Nie wiedzą, więc ściągają

 


Jednym z wciąż aktualnych zjawisk współczesnej szkoły jest ściąganie, o którym piszą dziennikarze i naukowcy najczęściej w okresie przeprowadzania w szkołach egzaminów zewnętrznych i wewnętrznych. Przed kilkunastu laty mój magistrant Konrad Kobierski poszukiwał odpowiedzi na pytanie: Jak szeroki jest zasięg tego zjawiska w szkołach? Dlaczego uczniowie ściągają? Jakie są ich postawy wobec ściągania? 

Ściąganie nie kwalifikuje się do czynów, za które można ukarać ucznia. Jedyną karą, jaka może spotkać ucznia za ściąganie, jest ocena niedostateczna lub dwie oceny niedostateczne, jedna za to, że ściągał a druga za to, że dał się złapać. W społeczności szkolnej panuje przekonanie, że tylko frajerzy, kujony, oszołomy i „chorzy psychicznie nie ściągają” – jak stwierdził jeden z uczniów odpowiadając na pytanie, czy wyobraża sobie szkołę bez ściągania. Ściąganie nie jest postrzegane w opinii uczniów jako oszustwo, przestępstwo, ale jako wyraz solidarności. 

Osoby publiczne, aktorzy, dziennikarze, sportowcy, politycy jawnie i z dumą opowiadają, jacy to oni byli nieznośni, niepoprawni, ile razy byli zmuszani do zmiany szkoły, jak wagarowali, ściągali, oszukiwali, kombinowali. Mówią o tym bez najmniejszego zażenowania, wstydu. Młody człowiek widząc, że jeden z najpopularniejszych aktorów, polityków czy dziennikarzy, który odniósł olbrzymi sukces zawodowy i finansowy, był krnąbrny, przebiegły, zuchwały i nieznośny, może w tym postrzegać receptę na sukces.

Ściąganie postrzegane jest też jako pozytywna cecha charakteru, gdyż świadczy o „zaradności życiowej”. Osoba, która nauczy się ściągać w szkole, da sobie radę w dorosłym życiu. Takie i podobne komentarze na temat ściągania słyszał z pewnością każdy. Trudno się z tym nie zgodzić. Przyglądając się programom nauczania, ściąganie można nazwać samoobroną przed tyranią encyklopedyzmu i wkuwaniem rzeczy, z których nigdy w życiu nie będziemy, korzystać. W szkole liczy się tylko to, co uczeń pamięta i to, co uda mu się ściągnąć. Nie sprawdza się tego, jak uczeń może tę wiedzę wykorzystać.

Ściąganie należy do kłamstw negatywnych. Jest to kłamstwo manipulacyjne i pragmatyczne zarazem. Ściągający odgrywa swoistego rodzaju „komediodramat” przed nauczycielem, robi wszystko, aby nie zostać przyłapanym na ściąganiu: kamufluje się, dopasowuje technikę ściągania do cech charakterologicznych nauczycieli lub ich „możliwości” aktywności kontrolnej. Uczeń kupuje „belfrowi” gazetę, pączka i herbatkę w celu odwrócenia jego uwagi. Tak najczęściej manipulatorzy urabiają swoich nauczycieli. 

Kiedy uczniowie zostaną złapani na oszustwie, to próbują wywołać w nauczycielu współczucie, litość, aby przymknął na ten fakt oko. Obiecują zarazem, że już nigdy nie będą ściągać. Pragmatyzm przejawia się w korzyściach, jakie daje ściąganie i zdany egzamin bez wcześniejszego uczenia się. 

Według Janusza Gęsickiego istnieją cztery rodzaje ściąg: ściągi „pełne - encyklopedie” zawierają wszelkie możliwe informacje niezbędne do napisania sprawdzianu. „Ściągi hasłowe” - znajdują się w nich hasła, które pozwolą na splot kolejnych skojarzeń, które trzeba „ubarwić”, mogą to być daty, wzory etc. Kolejny sposób to modyfikacja ściągi hasłowej- „ściągi porządkujące”, które pomagają nam zachować kolejność, przez co nasza praca nie jest chaotyczna. Czwarty rodzaj to robienie ściąg z „obszaru niewiedzy” - stosuje się je wtedy, gdy części materiału nie jesteśmy się w stanie nauczyć (Jak nie zwariować w szkole, Warszawa 1999).


Ściąganie możemy pogrupować ze względu na formę: 1) indywidualną, w której ktoś korzysta z wcześniej przygotowanych treści dla własnych korzyści; 2) partnerską, gdy „współpracuje się” z koleżanką/-gą z ławki i 3) grupową przez dawanie innym  w czasie sprawdzianów-testów wcześniej umówionych znaków lub wysyła się odpwoeidzi na telefon komórkowy. 

Nic się nie zmieniło w tej materii. Ostatnio, w czasie egzaminu poprawkowego dwie moje studentki nerwowo obracały w rękach długopis. Udawały, że są zestresowane, a w istocie miały w nim ściągę. Inna studentka miała ściągi w zegarku elektronicznym. A jak ściągają wasi uczniowie czy studenci?

     

Komentarze

  1. Ściąganie to temat morze.
    Pan Profesor przedstawił interesujące studium teoretyczne. Ja chciałbym opisać swoje doświadczenie w tym zakresie. Dam jeden przykład jak pomimo super ściąg „poległem” na egzaminie. Zacytuję też opinię mego licealnego Profesora na temat ściągania i próby walki z tym procederem, które podejmował ponad pół wieku temu. Ze względu na przewidywaną większą objętość tekstu, wypowiedź podzielę na dwa posty.
    Pięcioletnie studia magisterskie w zakresie pedagogiki odbywałem w latach 60.XX wieku na Wydziale Filozoficzno-Historycznym Uniwersytetu Łódzkiego. Część zajęć mieliśmy przy ul. Buczka 27 (teraz A. KamIńskiego). ul. Uniwersyteckiej 3, ale główna kwatera pedagogiki mieściła się przy ul. Kościuszki 21. Natomiast szkolenie wojskowe odbywaliśmy przy ul. Kopernika 45. Pamiętam, że część zajęć odrabialiśmy (!) na Poligonie Zdrowie. Mówiło się wtedy, że się jedzie na Zdrowie po zdrowie. Pewnego pięknego majowego dnia tam studenci z mojej kompanii zdawali egzamin. Ze względu na brak miejsca nie będę opisywał jego przebiegu, chociaż też jest ciekawy (stoliki komisji, studentów, papiery poprzykładane kamieniami, bo akurat wiał wiatr, lornetkowanie przez oficerów zdających). Skoncentruję się tylko na moim przygotowaniu do egzaminu. Zestawów było chyba 30. W każdym 5 albo 7 pytań (dokładnie nie pamiętam), jedno pytanie potrójne – teoria, zadanie i coś tam jeszcze (chyba z terenoznawstwa). Już od pierwszego dnia zaczęto przygotowywać ściągi. Łatwiej mieli ci, którzy zdawali później, bo codziennie na poligonie ekipa spisywała zadania (mrówcza praca). Ich komplet po pewnym czasie można było odkupić za jedną flaszkę mocnego trunku. Był materiał, ale ściągę trzeba było opracować samemu. To trwało kilka dni. Gdy już miałem gotowe pozwijane ruloniki papieru, to w dniu egzaminu przymocowałem je dyskretnie spinaczami w czterech kieszeniach munduru poczynając od lewej górnej kieszeni: 7-8-7-8. Schemat miałem w głowie. Po wyciągnięciu odpowiedniego zestawu policzyłem, w której kieszeni i miejscu się on znajduje, wyszarpnąłem go dyskretnie energicznym ruchem i przystąpiłem do opracowania pytań. Udało się. Jednak i tak poległem na egzaminie. A to dlatego, że wykopany przeze mnie okop do pozycji stojąc (nie jestem wysoki, a nawet mały, by nie powiedzieć niski) nie miał odpowiednich wymiarów. Detale pominę z powodu braku miejsca i by nie zanudzić Czytelnika.
    Stefan Łaszyn .

    OdpowiedzUsuń
  2. Już po napisaniu poprzedniego testu pomyślałem, że może ktoś z mojej kompanii w której byłem w czasie szkolenia wojskowego (i nie tylko), czyta blog Pana Profesora, zapozna się też z tym tekstem i coś napisze na ten temat. To byłoby ciekawe. Interesujący tekst autorstwa Wojciecha Markiewicza pt. „Luz pod maską” na temat takiego szkolenia został opublikowany w miesięczniku „Polityka” z 10 kwietnia 2004 roku, nr 15 ((2447). Chciałem zamieścić tutaj link dostępu, bo tekst mam, ale mi się nie udało. Nie chciałbym w tym momencie rozszerzać tematu, któremu na imię ściąganie o szkolenie wojskowe. Wydaje mi się, że ściąganie występowało na tych zajęciach dosyć często, bo studenci uważali, że wiedza tam zdobywana nie będzie im potrzebna w życiu i chodziło tylko o zaliczanie zajęć wszystkimi możliwymi sposobami. Entuzjastów tych zajęć nie pamiętam. W każdym razie nie potrafiłbym ich wymienić tutaj.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak profesor Tadeusz Mrozek walczył ze ściąganiem w naszym liceum.
    W latach 60.XX wieku w Liceum Pedagogicznym nr 2 w Bartoszycach, obecnie warmińsko-mazurskie, fizyki uczył Tadeusz Mrozek. Potem profesor szkoły średniej, gdy ten tytuł wszedł w użycie. Znany był w szkole (i nie tylko) jako człowiek zacny, zdolny, pracowity, skrupulatny i wymagający. Bardzo starannie przygotowywał się do zajęć. Był człowiekiem uczciwym, nie znosił kłamstwa, krętactwa i ściągania na żadnych zajęciach. Uważał, że takie zachowania nie tylko umożliwiają uczniowi uzyskanie oceny na którą nie zasłużył własną pracą, ale jeszcze deprawują go jako młodego człowieka, uczą cwaniactwa i nieuczciwości, które potem mogą dać znać o sobie w dorosłym życiu. A ponieważ był nauczycielem kreatywnym, autorem wielu publikacji metodycznych, więc szukał we własnym zakresie sposobów, które pozwoliłyby na obiektywną ocenę postępów uczniów w nauce. Uważam, że będzie najlepiej, gdy oddam głos samemu bohaterowi tych wydarzeń sprzed ponad 50 lat. Wypowiedź pochodzi z monografii wyżej wymienionej szkoły. Oto jej fragment: „Oceny, jakie wystawia nauczyciel uczniowi za jego naukę, powinny być rzetelne i obiektywne. Tradycyjne odpytywanie uczniów , czy tzw. klasówki, nie spełniają tych warunków. Przeglądając czasopisma dydaktyczne, natknąłem się na opis „elektrycznego egzaminatora”. Był to prosty obwód prądu stałego, zawierający jedynie źródło do12 V i żaróweczki 3,5 V dla każdego ucznia na stole nauczycielskim oraz wtyczki do zamykania obwodu wraz z czterema gniazdkami oznaczonymi literami A,B,C i D tak, jak odpowiedzi na pytania, jakie otrzymywał każdy uczeń na karteczce. W czasie jednej lekcji obserwując zapalanie się żaróweczek na swym stole, mogłem zanotować odpowiedzi uczniów całej klasy i wystawić im oceny. Później, jeszcze w czasie pracy w innym liceum, zetknąłem się z mikrokomputerami, mogłem układać programy komputerowe i korzystać z komputerowego egzaminatora”.
    Pisząc o ściąganiu wkroczyłem w obszar testów, które w pewnym stopniu, jak mi się wydaje, jeżeli są dobrze opracowane, mogą być sposobem w walce z nieuczciwością w czasie kontroli osiągnięć uczniów. Na ile jest to sposób skuteczny, to już inna sprawa.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam