. 

Wszyscy obserwują – wiemy o tym z konsultacji, które prowadzimy z Międzynarodowym Związkiem Spółdzielczym – czy Polsce się uda tego rodzaju regulacje wprowadzić. Byłoby to rozwiązanie, które porządkowałoby całą materię. 


W 2011 r. poseł Urszula Augustyn nie dopuściła do poparcia projektu ustawy. 


W 2020 r. przypomniano losy poprzednich proijektów: 

Dyskusja nad prawem spółdzielczym, która od kilkunastu lat toczy się zarówno w parlamencie, jak i w środowiskach zainteresowanych rozwojem spółdzielczości, a co za tym idzie prawa regulującego definicje, status i działalność poszczególnych spółdzielni oraz wprowadzającego przepisy ogólne w tej materii, wskazywała na potrzebę ustawowego uregulowania działalności spółdzielni uczniowskich, czego wyrazem są niżej omówione inicjatywy ustawodawcze. W połowie poprzedniej dekady podjęto pierwsze próby ustawowego uregulowania działalności kooperatyw szkolnych.

W 2004 r. do Sejmu IV kadencji został wniesiony prezydencki projekt nowej ustawy – Prawo spółdzielcze (Druk Sejmowy nr 3415[6]), zawierający osobny rozdział, w którym uregulowano kwestie dotyczące spółdzielni uczniowskich, ich zakładania, organizacji i działalności. Ostatecznie projekt nie został uchwalony przed zakończeniem ówczesnej kadencji Sejmu.

Kolejne próby ustawowego uregulowania rzeczonej tematyki podjęto w Sejmie VI kadencji (2007-2011). Pierwsza inicjatywa wiązała się z wniesieniem do Sejmu w kwietniu 2008 r. następnego prezydenckiego projektu ustawy o spółdzielniach (Druk Sejmowy nr 657[7]), w którym proponowane zmiany ustawy z dnia 16 września 1982 r. – Prawo spółdzielcze polegały na dodaniu do ustawy osobnego działu poświęconego spółdzielniom uczniowskim. Kształt treści przepisów korespondował z propozycjami rozwiązań postulowanych w poprzednim projekcie prezydenckim. Właściwe prace legislacyjne nad tym projektem nie rozpoczęły się z uwagi na jego odrzucenie przez Sejm już w I czytaniu.

Następnie w lipcu 2008 r. w Sejmie pojawił się poselski projekt nowej ustawy – Prawo spółdzielcze (Druk Sejmowy nr 1035)[8], którego przepisy, w części dotyczącej spółdzielni uczniowskich, były tożsame z propozycjami rozwiązań zawartymi we wspomnianym już projekcie prezydenckim (Druk Sejmowy nr 3415[9]). Pierwsze czytanie projektu odbyło się na posiedzeniu Komisji Gospodarki w dniu 9 października 2008 r. Po przeprowadzeniu głosowania złożono wniosek o odrzucenie projektu, po czym Komisja sporządziła i przyjęła sprawozdanie rekomendujące Sejmowi podjęcie decyzji zgodnie z rzeczonym wnioskiem.

W wyrażonym wówczas przez rząd stanowisku wobec projektu, we fragmencie odnoszącym się do spółdzielni uczniowskich, podkreślono: Spółdzielnie takie mogłyby być zakładane w szkołach publicznych i niepublicznych oraz w placówkach oświatowo-wychowawczych dla dzieci i młodzieży, zaś ich członkami mogliby być uczniowie i wychowankowie szkoły i placówki bez względu na to, czy mają zdolność do czynności prawnych[10].

Trzecią i ostatnią inicjatywą mającą na celu ustawowe uregulowanie działalności kooperatyw szkolnych podjętą przez omawianą kadencję Sejmu, był wniesiony w marcu 2010 r. poselski projekt ustawy o spółdzielniach uczniowskich (Druk Sejmowy nr 3421[11]).

Powróćmy zatem do 2021 r.,  do posiedzenia sejmowej Komisji Edukcji..., której przewodnicząca - podała pod głosowanie ów projekt. Efekt jest taki sam, jak w 2011 r., tzn., kiedy rząd nie popiera inicjatywy ustawodawczej posłów partii opozycyjnych, zostaje ona odrzucona w pierwszym czytaniu

 

Po raz kolejny jest przysłowiowa "powtórka z roz(g)rywki".