Bohdan Zadura pięknie przetłumaczył wybór wierszy
ukraińskiego poety, tłumacza, eseisty, krytyka literackiego WASYLA
ŁOZIŃSKIEGO, które ukazały się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego
w 2019 roku pod tytułem "Święto po awanturze". Tomik zawiera też w
plakatowej stylistyce ilustracje autora, co niewątpliwie należy do
rzadkości.
Gdyby
wszyscy czytali poezję, to być może świat byłby inny, a każdy z nas może byłby
bardziej wrażliwy na zachodzące zmiany - w środowisku codziennego życia, w
postawach międzyludzkich czy w nas samych. Oczekując na lotnisku w Wiedniu
poeta zadaje nam pytanie:
(...) ile czasu zostaje
na
poezję: 15 minut, 10 minut,
1
minuta, 15 sekund?
czytam
i jakbym nie zauważał
turbulencji (s. 32).
Zachodzące w świecie zmiany sprawiają, że coraz bardziej są w nas
rozbudzane przez programistów nowych technologii potrzeby, które przed
laty socjolog Jan Szczepański określił mianem otoczkowych, a więc osaczających
nasze codzienne życie pragnieniem pozyskiwania dóbr czy wartości zbytecznych dla
jakości życia. W otwierającym tomik wierszu "Język programowania"
poeta uświadamia nam niezliczoną ilość dążeń ludzkich, wśród których znalazła się w
formie "żartu" na Zjeździe "Solidarności" potrzeba, którą
mogłaby zastąpić aplikacja w smartfonie. Posiadając taka aplikację wystarczyłoby tylko ją poprosić:
umyj
zamiast mnie zęby,
rozsznuruj
zamiast mnie buty, zdejmij je i rozwal się
na
łóżku w pokoju z widokiem na ocean.
usuń
zamiast mnie wirusy z komputera.
nie
kupuj zamiast mnie telewizora
(...)
(s.7).
Pedagodzy specjalni znajdą w tym utworze odniesienie do swoich dążeń czy
trosk, bowiem do kategorii osób o specjalnych potrzebach edukacyjnych mogliby
zaliczyć także poetów:
(...)
człowieku
o specjalnych potrzebach,
napisz
zamiast mnie lepszy wiersz! (tamże)
Każdy
z utworów jest perełką lśniącą darem obserwacji autora, który każdym ze swoich
wierszy kieruje uwagę na to wszystko, co (...) odgrywa w naszym życiu
decydującą rolę, bo rozkoszujemy się sobą, nie odpisując na maile (s.8).
Kiedy udaje się w Lipsku na elektropunkowy koncert Marco Haasa, reaguje wierszem na pracę
ochroniarza, który zabrania komuś przejścia przez bramkę z butelką ukraińskiej
klasycznej whisky:
za
to niemiecki ochroniarz uwierzy, że Ukrainiec,
żeby
wejść na koncert, kilkoma łykami może wypić
butelkę
do dna albo niedopitą wrzucić do kosza na śmieci (s.12).
Poeta ma prawo narzekać na młode pokolenie, minimalistyczne podejście do życia, konsumpcjonizm, wyciszać
głos czyjegoś sumienia, gdy z odroczeniem służby wojskowej mógłby wspierać rewolucję na Majdanie zamiast podróżować po świecie. Trochę go rozumiem, kiedy pisze:
Wstaję
rano i przypominam sobie, że
trzeba
coś zapisać, zanim
wyjdę
z domu zjeść obiad (...) (s. 35).
Jak zapomnę zalogować się w blogu, by zamieścić nocą swój
kolejny wpis, to rankiem żona otrzymuje niepokojący sms z zapytaniem, czy aby nie jestem chory lub czy coś złego się nie stało. Przyznaję rację Łozińskiemu, że z pisaniem jest
(...) jak z muzyką, słychać ją tylko kiedy zapada cisza, chociaż nie
potrzebuje ścian, sufitu, ani parceli (tamże).
Mój
dzisiejszy wpis nie jest analizą w stylu, co poeta miał na myśli, gdyż on sam
uciekając w metafory, dzieli się z nami nadzieją, że nie zmyją one z twarzy jego
wierszy. Każdy wiersz jak mikroreportaż stanowi fenomenalną syntezę sytuacyjnie doznawanych przeżyć, jak m.in. Majdan czy wojna w Doniecku. Sądził, że kiedy wszyscy czytali wiadomości na swoich tzw. telefonach, to nie musieli wierzyć, że to: (...)
kiedyś będzie uważane za turystykę,
a
reklamowym hasłem biura podroży stanie się
"Uciekajcie!" (s.45).
A
jednak, tak się stało, w realu. Jego rodacy musieli uciekać przed zbrodniczą agresją zdziczałych hord rosyjskiej
armii, i to bez biura turystycznego. Miliony matek z dziećmi, osób chorych i starszych szukały schronienia
przed gwałtami, grabieżą, ludobójstwem. Czy podzieliliby też tęsknotę poety za domem,
jakiej doświadczał kilka lat temu w czasie swoich podróży do Ameryki czy po Europie?
Nie
mogę czuć się obcym
w
tym kraju, a jednak nie mogę
go
kochać tak jak wszystko, co rodzinne,
oprócz
rodziny, ale kiedy
to
piszę, to jestem
nie
w tym kraju, nie w tej
rodzinie, (...)
(s.49).
Jak
to dobrze, że mogliśmy przyjąć w swoich domach ofiary okrutnej wojny, starając
się, by nie czuły się w nich jak obcy. Dzięki temu otrzymaliśmy lekcję metaforycznie
rozumianego pokoju, którym mogliśmy obdarzać ludzi nagle pozbawionych swojego miejsca
w ojczyźnie. Stworzyliśmy "Wyspy wiarygodności", o których poeta
pisze:
Zazwyczaj
narody uczą się na
cudzych
błędach, w cudzych krajach.
Gdzie
była wojna - zapanuje pokój,
gdzie
trzeba komuś nauki - tam jest nauczyciel.
Kiedy
proszą, żeby nie mówić, to znaczy,
że
to, co powiedziane, było słuszne.
Czyż
będą bombardować atomowymi
głowicami
wyspy wiarygodności? (...) (s. 53)
Oby
do tego nie doszło, chociaż to pytanie zapisał w powyższym utworze będąc w
Kijowie w styczniu 2015 roku. Upłynęło od tego czasu siedem lat a my już wiemy,
że nie wszystkie miasta i wsie na Ukrainie wyglądają w niedzielę rano
jednakowo. Warto posmakować sałatkę z wierszy Wasyla Łozińskiego, którą
przyprawił sosem własnych doznań, spostrzeżeń, uczuć i niepokornych
myśli.