21 listopada 2021

Fiński fenomen reform szkolnych w świetle naukowej analizy

 


Sposób widzenia jest zawsze jakąś odmianą ślepoty. 

Prof. Renata Nowakowska-Siuta z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawi otwiera swoją najnowszą analizą fenomenu reform szkolnych w Finlandii zdaniem amerykańskiego krytyka literatury Kenneth'a Burke. Jej studium nie jest przeglądem ciekawostek, odprysków medialnych doniesień czy fragmentarycznych, opartych na zachwycie z obserwacji w trakcie czyjegoś krótkotrwałego pobytu w tym kraju. 

Minister Anna Zalewska, jak i jej poprzednicy z władz MEN za rządów PO/PSL też była w tym kraju, bo ministrowie uwielbiają wycieczki służbowe. Otrzymują diety i nie muszą rozliczać się z efektów takiego wyjazdu. Zapewne są przekonani, że wystarczy im spotkanie z odpowiednim urzędnikiem, odwiedzenie jednej czy nawet dwóch szkół, by przekonać się, że jednak polska oświata nie będzie infekowana z zewnątrz. Nie będzie ich pouczać ani ulica, ani zagranica. Chyba w ministerstwie nie czyta się rozpraw naukowych, nie sięga się do wyników badań, bo wymagałoby to intelektualnego wysiłku oraz transferu do własnej partii politycznej, której kapitał intelektualny i kulturowy, jaki jest, każdy widzi.     

Profesor ChAT nie zachwyca się fińską oświatą, ani też nikogo do tego nie namawia. Nie po to była w tym kraju, by kogokolwiek zachęcać czy zobowiązywać do przenoszenia do polskiej polityki oświatowej obcych rozwiązań. Żaden system szkolny na świecie nie jest doskonały, a tym bardziej uniwersalny, by można było potraktować go jako matrycę porównawczą do krajowych rozwiązań. Jak słusznie pisze: 

Podejmowanie zagadnień porównawczych ma jednak niezwykle dzisiaj potrzebną cechę - służy krytycznemu oglądowi ludzkich poczynań w zakresie edukacji, pomaga w odnajdywaniu różnic i podobieństw w organizacji oświaty we własnym i w innych krajach, pozwala na "odczarowanie" wielu mitów dotyczących rozwiązań edukacyjnych i wreszcie umożliwia dokonywanie własnych analiz i wysnuwanie wniosków odnoszących się do racjonalności lub jej braku w kreowaniu współczesnej polityki oświatowej [s.7]. 

W krajach rozwiniętych i skonsolidowanych demokracji sprawujący władzę nie reformują szkolnictwa dla siebie, dla zysków politycznych (pozyskiwania i poszerzania popierającego je elektoratu), ale dla dobra całego społeczeństwa. Przy merytokratycznym podejściu do tej dziedziny funkcjonowania nie tylko państwa, ale jego obywateli oraz dzieci i młodzieży, odwołują się do głosu nauki i nauczycielskich elit. 

Odpowiedzialna za szkolnictwo administracja nie konsultuje projektów reform tylko z tymi naukowcami, którzy są członkami czy wyborcami formacji rządzącej, z niekompetentnymi a usłużnymi i interesownymi naukowcami, ale z kompetentnymi naukowcami w pełnym tego sowa znaczeniu. Ci zaś muszą być przekonani, że nie staną się aneksem do zmian, których absolutnie, nigdy by nie poparli, gdyż są sprzeczne z naukową wiedzą. Jednak wszystkie formacje władz MEN w Polsce zdradzały uczonych, bo potrzebowały ich nazwisk tylko do tego, by wprowadzać pseudooświatowe zmiany. Rządzący już dawno temu stracili swoją wiarygodność. 

Powróćmy zatem do Finlandii, by przeczytać w rozprawie R. Nowakowskiej-Siuty o tym, jak to się stało, jak do tego doszło, że obywatele tego kraju są dumni z osiągnięć szkolnych swoich dzieci, a tym samym są wdzięczni rządzącym za mądrze prowadzoną politykę oświatową. Który z czynników pozaoświatowych sprawił, że politycy zrozumieli potrzebę wprowadzenia kluczowych zmian w sektorze publicznym? 

Zdaniem Autorki książki przyczynił się do tego kryzys ekonomiczny przełomu lat 80. i 90. XX w. na świecie, w tym w Irlandii, Wielkiej Brytanii i  USA. Trzeba było podjąć decyzję, czy własny kraj ma funkcjonować adaptacyjnie, czy jednak nie spróbować sięgnąć po strategię prorozwojową budowania społeczeństwa na wiedzy, na kapitale ludzkim, kulturowym, na kompetencjach, które można pozyskać przede wszystkim dzięki lepszej, radykalnie zmienionej edukacji szkolnej. 

Strategicznym impulsem zmiany była decentralizacja szkolnictwa, o której pisałem wczoraj za czeskim ministrem finansów, przy czym nie zlikwidowano ministerstwa oświaty, ale pozostawiono w jego gestii tylko zadania związane z zabezpieczaniem środków finansowych na rozwój szkolnictwa i jego kadr oraz na powołanie do życia niezależnych agencji wspomagających jakość kształcenia. 

Głównym motorem zmian były samorządy i same szkoły. Zachęcano szkoły do bliższej współpracy z innymi szkołami, a także rodzicami, przedsiębiorstwami oraz organizacjami pozarządowymi. Pobudzanie oddolnej inicjatywy znacznie przyczyniło się do większego zaangażowania nauczycieli i decentralizacji w działaniach na rzecz poprawy jakości nauczania. Można powiedzieć, że zwiększenie autonomii nauczycieli, którzy zaczęli mieć w pełni wpływ na treści i program nauczania, było samonapędzającym się motorem podtrzymującym ich motywację do pracy [s.11-12].                 

