16 listopada 2021

Edukacja w Raporcie Lewicy o stanie państwa

 


Nowa Lewica przygotowała "Raport o stanie państwa". Jak widać, każdy zlepek poglądów na wybrane sfery, zagadnienia czy dziedziny życia określany jest (nie tylko przez tę formację) mianem raportu. W Słowniku Języka Polskiego WN PWN czytamy: 

raport

1. «sprawozdanie z jakichś prac lub relacja o stanie czegoś»

 

2. «ustne lub pisemne doniesienie o czymś zwierzchnikowi lub instytucji nadrzędnej»

 

3. «pojedynczy motyw ornamentowy występujący w regularnych odstępach na jakiejś powierzchni»

 

4. «w tkactwie: najmniejsza liczba nitek osnowy i wątku, po której powtarza się porządek przeplatania nitek; w dziewiarstwie: najmniejsza liczba oczek w rządkach i kolumienkach, po której powtarza się porządek łączenia oczek»

 

5. «w parapsychologii: paranormalny kontakt między ludźmi». 

 

Zapewne przedłożony w sieci materiał jest zbiorem relacji o stanie czegoś. Nie można było oczekiwać, że relacja o stanie państwa będzie względnie obiektywna, gdyż ma w swoich założeniach krytyczny, opozycyjny charakter, a zatem jest przygotowana pod tym kątem. Trudno, żeby członkowie lewicowej opozycji dostrzegali cokolwiek pozytywnego w polityce oświatowej państwowych władz. 

 

Tym samym publikacja kierowana jest do własnego elektoratu oraz tych, którzy chcieliby się wraz z jej autorami zgodzić, a może i znaleźć w przedłożonej treści coś bliskiego własnej opinii. Skoro prawica zawłaszczyła wszystkie sfery życia publicznego, to dlaczego lewica nie miałaby także tego czynić a'rebours.     

 

O edukacji pisze dr Agnieszka Dziemianowicz-Bąk - poseł obecnej kadencji Sejmu, osoba z wykształceniem pedagogicznym i stopniem naukowym z tej dyscypliny. Z jakimi tezami tej autorki można się zgodzić, a które są nonsensowne? Czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z diagnozą obecnego stanu edukacji szkolnej w Polsce?  

Faktem (a zatem i prawdą) jest, że [w]raz z objęciem władzy w 2015 roku, Prawo i Sprawiedliwość obrało kierunek nie na naprawę, a na zdemontowanie istniejącego systemu oświatyJako dowody w sprawie wymienia: 

 

a) podwyższenie wieku obowiązku szkolnego z 6 do 7 r.ż.;

 

b) likwidację gimnazjów (pomimo ich pozytywnego wpływu na osiągnięcia szkolne uczniów potwierdzonego w międzynarodowych badaniach PISA); 

 

c) skrócenie czasu kształcenia ogólnego; 

 

d) próby całkowitego podporządkowania szkół centralnej władzy ministra edukacji, a zatem radykalne ograniczenie autonomii szkół; 

 

e) próby przekształcenia szkół w instytucje indoktrynacji, narzędzie propagandy i dyscyplinowania młodych ludzi przez:

 

- kształcenie postaw bierności, karności i posłuszeństwa. 

 

- wprowadzenie do programu kształcenia kolejnych treści o zabarwieniu religijnym, bogoojczyźnianym i historycznym, 

 

- ograniczanie lub w ogóle niewprowadzanie do programów kształcenia treści kluczowych dla przyszłości młodego pokolenia: edukacji o zdrowiu i seksualności, edukacji klimatycznej czy pracowniczej;

 

f) osłabianie przez ministra pozycji i prestiżu zawodu nauczycieli, w tym ograniczenie wzrostu ich płac, niezatrudnianie w szkołach psychologów, przerzucanie na nich odpowiedzialności za jakość edukacji zdalnej 

 

g) nieudzielenie wsparcia finansowego Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (wcześniej Fundacja Dzieci Niczyje), która od 13 lat prowadzi telefon zaufania dla dzieci i młodzieży; 

 

Ministerstwo ponadto odpowiada za to, że:

 

-  Ponad milion uczniów nie mogło w pełni korzystać z edukacji zdalnej ze względu na konieczność współdzielenia sprzętu komputerowego z rodzeństwem lub pracującym zdalnie rodzicem

 

- Liczba dzieci żyjących w skrajnym ubóstwie wzrosła w 2020 roku o 98 tysięcy, gdyż został ograniczony przez pandemię dostęp uczniów do szkolnych programów dożywiania; 

 

- 44% nastolatków ma objawy depresji. 

 

Autorka tego stanowiska przyznaje zarazem, że to nauczyciele mają największy wpływ na to, co faktycznie dzieje się w klasie szkolnej

Co do faktów: 

System szkolny nie został jednak całkowicie zdemontowany, tylko merytorycznie zdewastowany. Nie ulega wątpliwości, że zmarnotrawiono ogromne zasoby osiągnięć co najmniej dwóch pokoleń nauczycieli, samorządowców i niektórych/nielicznych przedstawicieli poprzednich władz resortu edukacji, którym rzeczywiście zależało na edukacji samorządnej, twórczej/proinnowacyjnej, prospektywnej, na autonomii szkół, dyrektorów, nauczycieli, uczniów i ich rodziców. 

Wydatkowane miliardy złotych z budżetu państwa na dwukrotne zmiany sieci szkolnej, wyposażanie szkół w nowe pracownie, środki dydaktyczne (w tym pseudoelementarz i podręczniki dla klas 1-3), w kształcenie i doskonalenie zawodowe nauczycieli, dyrektorów szkół  itp. zostały "wyrzucone do kosza", co nie powinno być bezkarne. 

Nie ma żadnej ciągłości w polityce oświatowej. W różnym stopniu i zakresie koncentrowano się na wymianie "cegiełek" w ustroju szkolnym a nie na rzeczywistych reformach głębokich.  

Tak, jak minister Anna Zalewska, a potem jej następcy w ogóle nie kierowała się żadnymi badaniami naukowymi i współczesną wiedzą na temat systemów szkolnych oraz modeli zarządzania nimi, tak też postępowało 16 ministrów edukacji przed nią i dwaj po niej. Wszyscy porzucili wartościowe i unikalne projekty solidarnościowej opozycji z czasów PRL i pierwszych lat transformacji a dotyczące koniecznych reform w szkolnictwie publicznym, zlekceważyli naukę, ale też udowodnili, że EDUKACJA NIE BYŁA I NIE JEST DOBREM SPOŁECZNYM, DOBREM WSPÓLNYM, tylko narzędziem do politycznych manipulacji każdej formacji rządzącej.  

      

Autorka tej części pseudoraportu niestety nie rozumie, że wiek obowiązku szkolnego został przez PO/PSL obniżony nie ze względów pedagogicznej i psychologicznej troski o rozwój dzieci, tylko jako element ratowania systemu emerytalnego w Polsce (warto pamiętać o potwierdzeniu tego faktu przez ówczesnego ministra M. Boniego). Trzeba wiedzieć, że dojrzałość szkolna a rozpoczęcie obowiązkowej edukacji szkolnej w sensie administracyjnym nie są tożsame. 

Najlepsze osiągnięcia szkolne uzyskują 15-latkowie w Singapurze i Finlandii, w których to krajach dzieci rozpoczynają edukację szkolną w 7 roku życia. Natomiast uczęszczanie do szkół nawet od 4 roku życia nie oznacza żadnego przyspieszenia, tylko prowadzenie w nich edukacji przedszkolnej także do 7 roku życia dzieci. Trzeba sięgać także do innych danych OECD, EURYDICE i PISA oraz do psychologii rozwojowej dzieci. Od kilkudziesięciu lat dzieci uzdolnione, o wysokim poziomie akceleracji rozwoju indywidualnego mogły i mogą rozpoczynać edukację szkolną w wieku nawet 4 lat (genialne dzieci), także w Polsce. 

 

Przyznaję, że likwidacja gimnazjów był działaniem niszczącym, dewastującym polski ustrój szkolny z jego kapitałem ludzkim i materialnym, który należało i można było doskonalić, ale nie przywracać jego strukturę sprzed 1999 r. Ten populistyczny manewr nie miał nic wspólnego z pedagogiką szkolną oraz z troską o młodzież i profesjonalizm jej kształcenia.

 

Czas kształcenia ogólnego nie uległ żadnemu skróceniu, jak uważa autorka. Ba, nadal obowiązek szkolny kończy się w 18 roku życia uczniów, a cykl kształcenia 6+3+3 = 8+4. Manipulowanie cyklami kształcenia pozornie tylko niewiele zmienia, gdyż w przypadku powrotu do poprzedniego ustroju szkolnego cofa polską edukację o kilkadziesiąt lat.    

