13 lutego 2023

Wychowawca klasy za 300 zł brutto? Nie, dziękuję.

 



W świetle Karty Nauczyciela wychowawca klasy powinien otrzymać odrębny dodatek funkcyjny, którego wysokość nie może niższa niż 300 zł brutto. Jak widać, politycy jako prawodawcy uważają, że rodzicom należy się za wychowawstwo 500 zł brutto, natomiast tylko niektórym nauczycielom należy się o 200 zł mniej, bo w końcu szkoła to nie rodzina, zaś ów specjalny dodatek jest dla nauczyciela a nie dla jego uczniów.

W sytuacji żenująco niskich płac w zawodzie nauczyciela powyższe 300 zł jest dodatkiem, o który warto się postarać. Efektów pracy nikt nie zmierzy, odpowiedzialność jest zerowa, zaś te ponad 200 zł co miesiąc przyda się na pokrycie rachunku za energię elektryczną i wodę. Z lekką zazdrością spoglądają niektórzy członkowie rad pedagogicznych na swoje koleżanki czy kolegów w szkole, którzy dostali dodatkową funkcję. 

To jednak na wychowawców spada ciężar egzekwowania, dyscyplinowania, informowania, prowadzenia zebrań z rodzicami, odbywania konsultacji z nimi i wypełniania różnych dokumentów, które dotyczą uczniów (rzekomo ich wychowanków), jak np. skierowanie do poradni, powiadomienie odpowiednich służb i rodziców w wyniku wypadku, wyliczanie absencji uczniów, karanie i nagradzanie, wystawianie świadectw szkolnych, itp. 

Nauczyciele-wychowawcy mają zatem licho płacone za dodatkowe obowiązki w zakresie opieki nad przydzielonym im oddziałem klasowym. Niektórzy zatem wykorzystują przydzielony im w organizacji zajęć czas na tzw. godzinę wychowawczą  na to, by wypełniać stosowne dokumenty, a nawet poprowadzą zajęcia ze swojego przedmiotu, żeby nadrobić powstałe zaległości.   

Być może czują się pokrzywdzeni ci, którzy nie są wychowawcami, bo nimi być nie mogą. W świetle prawa, dodatek z tytułu sprawowania funkcji wychowawcy klasy nie przysługuje nauczycielom, którzy nie sprawują tej funkcji. 



(źródło:Fb)

Ma to ponoć dobrą stronę, gdyż w związku z powyższym nie muszą martwić się o wychowanie uczniów, z którymi prowadzą lekcje. W ramach prowadzonego przedmiotu wchodzą do klasy, "nauczają-odpytują" i wychodzą.

A gdyby tak zacząć porządnie płacić nauczycielom za ich pracę, by każdy z nich miał poczucie sensu pracy pedagogicznej, bycia docenianym zarówno za inkulturację uczniów oraz za ich edukowanie? Porządnie wynagradzać, to znaczy, że płaca byłaby na poziomie tuż po rządowej kaście. Może skończyłyby się problemy z zachowaniami uczniów, którzy widzieliby w swoich nauczycielach nie tylko specjalistów w zakresie danej wiedzy, ale także osoby godne naśladowania?  

Tymczasem taki dotarł dialog:  

- Chcesz być wychowawcą klasy za 300 złotych brutto? 

- Nie, dziękuję. Wolę nie wychowywać. 

(źródło mema-Fb)

12 lutego 2023

Naukoznawca o karierach kobiet i mężczyzn w naukach ścisłych i przyrodniczych

 



Kolejny raport z naukoznawczych badań prof. Marka Kwieka z Wydziału Nauk Społecznych UAM w Poznaniu czeka już tylko na recenzje, zanim zostanie opublikowany pod tytułem "Young Male and Female Scientists: A Quantitative Exploratory Study of the Changing Demographics of the Global Scientic Workforce". 

