Decyzja
minister edukacji z 24 stycznia 2024 r., wprowadzająca zakaz obowiązkowych prac
domowych w klasach I–III oraz ich fakultatywność w klasach IV–VIII, miała być
gestem politycznym – szybkim „konkretem dla rodzin”. W praktyce stała się eksperymentem
na uczniach, przeprowadzonym wbrew wiedzy naukowej i kosztem autonomii
nauczycieli.
Nauka
mówi jasno
Dydaktyka
ogólna – zakorzeniona w psychologii uczenia się – jednoznacznie wskazuje, że
prace domowe są tradycyjnym i wartościowym środkiem dydaktycznym. Wspierają
utrwalanie wiedzy, rozwijają samodzielność, kształtują systematyczność. Tak
uczą klasycy: F. Bereźnicki, Cz. Kupisiewicz, W. Okoń. To nie są opinie, ale uogólnione
prawidłowości dydaktyczne i psychologiczne: wiedza nieutrwalana zanika, a nawyki niećwiczone wygasają.
Tymczasem
ministerialne rozporządzenie potraktowało prace domowe jak balast, który można
wyrzucić. Nie rozróżniono istoty środka dydaktycznego od patologii jego
stosowania. Zamiast poprawić jakość zadań odebrano nauczycielom prawo ich
zadawania.
Zdumiewająca rola
IBE: milczenie i współudział w pseudoeksperymencie na dzieciach
Najbardziej
zdumiewa jednak rola Instytutu Badań Edukacyjnych. To instytucja, która
dysponuje radą naukową i ma misję wspierania polityki oświatowej wiedzą. Już w
2018 r. IBE sam raportował, że 97% nauczycieli uważa prace domowe za ważny
element procesu kształcenia. To powinien być mocny sygnał ostrzegawczy dla MEN.
Tymczasem,
gdy w styczniu 2024 r. ogłoszono zakaz zadawania prac domowych, IBE nie zaprotestował. Przeciwnie, przygotował policy brief z datą „luty 2024”, który można było odebrać jako tło
usprawiedliwiające reformę. Dopiero po ponad roku, w październiku 2025 przedstawił jedynie pobieżnie wyniki badań, z których komunikat opublikowano na stronie instytutu. Nie
ma jednak pełnej, jawnej publikacji raportu. znamy jedynie komunikat
prasowy i ogólną charakterystykę próby badawczej.
W praktyce IBE nie pełnił tu roli niezależnego badacza, lecz raczej legitymizatora decyzji politycznej. Milczał, gdy należało ostrzec, a diagnozy przedstawiał post factum, kiedy skutki były już widoczne. To, co ujawniono opinii publicznej, to:
- Komunikat na stronie IBE pt. „Raport
dotyczący prac domowych trafił do MEN” z 2 października 2025 r.
opisuje zakres badania i główne wnioski (Instytut Badań Edukacyjnych PIB)
- W tym komunikacie napisano, że
badanie było przeprowadzone w czerwcu–lipcu 2025 r. metodą CAWI, z
udziałem ponad 7 500 ankiet na próbie 1 468 szkół, by dokonać analizy
wpływu zmian MEN na wyniki egzaminu ósmoklasisty.
- Nie ma pełnego
dokumentu z tych badań (z analizami statystycznymi, tabelami, metodologią,
załącznikami narzędzi diagnostycznych).
Możliwe wytłumaczenia tego stanu niczym nie różnią się od sytuacji, jaka miała miejsce w okresie poprzednich rządów. Raport jest dokumentem wewnętrznym lub ograniczonego dostępu, toteż zapewne IBE mógł opublikować jedynie skróconą (ocenzurowaną) wersję lub komunikat, jednocześnie zastrzegając, że pełny raport zostanie udostępniony w późniejszym terminie. Może to być celowy zabieg, bo udostępnienie tylko komunikatu i rzekomo kluczowych wniosków, bez pełnej dokumentacji, utrudnia weryfikację metodologii, szczegółowych wyników i ukrywa ewentualną ingerencję władzy w jego treść.
W
świetle tego „Komunikat IBE” sam w sobie nie wystarcza, by ocenić jakość i
rzetelność diagnozy. Brak pełnego raportu publikuje się jako standard w
nauce (model teoretyczny, metodologia, załączniki) a tu tego nie ma. Tym samym IBE wzmacnia
krytykę władzy, że raporty „badawcze” mają funkcję raczej polityczną niż
transparentnie naukową. IBE-PIB jest jednak finansowany via MEN z pieniędzy publicznych.
Głos
obywateli i naukowców został zlekceważony
Badania
opinii publicznej wskazywały na podział: część rodziców chciała zniesienia prac
domowych, ale większość sprzeciwiała się całkowitemu zakazowi. Nauczyciele
niemal jednomyślnie bronili ich sensu dydaktycznego. Zamiast dialogu,
ministerstwo wybrało szybki gest polityczny a IBE, zamiast być rzecznikiem
wiedzy naukowej, przyjęło rolę biernego świadka a może i współsprawcy całego
zamieszania.
W dn. 25 marca 2024 roku w Polskim Radiu 24 prof. Krzysztof Konarzewski, pedagog, były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, mówił:
"- Panuje przekonanie, że nauczyciele chętnie krzywdziliby dzieci i nic innego nie robią, tylko myślą, co im zadać. Jednak generalnie nauczyciele są zainteresowani dobrem dzieci i ich powodzeniem w życiu. O pracach domowych należałoby dyskutować w stowarzyszeniach nauczycielskich czy prasie ogólnopolskiej, jednak nie rozstrzygać tego na poziomie rozporządzenia.
(...) osiągnięcia z matematyki w czwartej klasie są negatywnie skorelowane z postawą wobec matematyki. - Czyli jeśli w danym kraju dzieci nie lubią matematyki, to dobrze się jej uczą. Tłumaczy się to tak, że kraj, który naciska na postępy z matematyki, czyni ją bolesną, co jest źródłem stresu, ale jednocześnie tego się uczymy. Coś za coś - zaznaczył.
- Tzw. radosna szkoła to moim zdaniem propagandowa bzdura. Szkoła nie może być takim miejscem, jak plac zabaw dla dzieci przedszkolnych. Jakiś poziom nacisku jest konieczny. Całe pytanie polega na tym, jaki nacisk jest niepotrzebny, nadmiarowy, a jaki jest konieczny i trzeba go zostawić. Czy prace domowe to jest ten element, który jest niepotrzebny? Wątpię. Myślę, że mądrze pomyślane prace domowe mogą dużo dać dzieciom".
Skutki
decyzji ministry Barbary Nowackiej
Już
po kilku miesiącach rodzice i nauczyciele sygnalizowali:
- uczniowie „przestali musieć”, a więc
stracili nawyk systematycznej pracy,
- nauczyciele zostali pozbawieni
narzędzia utrwalania wiedzy, a zarazem potraktowano ich jako przedmiot politycznie
determinowanego procesu kształcenia,
- rodzice zauważyli chaos i brak
motywacji u dzieci, ale jest już za późno.
Edukacja zamiast przyczyniać się do wzrostu mądrości, alfabetyzacji, zatraciła swój naukowo-dydaktyczny rytm. MEN od 1993 roku ustawicznie traktuje władztwo wobec szkół dla realizacji ideologicznych interesów. A jak jest w sporcie? Mistrzostwo rodzi się z ćwiczeń, aktywności własnej, intensywnej i uczciwej pracy nad sobą. Jeśli młody zawodnik zrezygnuje z indywidualnych ćwiczeń, nigdy nie rozwinie swoich umiejętności, nie uzyska koniecznej kondycji.
Ministerialny zakaz przypomina sytuację, w której
federacja sportowa, widząc kilku trenerów przesadzających z obciążeniem
treningowym zawodników, zabrania wszystkim trenować samodzielnie. Na tym polega
absurd ignorancji władz politycznych, które zamiast wspierać nauczycieli w ich
profesjonalnym, autonomicznym rozwiązywaniu problemów dydaktycznych, zabiera im
narzędzie wspomagające rozwój uczniów.
Może dotrze do MEN lub czytelników bloga jeszcze jedna metafora w duchu edukacji zdrowotnej: Czy jeśli część lekarzy wypisuje zbyt wiele antybiotyków, to rozwiązaniem jest zakazać antybiotyków w ogóle? Nikt by się na to nie zgodził, a jednak w edukacji zrobiono podobnie: zlikwidowano środek kształcenia zamiast poprawić sposób jego dawkowania.
Eksperyment
na uczniach
Zamiast
opracować wskazówki jakościowe, jak zadawać mądrze prace domowe i egzekwować to od nauczycieli, władza odebrała
im autonomię. Zamiast wsłuchać się w badania i opinie, zrealizowała
obietnicę wyborczą. IBE, które powinno być strażnikiem nauki, stało się
współsprawcą tego „pseudoeksperymentu” przez milczenie i przez działania
legitymizujące ignorancję władzy. Bierną rolę a raczej jej kompromitujący brak „odegrał”
zespół mający rzekomo monitorować reformę szkolną i to jeszcze pod szyldem KEN!
(sic!)
Ministerialna decyzja z 2024 r. jest symbolem tego, co dzieje się, gdy polityka zastępuje dydaktykę. Ofiarą stają się uczniowie, którym odebrano narzędzie samodzielnego uczenia się. Zlekceważono nauczycieli, którzy zostali pozbawieni autonomii. Zlekceważono obywateli, których głosy nie znalazły odzwierciedlenia w dialogu.
Największy zawód budzi jednak rola Państwowego Instytutu Badawczego - IBE, które miało być strażnikiem wiedzy i głosem nauki, a zamiast ostrzec, milczało. W ten sposób współuczestniczyło w eksperymencie, który – jak dziś wiemy – ma opłakane skutki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam