W wieńczącym 2022 rok periodyku "Zdanie" opublikowano dyskusję kilku profesorów na temat stanu nauki i szkolnictwa wyższego. Poprzedza redakcyjne spotkanie z nimi artykuł prof. Jana Hertricha-Woleńskiego zatytułowany "Co dolega nauce i szkolnictwu wyższemu w Polsce?", który nie jest pogwarką humanistów, ale przygotowaną przez członka rzeczywistego Polskiej Akademii Nauk rzeczową analizą problemu. Prof. J. Woleński nie znał treści redakcyjnej dyskusji, ale dowodzi w swoim artykule, że można, nie prowadząc badań w danym obszarze, przygotować rzeczowe argumenty dla własnych sądów.
Wprawdzie nie jestem czytelnikiem tego pisma, to jednak najnowszy numer nabyłem zachęcony zaproszeniem na okładce do przeczytania dyskusji na temat interesujący wielu nauczycieli akademickich. Byłem ciekaw stanu diagnozy wymienionych na okładce profesorów humanistyki, by skonfrontować ją z własnym spojrzeniem na dolegliwości universitas w skali makro.
Nie odniosę się do dokonanej przez J. Woleńskiego krytyki wcześniej
opublikowanego na łamach "Zdania" artykułu Lecha Witkowskiego, bo nie znam jego treści. Trudno
jest mi zatem odnieść się do stwierdzenia:
W
gruncie rzeczy, w tekście Witkowskiego nie znajdujemy zbyt wielu konkretów
dotyczących funkcjonowania nauki polskiej. Witkowski kwestionuje np. tzw. uniwersytety
badawcze i biurokratyzację zarządzania jednostkami naukowymi, ale jego diagnozy
są zbyt ogólnikowe, aby cokolwiek wyjaśniały i stanowiły podstawę dla
przedsiębrania jakichś kroków naprawczych (Co dolega nauce i
szkolnictwu wyższemu, 2022, nr 4, s.31).
Rzeczywiście. Także zamieszczony na s. 35-43, a więc bardzo szczegółowy zapis przez Marcina Galanta przebiegu dyskusji, a raczej pozbawionej kontrowersji rozmowy profesorów Tadeusza Gadacza, Magdaleny Mikołajczyk i Lecha Witkowskiego na tak ważny temat, można podsumować powyższym cytatem J. Woleńskiego.
Interlokutorzy
ponarzekali bowiem na różne wydarzenia w ich miejscach pracy, złe praktyki
zarządzania, decyzje podszyte politycznymi czynnikami, a więc głównie
powodowane pozanaukowymi interesami psycho-czy socjopatycznymi
czynnikami, które rzutują na relacje z władzami i między współpracownikami, a
tym samym także na stan frustracji środowisk czy osobistego
rozczarowania.
Gdyby
zasiadło przy redakcyjnym stole trzech adiunktów, którym odmówiono nadania
stopnia doktora habilitowanego, to pewnie treść ich wypowiedzi byłaby zbliżona.
Każdy narzekałby na innych, na żenująco niskie płace, na coraz większą
biurokratyzację, na parametryzację, na nonsensowność interwencjonizmu władz
resortu w procedury awansowe, ewaluacyjne itp. Nihil novi. Od 2011 roku.
Po
raz kolejny potwierdza się także taką debatą, pogwarkami, rozliczeniowymi
wspominkami osobistych rozczarowań, że mamy w Polsce poważny brak rzetelnych, pogłębionych badań
makropolityki naukowej. Tego nie podejmie się jednak żaden członek PAN z
profesorów nauk o polityce, z socjologii czy nauk o zarządzaniu, bo musiałby zoperacjonalizować
zmienne dotyczące stanu, uwarunkowań i następstw tej polityki dla jakości rozwoju, stagnacji
lub destrukcji nauk w dziedzinach nauk humanistycznych, społecznych,
teologicznych, a także ostatnio dopisanych do rejestru - nauk o rodzinie w którą zaangażowani byli lub są ich znajomi.
Naukoznawcy też nie chcą się podjąć tego zadania, bo dane nauk częściowo empirycznych,
ale w większości jakościowych, są komparatystycznie niemierzalne, a przy tym
niepełne i rozproszone.