Niestety, a może stety, niniejsza diagnoza nie obejmuje nauk społecznych, gdyż nie są one jeszcze tak silnie reprezentowane w globalnych bazach. Jeszcze gorzej jest z humanistyką. Tym niemniej zainteresowani prowadzeniem ilościowych badań dotyczących stanu nauki i polityki naukowej w kraju czy na świecie mogą dostrzec pewne trendy w profesjonalizacji i przebiegu karier akademickich naukowców, które być może nie muszą być analizowane tylko ze względu na wskaźnik cytowań ich publikacji w określonej dziedzinie czy dyscyplinie naukowej. 

Aktualnie zespół Profesora prowadzi badania na próbie 4,3 mln naukowców i naukowczyń z 38 krajów, którzy opublikowali w okresie trzech dziesięcioleci (1990--2021) co najmniej 3 artykuły naukowe, chcąc dowiedzieć się o ich efektywności publikacyjnej w nauce globalnej. Zmienną pośredniczącą jest wiek, płeć i uprawiana dyscyplina nauki w tym okresie. W przypadku wieku życia analizuje się dane w odniesieniu do dziesięciu pięcioletnich grup wiekowych w każdej dyscyplinie.



Niewiele bowiem wynika z danych statystycznych różnych krajów, a także z raportów OECD, UNESCO czy Eurostatu, toteż analiza kadry naukowej w powyższych wymiarach dotyczy przydatności globalnych źródeł danych bibliometrycznych typu Scopus. Nikt nie analizował dotychczas tych zależności, a zatem warto się temu przyjrzeć na podstawie "exploratory study". 

Z pierwszych zestawień danych z 38 krajów wyłaniają się pierwsze pytania: Skoro przybywa naukowczyń w naukach ścisłych i przyrodniczych, to czy we wszystkich dyscyplinach równomiernie?  W jakiej mierze starsi wiekiem naukowcy dominują w dyscyplinach ścisłych, które wymagają wiedzy i osiągnieć matematycznych, a więc MATH, COMP, ENG, PHYS oraz czy młode wiekiem kobiety podejmują się badań w tych dyscyplinach? 

Już po porównaniu ze sobą piramidy wieku w 2000 i w 2021 r., można dostrzec, że ubywa w tych naukach młodych wiekiem naukowców.  Jaki będzie wynik analiz, kiedy nasi naukoznawcy uwzględnią trzy dekady?  

Z danych wyłaniają się ciekawe pytania: Jak wygląda sytuacja w naukach przyrodniczych? Czy w przypadku naukowczyń jest podobna? Jak się okazuje 70% kobiet prowadzi badania naukowe w naukach medycznych i biologicznych. A w jakich dyscyplinach STEMM w 2021 r. większość młodych naukowców ma do 5 lat doświadczenia? 

W których dyscyplinach, wśród wszystkich kobiet w 2021 r., większość stanowią młode naukowczynie? Co oznacza mniejsza reprezentacja kobiet w nauce, skoro mężczyzn wśród starszych roczników w 2021 r. było dziesięcio- czy piętnastokrotnie więcej? W świetle danych za 2021 roku wśród najmłodszych roczników ta różnica jest już tylko trzy-czterokrotna.  

W naukach technicznych (ENG) na świecie jest 80 na 1500 starszych wiekiem naukowczyń w stosunku do mężczyzn, natomiast w fizyce i astronomii (PHYS) wskaźnik ten jest wyższy, bo wynosi 400 kobiet w stosunku do 3700 mężczyzn (na czerwono starsi, na niebiesko młodzi?


