(slajd z autoreferatu doktorantki prof. Romualda Grzybowskiego w UG - dr Agnieszki Kopacz)
Jakiś czas temu uczestniczyłem w obronie znakomitej pracy doktorskiej dr Agnieszki Kopacz, która prowadziła badania historyczno-problemowe na temat kanonu lektur szkolnych w szkołach w latach 1945-1989. Nie pomyliłem się podając stopień doktora przed Jej nazwiskiem, gdyż w dniu obrony dysertacji z pedagogiki w dziedzinie nauk społecznych była doktorem nauk humanistycznych! Takich doktorantów/ek jest niewielu/-e.
Interesowało ją, jaką rolę odegrały w wychowaniu dzieci i młodzieży
lektury szkolne oraz jak to odzwierciedlało się w praktyce szkolnej. Historia
kołem się toczy. Nadal w szkolnictwie publicznym prowadzą lekcje języka
polskiego nauczyciele, którzy uzyskali wykształcenie w czasach PRL.
Nie
tylko jednak oni są "skażeni" poprzednią dydaktyką. Także pierwsze
lata transformacji ustrojowej po 1989 roku nie służyły zmianie kulturowej i
dydaktycznej w edukacji nauczycieli, gdyż był to czas likwidowania w
uniwersytetach podziału kierunków kształcenia na akademickie i nauczycielskie,
jak było w PRL. Tym samym zamiast jedynie zmienić przede wszystkim programy
kształcenia kandydatów do tej profesji, to przerzucono wszelkie koszty
(materialne i aspiracyjne) na studiujących.
Nie
ulegało wątpliwości, że skoro nie trzeba było szerzej, głębiej studiować wiedzę
z zakresu dydaktyki ogólnej, dydaktyki przedmiotowej, psychologii kształcenia i
teoretycznych podstaw wychowania, to spłycono merytorycznie i temporalnie
zakres nabywania obowiązkowych kwalifikacji kandydatów do nauczycielskiego
zawodu. Nic dziwnego, że absolwenci i ich nauczyciele wnieśli do szkół
częściowo zdewaluowany system wartości minionego ustroju, reprodukując go w
relacjach z uczniami, w tym w analizie i interpretacji lektur szkolnych.
Dzięki badaniom tych procesów możemy dowiedzieć się, czy to, co uważano w edukacji szkolnej za właściwe i skuteczne, spełniło swoją rolę. Każdy z nas ma zapewne w swojej pamięci intelektualny i emocjonalny ślad przeczytanej książki z obowiązującego kanonu lektur. Dopiero najmłodsza generacja unika czytania książek, skoro już w szkole podstawowej wćwiczano ją do poznawania jedynie fragmentów książek. Co bardziej przedsiębiorczy i kreatywni nauczyciele zaczęli wydawać streszczenia i opracowania lektur a wydawcy ich pełnych wersji wprowadzali na marginesach słowa kluczowe, by czytelnicy byli prowadzeni przez nich "za rękę", a więc bezrefleksyjnie przyjmowali czyjąś wersję za właściwą.
Na szczęście większość Polaków nie uległa tej indoktrynacji, skoro możliwy był 10-milionowy bunt solidarności, poprzedzany we wcześniejszych latach (1956; 1968; 1970; 1976) kontestacją polityczną i strajkami. Jak wspomina ten czas prof. Aleksander Nalaskowski:
Uczęszczałem do liceum, którym zawiadywał członek ważnego partyjnego gremium, zdeklarowany ateista i piewca przyjaźni polsko-radzieckiej. Ściany tej szkoły były wypełnione hasłami pro partyjnymi („Partia z nadzieją patrzy na polską młodzież”), oblepione portretami brodatych wieszczów historycznej konieczności, zbiorowej świadomości i uszczęśliwiającej ułudy. Czwórkę z historii otrzymałem po bezbłędnym wyrecytowaniu życiorysu tow. Edwarda Gierka. Rusycyści w tej szkole traktowani byli jak kontrolerzy z ramienia suwerena. (…) Szkoła, do której uczęszczałem odniosła tryumf i zwycięstwo. Wychowała bowiem niezależnego intelektualistę, odpornego na ideologiczne surmy, z rezerwą patrzącego na „jedynie słuszne drogi”. (…) Nie wstąpiłem do PZPR, nie uwierzyłem, że musimy poprzestać na tym, co nazwano rajem na ziemi, nie wkalkulowałem w swojej biografii wolności od „opium dla ludu”.
W związku z tym, że lewicowa ministra edukacji Barbara Nowacka rozpoczyna
zmianę w edukacji szkolnej, podobnie, jak to miało miejsce w PRL, od
nowelizacji kanonu lektur i profilu absolwenta, niniejsza praca badawcza z
historii oświaty stanowi idealne porównanie do reprodukcji mentalności
etatystycznej i ideokratycznej polityki oświatowej wówczas i (nie tylko) dzisiaj. W PRL starano się właśnie poprzez edukację, a w tym przypadku z zastosowaniem m.in. odpowiedniego doboru lektur szkolnych, kształtować "nowego
człowieka", "człowieka socjalizmu", a w istocie "homo
sovieticusa" - osoby lojalne, posłuszne władzy, współtworzące ówczesny
ustrój zniewolonego przez ZSRR polskiego państwa.
(slajd z autoreferatu doktorantki prof. Romualda Grzybowskiego w UG - dr Agnieszki Kopacz)
Nie
jest zatem bez znaczenia to, które lektury szkolne usuwano z wykazu, a które
wprowadzano i z jakiego powodu, a także jak należało je czytać, analizować i
interpretować, by było to zgodne z political correctness. Skoro mówimy o
kanonie kultury polskiej, to oczywiste jest, że są wśród książek takie, które
stanowią obowiązkową lekturę od odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918
roku po dzień dzisiejszy np. III część "Dziadów" Adama
Mickiewicza.
Jednak
nie wszystkie lektury z okresu dwudziestolecia międzywojennego przetrwały czasy
dwóch totalitaryzmów. Od 1944 roku wprowadzono w Polsce cenzurę, a zatem wiele
tytułów było usuwanych nie tylko ze szkół, ale i z bibliotek państwowych.
Kanon lektur szkolnych był i nadal jest jednym z głównych narzędzi formacyjnych rządzących, także w Rzeczpospolitej, którym wydaje się, że gwarantuje skuteczność introjekcji pożądanych wartości. To prawda, że jest zmieniany, niezależnie od uwarunkowań temporalno-ustrojowych, gdyż polityka oświatowa nie ma służyć dobru społecznemu, ale partii władzy, a zatem tylko pozornie jest jedną z najważniejszych sfer życia publicznego polskiego społeczeństwa. Za jej pośrednictwem kierujący resortem edukacji realizują ideologiczne interesy partii władzy w zależności od uzyskanej w państwie przewagi w organach władzy ustawodawczej i wykonawczej, a nawet sądowniczej i medialnej.
Dysertacja doktorska dr A. Kopacz znakomicie zatem wpisuje się w potrzebę rozpoznania ideokratycznych procesów oświatowych, które nabrały stanu oczywistej niezmienności i tym samym przyzwolenia społecznego na odgórne sterowanie przez władze oświatowe celami kształcenia pod pozorem ich uniwersalnego, rzekomo propaństwowego, a w istocie ideowo władczego panowania przez sterowanie rozwojem młodych pokoleń. Jedyny problem, jaki ma władza oświatowa, to pozyskanie uczonych do upełnomocnienia jej zamiarów jako zgodnych nie tylko z oczekiwaniami społecznymi, ale przede wszystkim z naukowymi podstawami procesu kształcenia.
To sprawia, że środowisko
akademickiej pedagogiki jest pozornie głównym aktorem zmian programowych, merytorycznych
w edukacji państwowej/publicznej, ich jawnym lub ukrytym współpracą lub środowiskiem
je kontestującym. Żadne z tych podejść nie jest wyłącznym, bowiem rządzący mają
możliwość uruchamiania różnego rodzaju pokus (ekonomicznych, instytucjonalnych)
lub stosowania sankcji negatywnych wobec utrzymywanej w ubóstwie klasy intelektualistów
na rzecz uzyskania poparcia, uległości lub zaniechania oporu.