Zachęcam młode pokolenie do przeczytania obu profesorskich rozpraw, zarówno Tomasza Gmerka z UAM w Poznaniu, jak i Renaty Nowakowskiej-Siuty z ChAT w Warszawie, bo boomersi prowadzą ku katastrofie w sferze kapitału ludzkiego i wykształcenia polskiej młodzieży.    

 

20 listopada 2021

Fiński fenomen decentralizacji systemu szkolnego

 


 

 

Interesująca była dla mnie lektura monografii pt. Poszukujemy nowego Amosa. Uczyć czy kształcić? (2020), której autorem jest były minister finansów Republiki Czeskiej inż. Ivan Pilny, gdyż jest racjonalnym spojrzeniem na politykę edukacyjną outsidera zaangażowanego w praktykę i wiedzę na temat koniecznych w XXI wieku reform w tej dziedzinie.

Jeden z rozdziałów poświęcił "odłamkom" danych na temat fińskiego szkolnictwa. Wiele pisano także w polskiej prasie o osiągnięciach piętnastolatków w międzynarodowych badaniach PISA, pomijając jednak kluczowe dla ich sukcesów uwarunkowania polityczne oraz ekonomiczne szkolnictwa i stanu nauczycielskiego w tym kraju. O problemach uczniów z różnych warstw społecznych Finlandii pisał w swoich rozprawach komparatysta z UAM w Poznaniu prof. Tomasz Gmerek, toteż warto do nich powracać, by zrozumieć fenomen tamtejszych reform.    



Co istotnie wpłynęło na zmianę nie tylko w poziomie wykształcenia młodych Finów, ale także uczyniło z gospodarki tego kraju jedną z najlepiej rozwijających się w Europie? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze.  Owszem, ale dla optymalnego ich transferu do systemu szkolnego konieczna okazała się decentralizacja jego ustroju, struktury zarządzania. 

W 1990 r. rząd Finlandii przyjął ustawę o decentralizacji ustroju szkolnego, likwidując inspekcję szkolą (odpowiednik polskich kuratoriów oświaty i ich delegatur). Za troskę o edukację w całym państwie odpowiada Ministerstwo Szkolnictwa i Kultury. Dzięki temu edukacja stanowi kluczowy komponent kultury, a zatem i transmisji wartości, zaś budżet oświaty jest efektywniej zarządzany przez autonomicznie działające przedszkola i szkoły! Po upływie ćwierć wieku można już było odnotować (przeł. BŚ): 

- Tylko na edukację przedszkolną poziom wydatków wynosi 1,2% PKB;               

 - W 2016 r. na cały sektor kształcenia wydatki sięgnęły poziomu 12,2 mld. EUR rocznie, co odpowiadało 5,2% PKB! 

- Nauczycielstwo należy do jednej z najbardziej prestiżowych profesji ze względu na tylko na bardzo wysokie płace, ale także egzekwowany poziom wykształcenia od osób, które chcą wejść do tego zawodu. Na jedno miejsce na studiach nauczycielskich jest co najmniej 10 kandydatów. Chcąc się na nie dostać, trzeba mieć najwyższe noty z egzaminu maturalnego. 

- W Finlandii są gimnazja, w których wprowadzono od jesieni 2016 r. nowy program kształcenia powiązany ze strategią rządową na lata 2016-2019 pod nazwą "Umiejętności i kształcenie", na której realizację przeznaczono dodatkowo 90 mld EUR . W Polsce likwidowano w tym czasie gimnazja, a więc szkoły średnie I stopnia. W ramach tego projektu szkoły mogły suwerennie konstruować co najmniej jeden moduł zajęć integrujących wiedzę z kilku dyscyplin. Autonomia dotyczyła także długości czasu ich realizacji oraz problematyki.   

- Odchodzono ewolucyjnie od oceniania uczniów w formie stopni zastępując je ocenianiem kształtującym, opisowym. Utrzymano podział na klasy szkolne, ale zajęcia w nich nie muszą być realizowane w ławkach, przy stolikach. Ważne było włączenie do tego procesu technologii cyfrowych. 

Każdy uczeń ma w szkole absolutnie darmowy dostęp do wszelkich pomocy dydaktycznych, także każdy ma tablet, a nawet otrzymuje w niej kilka posiłków dziennie, także bezpłatnie. Uczeń głodny, to uczeń nieskoncentrowany na treściach uczenia się.               

 - Obowiązuje w tym kraju państwowe curriculum po to, by zapewnić drożność procesu kształcenia wszystkim uczniom. Prawo do wydawania podręczników szkolnych mają tylko dwie oficyny. Nauczyciele nie muszą jednak korzystać z podręczników szkolnych. Szkoły zawodowe otrzymują  dodatkowe finansowanie w postaci "innovation voucher" (odpowiednik bonu oświatowego), żeby mogły zapłacić nim za wsparcie profesjonalnego kształcenia ze strony małych czy średnich przedsiębiorstw, firm produkcyjnych, usługowych, rzemieślniczych itp.    

- Wdrażanie do oświaty innowacji czy prowadzenia w niej eksperymentów dydaktycznych wspomaga Fińska Narodowa Agencja ds. Edukacji (Finnish National Agency for Education). Dzięki jej działalności powstała sieć 2500 tys. nauczycieli-mistrzów, którzy w roli tutorów rozwijają i upowszechniają nowe metody i środki kształcenia oraz wspomagają nauczycieli w stosowaniu technologii cyfrowych.     