Jak pisze Profesor M. Kwiek:

Tradycyjne dane zagregowane dotyczące ogółu naukowców przesłaniają bowiem bardziej zróżnicowany obraz zmieniającej się dynamiki dotyczącej kobiet i mężczyzn w obrębie poszczególnych dyscyplin i grup wiekowych i między nimi. Na przykład wskazujemy na fundamentalną rolę medycyny w globalnej kadrze naukowej - prawie połowa wszystkich naukowców (45,98%) w obszarze OECD zajmuje się głównie badaniami medycznymi, a ponad połowa wszystkich (publikujących) kobiet naukowców w STEMM (55,02%) jest przypisanych do medycyny. W dostępie do ogromnych danych znowu pomaga nam ICSR Lab Elseviera - obliczenia wg naszych skryptów robią ich maszyny w chmurze Amazona. Jak zatem wygląda nauka globalna w 2021 r.? 

Pierwsze analizy powyższych danych były już prezentowane przez prof. Marka Kwieka w Berlinie, a wkrótce będą przedmiotem wykładów w Oslo, Hongkongu, Oxfordzie i Stanford. Znakomicie.  

 

Najnowsze publikacje Profesora M. Kwieka (także współautorskie):  


M. Kwiek, L. Szymula (2023). "Young Male and Female Scientists: A Quantitative Exploratory Study of the Changing Demographics of the Global Scientific Workforce". arXiv preprint.
M. Kwiek, W. Roszka (2022). "Academic vs. Biological Age in Research on Academic Careers: A Large-Scale Study with Implications for Scientifically Developing Systems. Scientometrics.
M. Kwiek, W. Roszka (2022). "Are Female Scientists Less Inclined to Publish Alone? The Gender Solo Research Gap". Scientometrics.
M. Kwiek, W. Roszka (2022). “Once Highly Productive, Forever Highly Productive? Full Professors' Research Productivity from a Longitudinal Perspective”. ArXiv preprint.
M. Kwiek, W. Roszka (2022). "The Young and the Old, the Fast and the Slow: Age, Productivity, and Rank Advancement of 16,000 STEMM University Professors". ArXiv preprint.
M. Kwiek (2021). "The Prestige Economy of Higher Education Journals: A Quantitative Approach". Higher Education.
M. Kwiek (2021). "What Large-Scale Publication and Citation Data Tell Us About International Research Collaboration in Europe". Studies in Higher Education.
M. Kwiek, W. Roszka (2021). "Gender-Based Homophily in Research: A Large-Scale Study of Man-Woman Collaboration". Journal of Informetrics.
M. Kwiek, W. Roszka (2021). "Gender Disparities in International Research Collaboration: A Study of 25,000 University Professors". Journal of Economic Surveys.

   (źródło: M. Kwiek)  

10 lutego 2023

Nie każdy certyfikat jest dowodem uzyskania konkretnych kwalifikacji

 




Rozumiem biznes oświatowy, akademicki, który prowadzony jest przez podmioty prywatne, ale wciskanie już w tytule oferty: wychodząc naprzeciw oczekiwaniom X-a, Y-a itd., proponujemy certyfikowane szkolenia dla kadry zarządzającej, pracowników naukowych, administracyjnych, doktorantów i studentów w zakresie X,Y, Z... .

Ładnie brzmi. Jakże poważnie. Kto jest wtórnym analfabetą, to pomyśli, że uczestnicząc w takim szkoleniu otrzyma certyfikat, który najczęściej dla tego typu osób wiąże się z szczególnej wagi świadectwem. Tymczasem ów certyfikat znaczy tyle, co papier, na którym został wystawiony. 

Za udział w online'owym spotkaniu należy zapłacić co najmniej jak za wizytę u lekarza ze stopniem naukowym.  To może lepiej już kupić sobie za tę kwotę 4-6 książek, z których dowiemy się więcej.

CERTYFIKAT powinien dotyczyć znajomości czegoś a nie uczestniczenia w czymś. Uczestniczył wczoraj w WOŚP każdy, kto spacerując czy robiąc zakupy w hipermarkecie wrzucił do puszki pieniądze. Jego "certyfikatem" jest otrzymane serduszko, ale ono samo w sobie nie ma znaczenia kwalifikacyjnego. Ma natomiast wartość symboliczną, bo zaświadcza, że ktoś jest darczyńcą. 

