23 kwietnia 2025

Jak lektury szkolne (nie-)wychowywały nowego człowieka

 

(slajd z autoreferatu doktorantki prof. Romualda Grzybowskiego w UG - dr Agnieszki Kopacz) 


Jakiś czas temu uczestniczyłem w obronie znakomitej pracy doktorskiej dr Agnieszki Kopacz, która prowadziła badania historyczno-problemowe na temat kanonu lektur szkolnych w szkołach w latach 1945-1989. Nie pomyliłem się podając stopień doktora przed Jej nazwiskiem, gdyż w dniu obrony dysertacji z pedagogiki w dziedzinie nauk społecznych była doktorem nauk humanistycznych! Takich doktorantów/ek jest niewielu/-e. 

Interesowało ją, jaką rolę odegrały w wychowaniu dzieci i młodzieży lektury szkolne oraz jak to odzwierciedlało się w praktyce szkolnej. Historia kołem się toczy. Nadal w szkolnictwie publicznym prowadzą lekcje języka polskiego nauczyciele, którzy uzyskali wykształcenie w czasach PRL. 

Nie tylko jednak oni są "skażeni" poprzednią dydaktyką. Także pierwsze lata transformacji ustrojowej po 1989 roku nie służyły zmianie kulturowej i dydaktycznej w edukacji nauczycieli, gdyż był to czas likwidowania w uniwersytetach podziału kierunków kształcenia na akademickie i nauczycielskie, jak było w PRL. Tym samym zamiast jedynie zmienić przede wszystkim programy kształcenia kandydatów do tej profesji, to przerzucono wszelkie koszty (materialne i aspiracyjne) na studiujących. 

Nie ulegało wątpliwości, że skoro nie trzeba było szerzej, głębiej studiować wiedzę z zakresu dydaktyki ogólnej, dydaktyki przedmiotowej, psychologii kształcenia i teoretycznych podstaw wychowania, to spłycono merytorycznie i temporalnie zakres nabywania obowiązkowych kwalifikacji kandydatów do nauczycielskiego zawodu. Nic dziwnego, że absolwenci i ich nauczyciele wnieśli do szkół częściowo zdewaluowany system wartości minionego ustroju, reprodukując go w relacjach z uczniami, w tym w analizie i interpretacji lektur szkolnych.           

Dzięki badaniom tych procesów możemy dowiedzieć się, czy to, co uważano w edukacji szkolnej za właściwe i skuteczne, spełniło swoją rolę. Każdy z nas ma zapewne w swojej pamięci intelektualny i emocjonalny ślad przeczytanej książki z obowiązującego kanonu lektur. Dopiero najmłodsza generacja unika czytania książek, skoro już w szkole podstawowej wćwiczano ją do poznawania jedynie  fragmentów książek. Co bardziej przedsiębiorczy i kreatywni nauczyciele zaczęli wydawać streszczenia i opracowania lektur a wydawcy ich pełnych wersji wprowadzali na marginesach słowa kluczowe, by czytelnicy byli prowadzeni przez nich "za rękę", a więc bezrefleksyjnie przyjmowali czyjąś wersję za właściwą. 

Na szczęście większość Polaków nie uległa tej indoktrynacji, skoro możliwy był 10-milionowy bunt solidarności, poprzedzany we wcześniejszych latach (1956; 1968; 1970; 1976) kontestacją polityczną i strajkami. Jak wspomina ten czas prof. Aleksander Nalaskowski: 

Uczęszczałem do liceum, którym zawiadywał członek ważnego partyjnego gremium, zdeklarowany ateista i piewca przyjaźni polsko-radzieckiej. Ściany tej szkoły były wypełnione hasłami pro partyjnymi („Partia z nadzieją patrzy na polską młodzież”), oblepione portretami brodatych wieszczów historycznej konieczności, zbiorowej świadomości i uszczęśliwiającej ułudy. Czwórkę z historii otrzymałem po bezbłędnym wyrecytowaniu życiorysu tow. Edwarda Gierka. Rusycyści w tej szkole traktowani byli jak kontrolerzy z ramienia suwerena. (…) Szkoła, do której uczęszczałem odniosła tryumf i zwycięstwo. Wychowała bowiem niezależnego intelektualistę, odpornego na ideologiczne surmy, z rezerwą patrzącego na „jedynie słuszne drogi”.  (…) Nie wstąpiłem do PZPR, nie uwierzyłem, że musimy poprzestać na tym, co nazwano rajem na ziemi, nie wkalkulowałem w swojej biografii wolności od „opium dla ludu”.      

   W związku z tym, że lewicowa ministra edukacji Barbara Nowacka rozpoczyna zmianę w edukacji szkolnej, podobnie, jak to miało miejsce w PRL, od nowelizacji kanonu lektur i profilu absolwenta, niniejsza praca badawcza z historii oświaty stanowi idealne porównanie do reprodukcji mentalności etatystycznej i ideokratycznej polityki oświatowej wówczas i (nie tylko) dzisiaj. W PRL starano się właśnie poprzez edukację, a w tym przypadku z zastosowaniem m.in. odpowiedniego doboru lektur szkolnych, kształtować "nowego człowieka", "człowieka socjalizmu", a w istocie "homo sovieticusa" - osoby lojalne, posłuszne władzy, współtworzące ówczesny ustrój zniewolonego przez ZSRR polskiego państwa.

    

(slajd z autoreferatu doktorantki prof. Romualda Grzybowskiego w UG - dr Agnieszki Kopacz) 


Nie jest zatem bez znaczenia to, które lektury szkolne usuwano z wykazu, a które wprowadzano i z jakiego powodu, a także jak należało je czytać, analizować i interpretować, by było to zgodne z political correctness. Skoro mówimy o kanonie kultury polskiej, to oczywiste jest, że są wśród książek takie, które stanowią obowiązkową lekturę od odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku po dzień dzisiejszy np. III część "Dziadów" Adama Mickiewicza. 

Jednak nie wszystkie lektury z okresu dwudziestolecia międzywojennego przetrwały czasy dwóch totalitaryzmów. Od 1944 roku wprowadzono w Polsce cenzurę, a zatem wiele tytułów było usuwanych nie tylko ze szkół, ale i z bibliotek państwowych. 

Kanon lektur szkolnych  był i nadal jest jednym z głównych narzędzi formacyjnych rządzących, także  w Rzeczpospolitej, którym wydaje się, że gwarantuje skuteczność introjekcji pożądanych wartości. To prawda, że jest zmieniany, niezależnie od uwarunkowań temporalno-ustrojowych, gdyż polityka oświatowa nie ma służyć dobru społecznemu, ale partii władzy, a zatem tylko pozornie jest jedną z najważniejszych sfer życia publicznego polskiego społeczeństwa. Za jej pośrednictwem kierujący resortem edukacji realizują ideologiczne interesy partii władzy w zależności od uzyskanej w państwie przewagi w organach władzy ustawodawczej i wykonawczej, a nawet sądowniczej i medialnej.


Dysertacja doktorska dr A. Kopacz znakomicie zatem wpisuje się w potrzebę rozpoznania ideokratycznych procesów oświatowych, które nabrały stanu oczywistej niezmienności i tym samym przyzwolenia społecznego na odgórne sterowanie przez władze oświatowe celami kształcenia pod pozorem ich uniwersalnego, rzekomo propaństwowego, a w istocie ideowo władczego panowania przez sterowanie rozwojem młodych pokoleń. Jedyny problem, jaki ma władza oświatowa, to pozyskanie uczonych do upełnomocnienia jej zamiarów jako zgodnych nie tylko z oczekiwaniami społecznymi, ale przede wszystkim z naukowymi podstawami procesu kształcenia. 

To sprawia, że środowisko akademickiej pedagogiki jest pozornie głównym aktorem zmian programowych, merytorycznych w edukacji państwowej/publicznej, ich jawnym lub ukrytym współpracą lub środowiskiem je kontestującym. Żadne z tych podejść nie jest wyłącznym, bowiem rządzący mają możliwość uruchamiania różnego rodzaju pokus (ekonomicznych, instytucjonalnych) lub stosowania sankcji negatywnych wobec utrzymywanej w ubóstwie klasy intelektualistów na rzecz uzyskania poparcia, uległości lub zaniechania oporu. 

Każdy totalitaryzm, ustrój oparty na bezwzględnej przemocy wobec społeczeństwa z zastosowaniem wszelkich możliwych jej narzędzi sprawia, że część elit kolaboruje z władzą, a znacznie mniejsza część jest skazana na wykluczenie z czym się godzi, by nie dopuścić do złamania jej kulturowego kodu, nie sprzeniewierzyć się światu uznawanych i zinterioryzowanych wartości. 

