24 lutego 2021

Dziennik powstania i zawirowań w pierwszym prywatnym uniwersytecie w Polsce

 


Byłem nieco zaskoczony tym, że "Dziennik komputerowy z [...] " autorstwa psychologa Zbigniewa Pietrasińskiego ukazał się  w Wydawnictwie UMCS, a nie w Wydawnictwie Uniwersytetu  Humanistycznospołecznego SWPS. Z końcowej treści życia autora można wywnioskować powody takiego stanu rzeczy. Powstaniu i rozwojowi tej uczelni poświęcił bowiem całe swoje emerytalne życie. To tylko potwierdza, że ustalanie granic wiekowych dla wszystkich profesorów jest absurdalne, gdyż niektórzy - tak jak Zbigniew Pietrasiński - nawet po 70 roku  życia potrafią interesująco prowadzić zajęcia dydaktyczne, seminaria, recenzować rozprawy i wnioski awansowe oraz wydawać kolejne książki. 

W tym sensie dziennik psychologa warto przeczytać każdemu, tak zajmuje się szkolnictwem wyższym - historykom, socjologom, psychologom, pedagogom, prawnikom, ekonomistom, specjalistom od mediów i komunikacji społecznej oraz politologom. Wyjątkowa osobowość autora przebija z jego codziennych notatek, które są kapitalnym źródłem wiedzy o powstawaniu szkolnictwa wyższego w sferze niepublicznej od połowy lat 90. XX w. 

Całość przygotowała do druku   Teresa Rzepa,  czyniąc to nie tylko po to, by upamiętnić postać niezwykle twórczego naukowca i sprawnego organizatora (był prorektorem SWPS) szkoły wyższej, ale i dla zachowania w świadomości publicznej wydarzeń, które stają się interesującym źródłem doświadczeń akademickich i wydarzeń w latach 1992-2010. 

Z tak długiego okresu wybrała tylko część autorefleksyjnych relacji i komentarzy Z. Pietrasińskiego, gdyż gdyby chcieć wydać całość, to nie zmieściłoby się w jednym tomie (łącznie jest ponad 4 tys. stron). Jest to zarazem wskazanie na domowe archiwum psychologa, które   ktoś mógłby rzetelnie opracować, podobnie jak odnieść się do treści powyższego dziennika. 

W SWPS zaczynali od jednego kierunku kształcenia, jakim jest psychologia, a po ponad ćwierćwieczu uczelnia ta jest nie tylko uniwersytetem, ale i ma swoje wydziały zamiejscowe w Poznaniu, Katowicach, Rzeszowie, Sopocie i we Wrocławiu. Nie jest to jedyna szkoła niepubliczna, w której kształci się psychologów. Jest ich co najmniej dwadzieścia, nie wspominając o państwowych uniwersytetach.

Pietrasiński odsłania kulisy powstawania takiej szkoły, "załatwiania" dla niej licencji, zarządzania nią i zatrudniania w niej kadr oraz zabezpieczania finansów na realizację projektów badawczych przy niedostrzeganym przez władze naruszaniu zasady bezstronności recenzentów. W "Dzienniku..." przeczytamy o tym, ilu profesorów kształciło w tej uczelni swoje potomstwo oraz jakie były powiązania między władzami a pracownikami nadzorującego ją resortu. 

Każdy, kogo interesują biografie, znaczące postaci we współczesnej psychologii, znajdzie na kartach tego Dziennika frapującą ich obecność, aktywność i wzajemne relacje. Po raz pierwszy Pietrasiński nie mógł zapewnić swojej książce reguły, której bardzo przestrzegał pisząc poprzednie, a mianowicie: przed daniem do pierwszej, koleżeńskiej oceny, oceń i przerób przynajmniej raz, a najlepiej - dwukrotnie, czyli pokazuj dopiero trzecią redakcję. To dobra rada, ale nierealna w wyniku kończenia pierwszej redakcji na ostatni termin... Reguły takiej oceny: 

1) przetestuj w pierwszej kolejności definicje i logikę wywodu; 

2) zaczynaj - czego nigdy nie robiłem - od suchych zestawień terminów, podziałów, podproblemów, logiki wywodu itp. albo rób to po pierwszej redakcji jako formę jej sprawdzenia i przygotowania drugiej redakcji. [...](s.14).          

Nie wiemy, czy Pietrasiński chciał, by ten Dziennik został opublikowany. Zapewne nie za jego życia. Zgodę na to wyraziła Małżonka, która udostępniła opinii publicznej, w tym środowisku akademickiemu autonarrację zmarłego Męża, w której zapisana jest szczerość, naturalność i profesorska pasja. Psycholog (...) notował prawdziwe (we własnej ocenie) informacje o ludziach i o sobie, o ważnych wydarzeniach i przeżyciach [s.7].   Widzimy Jego w różnych rolach akademickich i relacjach z  innymi profesorami, politykami czy sponsorami SWPS. 

Także pedagodzy odnajdą na kartach Dzienników  różne postaci polskiej pedagogiki:1) tych z czasów socjalizmu, powiązanych z ówczesnymi służbami reżimu PRL, a zatem będących beneficjentami transformacji, którym przekazywano majątek do celów gospodarczych, 2) aktorów współczesnej pedagogiki zaangażowanych w dystansowanie się wobec niej; 3) założycieli innych szkół prywatnych o wątpliwej renomie i czarnych interesach w okresie III RP. 

W Dzienniku  odzwierciedlony jest warsztat pisarski autora, którego może pozazdrościć większość pedagogów i psychologów.  Dowiadujemy się bowiem, w czym tkwiła tajemnica nie tylko fascynacji problemami badań i chęci ich upowszechnienia oraz popularyzacji w naszym społeczeństwie, ale także sztuka pracy nad sobą, wzmacniania własnego potencjału umysłowego i fizycznego.  

Gerontolodzy odnajdą w tej autobiograficznej narracji studium starzenia się i związanych z nim symptomów, które Pietrasiński starał się maksymalnie osłabiać, a przynajmniej powstrzymywać ich coraz silniejszy napływ. Są tu też wspomnienia własnych Mistrzów i postaci toksycznych w nauce, a szczególnie w jego życiu. 

Nazwiska trucicieli, pseudonaukowców, akademickich pozerów, manipulatorów zostały zastąpione symbolami X,Y, Z, by jednak ich nie ranić, a w każdym razie pozostawić innym starania o odsłonę niegodnych działań i postaw. Oni doskonale będą wiedzieli, w którym miejscu jest o nich mowa. Pamięć społeczna i tak przechowa to, co jest niezapisane.        

Przywołuje tę książkę, gdyż jej tytuł nie lokuje jej w ogóle w naukach społecznych i humanistycznych, a powinien. Na stronie Uni-SWPS widnieje informacja: 

Dwadzieścia pięć lat temu trzech uczonych Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk połączyła jedna śmiała idea: nieodparta chęć stworzenia najlepszej uczelni w kraju. Profesorowie Andrzej Eliasz, Zbigniew Pietrasiński oraz Janusz Reykowski wyznaczyli sobie ambitne zadanie, którego realizacja wymagała trudnych decyzji, nieoczywistych wyborów oraz odwagi przy wytyczaniu nowych ścieżek na polskim rynku edukacji wyższej. Tak w 1996 roku powstała Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, dziś Uniwersytet SWPS. 

Nie zaczynali jednak tak, jak bohaterowie "Ziemi obiecanej", gdyż każdy z nich wniósł wysoki kapitał naukowy i wsparcie Polskiej Akademii Nauk. Kiedy uczelnia przeszła w 2008 r. w ręce nowego założyciela prof. Z. Pietrasiński nie był już jej potrzebny jako prorektor. Zapewne odbiło się to na stanie zdrowia, chociaż z wiekiem było na pewno coraz trudniej partycypować we współzarządzaniu tak dynamicznie rozwijającym się podmiotem.  

  

23 lutego 2021

Ewaluacyjna kompromitacja bezprawnych i nieetycznych działań ministra oraz KEN

 


Poziom niszczenia nauki w Polsce przez zarządzających najpierw Ministerstwem Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a od 2020 r. Ministerstwem Edukacji i Nauki ośmiesza nie tylko ministrów, ale także członków Komitetu Ewaluacji Nauki. Wprawdzie nieliczni spośród nich mają wyrzuty sumienia, ale środowisko akademickie zdaje sobie sprawę z interesownych manipulacji, jakie miały miejsce także w KEN, więc kiedy czytam wywiad z profesorem prawa, członkiem tego gremium, odnoszę wrażenie, że poziom dewastacji osiąga już szczyty.   

Powinno się natychmiast rozwiązać tak KEN, jak i MEiN, ale z tą władzą profesorowie chyba nie chcą współpracować, bo widzą, co musieliby legitymizować. Pozostają na polu zatem ci, którzy w różnych sferach i tak nie mają nic do stracenia.  Historia rozliczy te ekipy za jakiś czas, chociaż jak zwykle Polak będzie mądry po szkodzie i dalej będzie popełniał katastrofalne dla nauki błędy.

Sięgam do wywiadu z dr hab. Grzegorzem Wierczyńskim, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, przewodniczącym Zespołu ds. Punktacji Czasopism Naukowych Komitetu Nauk Prawnych PAN. Głos zabiera nie tylko prawnik, ale i członek gremium,  które będzie oceniać dyscypliny naukowe w przyszłym roku. Przejdę zatem do polemiki, chociaż wolałbym, żeby takiego wywiadu udzieliła osoba odpowiedzialna za ocenę nauk społecznych. 

1) Jakie znaczenie dla naukowca, autora publikacji, mają te punkty?

Teoretycznie żadnego, w praktyce - zasadnicze. Formalnie punkty "kolekcjonuje" nie tyle sam naukowiec, co wydział, na którym pracuje. Mają służyć do porównywania na przykład mojego Wydziału Prawa na Uniwersytecie Gdańskim, z innym - na przykład z Wydziałem Prawa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Cały czas podkreśla się, że my, naukowcy, powinniśmy być oceniani nie na podstawie tych punktów, tylko "ekspercko". Czyli ktoś powinien zapoznać się z naszą publikacją i oceniać ją w oderwaniu od tego, czy została opublikowana w takim czy innym czasopiśmie. Bo możesz publikować byle co w czasopiśmie za 100 punktów, a możesz opublikować genialną rzecz w czasopiśmie za 20 punktów. Tak jest w teorii. 

Członek KEN nie wie, że kolekcjonowanie punktów nie ma już służyć ewaluacji i porównywaniu wydziałów, a więc jednostek akademickich, tylko dotyczy oceny dyscyplin naukowych.  

Profesor wprowadza w błąd opinię publiczną twierdząc, że ocena czasopism w KEN ma charakter merytoryczny. OTÓŻ, MA i NIE MA, skoro członkowie KEN opracowujący poprzedni wykaz czasopism w ogóle nie uwzględnili opinii merytorycznej profesorów powołanych do tego zadania. Czyżby zatem zawiodła pamięć? Czy może kryje się manipulacje tego podmiotu? Komitet Nauk Pedagogicznych skierował do ministra stosowne Stanowisko w tej sprawie, które zostało zlekceważone. Zlekceważono także interpelację poselską.

PRAWO W POLSCE   JEST JUŻ OD WIELU LAT PRZESTRZEGANE WYBIÓRCZO. 

2) Gowin wprowadził zasadę, że do okresowej oceny jednostek naukowych dokonywanej raz na 4 lata muszą być zgłoszone minimum 3 publikacje każdego naukowca zatrudnionego na danym wydziale. Do tej pory wystarczyło mieć na wydziale dwie, trzy gwiazdy, które dużo publikowały, i one "ciągnęły" swój wydział, "robiły wynik". Reszta, dwadzieścia, trzydzieści osób, mogła nic nie publikować.

Ponownie członek KEN, prawnik - nie wie, że skoro ocena jest raz na 4 lata, to muszą być 4 publikacje (sloty) a nie 3. 

3)  A minister może sobie tak po prostu wpisać wydawnictwo wedle uznania?

No właśnie nie. Minister musi, zgodnie z rozporządzeniem, które sam wydał, uzyskać akceptację swojego własnego organu, który nazywa się Komisją Ewaluacji Nauki. To rodzaju urzędu, powoływanego przez ministra i w pełni zależnego od ministra. Otóż Komisja ta powołała ekspertów i na podstawie ich pracy orzekła, że Ordo Iuris nie jest wydawnictwem naukowym i nie może być wpisane na listę. Komisja, choć formalnie w pełni zależna od ministra, wykazała się odwagą i niezależnością.

KEN jest organem opiniodawczym, a nie decyzyjnym, toteż minister może dopisać i wykreślić, co chce. Ma tu pełną paletę działań woluntarystycznych i politycznych/światopoglądowych.   Tego prawnik też nie wie? 

4)  A jak jest teraz?

Teraz nie uruchomiono procedury eksperckiej. Komisja Ewaluacji Nauki zaproponowała listę zmian. Tymczasem minister opublikował wykaz, w którym znalazło się kilkadziesiąt czasopism, których Komisja Ewaluacji Nauki w ogóle nie wskazała i ponad dwieście, którym podwyższono punktację bez rekomendacji ze strony Komisji. I drugi problem - w niektórych przypadkach liczbę punktów podniesiono do 100, a więc o trzy poziomy w stosunku do wyjściowych 20 punktów.

Tu zostało naruszone przez ministra prawo. Zgoda. Nie wolno mu było podwyższyć punktacji czasopisma o trzy poziomy. Czy minister poniesie konsekwencje naruszenia prawa? 

5) 16 lutego Komitet Etyki PAN, najważniejszy w Polsce podmiot stojący na straży etyki w nauce, ocenił zmiany przeprowadzone przez min. Czarnka negatywnie. Napisał o łamaniu prawa przez ministra i działaniu z pobudek ideologicznych. A na koniec napisał, że "wzywa środowisko akademickie do podjęcia działań na rzecz zmiany wykazu". Co to może znaczyć?

Komitet Etyki ostrzega, że mamy do czynienia z pogwałceniem zasad etycznych bezstronnej oceny. Alarmuje, że efektem zmian będzie spadek zaufania do nauki, obniżenie poziomu badań, niekorzystne postrzeganie polskiej nauki na świecie. Czyli wskazuje, jaka jest stawka tej gry. Zdanie, o które pytasz, odbieram jako apel o to, żeby środowisko akademickie solidarnie odrzuciło zmiany wprowadzane w taki sposób. W tej chwili wśród ludzi nauki ścierają się postawy koniunkturalne z pryncypialnymi. Charakterystyczne jest to, że Komitet Etyki postanowił nie zwracać się do ministra, lecz do nas, naukowców. To od nas zależy, czy pozwolimy traktować się w sposób, który nas ośmiesza.

 

Komitet Etyki nie zareagował na łamanie prawa przez poprzednich ministrów, także tych z PO. Cóż za wybiórcza  wrażliwość?  


No i mamy jeszcze jeden wywiad członka KEN - dra hab. E. Kulczyckiego, którego zespół tak samo manipulował oceną czasopism, a teraz nagle krytykuje ministra. Może zacząłby od siebie? Jeszcze jeden lub dwa takie wywiady i uwierzę, że w KEN są sami święci, rzetelni i uczciwi w ocenach. 

Gdyby ktoś chciał przypomnieć sobie o tym, jak to KEN i MNiSW traktował ekspertyzy jakościowe rzeczoznawców z poszczególnych dyscyplin naukowych ustalając rzekomo uczciwie wykaz czasopism punktowanych m.in. z pedagogiki, to przypominam:


2) Posłowie pytają na wniosek Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN - a minister Jarosław Gowin odpowiada 

3) List Otwarty do ministra Jarosława Gowina w związku z nierzetelną odpowiedzią wicedyrektora Departamentu Nauki na krytykę wykazu punktowanych czasopism naukowych 

4) Kto przypisze pedagogikę do czasopism w międzynarodowych bazach typu m.in. Web of Science i Scopus?








