Przyjęcie
bowiem już na wstępie założenia, że liberalizm zawiódł, tylko teraz trzeba
uzasadnić powody takiego stanu rzeczy, pozwala na uwolnione od narracyjnej
odpowiedzialności dobieranie argumentów, dzięki którym ich autor będzie mógł
wpisać się w tłumacza polityki wraz z jej konsekwencjami dla różnych dziedzin
życia społeczeństw w wysoko rozwiniętych gospodarczo krajach. Polska ponoć
znajduje się w tym "klubie", ale opisane przez powyższego autora
niewielki mają związek z realiami naszej polityki po odzyskaniu suwerenności
państwowej i narodowej w 1989 roku.
Książkę
warto przeczytać, bo zawiera wiele ciekawych i ważnych odwołań do historii i
ewolucji idei liberalnych oraz liberalnej filozofii politycznej. Są one jednak
odnoszone do amerykańskiej demokracji, która częściowo ma swoje różne warianty
w zachodnioeuropejskich państwach, wśród których oświeceni, wykształceni
obywatele naszego kraju mogą co najwyżej łudzić się nadzieją, że być może
kiedyś i my doświadczymy skutecznego sprawstwa w polityce i życiu
publicznym.
Jak
pisze Deneen:
Liberalizmowi
przypisuje się zakończenie wojen religijnych, zapoczątkowanie epoki tolerancji
i równości, zwiększanie obszarów osobistych możliwości oraz społecznej
interakcji, co obecnie ma swoje zwieńczenie w globalizacji oraz kolejnych
zwycięstwach nad seksizmem, rasizmem, kolonializmem, heteronormatywnością oraz
mnóstwem innych nieakceptowalnych uprzedzeń, które dzielą, poniżają, segregują [s. 65].
Wystarczy
zderzyć ten pogląd z oceną Jerzego Karwelisa (były dyrektor
wydawniczy Ringier Axel Springer Polska, działacz opozycji) na temat
polityki formacji rządzących po 1989 roku, by przekonać się, że nawet
najbardziej liberalne przesłanie ruchu obywatelskiego protestu I fali
"Solidarności" (1980-1989) zostało zdradzone przez tych, co to byli w
jawnej ("jawniacy") i ukrytej ("podziemniacy") opozycji
wobec poprzedniego ustroju. Nie ma to nic wspólnego z upadkiem czy kryzysem
polskiego liberalizmu.
Jak
pisze, okres dochodzenia do transformacji o urządzania się nowych elit w
rzeczywistości pogranicza (...) przerodził się w jawny konflikt między
„Jawniakami”, którzy zaczęli bardziej zaciekle zwalczać „podziemniaków” niż
komunistyczną władzę.
Dzięki zróżnicowanej, bo liberalnej lub/i konserwatywnej edukacji i pluralistycznemu
systemowi kształcenia oraz subsydiarnej roli państwa mamy w Ameryce
najlepsze uniwersytety na świecie, najwięcej laureatów Nagrody Nobla, szczytowe
osiągnięcia nauk ścisłych, technicznych i przyrodniczych. Znakomicie rozwijają się nauki humanistyczne i społeczne.
Wystarczy dostrzec w publikacji Deneena, że wprawdzie edukacji poświęcił dwie strony, cztery akapity i to jedynie kształceniu uniwersyteckiemu, ale w kolejnych rozdziałach nawiązuje do niej w kontekście związków kształcenia z kulturą i ideologią zmieniającej się władzy.
Amerykanie nie muszą
już przekonywać się o znaczeniu edukacji, gdyż tę zabezpiecza się od ponad stu
lat na poziomie tak infrastrukturalnym, akademickim, jak i socjoekonomicznym,
skoro nauczyciele są cenioną społecznie klasą średnią, a akademicy szanowaną
klasą wysoką, a nie - jak w Polsce - zawodami dyskredytowanymi przez
kolejne formacje władzy.
W kraju racjonalności pragmatycznej nie ma miejsca na powszechnie obowiązującą indoktrynację, gdyż o jej kierunku mogą decydować rodzice, wybierając szkołę dla swojego dziecka lub ucząc je w systemie homeschoolingu. Państwo, władze stanowe nie są od tego, by umoralniać dzieci i młodzież, skoro od tego są rodzice (pierwotna socjalizacja) i wspomagające ich niepubliczne szkoły o jednoznacznym i ortodoksyjnym profilu aksjonormatywnym.
To nie oznacza, że w amerykańskim
szkolnictwie nieobecny jest proces wychowania, bo jest, tylko trzeba zrozumieć
jego istotę we wspomaganiu indywidualnego a uspołecznionego zarazem rozwoju
oświeconego obywatela, osoby wolnej.
Polskie elity postsolidarnościowe zdradziły wypracowany jeszcze w okresie podziemnej walki z reżimem projekt koniecznych reform szkolnictwa powszechnego i wyższego. Jak trafnie pisze o tym Jerzy Karwelis:
Pokolenie
stanu wojennego nie dopilnowało zakończenia rewolucji Solidarności, za wcześnie
odeszło od troski o sprawy publiczne, bo swoje zaangażowanie sprzed 1989
roku motywowało kwestiami etycznymi, nie politycznymi. Gdy zmienił się ustrój,
imperatyw moralny zniknął i wszyscy runęli w wytęsknioną prywatność,
wzmacnianą konsumpcją odkładaną przez lata postu realnego socjalizmu. Następne
pokolenia już tych dylematów nie miały, jednak chuligański poziom polityki
plemiennej odstręczał je od wejścia w sferę publiczną, zaś tę decyzję
wzmagał kapitalizm sprzedawany jako bezwzględna walka, wymagająca raczej
ciągłego zabiegania o sprawy prywatne niż wpływania na kształt ustroju.
Im bardziej władze państwowe chcą indoktrynować młode pokolenie, tym bardziej przekonają się, że edukacja stoczy się w kierunku formacji charakterystycznej dla państwa semitotalitarnego, a więc do kształtowania postaw oporu wewnętrznego i zewnętrznego w różnej skali jego nasilenia.
W społeczeństwie
otwartym, którego zamknąć już się nie uda żadnej władzy, bo Polacy to jednak
nie Węgrzy, z czego powinni zdawać sobie sprawę właśnie politycy partii
prawicowych, konserwatywnych.
To,
że zawsze znajdą się młodzi, naiwni, którzy wykonają za cenę bycia urzędnikiem
w randze ministra czy wiceministra, dyrektora departamentu czy rzecznika
prasowego jedynie potwierdza stałą prawidłowość cynicznego wspinania się na
szczyty zarządzania bez kompetencji, doświadczenia i pełnej, a więc także
moralnej sprawczości. Wykonają każde polecenie z poczuciem racji, za
którą kryją się nieprzysługujące im honory i gratyfikacje. Chętnie wejdą w
łaski starszych, by zezwolili im na łatwe swobody, rozrywki, przywileje i powab
wolności ponad innymi, ponad drugim i trzecim sortem.
Nie jest zrozumiała teza Deneena, że demokracja nie może funkcjonować w ustroju liberalnym, skoro w innym ustroju nie ma ona szans na swój rozwój. Zdaniem amerykańskiego publicysty demokracja potrzebuje różnorodnych form społecznych, ale to nie inne ideologie, tylko właśnie liberalizm chce rozbić ustrój demokratyczny, gdyż nie służy upełnomocnieniu wspólnot i praktyk społecznych. Przywołuje przy tym myśl Monteskiusza, w świetle której cnoty obywatelskie można ukształtować jedynie w owych wspólnotach i gęstej sieci wspierających je instytucji, a nie na zgodzie, umowie społecznej.