Byłem nieco zaskoczony tym, że
"Dziennik komputerowy z [...] " autorstwa psychologa
Zbigniewa Pietrasińskiego ukazał się w Wydawnictwie UMCS, a nie
w Wydawnictwie Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS. Z końcowej
treści życia autora można wywnioskować powody takiego stanu rzeczy. Powstaniu i
rozwojowi tej uczelni poświęcił bowiem całe swoje emerytalne życie. To tylko
potwierdza, że ustalanie granic wiekowych dla wszystkich profesorów jest
absurdalne, gdyż niektórzy - tak jak Zbigniew Pietrasiński - nawet po 70
roku życia potrafią interesująco prowadzić zajęcia dydaktyczne,
seminaria, recenzować rozprawy i wnioski awansowe oraz wydawać kolejne
książki.
W tym
sensie dziennik psychologa warto przeczytać każdemu, tak zajmuje się
szkolnictwem wyższym - historykom, socjologom, psychologom, pedagogom,
prawnikom, ekonomistom, specjalistom od mediów i komunikacji społecznej oraz
politologom. Wyjątkowa osobowość autora przebija z jego codziennych notatek,
które są kapitalnym źródłem wiedzy o powstawaniu szkolnictwa wyższego w sferze
niepublicznej od połowy lat 90. XX w.
Całość przygotowała do druku Teresa Rzepa, czyniąc to nie tylko po to, by upamiętnić postać niezwykle twórczego naukowca i sprawnego organizatora (był prorektorem SWPS) szkoły wyższej, ale i dla zachowania w świadomości publicznej wydarzeń, które stają się interesującym źródłem doświadczeń akademickich i wydarzeń w latach 1992-2010.
Z tak
długiego okresu wybrała tylko część autorefleksyjnych relacji i komentarzy Z. Pietrasińskiego,
gdyż gdyby chcieć wydać całość, to nie zmieściłoby się w jednym tomie (łącznie
jest ponad 4 tys. stron). Jest to zarazem wskazanie na domowe archiwum
psychologa, które ktoś mógłby rzetelnie opracować, podobnie jak
odnieść się do treści powyższego dziennika.
W SWPS zaczynali
od jednego kierunku kształcenia, jakim jest psychologia, a po ponad
ćwierćwieczu uczelnia ta jest nie tylko uniwersytetem, ale i ma swoje wydziały zamiejscowe w Poznaniu, Katowicach, Rzeszowie, Sopocie i we Wrocławiu.
Nie jest to jedyna szkoła niepubliczna, w której kształci się psychologów. Jest
ich co najmniej dwadzieścia, nie wspominając o państwowych uniwersytetach.
Pietrasiński
odsłania kulisy powstawania takiej szkoły, "załatwiania" dla niej
licencji, zarządzania nią i zatrudniania w niej kadr oraz zabezpieczania
finansów na realizację projektów badawczych przy niedostrzeganym przez władze
naruszaniu zasady bezstronności recenzentów. W "Dzienniku..." przeczytamy o tym, ilu profesorów
kształciło w tej uczelni swoje potomstwo oraz jakie były powiązania między
władzami a pracownikami nadzorującego ją resortu.
Każdy,
kogo interesują biografie, znaczące postaci we współczesnej psychologii,
znajdzie na kartach tego Dziennika frapującą ich obecność, aktywność i wzajemne
relacje. Po raz pierwszy Pietrasiński nie mógł zapewnić swojej książce reguły,
której bardzo przestrzegał pisząc poprzednie, a mianowicie: przed
daniem do pierwszej, koleżeńskiej oceny, oceń i przerób przynajmniej raz, a
najlepiej - dwukrotnie, czyli pokazuj dopiero trzecią redakcję. To dobra rada,
ale nierealna w wyniku kończenia pierwszej redakcji na ostatni termin... Reguły
takiej oceny:
1)
przetestuj w pierwszej kolejności definicje i logikę wywodu;
2)
zaczynaj - czego nigdy nie robiłem - od suchych zestawień terminów, podziałów,
podproblemów, logiki wywodu itp. albo rób to po pierwszej redakcji jako formę
jej sprawdzenia i przygotowania drugiej redakcji. [...](s.14).
Nie
wiemy, czy Pietrasiński chciał, by ten Dziennik został opublikowany. Zapewne
nie za jego życia. Zgodę na to wyraziła Małżonka, która udostępniła opinii
publicznej, w tym środowisku akademickiemu autonarrację zmarłego Męża, w której
zapisana jest szczerość, naturalność i profesorska pasja. Psycholog (...) notował
prawdziwe (we własnej ocenie) informacje o ludziach i o sobie, o ważnych
wydarzeniach i przeżyciach [s.7]. Widzimy Jego w różnych rolach akademickich i relacjach z innymi
profesorami, politykami czy sponsorami SWPS.
Także
pedagodzy odnajdą na kartach Dzienników różne postaci polskiej
pedagogiki:1) tych z czasów socjalizmu, powiązanych z ówczesnymi służbami reżimu PRL, a zatem będących beneficjentami transformacji, którym przekazywano majątek do celów gospodarczych, 2) aktorów współczesnej pedagogiki
zaangażowanych w dystansowanie się wobec niej; 3) założycieli innych szkół
prywatnych o wątpliwej renomie i czarnych interesach w okresie III RP.
W Dzienniku
odzwierciedlony jest warsztat pisarski autora, którego może pozazdrościć większość pedagogów i psychologów. Dowiadujemy się bowiem, w czym tkwiła
tajemnica nie tylko fascynacji problemami badań i chęci ich upowszechnienia
oraz popularyzacji w naszym społeczeństwie, ale także sztuka pracy nad sobą,
wzmacniania własnego potencjału umysłowego i fizycznego.
Gerontolodzy
odnajdą w tej autobiograficznej narracji studium starzenia się i związanych z
nim symptomów, które Pietrasiński starał się maksymalnie osłabiać, a
przynajmniej powstrzymywać ich coraz silniejszy napływ. Są tu też wspomnienia
własnych Mistrzów i postaci toksycznych w nauce, a szczególnie w jego
życiu.
Nazwiska
trucicieli, pseudonaukowców, akademickich pozerów, manipulatorów zostały zastąpione
symbolami X,Y, Z, by jednak ich nie ranić, a w każdym razie pozostawić innym
starania o odsłonę niegodnych działań i postaw. Oni doskonale będą wiedzieli, w
którym miejscu jest o nich mowa. Pamięć społeczna i tak przechowa to, co jest
niezapisane.
Przywołuje
tę książkę, gdyż jej tytuł nie lokuje jej w ogóle w naukach społecznych i
humanistycznych, a powinien. Na stronie Uni-SWPS widnieje informacja:
Dwadzieścia pięć lat temu trzech uczonych Instytutu Psychologii Polskiej
Akademii Nauk połączyła jedna śmiała idea: nieodparta chęć stworzenia
najlepszej uczelni w kraju. Profesorowie Andrzej Eliasz, Zbigniew
Pietrasiński oraz Janusz Reykowski wyznaczyli sobie ambitne zadanie, którego
realizacja wymagała trudnych decyzji, nieoczywistych wyborów oraz odwagi przy
wytyczaniu nowych ścieżek na polskim rynku edukacji wyższej. Tak w 1996
roku powstała Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, dziś Uniwersytet SWPS.
Nie zaczynali jednak tak, jak bohaterowie
"Ziemi obiecanej", gdyż każdy z nich wniósł wysoki kapitał naukowy i
wsparcie Polskiej Akademii Nauk. Kiedy uczelnia przeszła w 2008 r. w ręce
nowego założyciela prof. Z. Pietrasiński nie był już jej potrzebny jako
prorektor. Zapewne odbiło się to na stanie zdrowia, chociaż z wiekiem było na
pewno coraz trudniej partycypować we współzarządzaniu tak dynamicznie
rozwijającym się podmiotem.