Każdy totalitaryzm, ustrój oparty na bezwzględnej przemocy wobec społeczeństwa z zastosowaniem wszelkich możliwych jej narzędzi sprawia, że część elit kolaboruje z władzą, a znacznie mniejsza część jest skazana na wykluczenie z czym się godzi, by nie dopuścić do złamania jej kulturowego kodu, nie sprzeniewierzyć się światu uznawanych i zinterioryzowanych wartości.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że edukacja jest nośnikiem kultury, wzorów życia, postaw, toteż nie jest bez znaczenia, kto ją tworzy i udostępnia młodym pokoleniom, a tym samym czy jest ona izomorficzna do ustroju państwa, na straży którego stoi i współtworzy go państwowa władza. To ciekawe, że pani dr A. Kopacz okazała swoje zainteresowanie rekonstrukcją literackiej ideokracji jako przedstawicielka pokolenia, które dzisiaj tak nie doświadcza inżynierii społecznej, przynajmniej w takim zakresie, w jakim ona była wdrażana w czasach PRL, a więc państwa quasi totalitarnego (określenie ks. prof. Józefa Tischnera).
Byłem niezmiernie ciekaw podejścia Autorki do tematu, który ma już na szczęście historyczny wymiar, ale i ślad w mentalności milionów Polaków. Nie jest bowiem jedynie przeszłością syndrom homo sovieticus, co wykazaliśmy w badaniach nauczycieli trzech postsocjalistycznych krajów, a zapewne jest reprodukowanym nośnikiem przez pozostałe grupy społeczne, zawodowe, itp. Dla ludzi tworzących na rzecz kultury, nauki, oświaty, ale i prawa czy bezpieczeństwa państwa i w państwie totalitaryzm skutkował osobistymi dramatami decyzyjnymi i egzystencjalnymi, bowiem wymagał od twórców opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie sceny politycznego władztwa, co musiało rzutować na treść ich dzieł, dokonań, a tym samym i na (byle-)jakość życia.
Uwzględnieni w analizie w tej rozprawie m.in. pedagodzy socjalistyczni byli nie tyle i nie tylko badaczami zmian oświatowych w dobie PRL, ale jej kreatorami, podmiotami sprawczymi, by doszło dzięki ich pracom do indoktrynacji socjalistycznej młodych pokoleń i ich nauczycieli oraz nadzoru pedagogicznego. Trafnie zatem przywołuje się z ww. okresu prace Bogdana Suchodolskiego, Czesława Banacha, Wojciecha Pomykały, Bolesława Potyrały czy Heliodora Muszyńskiego, które były dopuszczane do druku przez cenzurę jako politycznie poprawne, a nawet więcej, bo zaangażowane ideologicznie w zmianę społeczną.
Z tego też powodu nie spełniały wymogu obiektywnego kulturowo i naukowo badania, chociaż ich autorzy wykorzystali środki i naukową pozycję do ich wydawania. Byli w PRL beneficjentami w służbie ówczesnego reżimu. Niektórzy habilitowali się w Moskwie, narzucając polskiemu nauczycielstwu (także via Nauczycielski Uniwersytet Radiowo Telewizyjny) wzór radzieckiego człowieka. Trudno, by byli wiarygodni jako naukowcy, skoro badali, referowali i upełnomocniali w czasach PRL stan nasycania edukacji szkolnej i akademickiej ideologią socjalizmu.
Wiarygodni w PRL uczeni-pedagodzy (Bogdan Nawroczyński, Sergiusz Hessen, Kazimierz Sośnicki, Aleksander Kamiński, Romana Miller, i in..) byli usuwani z uczelni lub w nich marginalizowani bez prawa np. wyjeżdżania na Zachód, bez środków finansowych czy możliwości awansowania. Dr A. Kopacz podjęła się swoich badań na podstawie wolnej od cenzury metodologii badań historyczno-problemowych za dziełami Promotora i współczesnych badaczy literatury dla dzieci młodzieży.
Gratuluję profesorowi R. Grzybowskiemu tak tej dysertacji, jak i wcześniejszych, bowiem wbrew wciąż skrywających prawdę o minionych czasach, konsekwentnie, od wielu lat publikuje własne rozprawy naukowe z dziejów oświaty i wychowania w minionym ustroju oraz promuje znakomitych badaczy młodych pokoleń.
Byłoby znakomicie, gdyby Autorka wydała swoją pracę uwzgledniając niektóre sugestie recenzentów. Historia bowiem lubi się powtarzać.
Komentarze
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam