30 kwietnia 2025

Młodzież ucieka ze szkół publicznych w wielkich miastach

 

(foto: BŚ) 


W przestrzeni oświatowej nic nie powstaje bez przyczyny, ale jeśli ma się rozwijać, nie może bazować na wiedzy potocznej, czyichś prywatnych doświadczeniach, doznaniach, zachwytach czy uprzedzeniach, własnych sukcesach czy osobistych aspiracjach. Wyobraźmy sobie, że w klinice medycznej, szpitalu, przychodni czy stacji pogotowia ratunkowego o tym, jak postępować z pacjentem, który wymaga pomocy, decydowałby nie lekarz-specjalista, ale matematyk, ekonomista, socjolog, informatyk, chemik czy geograf? 

Ktoś zapyta, co za brednie tu wypisuję? Czy rzeczywiście, są to brednie? Przecież już osiągamy ten poziom w polityce, w której kandydat na prezydenta powiada, że jak mamy zwichniętą rękę, to możemy ją sobie sami nastawić. Jesteś chory, przeziębiony, masz covid czy grypę, to nie martw się. Zapytaj ChATGPT albo dowolną wyszukiwarkę, jakie są tego objawy i czym to leczyć. Idź do apteki, kup sobie test na wirusy i dowiesz się, co ci jest. 

Dlaczego nie ma być "lepiej", byle było jak  najtaniej, w deformowaniu edukacji (przed-)/szkolnej. Wystarczy powierzyć ją niekompetentnym propagandzistom, byłym i obecnym urzędnikom resortowym ze stopniami  naukowymi, którzy nie mają wiele wspólnego z nauką o edukacji przed-/szkolnej? Wystarczy przytoczyć wyniki międzynarodowych i/lub krajowych sondaży opinii uczniów i nauczycieli, by wszystko stało się proste i łatwe do osiągnięcia. 

Kształcimy w kraju lekarzy, analityków medycznych, farmaceutów, ratowników medycznych przez kilka lat, weryfikujemy ich wiedzę i umiejętności zanim otrzymają certyfikat kompetencji, by w toku praktyki zawodowej mogli przynajmniej nie szkodzić swoim pacjentom. Jeśli będą ustawicznie uczyć się, doskonalić swoją wiedzę i umiejętności nie dla kolejnych dyplomów, tylko by rzeczywiście mogli jak najlepiej służyć swoją pomocą tym, którzy powierzają im swoje zdrowotne (cielesne) problemy i mieć z tego tytułu nie tylko satysfakcję, ale i godne wynagrodzenie. Jednak żaden minister zdrowia nie ośmiela się rozporządzeniami czy ustawą wyznaczać lekarzom metody i formy ich pracy. 

A jak jest w szkolnictwie w Polsce, bo nie będę tu pisał o innych krajach, gdyż obecna formacja deformatorów oświaty wie od naukowców lepiej, chociaż nie ma zielonego pojęcia o fundamentalnych kwestiach w zakresie procesu kształcenia? Od XIX wieku modernizm służył rozwojowi gospodarki, rolnictwa, przemysłowi (różnych dziedzin), ale i usług państwowych. Po II wojnie światowej było już jasne, że nadszedł czas na modernizację i tym samym transformację usług państwowych w zakresie usług publicznych. 

To oznacza, że autorytaryzm i polityka etatyzmu szkodzą demokracji, hamują ją a nawet systematycznie deformują, by zaspokoić chuć ideokratów, którym potrzebne są procedury demokracji, a nie kompetencje merytokracji. Dzięki temu mogą zaspokoić swoje interesy, gdyż uzyskują dostęp do niepodzielnych dla całego społeczeństwa dóbr, wypracowywanych przecież przez jego aktywną zawodowo część. 

Oświata jest idealną sferą usług publicznych właśnie dla populistów, cynicznych graczy, hipokrytów, którzy nie muszą wiedzieć "Jak?"  a tym bardziej "Po co?" i "Dlaczego?", gdyż w centralistycznie zarządzanej oświacie jej kadry kierownicze (nadzór pedagogiczny) są wyłączone z jakiejkolwiek odpowiedzialności z tytułu destrukcji, deformacji, niekompetentnie a odgórnie narzucanych zmian (to chyba bolszewizm?) za pośrednictwem regulacji prawnych. Prawo stało się ważniejszym instrumentem od nauk pedagogicznych, ale i od psychologii kształcenia, bo tych nikt z tego nadzoru nie musi posiadać, a zatem i znać.

Tak oto toczy się kolejna, pseudonaukowa deforma szkolna z udziałem prawa i inżynierii społecznej polityków oraz ich akolitów.  Im wciąż wydaje się, że za pomocą ustaw, rozporządzeń zobowiąże się nauczycieli do uczestniczenia w "kształceniu i wychowaniu nowych obywateli". 

Od tego zaczęli zmiennicy poprzedniej, równie/inaczej niekompetentnej  ekipy MEN a mianowicie najpierw odgórnie zdecydowano za nauczycieli o jednym z komponentów kształcenia, by przeskoczyć do profilu absolwenta. W sensie metodologicznym niczym się to podejście nie różni od traktowania reform szkolnych jako instrumentu władztwa politycznego w latach 50. XX wieku. Zmienia się tylko trochę wartości deklarowane, bo przecież sami ich nie realizują w owej zaokrąglonej strukturze. 

Wiadomo, że rzekomo nowy profil absolwenta nie dotyczy budowniczego socjalizmu. Natomiast nie określono, w jakim politycznie ustroju będzie on żył, pracował. Konstytucja przecież nadal nie jest traktowana w polityce oświatowej z należytym szacunkiem jako kierunek koniecznych  zmian.

Jedno jest pewne, że obecne centrum populistycznej władzy częściowo zdeterminuje poziom życia młodego pokoleń (alfa i beta🤣). Jak będą dorośli, to zdecydują, czy im się to podoba, czy nie, czy będą głosować za tą czy inną władzą. 

Niekompetentna władza lepiej wie od nauczycieli, jak mają pracować w szkole np. będzie obowiązkowy tydzień na metodę projektów. 🤣 To tak, jak z obowiązkiem nauczycielek przedszkoli, by dzieci były codziennie przez co najmniej 45 minut poza murami placówki, bez względu na pogodę. Nauczycieli traktuje się jak niedorozwiniętych umysłowo (z całym szacunkiem dla osób z tą dysfunkcją).

 Widzę sposób realizacji tego, czego oczekuje nadzór. Czy ma to sens i jaki? Nie ma znaczenia. Niech dzieci idą chodnikiem dookoła bloków, wdychają smród przejeżdżających samochodów, bo i tak nie zapytają pani, po co i dokąd zmierzają. Kazali? To wykonali. Odnotowano w dzienniku wyjść. 

Poczekajmy. Może w IBE upełnomocnią jeszcze jakąś metodę? W pruskim systemie klasowo-lekcyjnym i od nędznie opłacanej profesji można wymagać jeszcze czegoś, bo w końcu, czy się stoi, czy się leży, minimalna płaca się należy.  Matematycy coś wymyślą. Dla nich edukacja nie jest niczym ścisłym. 

Wystarczającej do wygrania wyborów części społeczeństwa można wszystko wcisnąć i do wszystkiego zobowiązać nauczycieli, bo jak nie będzie zaangażowanych fachowców, to nie ma problemu. W szkołach nadal można zatrudniać osoby bez wykształcenia, jeśli na rynku pracy nie ma odpowiednich kandydatów. Połączy się biologię z geografią czy z chemią, fizykę z matematyką, historię z edukacją obywatelską i jakoś zrealizuje się treści curriculum. 

Lekarz z jedną specjalizacją zarabia mniej od tego z dwiema specjalizacjami, a lekarz medycyny jeszcze mniej od doktora czy profesora.  Jednak lekarz pediatra nie będzie chirurgiem, jeśli nie  uzyska stosownych kwalifikacji i umiejętności. 

W szkole każdy może uczyć czegokolwiek, a doświadczają tego uczniowie w ramach kilkudziesięciu godzin zastępstw za niezatrudnionych lub wypalonych zawodowo nauczycieli. Taki biolog poprowadzi informatykę. Wejdzie do klasy i powie: "zajmijcie się swoimi sprawami", a sam przez 45 min. będzie serfował w sieci. On nie może się nudzić. Młodzież też. Ważne, by była względnie cicho. 

 W Polsce nauczyciel ze stopniem naukowym doktora zarabia tyle samo co magister, bo rządzący zlikwidowali tę różnicę kilkanaście lat temu. Zły początek reform skutkuje pseudoreformą. Niekompetencja i arogancja wobec nauki odbije się na uczniach, ale rządzący o nich się nie martwią. Dzieci wielu polityków, o ile je w ogóle  posiadają oraz są one w wieku obowiązku szkolnego, nie uczęszczają do szkół publicznych. 

Ręczne, etatystyczne sterowanie oświatą, a więc także tymi, którzy będą pracować z dziećmi i młodzieżą, nie gwarantuje sukcesów tylko dlatego, że skupiono wokół władzy najbardziej nawet zapalonych czy niedowartościowanych nauczycieli. W szkolnictwie publicznym potrzeba co najmniej 500 tysięcy oddanych pracy pedagogicznej  (dydaktycznej i wychowawczej) edukatorów, tutorów, facylitatorów wspomaganego uczenia się. 

Każdy jest inny i środowisko szkolne ich zatrudniające też jest inne. To nie Warszawka, w której wcale nie jest najlepszy poziom kształcenia uczniów i młodzieży we wszystkich szkołach publicznych. Wystarczy spojrzeć na wzrastającą liczbę uciekinierów do "Szkoły w Chmurze". Dobrze, że są jeszcze tacy nauczyciele, którym chce się pracować w szkole publicznej, która nie znajduje się w szczytowej strefie osiągnięć uczniów.