 - Finlandia wykorzystuje na masową skalę współpracę międzynarodową "eksportując" swój model szkoły cyfrowej (m.in. odmienna architektura klasy szkolnej, design, technologie i niematerialne aspekty kształcenia) do innych państw na świecie, Rząd wdrożył projekt EduTech, który stał się "towarem ekspertowym" tego kraju na świecie. Na każdego fińskiego studenta studiującego poza granicami kraju przypada 2,5 zagranicznych studentów, którzy wybrali studia w Finlandii.         

- Zmieniono w 2009 r. politykę oświatową w zakresie szkolnictwa wyższego, by zwiększyć wśród maturzystów zainteresowanie kształceniem zawodowym, politechnicznym, a nie tylko ogólnoakademickim, naukowym. Są w tym kraju dwa typy uniwersytetów: 14 uniwersytetów badawczych i 25 uniwersytetów nauk stosowanych (wyższych szkół zawodowych).   

 Od 2010 r. wszystkie uczelnie mają status suwerennego podmiotu gospodarczego (organem prowadzącym może być fundacja czy korporacja). Państwo finansuje to szkolnictwo dotacją w wys. 3 mld. EUR rocznie (1,8 mld otrzymują uniwersytety, 0,9 mld. EUR - uniwersytety nauk stosowanych, a 0,3 mld. przeznacza się na naukę i badania).

W Finlandii została przygotowana przez ekspertów strategia rozwoju edukacji do 2030 r. 

W Polsce nie istnieje tak wykreowana polityka oświatowa, bo trudno za taką uznać program partii władzy. Edukacja musi być traktowana przez każdy rząd jako dobro wspólne, narodowe, a nie do realizacji celów politycznych w strategii "dziel i rządź". Darmozjadów w naszej oświacie jest ponad wszelką miarę.       

 

19 listopada 2021

W jakim zakresie partie polityczne moga mieć odmienne stanowisko na rolę edukacji

 



Każda zmiana formacyjna, duchowa w państwie jest nośnikiem przemian kultury politycznej i oświatowej ujawnianej w formie dominacji określonego nurtu na łamach najważniejszych w danym kraju gazet, czasopism, w mediach elektronicznych, w ramach deklaracji stowarzyszeń, partii politycznych i rządów, kongresów i publikacji naukowych. Każda partia polityczna stara się uzyskać jak największy wpływ na edukację, co jest zwykle najbardziej widoczne w okresach przedwyborczych. Partie polityczne najczęściej zajmują odmienne stanowisko w następujących sprawach:

-        miejsce szkolnictwa niepublicznego w państwie;

-        sposób zarządzania systemem oświatowym (etatystyczny vs samorządnościowy, centralistyczny – zdecentralizowany);

-        zakres reform i innowacji edukacyjnych;

-        finansowe zabezpieczenie kosztów kształcenia i wychowania;

-        wysokość płac i zakres autonomii pedagogicznej nauczycieli;

-        istota i zakres wychowania społeczno-moralnego oraz religijnego w edukacji publicznej;

-        rola szkoły w kształceniu i wychowaniu dzieci i młodzieży;

-        rola samorządów w reformowaniu oświaty (rady szkół, rady rodziców, samorządy uczniowskie, rady pedagogiczne; oświatowe, uczniowskie i rodzicielskie organizacje pozarządowe itp.);

-        rola i wpływ związków zawodowych na oświatę;

-        temporalny i strukturalny wymiar kształcenia publicznego (rozpoczęcie obowiązku szkolnego, długość trwania edukacji, struktura systemu oświaty, plany kształcenia itp.);

-        program kształcenia ogólnego i zawodowego (reformy treści kształcenia i wychowania);

-        system egzekwowania i zapewniania jakości kształcenia (standardy, egzaminy zewnętrzne i wewnętrzne, systemy oceniania, selekcji itp.);

-        konieczności ekonomiczne, problemy gospodarcze kraju, międzynarodowa polaryzacja polityczna i globalne zmiany w ekonomii, które powinny być rozwiązywane z udziałem edukacji;

-        kwestie równości i nierówności różnego rodzaju (dostęp do szkoły, płeć, religia, itp.);

-        sposób motywowania uczniów do uczenia się (dyrektywny, nakazowy, autorytarny vs niedyrektywny, wspomagający, oparty na autorytecie osoby) itp.

Nikt nie zaprzeczy, że w edukacji krzyżują się sprawy wymagające specjalistycznej wiedzy i kompetencji dydaktycznych oraz te, które mają charakter praw wartych obrony publicznej, jak chociażby kwestia ochrony życia (także poczętego) i godności osoby ludzkiej (nie tylko uczniów, ale i nauczycieli, rodziców), wrażliwości uczuciowej w stosunkach międzyludzkich, zakres i styl sprawowania władzy pedagogicznej (rodzicielskiej, nauczycielskiej, wychowawczej i opiekuńczej), postawy wobec wyznania religijnego czy cielesności człowieka i jego życia seksualnego. 

Trudno się zatem dziwić, że w III RP nieustannie oscylowaliśmy między destabilizacją a rewolucyjnością, między reformowaniem a ewolucyjnością przemian, między zaangażowaniem a kontestacją, między demokracją liberalną i plebiscytarną, między zasadą pomocniczości państwa a zasadą recentralizacji wraz z daleko idącą ingerencją nadzoru państwowego w działalność samorządów, a nawet obywateli jako zasadami ustrojowymi, które były efektem zmieniających się wraz z władzą polityczną i zachodzących wydarzeń politycznych – afirmacji określonych systemów wartości.