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że edukacja jest nośnikiem kultury, wzorów życia, postaw, toteż nie jest bez znaczenia, kto ją tworzy i udostępnia młodym pokoleniom, a tym samym czy jest ona izomorficzna do ustroju państwa, na straży którego stoi i współtworzy go państwowa władza. To ciekawe, że pani dr A. Kopacz okazała swoje zainteresowanie rekonstrukcją literackiej ideokracji jako przedstawicielka pokolenia, które dzisiaj tak nie doświadcza inżynierii społecznej, przynajmniej w takim zakresie, w jakim ona była wdrażana w czasach PRL, a więc państwa quasi totalitarnego (określenie ks. prof. Józefa Tischnera).  

Byłem niezmiernie ciekaw podejścia Autorki do tematu, który ma już na szczęście historyczny wymiar, ale i ślad w mentalności milionów Polaków. Nie jest bowiem jedynie przeszłością syndrom homo sovieticus, co wykazaliśmy w badaniach nauczycieli trzech postsocjalistycznych krajów, a zapewne jest reprodukowanym nośnikiem przez pozostałe grupy społeczne, zawodowe, itp. Dla ludzi tworzących na rzecz kultury, nauki, oświaty, ale i prawa czy bezpieczeństwa państwa i w państwie totalitaryzm skutkował osobistymi dramatami decyzyjnymi i egzystencjalnymi, bowiem wymagał od twórców opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie sceny politycznego władztwa, co musiało rzutować na treść ich dzieł, dokonań, a tym samym i na (byle-)jakość życia.

Uwzględnieni w analizie w tej rozprawie m.in. pedagodzy socjalistyczni byli nie tyle i nie tylko badaczami zmian oświatowych w dobie PRL, ale jej kreatorami, podmiotami sprawczymi, by doszło dzięki ich pracom do indoktrynacji socjalistycznej młodych pokoleń i ich nauczycieli oraz nadzoru pedagogicznego. Trafnie zatem przywołuje się z ww. okresu prace Bogdana Suchodolskiego, Czesława Banacha, Wojciecha Pomykały, Bolesława  Potyrały czy Heliodora Muszyńskiego, które były dopuszczane do druku przez cenzurę jako politycznie poprawne, a nawet więcej, bo zaangażowane ideologicznie w zmianę społeczną. 

Z tego też powodu nie spełniały wymogu obiektywnego kulturowo i naukowo badania, chociaż ich autorzy wykorzystali środki i naukową pozycję do ich wydawania. Byli w PRL beneficjentami w służbie ówczesnego reżimu. Niektórzy habilitowali się w Moskwie, narzucając polskiemu nauczycielstwu (także via Nauczycielski Uniwersytet Radiowo Telewizyjny) wzór radzieckiego człowieka. Trudno, by byli wiarygodni jako naukowcy, skoro badali, referowali i upełnomocniali w czasach PRL stan nasycania edukacji szkolnej i akademickiej ideologią socjalizmu. 

Wiarygodni w PRL uczeni-pedagodzy (Bogdan Nawroczyński, Sergiusz Hessen, Kazimierz Sośnicki, Aleksander Kamiński, Romana Miller,  i in..) byli usuwani z uczelni lub w nich marginalizowani bez prawa np. wyjeżdżania na Zachód, bez środków finansowych  czy możliwości awansowania. Dr A. Kopacz podjęła się swoich badań na podstawie wolnej od cenzury metodologii badań historyczno-problemowych za dziełami Promotora i współczesnych badaczy literatury dla dzieci młodzieży. 

Gratuluję profesorowi R. Grzybowskiemu tak tej dysertacji, jak i wcześniejszych, bowiem wbrew wciąż skrywających prawdę o minionych czasach, konsekwentnie, od wielu lat publikuje własne rozprawy naukowe z dziejów oświaty i wychowania w minionym ustroju oraz promuje znakomitych badaczy młodych pokoleń.        

Byłoby znakomicie, gdyby Autorka wydała swoją pracę uwzgledniając niektóre sugestie recenzentów. Historia bowiem lubi się powtarzać.