Został zarejestrowany kolejny związek zawodowy w oświacie publicznej, który wyszyje wkrótce na swoim sztandarze nazwę: "Oświata Polska". W odpowiedzi na tę organizację powinien powstać jeszcze n-ty związek zawodowy "Oświata Narodowa", to bedziemy mieli zrównoważony rozwój trampolin do dalszych karier związkowców.
Można
pogubić się w ilości organizacji związkowych, a ich nazwy także nam w tym nie
pomagają. Istnieje bowiem od 2008 r. Związek Zawodowy Oświata,
który początkowo był międzyzakładową organizacją związkową, obejmującą
swoim działaniem katowickie szkoły, a obecnie jest Związkiem o ogólnopolskim
zasięgu. To oznacza, że ma jednostki organizacyjne we wszystkich
województwach. Nie wiemy natomiast w ilu szkołach.
Nie ma to zresztą żadnego znaczenia, bo przecież liczą się na
scenie politycznej tylko dwa oświatowe związki zawodowe, ujmując je skrótowo:
1) lewoskrętny Związek Nauczycielstwa Polskiego (ma ponoć ok. 200 tys.
członków) i 2) prawoskrętny NSZZ "Solidarność" Sekcja Krajowa
Oświaty (liczy ponoć ok. 80 tys. członków).
Oba związki odzwierciedlają podział sceny politycznej w
naszym kraju - tak po jednej, jak i po drugiej stronie rozwidlających się dróg
- na sympatyków i i ich antagonistów w zależności od różnych fuch. W końcu
beneficjentami jest w każdym związku nomenklatura.
Każdy kolejny związek zawodowy ma prawo rzecz jasna do swojej
działalności, bo przecież nie są to organizacje reprezentujące wszystkich
nauczycieli i pracowników oświaty publicznej, tylko tych, którzy z nimi się
identyfikują i płacą składki na utrzymanie funkcjonariuszy.
To oczywiste, że każdy związek staje w obronie
poszanowania praw i interesów swoich członków posiłkując się
środkami, jakie stwarza im prawo pracy, włącznie z reprezentowaniem
pokrzywdzonych przed Sądami Pracy. Żaden jednak nie informuje o tym, jak ma się
utrzymanie uwolnionych od pracy w oświacie urzędników związkowych do wygranych
spraw w sądach.
To, że wpływ na politykę oświatową mają tylko ten
związki zawodowe, które przykleiły się do rządu (zapewne też licząc na
stanowiska i wejście do Parlamentu) a ich działania od 30 lat transformacji nie
przyczyniły się ani do godnych płac, ani do lepszych warunków pracy, ani do
wszystkich tych okraszonych frazesami korzyści dla nauczycieli w całym kraju, które zostały ujęte w statutach tych związków.
W każdym związku jego działacze kreują sobie przestrzeń dojścia do władzy. Sprawdzają się w walce werbalnej i papierowej, powiększając uzależnienia i dyspozycyjność swojego aparatu oraz członków, poprawiając przy tej okazji wlasny status społeczny i wynagrodzenie. Pilnują zarazem, by nauczyciele nie powołali do życia własnego samorządu, bo wtedy nomenkaltura związkowa straciłaby na tym finansowo i musiałaby zajmować się tylko i wyłącznie sprawami, które należą do związków.
Nowy związek "Oświata Polska" szumnie ogłosił, a upowszechniła to Gazeta Wyborcza, że zamierza "bronić wszystkich pracowników sektora edukacji, nie tylko nauczycieli, ale także pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych, nauczycieli wychowania przedszkolnego, logopedów".
Tu powinienem zamieścić jakąś ikonkę dotyczącą
wszystkich realizacji funkcji rzeczywistych
w stosunku do funkcji założonych (chyba lepiej z dzieckiem niż z koniem):