Chciałbym, żeby każda lekcja była "na
szóstkę", mając na uwadze jej jakość, atrakcyjność, komunikatywność dla
uczniów. Dziś przywołam krytyczną ocenę uczniów, którzy w jednym z liceów
ogólnokształcących zdecydowali się na udział w lekcjach religii.
Już
po pierwszych tygodniach roku szkolnego okazało się, że nieliczna klasa, która
powstała spośród uczniów kilku oddziałów pierwszego rocznika, stała się
przestrzenią pozoru, hipokryzji, a więc pseudowychowania i pseudonauczania.
Okazało się, że ksiądz przydzielony do prowadzenia lekcji ma jakieś poważne
problemy z samym sobą, z własnym poczuciem sensu życia.
Nie
było lekcji, żeby nie straszył młodzieży nadchodzącą katastrofą, śmiercią,
piekłem. Ustawicznie opowiadał o tym, jak to ma już przygotowaną kwaterę na
cmentarzu, a w szafie przygotowane jest ubranie, by rodzina nie miała z tym
kłopotu.
Młodzież
szybko wyczuła, że nie jest on przygotowany dydaktycznie, kompetencyjnie, by
zainteresować ją problematyką religijną. Część uczniów nie ukrywała, że
uczęszcza na tę lekcję, bo dzięki otrzymaniu szóstki będzie miała podwyższoną
końcową średnią ocen.
Katecheta
zawarł bowiem z uczniami niepisany kontrakt. Kto nie będzie miał ani jednej
nieobecności, to otrzyma szóstkę. Może w czasie dwóch godzin lekcyjnych robić
to, co chce: grać w sieci, rozmawiać, czytać, odrabiać inne lekcje, spożywać
posiłki, byle w klasie było względnie cicho, a on miał odnotowaną
frekwencję.
„Religia
na szóstkę” szybko przekształciła się w antyedukację. Uczniowie już wiedzą, bo zostali
do tego wćwiczeni, że można ich skorumpować najwyższą oceną na świadectwie. Ksiądz
ma korzyść, bo otrzymuje comiesięczną pensję, a jego przełożeni mogą podziwiać
utrzymywanie na froncie wojny ideologicznej klasowej wyspy oporu przeciwko
świeckiej ofensywie.
Przypomniał
mi się pogląd profesora socjologii Wojciecha Świątkiewicza z
Uniwersytetu Śląskiego, którym podzielił się w jednej ze swoich rozpraw:
Zagrożeniem
dla polskiej religijności nie jest dzisiaj ateizm, nietolerancja czy fanatyzm,
ale indyferentyzm jako globalna postawa życiowa, szukająca legitymizacji w
ponowoczesności ubranej w postsocjalistyczny kostium. Sprzyja jej zabieganie o
troski życia codziennego, a także to, że wraz z laicyzmem i pragmatyzmem staje
się stopniowo nieoficjalną ideologią państwa. Rozdzielenie Kościoła od państwa
w sferze politycznej rozszerza się na rozdzielenie religii i społeczeństwa.
Ta
diagnoza powinna być poszerzona o jeszcze jeden czynnik, który wpływa na
niszczenie polskiej religijności. Na nic zdają się raporty z badań socjologów
religii, którzy stwierdzają, że mamy do czynienia z metamorfozą, osłabieniem
pozycji Kościoła i religijności we współczesnym świecie na skutek procesów
sekularyzacyjnych w pluralistycznych społeczeństwach. W Polsce przyczynia się
do tego także pseudodydaktyczna i antywychowawcza aktywność niektórych
katechetów-nauczycieli religii w szkołach publicznych.
Jak
trafnie pisze ks. prof. Janusz Mariański: O ile
sekularyzację należy rozumieć jako proces społeczny, w którym religia w
warunkach modernizujących się czy zmodernizowanych społeczeństw traci na
znaczeniu, to sekularność oznacza już taki stan społeczeństwa, w którym religia
nie ma już znaczenia społecznego. Sekularyzm zaś jest postacią ideologiczną,
która domaga się wykluczenia wpływu religii we wszystkich sferach ludzkiego
życia.
Otóż
lekcje religii na tak rozumianą i konstruowaną szóstkę są faktem
antyspołecznym.