18 listopada 2021

Lewicowy pseudoraport o szkolnictwie wyższym i nauce, czyli kicz polityczny

 


Odniosłem się do części quasi Raportu Lewicy o Stanie Państwa poświęconej edukacji, a raczej polityce  oświatowej ministrów edukacji od 2016 roku, toteż spojrzałem jeszcze na "diagnozę" polityki resortów dotyczącej nauki i szkolnictwa wyższego, o której pisze
dr inż. Marcin Kulasek.   

Jak przystało na lewicowego przedstawiciela   szkolnictwa wyższego kolejna opinia (IMO) - mająca świadczyć o raporcie - nie ma z tym nic wspólnego. Autor zaczyna od informacji o pogłębianiu przez sprawujących władzę nierówności między uczelniami. Dzieje się to na skutek ustanowienia 10 uczelni badawczych i kolejnych 10 aspirujących do tej kategorii uniwersytetów i politechnik. To sprawiło, że pozostałe uczelnie nie otrzymały dodatkowego finansowania na swoją działalność, by mogły rywalizować z akademicką elitą.

Jednak pan doktor inżynier wprowadza w błąd opinię publiczną, bowiem wszystkie uczelnie mogły przystąpić do konkursu i przedstawić swój kapitał ludzki, naukowy, twórczy, by otrzymać dodatkowy zastrzyk pieniędzy z budżetu państwa, nie na rozwarstwienie akademickie, tylko na włączenie się do krajowej rywalizacji. Pan M. Kulasek wolałby, żeby dodatkowe środki dać wszystkim szkołom wyższym po równo, jak w socjalizmie, w PRL, bo przecież żadne środowisko akademickie nie powinno być lepsze, bardziej pracowite, zaangażowane w badania naukowe i upowszechnianie ich wyników. 

Kiedy pisze: 

Fetyszyzacja umiędzynarodowienia dorobku i badań nie skutkuje wzrostem znaczenia polskiej nauki na świecie. Polskie uczelnie nie zyskują w międzynarodowych rankingach (...)[s.76] 

    to tym samym oznajmia, że najlepiej utrzymywać zdegenerowane przez politykę lewicy w okresie PRL szkolnictwo wyższe, by żaden z instytutów, żadna z dyscyplin naukowych w III RP nie ośmielały się wychylać ze swoimi osiągnięciami i konkurować nimi w świecie. 

Wiemy, że wzrost znaczenia polskiej nauki na arenie międzynarodowej wymaga odrobienia kilkudziesięcioletnich strat, jakich doznała polska nauka - najpierw w wyniku wymordowania części elit polskich  przez Niemców, a potem w okresie stalinowskim. 

W XXI wieku nauka wymaga coraz większych nakładów na badania i modernizację akademickiej infrastruktury naukowej, dostępu do nowych, bardziej zaawansowanych technologii, dalszego kształcenia polskich kadr poza granicami kraju, jak czynią to potentaci światowej gospodarki w krajach Azji. Polak potrafi. Tylko potrzebuje trochę czasu i dokapitalizowania laboratoriów oraz godnego wynagradzania naukowców. 

Zabawnie brzmi niczym niepoparte stwierdzenie M. Kulaska, iż: 

(...) wielu rektorów i dziekanów padło w ostatnich miesiącach ofiarą nieuczciwości drapieżnych wydawnictw otwartego dostępu. W ten sposób w imię walki o wysoką liczbę punktów polscy podatnicy finansują funkcjonowanie podmiotów publikujących słabe opracowania na masową skalę. [s.76]  

Jak są tacy ignoranci w togach rektorskich czy dziekańskich,o których ogólnikowo pisze  lewicowy doktor inżynier, to niech szybko podadzą się do dymisji. Nie ma ich wśród rektorów czy dziekanów najlepszych polskich uczelni. Natomiast zasiadają w senatach szkół wyższych, które Lewica chciałaby dofinansować. Za co? Za głupotę? Za nieumiejętność odróżniania czasopism naukowych od pseudonaukowych?  Za pasożytowanie, bierność?      

Zdaniem autora tej publikacji w szkolnictwie wyższym zamiast podwyżek jest polityka. Jak komunikuje: Po objęciu połączonego resortu edukacji i nauki przez Przemysława Czarnka obserwujemy dodatkowy niebezpieczny trend: próbę ideologizacji nauki i ingerencji w niezależność uniwersytetów. 

   Brzmi to zabawnie, bo akurat na to samo narzeka wspomniany przez niego minister, czyli na ideologizację nauki (neomarksizm, anarchizm, neofaszyzm itp.) w uniwersytetach, szczególnie w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. 

Nie ulega jednak wątpliwości i trafności sądu tego publicysty, że w szkolnictwie wyższym nie ma istotnych podwyżek płac. O wyższe płace muszą zabiegać w konkursach grantowych. Być może ma rację twierdząc, że minister daje "swoim", a pomija "obcych". Jeśli tak, to konstatacja ta dotyczy ministrów wszystkich formacji politycznych. 

Powyższe doświadczenie przenika do zarządzania budżetem nie tylko z polityki i administracji państwowej, ale z samych szkół wyższych. Kim byli, są i będą ministrowie zajmujący się szkolnictwem wyższym i nauką? Nauczycielami akademickimi. Niektórzy byli nawet rektorami uczelni czy utytułowanymi profesorami. Czyżby nagle stracili poczucie wspólnoty? 

W wielu, a może i większości uniwersytetów czy politechnik jest tak, że jak ktoś zostaje rektorem, to najlepiej ma w tej uczelni jej/jego wydział, instytut, kadra naukowa i administracyjna. Czyż nie? Czyż nie po to też idzie się do władzy? Ryba psuje się od głowy?    

Takiej biedy w szkolnictwie wyższym, jak za rządów SLD/PSL, nie zamierza ów autor nawet wspomnieć, a szkoda, bo czasami warto uderzyć się w pierś po lewej stronie. 

Zgadzam się z M. Kulaskiem, że w uczelniach ma miejsce (...) niezdrowa presja punktowo-grantowa ze strony władz uczelni. Satysfakcję i prestiż zawodu zastąpiła walka o przetrwanie zarówno w wymiarze badawczym, jak i dydaktycznym. 

Czy jednak nie ma ona częściowego sensu w sytuacji, gdy w uniwersytetach i politechnikach zatrudnia się ponad tysiąc nauczycieli akademickich, spośród których nauką zajmuje się zaledwie 10-20 proc. a pozostali pasożytują na ich osiągnięciach naukowych? W jaki sposób zatem egzekwować od naukowców realizację zadań naukowych, a nie tylko dydaktycznych i organizacyjnych? 

Jednak to środowisko akademickie, głosem swoich kadr kierowniczych od pierwszej dekady tego wieku, żądało od resortu nauki i szkolnictwa wyższego, by wprowadziło wreszcie jakieś mechanizmy ewaluacji, różnicowania stanowisk pracy, a tym samym ponoszenia odpowiedzialności za jej wykonywanie.      

Popieram rekomendację tego autora, by: 

"W wyniku trwającej pandemii koronawirusa COVID-19 (...) ogłosić pełną abolicję przy ewaluacji jakości działalności naukowej za lata 2020-2021 [s. 78]. 

Wprawdzie ograniczenia w wyniku koronawirusa były dotkliwe, ale odsłoniły też wiele zalet i przyspieszyły zmiany, które są konieczne w procesie kształcenia i administrowania uczelniami. Zdecydowanie polepszyły się warunki udziału naukowców w światowych kongresach, krajowych konferencjach, seminariach, gdyż te były dla nich bardziej dostępne, tańsze, a niewiele kosztujące organizatorów. 

Postulat zwiększenia nakładów na badania i rozwój do co najmniej 3%PKB jest jak najbardziej słuszny. Na miejscu tej formacji rekomendowałby jednak wyższy poziom  środków na szkolnictwo wyższe i osób publikujących tego typu IMO


17 listopada 2021

Fascynacje biografiami tęgich głów

 



Sądziłem, że tylko osoby ześlizgujące się w starość (określenie za Duccio Demetrio) czytają książki biograficzne czy autobiograficzne o znaczących postaciach świata kultury, nauki i sztuki. Tymczasem jedna z moich Doktorantek zachwyciła się  - jak pisze - świetną książką Michała Głowińskiego pt. Tęgie głowy - 58 sylwetek humanistów:

    Aż mam ochotę napisać recenzję, ale boję się odchodzić od swojego głównego zadania, jakim jest pisanie pracy. Myślę, że warto do niej zajrzeć, bo opisuje wprawdzie w dużej części środowisko literatów, krytyków literackich, ale jednak osób często będących w strukturach uczelni, nauczycieli akademickich. Myślę, że książka może zainteresować, dlatego przesyłam kilka cytatów, które mnie zaciekawiły z przeczytanej części książki: 

Maria Rzewuska:

"(...) zawsze podziwiałem jej niezwykle silny charakter.  Charakter, który usadowił się w ciele brzydkim i małym. Ta niska, przygarbiona, bardzo krótkowzroczna kobieta, chodząca w dziwaczny sposób, była schorowana i niemal niepełnosprawna. Samym wyglądem mogła budzić przestrach - i rzeczywiście studenci się jej bali. Bali tym bardziej, że wyróżniała się ostrym sposobem bycia. I dużo od nas wymagała także w zakresie tego, co nazwać by można zachowaniami elementarnymi" (s.21).

 

Kazimierz Wyka

"Wyka pisał o literaturze, sztuce, filmie, o ludziach i wydarzeniach historycznych, bo się tym wszystkim naprawdę interesował. (...) Jego zainteresowanie nie miało bowiem charakteru ściśle profesjonalnego, było w nim zawsze coś więcej, może ta pierwotna i zarazem wspaniała ciekawość dziecka, które zadaje pytania, bo chce jak najszybciej i jak najwięcej dowiedzieć się o otaczającym świecie. (...) Ta elementarna ciekawość stanowiła ważny komponent jego osobowości" (s. 35).

 

"Był człowiekiem zbyt świadomym siebie, zbyt dociekliwym, by nie zdawać sobie sprawy, jak wysoką cenę zapłacił za to, że w okresie stalinowskim stał się osobą publiczną, człowiekiem chwalonym, ważnym, wyróżnianym. I to właśnie jest jeden z niebagatelnych składników jego dramatu" (s.38).

 

"Można zapytać: jak to możliwe, że umysł tak wybitny podporządkował się w stopniu tak wysokim i tak bezkrytycznie stalinowskiej optyce? Czy była to sprawa wiary, nagłego ideologicznego olśnienia (które zresztą było zamroczeniem), jak w przypadku Andrzejewskiego? Czy chodziło o owo ukąszenie heglowskie, o którym pisał Miłosz, a więc o przekonanie, że trzeba iść z prądem historii i godzić się na jej wyroki? A może w grę wchodziły względy praktyczne, niewiążące się z przekonaniami - kariera, pozycja, zarobki?" (s.39).

Kazimierz Budzyk

"(...) doskonalenie się traktował jako sprawę niemal prywatną, oczywisty obowiązek każdego z nas" (s.55).

"W zasadzie jednak na krytyki przeprowadzane przez Budzyka nie można się było obrażać. Formułował je tak, jakby sugerował, że ulepszenie omawianej pracy jest jego sprawą osobistą i zarazem wspólną sprawą wszystkich zebranych. Nie chodziło mu o wytykanie błędów, to była kwestia uboczna, gra się toczyła o to właśnie, by rzecz ulepszyć" (s.55).


Poprosiłem Doktorantkę, by jednak odłożyła pisanie recenzji, gdyż nie będzie ona miała związku z jej dysertacją, na której finał czekam z niecierpliwością. Inna rzecz, że sam bym nie posłuchał promotora, skoro książka jest tak pasjonująca :)  


16 listopada 2021

Edukacja w Raporcie Lewicy o stanie państwa

 


Nowa Lewica przygotowała "Raport o stanie państwa". Jak widać, każdy zlepek poglądów na wybrane sfery, zagadnienia czy dziedziny życia określany jest (nie tylko przez tę formację) mianem raportu. W Słowniku Języka Polskiego WN PWN czytamy: 

raport

1. «sprawozdanie z jakichś prac lub relacja o stanie czegoś»

 

2. «ustne lub pisemne doniesienie o czymś zwierzchnikowi lub instytucji nadrzędnej»

 

3. «pojedynczy motyw ornamentowy występujący w regularnych odstępach na jakiejś powierzchni»

 

4. «w tkactwie: najmniejsza liczba nitek osnowy i wątku, po której powtarza się porządek przeplatania nitek; w dziewiarstwie: najmniejsza liczba oczek w rządkach i kolumienkach, po której powtarza się porządek łączenia oczek»

 

5. «w parapsychologii: paranormalny kontakt między ludźmi». 

 

Zapewne przedłożony w sieci materiał jest zbiorem relacji o stanie czegoś. Nie można było oczekiwać, że relacja o stanie państwa będzie względnie obiektywna, gdyż ma w swoich założeniach krytyczny, opozycyjny charakter, a zatem jest przygotowana pod tym kątem. Trudno, żeby członkowie lewicowej opozycji dostrzegali cokolwiek pozytywnego w polityce oświatowej państwowych władz. 

 

Tym samym publikacja kierowana jest do własnego elektoratu oraz tych, którzy chcieliby się wraz z jej autorami zgodzić, a może i znaleźć w przedłożonej treści coś bliskiego własnej opinii. Skoro prawica zawłaszczyła wszystkie sfery życia publicznego, to dlaczego lewica nie miałaby także tego czynić a'rebours.     

 

O edukacji pisze dr Agnieszka Dziemianowicz-Bąk - poseł obecnej kadencji Sejmu, osoba z wykształceniem pedagogicznym i stopniem naukowym z tej dyscypliny. Z jakimi tezami tej autorki można się zgodzić, a które są nonsensowne? Czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z diagnozą obecnego stanu edukacji szkolnej w Polsce?  

Faktem (a zatem i prawdą) jest, że [w]raz z objęciem władzy w 2015 roku, Prawo i Sprawiedliwość obrało kierunek nie na naprawę, a na zdemontowanie istniejącego systemu oświatyJako dowody w sprawie wymienia: 

 

a) podwyższenie wieku obowiązku szkolnego z 6 do 7 r.ż.;

 

b) likwidację gimnazjów (pomimo ich pozytywnego wpływu na osiągnięcia szkolne uczniów potwierdzonego w międzynarodowych badaniach PISA); 

 

c) skrócenie czasu kształcenia ogólnego; 

 

d) próby całkowitego podporządkowania szkół centralnej władzy ministra edukacji, a zatem radykalne ograniczenie autonomii szkół; 

 

e) próby przekształcenia szkół w instytucje indoktrynacji, narzędzie propagandy i dyscyplinowania młodych ludzi przez:

 

- kształcenie postaw bierności, karności i posłuszeństwa. 

 

- wprowadzenie do programu kształcenia kolejnych treści o zabarwieniu religijnym, bogoojczyźnianym i historycznym, 

 

- ograniczanie lub w ogóle niewprowadzanie do programów kształcenia treści kluczowych dla przyszłości młodego pokolenia: edukacji o zdrowiu i seksualności, edukacji klimatycznej czy pracowniczej;

 

f) osłabianie przez ministra pozycji i prestiżu zawodu nauczycieli, w tym ograniczenie wzrostu ich płac, niezatrudnianie w szkołach psychologów, przerzucanie na nich odpowiedzialności za jakość edukacji zdalnej 

 

g) nieudzielenie wsparcia finansowego Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (wcześniej Fundacja Dzieci Niczyje), która od 13 lat prowadzi telefon zaufania dla dzieci i młodzieży; 

 

Ministerstwo ponadto odpowiada za to, że:

 

-  Ponad milion uczniów nie mogło w pełni korzystać z edukacji zdalnej ze względu na konieczność współdzielenia sprzętu komputerowego z rodzeństwem lub pracującym zdalnie rodzicem

 

- Liczba dzieci żyjących w skrajnym ubóstwie wzrosła w 2020 roku o 98 tysięcy, gdyż został ograniczony przez pandemię dostęp uczniów do szkolnych programów dożywiania; 

 

- 44% nastolatków ma objawy depresji. 

 

Autorka tego stanowiska przyznaje zarazem, że to nauczyciele mają największy wpływ na to, co faktycznie dzieje się w klasie szkolnej

Co do faktów: 

System szkolny nie został jednak całkowicie zdemontowany, tylko merytorycznie zdewastowany. Nie ulega wątpliwości, że zmarnotrawiono ogromne zasoby osiągnięć co najmniej dwóch pokoleń nauczycieli, samorządowców i niektórych/nielicznych przedstawicieli poprzednich władz resortu edukacji, którym rzeczywiście zależało na edukacji samorządnej, twórczej/proinnowacyjnej, prospektywnej, na autonomii szkół, dyrektorów, nauczycieli, uczniów i ich rodziców. 

Wydatkowane miliardy złotych z budżetu państwa na dwukrotne zmiany sieci szkolnej, wyposażanie szkół w nowe pracownie, środki dydaktyczne (w tym pseudoelementarz i podręczniki dla klas 1-3), w kształcenie i doskonalenie zawodowe nauczycieli, dyrektorów szkół  itp. zostały "wyrzucone do kosza", co nie powinno być bezkarne. 

Nie ma żadnej ciągłości w polityce oświatowej. W różnym stopniu i zakresie koncentrowano się na wymianie "cegiełek" w ustroju szkolnym a nie na rzeczywistych reformach głębokich.  

Tak, jak minister Anna Zalewska, a potem jej następcy w ogóle nie kierowała się żadnymi badaniami naukowymi i współczesną wiedzą na temat systemów szkolnych oraz modeli zarządzania nimi, tak też postępowało 16 ministrów edukacji przed nią i dwaj po niej. Wszyscy porzucili wartościowe i unikalne projekty solidarnościowej opozycji z czasów PRL i pierwszych lat transformacji a dotyczące koniecznych reform w szkolnictwie publicznym, zlekceważyli naukę, ale też udowodnili, że EDUKACJA NIE BYŁA I NIE JEST DOBREM SPOŁECZNYM, DOBREM WSPÓLNYM, tylko narzędziem do politycznych manipulacji każdej formacji rządzącej.  

      

Autorka tej części pseudoraportu niestety nie rozumie, że wiek obowiązku szkolnego został przez PO/PSL obniżony nie ze względów pedagogicznej i psychologicznej troski o rozwój dzieci, tylko jako element ratowania systemu emerytalnego w Polsce (warto pamiętać o potwierdzeniu tego faktu przez ówczesnego ministra M. Boniego). Trzeba wiedzieć, że dojrzałość szkolna a rozpoczęcie obowiązkowej edukacji szkolnej w sensie administracyjnym nie są tożsame. 

Najlepsze osiągnięcia szkolne uzyskują 15-latkowie w Singapurze i Finlandii, w których to krajach dzieci rozpoczynają edukację szkolną w 7 roku życia. Natomiast uczęszczanie do szkół nawet od 4 roku życia nie oznacza żadnego przyspieszenia, tylko prowadzenie w nich edukacji przedszkolnej także do 7 roku życia dzieci. Trzeba sięgać także do innych danych OECD, EURYDICE i PISA oraz do psychologii rozwojowej dzieci. Od kilkudziesięciu lat dzieci uzdolnione, o wysokim poziomie akceleracji rozwoju indywidualnego mogły i mogą rozpoczynać edukację szkolną w wieku nawet 4 lat (genialne dzieci), także w Polsce. 

 

Przyznaję, że likwidacja gimnazjów był działaniem niszczącym, dewastującym polski ustrój szkolny z jego kapitałem ludzkim i materialnym, który należało i można było doskonalić, ale nie przywracać jego strukturę sprzed 1999 r. Ten populistyczny manewr nie miał nic wspólnego z pedagogiką szkolną oraz z troską o młodzież i profesjonalizm jej kształcenia.

 

Czas kształcenia ogólnego nie uległ żadnemu skróceniu, jak uważa autorka. Ba, nadal obowiązek szkolny kończy się w 18 roku życia uczniów, a cykl kształcenia 6+3+3 = 8+4. Manipulowanie cyklami kształcenia pozornie tylko niewiele zmienia, gdyż w przypadku powrotu do poprzedniego ustroju szkolnego cofa polską edukację o kilkadziesiąt lat.    

 

Na temat prób tej władzy nie wypowiadam się, bo - jak słusznie pisze A. Dziemianowicz-Bąk:  

(...) nauczyciele bowiem mają największy wpływ na to, co faktycznie dzieje się w klasie szkolnej, jakie treści są uczniom przekazywane, jakie postawy prezentowane, jakie wzorce relacji w grupie wzmacniane, a jakie eliminowane.  

 

Doprawdy, ministra i jego kuratorów nie ma i nie będzie na lekcjach rzekomo nasyconych indoktrynacją. Jak apelował Papież św. Jan Paweł II: NIE LĘKAJCIE SIĘ! Chyba nie sądzi p. poseł, że nauczyciele są jak małe dzieci, którym można cokolwiek narzucić, przestraszyć ich lub zobowiązać do pracy sprzecznej z wiedzą naukową?  Kto słaby, to odejdzie, kogo nie stać na pracę za "lichą pensję", to też zrezygnuje, bo takie są prawa gospodarki rynkowej i poziom lekceważenia najważniejszej grupy zawodowej przez wszystkie formacje polityczne w III RP.  

 

Nauczyciele mocni własnym sumieniem, z charakterem, z pasją, odważni i zaangażowani zostaną w polskiej szkole, podobnie jak miernoty, wypaleni, toksyczni czy kombinatorzy. Tak jest od lat i nie zmieniło tego ani SLD, ani PO, ani PSL, ani AWS, ani PiS i inne partie kanap(k)owe. Trzeba to zmienić systemowo, ale nie przez wycieczki do Singapuru czy Finlandii. Powinien powstać samorząd zawodowy nauczycieli, który kompetentnie określałby warunki wejścia do zawodu, ale i usuwania z niego osób nieodpowiedzialnych, pozorantów. 