 

Na temat prób tej władzy nie wypowiadam się, bo - jak słusznie pisze A. Dziemianowicz-Bąk:  

(...) nauczyciele bowiem mają największy wpływ na to, co faktycznie dzieje się w klasie szkolnej, jakie treści są uczniom przekazywane, jakie postawy prezentowane, jakie wzorce relacji w grupie wzmacniane, a jakie eliminowane.  

 

Doprawdy, ministra i jego kuratorów nie ma i nie będzie na lekcjach rzekomo nasyconych indoktrynacją. Jak apelował Papież św. Jan Paweł II: NIE LĘKAJCIE SIĘ! Chyba nie sądzi p. poseł, że nauczyciele są jak małe dzieci, którym można cokolwiek narzucić, przestraszyć ich lub zobowiązać do pracy sprzecznej z wiedzą naukową?  Kto słaby, to odejdzie, kogo nie stać na pracę za "lichą pensję", to też zrezygnuje, bo takie są prawa gospodarki rynkowej i poziom lekceważenia najważniejszej grupy zawodowej przez wszystkie formacje polityczne w III RP.  

 

Nauczyciele mocni własnym sumieniem, z charakterem, z pasją, odważni i zaangażowani zostaną w polskiej szkole, podobnie jak miernoty, wypaleni, toksyczni czy kombinatorzy. Tak jest od lat i nie zmieniło tego ani SLD, ani PO, ani PSL, ani AWS, ani PiS i inne partie kanap(k)owe. Trzeba to zmienić systemowo, ale nie przez wycieczki do Singapuru czy Finlandii. Powinien powstać samorząd zawodowy nauczycieli, który kompetentnie określałby warunki wejścia do zawodu, ale i usuwania z niego osób nieodpowiedzialnych, pozorantów. 

Jak chce się od nauczycieli wymagać, to trzeba im za to zapłacić, co najmniej na takim poziomie, jak zarabiają prezesi związków zawodowych.   Płace powinny zaczynać się od minimum 10 tys. zł., by zachęcać młodzież do studiowania nauczycielskiego kierunku i zabiegania przez nią po studiach o zatrudnienie w szkole. To musi opłacać się nie tylko profesjonalistom, ale także społeczeństwu, w tym rodzicom, gdyż będą mogli spokojnie wykonywać własną pracę. Ekonomiści oświaty potwierdzą, że wysoki poziom inwestowania w profesjonalizm nauczycieli zwraca się państwu i jego gospodarce po kilkunastu latach.     

 

Rekomendowanie zatrudniania w szkołach psychologów jest niepoważne, o czym już pisałem. Od terapii są poradnie psychologiczno-pedagogiczne, które dla marginesu uczniowskiego są bardziej bezpieczne, gdyż nie stygmatyzują dzieci w miejscu ich codziennej nauki, ale wspomagają je w psychicznie bezpiecznej przestrzeni. Niech każdy wykonuje swoją profesję w środowisku, do którego jest odpowiednio przygotowany. Czyżby wykształceni w prywatnych uczelniach psychologowie chcieli dorabiać sobie w szkołach, zabiegając o stworzenie im etatów? A co jest z ustawą o zawodzie psychologa? Kogo usiłuje się wepchnąć do szkół?  

Zmiana paradygmatu dydaktyki wymusi innowacje dydaktyczne w procesie kształcenia, jednak trzeba wiedzieć, że jest to możliwe. Tymczasem związki zawodowe i partie polityczne pilnują utrwalania w środowisku nauczycielskim statusu prekariatu. Nauczyciele mają być posłuszni, grzeczni i żyć z łaski pańskiej. Jak chce się nauczycielstwem manipulować, to będzie tak jak było i jest, z utrzymującym się oporem negatywnym, kontestacją, sabotażem, frustracją, wypaleniem zawodowym.     

NOWA LEWICA - podobnie jak PO i PSL - nie ma żadnej wizji koniecznych reform polskiego szkolnictwa, systemowych, całościowych, profesjonalnych i opartych na nauce, toteż ponownie zabiega o poparcie społeczeństwa sloganami, zmanipulowanymi sondażami, potoczną wiedzą o potrzebie zmian, by nic się nie zmieniło. 

Taki mamy "klimat", takich polityków, posłów, ministrów i premierów. Społeczeństwo oddając głos na kolejnych polityków też tego chce - bierności, mierności i wierności. Czyż nie?