Paradoksy
prób sparametryzowania ocen w tych naukach zdemistyfikował w swoim artykule
właśnie logik J. Woleński, dowodząc w dużym skrócie nierealności
zobowiązywania polskich naukowców z powyższych dziedzin nauk do publikowania w
zagranicznych, ponoć prestiżowych periodykach, który to prestiż jest także
obciążony niezrozumiałym i nieuchwytnym z punktu widzenia naukoznawstwa
protekcjonalizmem, biznesem czy korupcją. Jak pisze:
Doświadczenie
uczy, że Polacy publikują w bardzo prestiżowych czasopismach stosunkowo rzadko,
ale to tylko hipoteza wyjściowa, ponieważ nie ma danych (nawet przybliżonych)
na ten temat. Załóżmy, że X opublikuje artykuł w czasopiśmie za 200 punktów, a
Y za 40 punktów. To wcale nie przesądza o tym, że wartość pracy X jest
pięciokrotnie wyższa niż Y. Czasopismom przypisano dyscypliny naukowe, czasem w
sposób wręcz absurdalny, np. teologię czasopismo z filozofii nauki (tamże, s. 33).
Istotnie, prof. J. Woleński trafnie odsłania bolesne miejsca dewastowanej przez politykę władz resortu MEiN (także wcześniejszego MNiSW) i skutki generowania toksyczności w środowiskach akademickich. Skoro nie można opracować idealnego systemu nauki i szkolnictwa wyższego, przy tak kompromitujących rządy nakładach na sferę publiczną, to zarządzający powinni przynajmniej minimalizować negatywne konsekwencje swoich i minionych decyzji politycznych.
Podporządkowanie nauki interesom partii rządzących jest kontynuacją dewastacji nauki i szkolnictwa wyższego. Zamiast troski o dobro wspólne skutkuje to - jak pisze autor - m.in. kolesiostwem i nepotyzmem w rozdziale środków czy ewaluacji nauki według niejasnych kryteriów. Niektórzy nie wychodzą z telewizyjnych studiów, tak bardzo zachwycając się sobą, kiedy wypowiadają się z prawa lub z lewa na każdy temat.
Chętnie sięgnę do tego periodyku. Natomiast polecam Panu profesorowi tekst/wywiad z dr Łukaszem Kierznowskim "Dlaczego wykładowcy nie palą opon" w Dzienniku Gazeta Prawna. Tekst jest dostępny on-line w dziale Edukacja. Rzecz dotyczy głównie finansowania polskiej nauki i poraża brak szacunku naszych decydentów względem pracy krajowego środowiska akademickiego i naukowego, a także prowadzona od 33 lat wolnej Polski gospodarka rabunkowa państwa względem tego środowiska.
OdpowiedzUsuńOd czasów min.Kudryckiej jest tak samo a może nawet gorzej w nauce. Problem polega na tym o czym pisze Pan Profesor. W Polsce brak tradycji polityki publicznej w odniesieniu do ważnych obszarów państwa: Edukacji, nauki, ochrony zdrowia, kultury, czy obronności (wydawanie publicznych pieniędzy to nie jest polityka publiczna).To wynika z marności polskich elit politycznych i "pogardy" dla rozumu.
OdpowiedzUsuńJednym z moich hobby jest układanie kawałów. Staram się, aby były zabawne i refleksyjne. Jeden z nich ułożyłem kilka dni temu, a jest on następujący:
OdpowiedzUsuńNa kawie spotykają się filozof z dydaktykiem. Dyskutują na wspólnie naukowe tematy.
-Jaka ciągłość jest najlepsza? - pyta w pewnym momencie rozmowy dydaktyk. - Ta o której nikt się nie dowie, ta o której wszyscy wiedzą, czy mieszana?
-Moim zdaniem ta, która pozbawiona jest wieloznaczności, a zarazem jej wieloznaczność zawiera się w prostocie refleksyjności, wynikającej z doświadczenia i logiki, aby oddzielić wszystkie cząstki od siebie w celu uzyskania pożądanego efektu nie będącego ustalonym wcześniej jednym i jedynym konkretem, który nie pozwoli z ciągłości przejść do ciągłości w takim tempie, jak wcześniej założyliśmy przy planowaniu zajęć. - odpowiada filozof.
-Nie rozumiem co do mnie mówisz. - zakłopotał się dydaktyk.
Do ich stolika podchodzi kelnerka i pyta:
-Panowie słodzą?
Obydwaj prelegenci spoglądają się w tym momencie na swoje filiżanki.
-Nie. - odparł pierwszy filozof, spoglądając na kelnerkę. - Mówię jak jest.
-Tak. - odparł dydaktyk.
Kelnerka już miała iść przynieść cukier, kiedy dydaktyk zawołał do niej ze stolika:
-Niech pani jednak nie przynosi!
-Czyli jednak nie słodzisz? - spytał go zdziwiony filozof.
-To zależy kto na to pozwoli(ł). - odpowiedział dydaktyk.
Adrian Merchelski