Od początku bolszewickiej polityki w PRL,
z wyłączeniem lat 1989-1991, nie mogę zaakceptować podejścia do nauczycieli
lewo- czy prawoskrętnych władz oświatowych. Przedstawiciele tej profesji są od
kilkudziesięciu lat traktowani jak zło konieczne, jakiś wyrzut sumienia
polskiego społeczeństwa w jadowitym, propagandowym języku urzędników resortu
edukacji, a bywa, że i premierów polskiego rządu!
Czyżby pełniący wysokie stanowiska w
państwie mieli tak poważne rany psychiczne z okresu własnej edukacji szkolnej,
że wykorzystują swoje stanowiska do odwzajemnienia się niewinnemu tych ran
współczesnemu im nauczycielstwu? Jedynym ministrem edukacji, który uratował
honor zajmowanego stanowiska był profesor Henryk Samsonowicz. Ci nauczyciele,
którzy pracowali w szkolnictwie w latach 1989-1991 zapewne potwierdzą, że był
to złoty okres dla ich profesji. W 1989 roku podwyższono płace nauczycielskie do
poziomu 107% średniej krajowej.
Nauczyciele zostali nareszcie docenieni
nie tylko finansowo, ale także kompetencyjnie, bowiem mogli tworzyć własne
programy, podręczniki, klasy a nawet szkoły autorskie w systemie
ogólnodostępnego szkolnictwa. Od roku szk. 1991/1992 było już coraz gorzej.
Przypominam zatem, że „Solidarność Nauczycielska” w 1990 r. angażowała się
w radykalną naprawę polskiej szkoły przez m.in.:
1) budowanie pluralistycznego systemu
szkolnego, wspomagającego nauczycieli w ich innowacyjnych rozwiązaniach,
generującego konieczność wysokiego poziomu finansowania edukacji,
2) uspołecznienie oświaty i tworzenie
środowiska społecznego szkoły z udziałem rodziców i uczniów (powoływanie rad
szkolnych, samorządność nauczycielska, uczniowska, rodzicielska);
3) zmiany mentalności samych nauczycieli
tak, by odeszli od systemu nakazowo-restrykcyjnego , a nauczyli się dostrzegać
pozytywne strony uczniów i inspirować ich do edukacji i samorozwoju,
4) rozpoczęcia prac nad przyjęciem
kodeksu etyki nauczycielskiej i w zakresie powołania samorządu zawodowego
nauczycieli,
5) doskonalenie procesu
dydaktyczno-wychowawczego oraz wzbogacanie oferty zajęć pozalekcyjnych,
„by udało się zmienić
bieg lawiny, która przez lata niszczyła społeczne życie Polaków?”[1]
Po 33 latach transformacji można stwierdzić, że poziom zdrady elit
politycznych osiągnął już swój szczyt. Z początkiem tego tygodnia
dowiedzieliśmy się, że tak wysoką inflację w Polsce zawdzięczamy zbrodniczej
inwazji Putina na Ukrainę i ... bezczelnym nauczycielom, którzy upominają się o
podwyżkę ich płac o 20 proc.
Podobnie, jak miało to miejsce w 2019 roku, trwa szczucie społeczeństwa na
nauczycieli, bo przecież niemalże każdy, kto uczęszczał do szkoły, zapewne
musiał natrafić na jakąś patologiczną postać pseudonauczyciela. To
oczywiste, że taka persona zapisała się w pamięci ucznia jako tyran stosujący
wobec niego przemoc psychiczną, prawną, a być może także fizyczną.
Być może trzeba sformułować hipotezę, że to prawdopodobnie politykom władzy
obciążonym syndromem homo sovieticus zależy na tym, by nauczyciele wiązali
koniec z końcem, by nie mieli środków na własny rozwój i poczucie dobrostanu.
Im większy będzie poziom nauczycielskiej frustracji, niezadowolenia z warunków
pracy, tym silniej odciśnie się on na uczniach, dzięki czemu ich rodzice będą
popierać politykę jeszcze silniejszych ograniczeń i restrykcji wobec tej profesji.
W ten oto sposób rządzący zawsze będą mogli wydawać z budżetu państwa jak
najmniej środków na nauczycielskie płace. Korzystają na tym także związkowi
funkcjonariusze mając powód do rzekomego reprezentowania nauczycielskich
interesów. W końcu - proszę uważnie przeczytać powyższy fragment z 1990 roku -
czynią wszystko, by nauczycielstwo nie było środowiskiem autonomicznych
profesjonalistów. Ono musi być cały czas pod "batem" jakiejś władzy,
nie może być samorządne.
Wykształcony, syty, świetnie zarabiający nauczyciel jest niebezpieczny dla
każdej władzy, która traktuje szkolnictwo jako środek dla realizacji partyjnych
interesów, do prowadzenia w społeczeństwie wojny kulturowej, światopoglądowej,
obyczajowej itp. Im gorzej jest nauczycielom, tym dla władzy jest lepiej, bo
albo buntujący się w tej sytuacji odejdą z zawodu, albo spokornieją
dla przeżycia i ulegną manipulacji, przystosowując się do zadanych im
warunków.
Nauczyciel od pierwszego dnia pracy w
szkole poddawany jest tresurze i różnym formom nacisku prowadzącym do
osłabienia i złamania jego woli. Musi uznać, że jedyną, korzystną formą
zachowania jest całkowite posłuszeństwo wobec woli i decyzji nadzoru
pedagogicznego. Jak pisał Wincenty Okoń:
Uzależnienie
nauczyciela od polityki niszczy jego podmiotowe sumienie, osobisty
stosunek do własnej pracy przez sprowadzanie działalności pedagogicznej do
regulowania bieżących spraw: „przerabiania programu” i kontroli wykonywania
zadań czy zapewniania karności dzieci. Masowa edukacja sprzyja ekspansji
polityków i administracji oświatowej, prowadząc do zaniku u nauczycieli
podmiotowości i zmniejszając tym samym u nich poczucie odpowiedzialności za
wyniki własnej pracy.
Im silniejszy jest odwrót od demokracji poza szkołą, tym bardziej zamyka się drogę do demokracji wewnątrz niej, gdyż nauczyciel przestaje być potrzebny w tej instytucji jako podmiot. Ma on być zaprogramowanym i nadzorowanym urzędnikiem, bez szans na realną promocję społecznej podmiotowości kolejnych pokoleń młodzieży.
-----
[1] Sejmik w sprawie naprawy polskiej
szkoły, Solidarność Nauczycielska, Lublin 29-31. 0l. 1990, s. 47