Certyfikaty rozprzestrzeniły się także na różnego rodzaju konferencjach oświatowych czy akademickich, bo nauczyciele muszą gromadzić w swoim portfolio do awansu zawodowego dowody uczestniczenia w czymś. Podobnie mają nauczyciele akademiccy, którzy są oceniani okresowo w swoich jednostkach za udział np. w konferencjach. Nie spotkałem się, by ktoś we wniosku o nadanie stopnia naukowego zarejestrował, że chodził do kina, grał w szachy czy uczestniczył w webinarze.

Jednak tego typu "świadectwa" nie są dokumentem kwalifikującym. Dla otrzymania tego typu certyfikatu, należałoby zdać egzamin potwierdzający, że czyjś udział np. w Letniej Szkole czy szkoleniu skutkował rzeczywistym nabyciem wiedzy, umiejętności lub powstaniem konkretnego wytworu.        

Być może na określony temat będą wypowiadać się osoby, które nie tylko, że nie mają sukcesów, ale są swoistego rodzaju wzorem niepowodzeń z powodu braku kompetencji czy konieczności zrozumienia, że odbiorcy reprezentują zupełnie inny typ instytucji, zarządzania nią, odmienne środowisko pracy czy uczenia się, inny przedmiot wiedzy czy dyscypliny naukowej itp. Właściwy certyfikat powinien określać uzyskany przez osobę poziom, standard wiedzy czy/i umiejętności.  

Na moim uniwersytecie nie pozoruje się zatem tego typu działań, o których wspomniałem we wstępie postu, tylko adresuje bezpłatne oferty szkoleniowe do własnego środowiska, konkretnego odbiorcy, adekwatnie do jego oczekiwań, potrzeb i kompetencji. W ubiegłym roku rektor zaproponowała, by profesorowie będący członkami Rady Doskonałości Naukowej a zaangażowani w zadania innych zespołów dziedzin nauk, poprowadzili spotkania dla zainteresowanych pracowników naukowych, doktorantów w ramach reprezentowanych przez nich dziedzin nauki. Oczywistością jest, że inaczej ocenia się osiągnięcia naukowe z nauk przyrodniczych, z nauk medycznych od osiągnięć z nauk technicznych, humanistycznych czy społecznych.    

Naszym zadaniem jest uświadamianie studentom, jak ważne jest refleksyjne, krytyczne analizowanie źródeł różnych ofert "oświatowych/szkoleniowych" w sieci, weryfikowanie ich wiarygodności i rzeczywistej przydatności z tytułu udziału w nich, za który mają zapłacić. Mogą to być bowiem stracone pieniądze, a reklamować już się nie da. Szkolenia, kursy to nie rynkowy produkt, który podlega reklamacji. A szkoda.  


09 lutego 2023

Sukces polskiej publikacji w ramach interdyscyplinarnego projektu badawczego

 


Dr Jacek Stańdo z Politechniki Łódzkiej przesłał mi komunikat o sukcesie, który ma znaczenie także dla edukacji. Dlatego publikuję jego tekst na ten temat w całości:

 

Choć w literaturze funkcjonuje cytat „Jaka piękna katastrofa!”, to jednak w rzeczywistości nikt oprócz dziennikarzy (dla których zła wiadomość to dobra wiadomość) nie przepada za katastrofami. I każdy, kto takiej sytuacji doświadczył – wie, że katastrofa to... no właśnie, katastrofa. Często wiąże się z drastycznym, nagłym i niespodziewanym zakończeniem jakiegoś etapu życia. Przynosi zniszczenie, śmierć, ból. Jest zbiorową i osobistą traumą.

Katastrofa – to nie tylko trzęsienie ziemi czy spadający samolot. To również epidemia – czyli wystąpienie groźnej choroby na dużym obszarze i w dużym nasileniu. Czy pandemia COVID-19 była katastrofą? Patrząc na przebieg i skutki, na pewno można rozważyć taką możliwość.

Niezależnie od wszystkiego, katastrofa zazwyczaj jest czasem wzmożonego zainteresowania sprawami wiary i religii. Pewny siebie człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że niektóre kwestie są poza jego zasięgiem. Po prostu nie ma na nie wpływu. Zaczyna więc szukać punktu oparcia. Zaczyna też szukać języka, którym może wyrazić swoje emocje. Okazuje się, że język religijny jest tu bardzo pomocny.

Świadkami tego zainteresowania są internetowe wyszukiwarki. Rejestrują one zapytania użytkowników. Nie są przy tym świadkami niemymi – dzielą się z nami swoją wiedzą o świecie, poprzez rozmaite narzędzia i zestawienia. Jednym z nich jest Google Trends. Oferuje bezpłatny, ograniczony wgląd w liczbę wyszukiwań wybranych słów kluczowych. Google Trends pierwotnie miało być narzędziem dla specjalistów marketingu internetowego, umożliwiając im tworzenie stron internetowych, które doskonale spełniają potrzeby użytkowników Internetu na podstawie popularnych wyszukiwań.

Google Trends to narzędzie, które mierzy popularność zapytań pod względem geograficznym i czasowym. Wykorzystuje dane z wyszukiwarki Google. Korzystając z tej usługi, można analizować trendy wyszukiwania dla określonych słów kluczowych w wybranych okresach. Analiza danych odnosi się do danego wyszukiwanego terminu wpisanego w Google w porównaniu do całkowitej liczby zapytań w wybranym okresie.

W aplikacji Google Trends dane na wykresie są znormalizowane i przedstawione w skali od 0 do 100. Nie przedstawiają bezwzględnej liczby wyszukiwań danego słowa kluczowego. Aplikacja Google Trends oferuje również możliwość analizy mapy porównawczej, która pokazuje częstotliwość zapytań w poszczególnych regionach, takich jak województwa w Polsce lub stanach USA.

W badaniach podjętych w naszym artykule wykorzystaliśmy narzędzie Google Trends do zbadania stopnia zainteresowania modlitwą i duchowością ogólną w początkowej fazie pandemii COVID-19 w Polsce i Europie. Założyliśmy, że dla osób zainteresowanych modlitwą w czasie pandemii COVID-19 Internet pełni rolę wirtualnego modlitewnika. Główne pytania badawcze dotyczyły częstości wpisywanych zapytań, odnosząc się nie tylko do słowa „modlitwa”, ale także do konkretnych rodzajów modlitwy. Ponadto zainteresowanie modlitwą porównaliśmy z zainteresowaniem słowem „proroctwo”, aby zbadać związek między religijnością a zainteresowaniem sferą nadprzyrodzoną w jej najszerszym znaczeniu. 

Z analizy wynika, że występuje wyraźna powtarzalność wyszukiwanych haseł, przy czym niektóre z nich zauważalnie nasiliły się wraz z wybuchem pandemii COVID-19. Z ustaleń wynika również, że słowa kluczowe związane z proroctwami były wyszukiwane częściej w ważnych momentach historii Polski (2005 – śmierć Jana Pawła II, 2010 – katastrofa lotnicza, w której zginął Prezydent RP) niż w miesiącach 2020, kiedy pandemia uderzyła i eskalowała. W tym czasie częściej występowały wyszukiwania związane z religią. Można również stwierdzić, że wybuch pandemii przyczynił się do wzrostu aktywności religijnej Polaków.

Walory tej publikacji doceniła Kapituła, podkreślając interdyscyplinarność, połączenie badań związanych z religią z badaniem mediów i cyfrowej komunikacji.

