15 maja 2017

O rzekomo złych skutkach nauczycielskich migracji w wyniku reformy szkolnej


Kilka dni temu zadzwoniła do mnie "dziennikarka" łódzkiego dodatku "Gazety Wyborczej" - pani Agata Kupracz z prośbą o udzielenie jej komentarza do sytuacji, jaka ma miejsce w naszym mieście, a być może i w innych, skoro jej nieco skrócony tekst został przedrukowany tego samego dnia do wydania ogólnopolskiego. W wersji łódzkiej jej artykuł nosi tytuł:" Skutki szkolnej reformy: co roku inny wychowawca", zaś w wersji krajowej "Sieroty po reformie Anny Zalewskiej" . W tym ostatnim przypadku dokleiła się do tekstu red. Justyna Suchecka, która wprowadziła ogólnikowy komentarz dyrektorki jednego z poznańskich gimnazjów (nie wiadomo, którego) oraz Włodzimierza Paszyńskiego, wiceprezydenta Warszawy. Jest mu "przykro, że nauczyciele muszą tak wędrować, to się zawsze odbywa ze szkodą dla dzieci"). Oba teksty ukazały się w dn.11 maja 2017 r.

Prosząc o komentarz do nauczycielskich migracji z gimnazjów do szkół podstawowych i liceów lub techników A. Kupracz wyraziła trafny niepokój o to, czy aby nie ma tu miejsca pedagogiczna klęska, porażka, którą wymusiła "swoją reformą" Anna Zalewska? Z niektórych łódzkich gimnazjów odejdzie z końcem tego roku szkolnego nawet połowa kadry, nauczyciele różnych przedmiotów, wychowawcy klas, przed którymi są jeszcze dwa lata edukacji. Oto z Gimnazjum nr 43 im. Karla Dedeciusa odchodzi aż 30 pedagogów, w renomowanym Gimnazjum nr 1 dwie klasy trzecie pozostawi dwóch nauczycieli.

Być może jest to wierzchołek przysłowiowej góry lodowej i po wakacjach gimnazjaliści nie będą mieli zajęć ze wszystkimi swoimi nauczycielami, gdyż zdążą oni znaleźć sobie bezpieczniejsze miejsce pracy. Kto wie, może nawet lepsze, lepiej płatne poza szkolnictwem. W takim momencie zaczynają pojawiać się mechanizmy wolnego rynku. Nauczyciel może pracować w szkole, jeżeli (względnie) odpowiada mu to miejsce pracy, ale nie musi. Może nie akceptować wprowadzanych zmian ustrojowych, programowych, albo szukać dla siebie miejsca właśnie dzięki nim w innym typie szkoły.

Znakomity specjalista z elitarnego gimnazjum, który kształcił w ciągu kilkunastu lat uzdolnioną młodzież, bo przecież tylko taka miała szanse dostać się do tej szkoły, znajdzie miejsce pracy w renomowanym liceum, a może i w szkolnictwie wyższym - na uniwersytecie, w politechnice czy szkole artystycznej. Dlaczego nie? Minister J. Gowin otworzył wrota właśnie takim edukatorom, by mogli generować teraz eksperymenty, włączać się do innowacyjnej przedsiębiorczości, gospodarki a nawet firm zorientowanych na tzw. rynek dziecięco-młodzieżowych zainteresowań uzdolnień.

Dziennikarka wiedziała, że nie jestem afirmatorem tej pseudoreformy, toteż spodziewała się, że wzmocnię swoim komentarzem przyjętą przez zamawiającego u niej tekst tezę, która stanie się jeszcze jednym kamyczkiem do rzucenia nim w minister edukacji. Łódzkie środowisko oświatowe staje na rzęsach, by totalną krytyką polityki resortu edukacji wzmocnić pozycję obecnego wiceprezydenta z SLD i lokalnej Platformy Obywatelskiej, która trzyma władzę i sztamę z lewicową formacją w Łodzi.

Tyle tylko, że lewacka grupa podgryza obecną prezydent radykalnie osłabiając jej szanse na reelekcję w przyszłorocznych wyborach. Edukacja jest tu znakomitym polem do działania. Nawet jakaś działaczka SLD-owska po naukach o polityce, która nie ma zielonego pojęcia o szkolnictwie zawodowym, zaczęła pokazywać się na lokalnych konferencjach, by podzielić się kilkoma sloganami i wyjść, bo przecież nie ma czasu i nie jest to w istocie w kręgu jej zainteresowań. Interesów i owszem.

Powracam jednak do kwestii nauczycielskich migracji. Powiedziałem "dziennikarce" z GW, a co zapewne nie pasowało do politycznego zamówienia, że nie ma w tym nic złego. Nauczyciel nie jest niewolnikiem swojej profesji czy miejsca pracy. Ma prawo je zmieniać w dowolnym czasie, byle tylko przygotował do tego swoich wychowanków - powiedział im o powodach zmiany. W edukacji kluczową rolę odgrywa PRAWDA, UCZCIWOŚĆ, a nie ucieczka chyłkiem, którą przypisuje się tym pedagogom.

Nie przypuszczam, by uczniowie tych gimnazjów i ich rodzice nie wiedzieli, czym kierują się nauczyciele, którzy muszą już teraz zatroszczyć się o możliwość swojej samorealizacji zawodowej. To nie oni zdradzili młodzież, tylko MEN uruchomiło przemoc strukturalną, której skutki odczują wszystkie podmioty, czy im się to podoba, czy nie. Wszystko toczy się przy otwartej kurtynie. Tu nikt nie działa zza węgła. Uczniowie doskonale zrozumieją, że nauczyciel matematyki czy geografii chce realizować się w instytucji, która mu to zapewni. Ta już tego nie gwarantuje, więc o co mieć do niego pretensje?

Zwróciłem także uwagę na to, a wyraźnie zaskoczyło to "dziennikarkę", że nie wolno stygmatyzować tych nauczycieli, którzy przyjdą nawet na rok czy dwa lata do gimnazjów na zwolnione miejsca. Nie można zakładać, że będą to osoby nieodpowiedzialne, niekompetentne czy pozbawione poczucia wartości własnej pracy pedagogicznej w szkole. To jest oburzające, że usiłuje się uprzedzać do nich młodzież, chociaż jeszcze w tych gimnazjach nie podjęli swojej pracy tylko dlatego, że ośmielają się zatrudnić na miejsce "emigrantów". To jest nieuczciwe i właśnie niepedagogiczne. Takiego komentarza pani A. Kupracz postanowiła nie zamieścić, bo nie pasował do jej politycznej nagonki.

Mam nadzieję, że już więcej nie będzie prosić o jakikolwiek komentarz. Może zastanowić się, czy nie staje się przez manipulacje sierotą we własnym środowisku.