22 lutego 2021

Po co kolejny związek zawodowy w oświacie?

 


Został zarejestrowany kolejny związek zawodowy w oświacie publicznej, który wyszyje wkrótce na swoim sztandarze nazwę:  "Oświata Polska". W odpowiedzi na tę organizację powinien powstać jeszcze n-ty związek zawodowy "Oświata Narodowa", to bedziemy mieli zrównoważony rozwój trampolin do dalszych karier związkowców. 

Można pogubić się w ilości organizacji związkowych, a ich nazwy także nam w tym nie pomagają. Istnieje bowiem od 2008 r. Związek Zawodowy Oświata, który początkowo był międzyzakładową organizacją związkową, obejmującą swoim działaniem katowickie szkoły, a obecnie jest Związkiem o ogólnopolskim zasięgu. To oznacza, że ma jednostki organizacyjne we wszystkich województwach. Nie wiemy natomiast w ilu szkołach.

Nie ma to zresztą żadnego znaczenia, bo przecież liczą się na scenie politycznej tylko dwa oświatowe związki zawodowe, ujmując je skrótowo: 1) lewoskrętny Związek Nauczycielstwa Polskiego (ma ponoć ok. 200 tys. członków) i 2) prawoskrętny NSZZ "Solidarność" Sekcja Krajowa Oświaty (liczy ponoć ok. 80 tys. członków). 

Oba związki odzwierciedlają podział sceny politycznej w naszym kraju - tak po jednej, jak i po drugiej stronie rozwidlających się dróg - na sympatyków i i ich antagonistów w zależności od różnych fuch. W końcu beneficjentami jest w każdym związku nomenklatura.  

Każdy kolejny związek zawodowy ma prawo rzecz jasna do swojej działalności, bo przecież nie są to organizacje reprezentujące wszystkich nauczycieli i pracowników oświaty publicznej, tylko tych, którzy z nimi się identyfikują i  płacą składki na utrzymanie funkcjonariuszy. 

To oczywiste, że każdy związek staje w obronie poszanowania praw i interesów swoich członków posiłkując się środkami, jakie stwarza im prawo pracy, włącznie z reprezentowaniem pokrzywdzonych przed Sądami Pracy. Żaden jednak nie informuje o tym, jak ma się utrzymanie uwolnionych od pracy w oświacie urzędników związkowych do wygranych spraw w sądach. 

To, że  wpływ na politykę oświatową mają tylko ten związki zawodowe, które przykleiły się do rządu (zapewne też licząc na stanowiska i wejście do Parlamentu) a ich działania od 30 lat transformacji nie przyczyniły się ani do godnych płac, ani do lepszych warunków pracy, ani do wszystkich tych okraszonych frazesami korzyści dla nauczycieli w całym kraju, które zostały ujęte w statutach tych związków.         

W każdym związku jego działacze kreują sobie  przestrzeń dojścia do władzy. Sprawdzają się w walce werbalnej i papierowej, powiększając uzależnienia i dyspozycyjność swojego aparatu oraz członków, poprawiając przy tej okazji wlasny status społeczny i wynagrodzenie. Pilnują zarazem, by nauczyciele nie powołali do życia własnego samorządu, bo wtedy nomenkaltura związkowa straciłaby na tym finansowo i musiałaby zajmować się tylko i wyłącznie sprawami, które należą do związków.  

Nowy związek "Oświata Polska" szumnie ogłosił, a upowszechniła to Gazeta Wyborcza, że zamierza "bronić wszystkich pracowników sektora edukacji, nie tylko nauczycieli, ale także pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych, nauczycieli wychowania przedszkolnego, logopedów".  

Tu powinienem zamieścić jakąś ikonkę dotyczącą wszystkich realizacji funkcji rzeczywistych
w stosunku do funkcji założonych (chyba lepiej z dzieckiem  niż z koniem):