The Network for New Media, Religion and Digital Culture Studies , działającej przy Texas A&M University USA, którą reprezentowali: Erica Baffelli, University of Manchester (UK) Pauline Cheong, Arizona State University (USA) Lynn Schofield Clark, University of Denver (USA) Nabil Echchaibi, University of Colorado-Boulder (USA) Gregory Grieve, University of North Carolina-Greensboro (USA) Christopher Helland, Dalhouise University (Canada) Oliver Krüger, University of Freiburg (Switzerland) Mia Lovheim, University of Uppsala (Sweden) Kerstin Radde-Antweiler, University of Bremen (Germany) Jasjit Singh, University of Leeds (UK) Johanna Sumiala, University of Helsinki (Finland) Xenia Zeiler, University of Helsinki (Finland)

Ogłoszono:

Top 10 articles in Digital Religion Research for 2022

Na liście artykułów znalazł się artykuł:

Stańdo, J., Piechnik-Czyż, G., Adamski, A., & Fechner, Ż. (2022, July 15). The COVID-19 pandemic and the interest in prayer and spirituality in Poland according to Google Trends data in the context of the mediatisation of religion processes. MDPI. Retrieved August 29, 2022, from https://www.mdpi.com/2077-1444/13/7/655

Źródło: https://oaktrust.library.tamu.edu/bitstream/handle/1969.1/196997/Digital%20Religion%20Yearbook%202022-FINAL.pdf?sequence=1&isAllowed=y

07 lutego 2023

Kilka zdań na temat dyskusji o stanie nauki i szkolnictwa wyższego w "Zdaniu"


W wieńczącym 2022 rok periodyku "Zdanie" opublikowano dyskusję kilku profesorów na temat stanu nauki i szkolnictwa wyższego. Poprzedza redakcyjne spotkanie z nimi artykuł prof. Jana Hertricha-Woleńskiego zatytułowany "Co dolega nauce i szkolnictwu wyższemu w Polsce?", który nie jest pogwarką humanistów, ale przygotowaną przez członka rzeczywistego Polskiej Akademii Nauk rzeczową analizą problemu. Prof. J. Woleński nie znał treści redakcyjnej dyskusji, ale dowodzi w swoim artykule, że można, nie prowadząc badań w danym obszarze, przygotować rzeczowe argumenty dla własnych sądów. 

Wprawdzie nie jestem czytelnikiem tego pisma, to jednak najnowszy numer nabyłem zachęcony zaproszeniem na okładce do przeczytania dyskusji na temat interesujący wielu nauczycieli akademickich. Byłem ciekaw stanu diagnozy wymienionych na okładce profesorów humanistyki, by skonfrontować ją z własnym spojrzeniem na dolegliwości universitas w skali makro. 

Nie odniosę się do dokonanej przez J. Woleńskiego krytyki wcześniej opublikowanego na łamach "Zdania" artykułu Lecha Witkowskiego, bo nie znam jego treści. Trudno jest mi zatem odnieść się do stwierdzenia: 

W gruncie rzeczy, w tekście Witkowskiego nie znajdujemy zbyt wielu konkretów dotyczących funkcjonowania nauki polskiej. Witkowski kwestionuje np. tzw. uniwersytety badawcze i biurokratyzację zarządzania jednostkami naukowymi, ale jego diagnozy są zbyt ogólnikowe, aby cokolwiek wyjaśniały i stanowiły podstawę dla przedsiębrania jakichś kroków naprawczych (Co dolega nauce i szkolnictwu wyższemu, 2022, nr 4, s.31).          

Rzeczywiście. Także zamieszczony na s. 35-43, a więc bardzo szczegółowy zapis przez Marcina Galanta przebiegu dyskusji, a raczej pozbawionej kontrowersji rozmowy profesorów Tadeusza Gadacza, Magdaleny Mikołajczyk i Lecha Witkowskiego na tak ważny temat, można podsumować powyższym cytatem J. Woleńskiego. 

Interlokutorzy ponarzekali bowiem na różne wydarzenia w ich miejscach pracy, złe praktyki zarządzania, decyzje podszyte politycznymi czynnikami, a więc głównie powodowane pozanaukowymi interesami  psycho-czy socjopatycznymi czynnikami, które rzutują na relacje z władzami i między współpracownikami, a tym samym także na stan frustracji środowisk czy osobistego rozczarowania.  

Gdyby zasiadło przy redakcyjnym stole trzech adiunktów, którym odmówiono nadania stopnia doktora habilitowanego, to pewnie treść ich wypowiedzi byłaby zbliżona. Każdy narzekałby na innych, na żenująco niskie płace, na coraz większą biurokratyzację, na parametryzację, na nonsensowność interwencjonizmu władz resortu w procedury awansowe, ewaluacyjne itp. Nihil novi. Od 2011 roku.       

Po raz kolejny potwierdza się także taką debatą, pogwarkami, rozliczeniowymi wspominkami osobistych rozczarowań, że mamy w Polsce poważny brak rzetelnych, pogłębionych badań makropolityki naukowej. Tego nie podejmie się jednak żaden członek PAN z profesorów nauk o polityce, z socjologii czy nauk o zarządzaniu, bo musiałby zoperacjonalizować zmienne dotyczące stanu, uwarunkowań i następstw tej polityki dla jakości rozwoju, stagnacji lub destrukcji nauk w dziedzinach nauk humanistycznych, społecznych, teologicznych, a także ostatnio dopisanych do rejestru  - nauk o rodzinie w którą zaangażowani byli lub są ich znajomi. Naukoznawcy też nie chcą się podjąć tego zadania, bo dane nauk częściowo empirycznych, ale w większości jakościowych, są komparatystycznie niemierzalne, a przy tym niepełne i rozproszone. 

Paradoksy prób sparametryzowania ocen w tych naukach zdemistyfikował w swoim artykule właśnie logik J. Woleński, dowodząc w dużym skrócie nierealności zobowiązywania polskich naukowców z powyższych dziedzin nauk do publikowania w zagranicznych, ponoć prestiżowych periodykach, który to prestiż jest także obciążony niezrozumiałym i nieuchwytnym z punktu widzenia naukoznawstwa protekcjonalizmem, biznesem czy korupcją. Jak pisze: 

Doświadczenie uczy, że Polacy publikują w bardzo prestiżowych czasopismach stosunkowo rzadko, ale to tylko hipoteza wyjściowa, ponieważ nie ma danych (nawet przybliżonych) na ten temat. Załóżmy, że X opublikuje artykuł w czasopiśmie za 200 punktów, a Y za 40 punktów. To wcale nie przesądza o tym, że wartość pracy X jest pięciokrotnie wyższa niż Y. Czasopismom przypisano dyscypliny naukowe, czasem w sposób wręcz absurdalny, np. teologię czasopismo z filozofii nauki (tamże, s. 33). 

Istotnie, prof. J. Woleński trafnie odsłania bolesne miejsca dewastowanej przez politykę władz resortu MEiN (także wcześniejszego MNiSW) i skutki generowania toksyczności w środowiskach akademickich. Skoro nie można opracować idealnego systemu nauki i szkolnictwa wyższego, przy tak kompromitujących rządy nakładach na sferę publiczną, to zarządzający powinni przynajmniej minimalizować negatywne konsekwencje swoich i minionych decyzji politycznych.  

Podporządkowanie nauki interesom partii rządzących jest kontynuacją dewastacji nauki i szkolnictwa wyższego. Zamiast troski o dobro wspólne skutkuje to - jak pisze autor - m.in. kolesiostwem i nepotyzmem w rozdziale środków czy ewaluacji nauki według niejasnych kryteriów. Niektórzy nie wychodzą z telewizyjnych studiów, tak bardzo zachwycając się  sobą, kiedy wypowiadają się z prawa lub z lewa na każdy temat.