Książka psychologa, NAUCZYCIELA etyki i filozofii,
laureata Ogólnopolskiego Konkursu "Nauczyciel Roku" w 2018 r. ,
przewodnika młodzieży po świecie kultury wysokiej oraz popkultury w jednym z
trójmiejskich liceów ogólnokształcących jest psychoterapeutyczną spowiedzią literacką,
dziełem wyjątkowym we współczesnej literaturze, dla której nie ma chyba
właściwej kategorii.
Autor doskonale sam ją wypromował, zanim jeszcze trafiła do księgarń MPiK-u
w całym kraju. Nie ma dnia, by nie pojawił się w mediach społecznościowych -
najpierw zapowiadając, że właśnie kończy nad nią pracę, potem, że już jest w druku,
aż wreszcie o jej "narodzinach" z sukcesem:
Można powiedzieć, że był to udany i bezpieczny "poród", po
znajomości, gdyż ze znieczuleniem Agory i miłośników Jego medialnej obecności.
Mógłby, jak większość autorów książek popkulturowych, "urodzić" ją
siłami natury, ale być może towarzyszący mu lęk przed bólem, a może i świadomość patologicznego przebiegu "ciąży", czym dzieli się w swojej narracji
sprawiły, że wolał uniknąć powikłań.
Strach, obawa, "przedporodowe napięcie" i lęk były niepotrzebne, bo przecież
od 2018 r. rozpoznawany jest w każdej "klinice edukacji" jako czuły
narrator, Mistrz szkolnej pedagogii, coach, tutor, facylitator, a wreszcie w ciągu siedmiu lat "ojciec" 49 laureatów olimpiad przedmiotowych w naszym
kraju.
W środowisku nauczycieli twórczych, niepokornych, zaangażowanych, pedagogów
z pasją i bezinteresowną misją bycia kimś autentycznie potrzebnym młodzieży, a
zarazem też samemu sobie, jest znany, uwielbiany i zasłużenie ceniony.
Niektórzy nauczyciele dzielą się swoim marzeniem, że chcieliby widzieć Przemka
Staronia w roli ministra edukacji.
Jeśli tak piszą czy mówią, to chyba podświadomie mu zazdroszczą, bo
doskonale wiedzą, że ta rola nie jest dla niego. Nie dlatego, że nie mógłby lub
nie potrafiłby być PNK (Pierwszym Nauczycielem Kraju), tylko zgodnie ze złotą
reguła etyczną "Czego nie narzucasz sobie, nie narzucaj tego innym". Po co wrzucać go do czarnej dziury niemocy?
Dla mnie nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Przemek Staroń byłby
wspaniałym przewodnikiem dla nauczycielskiej świty i jej podopiecznych, ale nie
w sytuacji ministra podporządkowanego partii władzy, by być jedynie jej przedłużonym
ramieniem i środkiem. Który Nauczyciel tej klasy chciałby dać się tak
odczłowieczyć, uprzedmiotowić? Nie życzcie zatem tak źle Staroniowi.
Nie ukrywam, że sam do "porodu" jego dzieła przygotowywałem się
od ponad miesiąca, bo klinika zaoferowała takim czytelnikom dostęp do tytułu
natychmiast, jak tylko dotrze do najbliższej im księgarni, a w dodatku ponoć
nieco "taniej". Akcja była tak dobrze zorganizowana od marketingowej strony, że można było nawet spodziewać się kolejek po publikację, która
zapowiadała się jako niezwykła, sensacyjna.
Warto było wydać tak książkę, jak i pieniądze na jej zakup, bowiem jej treść oraz stylistyka nie
rozczarowuje, nie nuży i nie jest też przesadnie moralizatorska czy
deschoolerska. Czyta się ją jednym tchem, a koniec jednego rozdziału
wywołuje głód, by nie odkładać jej na później, tylko natychmiast zaspokoić
ciekawość lekturą kolejnych rozdziałów.
Ogromnie cieszę się, że NAUCZYCIELE ROKU piszą swoje książki, bo dzieląc
się z nami cząstką swojego życia, doznaniami, przeżyciami, dokonaniami,
sukcesami, a zdarza się, że i niepowodzeniami, jak ma to miejsce w przypadku
powyższego hiperempatycznego narratora, otwierają przestrzeń dla dalszego rozwoju
pedagogiki szkolnej, pedagogiki praktycznej, pedagogiki refleksyjnej,
pedagogiki krytycznej, pedagogiki humanistycznej, pedagogiki zorientowanej na
OSOBĘ, a więc personalistycznej czy wreszcie pedagogiki dialogowej i
egzystencjalnej.
Autor już we wstępie odsłania swoje pedagogiczne credo:
"SENS ISTNIENIA SZKOŁY POLEGA NA TYM, ŻEBY NAUCZYĆ NAS RADZENIA
SOBIE Z WYZWANIAMI, JAKIE NIESIE SZKOŁA. Ale system tego nie uczy. (Owszem,
jest bezsensowny). Wobec tego trzeba zrobić to za niego" (S.11).
Kiedy widzę w czyimś tekście pojęcie "nauczyć", to aż mną
trzęsie, bo jest ono pochodną m.in. herbartowskiego podejścia do uczniów.
Od ponad 30 lat przynajmniej część nauczycieli akademickich stara się
uświadomić młodym adeptom nauczycielskiej profesji, że szkoła nie jest od
tego, by nauczać, i to bez względu na to, jakim celom miałby ten proces
służyć.
Szkoła ma kształcić, a więc organizować proces integralnego, wielostronnego
nauczania-uczenia się, a nie jednokierunkowo nauczać kogokolwiek, bo na skutek
rewolucji cyfrowej i technologicznej już dawno temu straciła prymat jedynego
źródła oraz nadawcy wiedzy dla dzieci i młodzieży. Na szczęście Staroń już
więcej nie powtarza tego terminu. Wyjaśnia, jak rozumie swoją rolę jako tego,
który ma coś (u-)czynić dla uczniów niezależnie od uwarunkowań systemowych, a
więc i ministerialnych.
Pisze:
Należy tylko znaleźć latarnie, które mogą oświetlić wszystkich ludzi. Tych,
którzy szkolną edukację mają już za sobą, i tych, którzy wciąż są jej częścią.
I to niezależnie od tego, gdzie na co dzień żyją. Latarnie ponadczasowe i
uniwersalne. Latarnie wielkich, wybitnych narracji. A że jestem nauczycielem,
chcę Wam w tym szukaniu latarni pomóc [tamże].
Przemek Staroń jest wytrawnym psychologiem, który zdobył wykształcenie
magisterskie na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Każdy, kto chciałby studiować
na tym kierunku, powinien najpierw przeczytać jego książkę, by dostrzec i
zrozumieć jak ważne jest korzystanie z bogactwa nauk społecznych i
humanistycznych dla poznania i zrozumienia siebie oraz wsparcia innych w
procesie kształtowania własnej tożsamości.
Jako oświecony narrator genialnie wykorzystuje to, na czym budował
pedagogikę wyzwolenia, pedagogikę oświecenia, pedagogikę emancypacji filozof
Paulo Freire, dla którego rolą pedagoga jest usytuowanie się po stronie osób
systemowo zniewalanych, uciśnionych, by przywrócić im moc do kierowania sobą i
mówienia o swoich sprawach własnym głosem, do odzyskiwania wiary w siebie, do
własnej przedsiębiorczości.
Staroń nie przywołuje P. Freire, więc jest to z mojej strony jedynie
analogia, ale o tyle wydaje się zasadna, że Przemek uwzględnia w swoich
opowieściach znakomicie rozpoznane problemy egzystencjalne nastolatków, by przy
pomocy znanych sobie metod psycho- i socjoterapeutycznych można było je
wspólnie rozwiązywać (w interpersonalnym dialogu lub w grupie) , by
nie podtrzymywać „kultury ciszy” wobec istniejących form przemocy między ludźmi
oraz skłonności do ucieczki od problemów w środki jedynie pozornie je
wyciszające.
Skoro szkoła służy "wyłączaniu" procesu samodzielnego myślenia
uczniów, tłumieniu czy wręcz blokowaniu ich zdolności i umiejętności,
poznawania i rozumienia siebie w dynamicznie zachodzących zmianach
osobowościowych, to trzeba umożliwić tym, którzy wprost lub pośrednio dzielą
się z nauczycielem swoimi problemami, by wyzwolili się z autoprzemocy oraz
narzuconej im także przez innych czy otaczającą ich rzeczywistość
spoołeczno-kultutrową pęt potencjalnie prowadzących do (auto-)destrukcji.
Staroń genialnie sięga po język nastolatków, po fascynujące ich lektury
(nie szkolne, nie te obowiązkowe), po gry komputerowe czy interakcyjne,
filmy, seriale a nawet kanały internetowej komunikacji, by ich
psychospołecznie alfabetyzować, socjalizować, wprowadzać w kulturę.
Odwołuje się do młodzieżowej "szkoły" wolności, by ich językiem
odsłaniać im możliwości opisywania i odczytywania siebie i rzeczywistości, z
którą zderzają się na co dzień.
Paulo Freire pisał w latach 70.XX w.:
W szkołach początkowych i średnich, na uniwersytetach, a także w oświacie
dorosłych jesteśmy świadkami przekazywania wiadomości, nie zaś ich
poszukiwania, mamy do czynienia z wiedzą traktowaną jako fakt dany, będący w
posiadaniu nauczyciela, nie zaś procesem, z wiedzą wolną od wszelkiego
uwarunkowania, czystą i uniwersalną. Widzimy przepaść dzielącą nauczanie od
uczenia się, obserwujemy sposób patrzenia na rzeczywistość jak na coś
nieruchomego, jak na fakt dany, nie zaś na proces lub na wstępny etap jego
stawania się.
Przemek Staroń pozwala
swoim uczniom odkrywać wiedzę przez przeżywanie, doświadczanie aporii,
konfliktów, ale i mechanizmów obronnych, by podejmowali próbę zrozumienia ich
źródeł, przyczyn ich zaistnienia oraz starali się konfrontować je z
doświadczeniami innych. Jego uczniowie mają lepiej rozumieć siebie, by nie
ulegać obciążeniom systemu, a jeśli nawet są poturbowani, to by mogli w nim
godnie przeżyć i zmieniać świat na lepszy budując cywilizację miłości. Nie bez
powodu cytuje słowa Lisa z "Małego Księcia": Dobrze widzi się
tylko sercem [s. 33].
Książka Staronia jest
"pluszową przytulanką" dla utrapionych, zakompleksionych, wpadających
w depresję, odrzucanych, niekochanych, niepewnych siebie, zdradzonych, zawiedzionych,
rozczarowanych itp. Jest więc dla wszystkich tych, którzy potrzebują jak na
lekarstwo przysłowiowego plastra miodu na własne serce, by zdrowo biło dla
nich, dla innych i dla świata. Przywołuje fragmenty z książek, których treści
być może jego uczniowie nie odczytywali ze świadomością ukrytego w nich
przesłania, adresu do zastanowienia się nad sobą:
Żeby przejść przez
lustro, trzeba stanąć z sobą samym twarzą w twarz. Trzeba mieć tupet, wiesz,
żeby tak sobie spojrzeć prosto w oczęta, zobaczyć się takim, jakim się jest, i
dać nura we własne odbicie [s.49].
Co jest niesłychanie
ważne i ujmujące zarazem w tej książce, to jej autor, który pisze o tym, jak
jemu samemu było w życiu ciężko, jak nie tak dawno sam doświadczał takich
samych emocji, przeżyć i rozterek jak jego dzisiejsi uczniowie. Niczego nie ukrywa,
a nawet można powiedzieć, że z wyjątkową szczerością pisze o sobie, dzięki
czemu nie można mu przypisać wańkowiczowskiego określenia - "smrodek
dydaktyczny".
Wprost odwrotnie.
Obdarowuje młodych czytelników i ich nauczycieli czymś w rodzaju właśnie
horkruksa. Dla niego tak czytelnik, jak i jego nastoletni nauczyciele
ponowoczesnego życia stają się częścią niego samego. Inaczej nie mógłby w
nich wzbudzić zaufania, otwartości, autentyzmu w świecie zamaskowanych
twarzy.
Wspaniale jest poznać na
kartach pięknie wydanej ksiązki NAUCZYCIELA SUMIENIA, TRANSFORMATYWNEGO
INTELEKTUALISTĘ, REFLEKSYJNEGO PSYCHOPEDAGOGA, który dzieli się swoją kulturą,
a ta dzięki temu jest zwielokrotniona. Każdy, kto sięgnie po tę książkę,
znajdzie w niej coś dla siebie, dla swoich dzieci, uczniów, wychowanków,
partnerek/-ów, przyjaciół, z którymi będzie mógł złapać się za ręce,
wtulić się w siebie i po prostu sobie towarzyszyć [s. 94].
Domyślam się, że będą i
tacy, którzy nie tylko nie przeczytają, ale z zupełnie innych przyczyn odrzucą
ją, a nawet oskarżą autora o niecne intencje. Szkoda, bo jeśli tak postąpią, to
otworzą bramy do innych wymiarów i wyłaniających się z nich potworów o
patologicznych mocach...
Gratuluję Autorowi
znakomitego pomysłu na oryginalną narrację oraz dziękuję za bogactwo i piękno
języka polskiego. Spełniła się przepowiednia jednej osób, która powiedziała
mu: Myślę, że będziesz rewelacyjnym nauczycielem [s. 235]. On
wie, że jest, ale nie otworzył się przed nami jeszcze całkowicie. Tym samym
zapowiedział, że będzie kolejny tom o radzeniu sobie z życiem. Już
czekam.