Jak chce się od nauczycieli wymagać, to trzeba im za to zapłacić, co najmniej na takim poziomie, jak zarabiają prezesi związków zawodowych.   Płace powinny zaczynać się od minimum 10 tys. zł., by zachęcać młodzież do studiowania nauczycielskiego kierunku i zabiegania przez nią po studiach o zatrudnienie w szkole. To musi opłacać się nie tylko profesjonalistom, ale także społeczeństwu, w tym rodzicom, gdyż będą mogli spokojnie wykonywać własną pracę. Ekonomiści oświaty potwierdzą, że wysoki poziom inwestowania w profesjonalizm nauczycieli zwraca się państwu i jego gospodarce po kilkunastu latach.     

 

Rekomendowanie zatrudniania w szkołach psychologów jest niepoważne, o czym już pisałem. Od terapii są poradnie psychologiczno-pedagogiczne, które dla marginesu uczniowskiego są bardziej bezpieczne, gdyż nie stygmatyzują dzieci w miejscu ich codziennej nauki, ale wspomagają je w psychicznie bezpiecznej przestrzeni. Niech każdy wykonuje swoją profesję w środowisku, do którego jest odpowiednio przygotowany. Czyżby wykształceni w prywatnych uczelniach psychologowie chcieli dorabiać sobie w szkołach, zabiegając o stworzenie im etatów? A co jest z ustawą o zawodzie psychologa? Kogo usiłuje się wepchnąć do szkół?  

Zmiana paradygmatu dydaktyki wymusi innowacje dydaktyczne w procesie kształcenia, jednak trzeba wiedzieć, że jest to możliwe. Tymczasem związki zawodowe i partie polityczne pilnują utrwalania w środowisku nauczycielskim statusu prekariatu. Nauczyciele mają być posłuszni, grzeczni i żyć z łaski pańskiej. Jak chce się nauczycielstwem manipulować, to będzie tak jak było i jest, z utrzymującym się oporem negatywnym, kontestacją, sabotażem, frustracją, wypaleniem zawodowym.     

NOWA LEWICA - podobnie jak PO i PSL - nie ma żadnej wizji koniecznych reform polskiego szkolnictwa, systemowych, całościowych, profesjonalnych i opartych na nauce, toteż ponownie zabiega o poparcie społeczeństwa sloganami, zmanipulowanymi sondażami, potoczną wiedzą o potrzebie zmian, by nic się nie zmieniło. 

Taki mamy "klimat", takich polityków, posłów, ministrów i premierów. Społeczeństwo oddając głos na kolejnych polityków też tego chce - bierności, mierności i wierności. Czyż nie?    


15 listopada 2021

Wirtualna środa w rosyjskiej szkole

 


W rosyjskich szkołach realizowany jest projekt edukacyjnych wypraw online do muzeów (źródło Print Screen: «Прогулки по музеям онлайн»), które udostępniają uczniom swoje zbiory w każdą środę. Nauczyciele każdego z przedmiotów wybierają wraz z uczniami z całego bogactwa wszystkich rodzajów muzeów, galerii sztuki w ich kraju te, które mogą być znakomitym środkiem dydaktycznym do poszerzania i pogłębiania treści kształcenia ogólnego. 

Każdy uczeń dysponując w klasie tabletem i szybkim łączem dostępu do internetu wkracza do sal muzealnych wybranych placówek kultury, by pod opieką nauczyciela poznawać niedostępne dotychczas dla niego eksponaty. Można w ten sposób uczyć się nie tylko historii, biologii, geografii, fizyki, matematyki, chemii, języka ojczystego, ale i informatyki czy języka obcego. 

Coraz więcej muzeów, pałaców, galerii otwiera swoje wirtualne drzwi dla dzieci i młodzieży. W nowym roku szkolnym będzie dla nich dostępny m.in. obiekt w Sankt Petersburgu. Środowe wycieczki są dla szkolnictwa bezpłatne, zaś ich wartość dodana jest nieprawdopodobnie wysoka. Tego typu zajęcia łączą uczniowską pasję serfowania w sieci z pozyskiwaniem nowej wiedzy, doświadczaniem wielu emocji, a co ważne, uświadamiają im związek przeszłości z teraźniejszością, by dbali o to także w przyszłości.         

Nauczyciele wprowadzający do planu zajęć projekt "cyfrowych wypraw do muzeów" są zachwyceni możliwością kształcenia swoich uczniów. Wzbogacają ich słownictwo oraz uwrażliwiają na dziedzictwo narodowe, dobra kultury i ich twórców.  Pracownicy placówek przybliżają uczniom niedostępne dla większości zwiedzających eksponaty, wybitne postaci z dziejów kraju, historie ich życia i dokonań. 

11 listopada jest ogłoszony w rosyjskich szkołach dniem walki z cyberprzemocą.  Uczniowie mają szansę na dokonanie rzetelnej i krytycznej analizy wzajemnej komunikacji w sieci z punktu widzenia sprawców ataków internetowych i ich ofiar. W tym dniu odbywają się warsztaty z udziałem psychologów i pedagogów mediów, by uwrażliwić młode pokolenie na toksyczność cyfrowej przemocy. 

Tymczasem Eva Wolfangel z niemieckiej gazety Die Zeit ujawniła właśnie w dniu 11 listopada br., że w Rosji działa grupa "RocketHack", która każdemu sprzeda dostęp do treści cudzych E-Maili za co najmniej 550 Euro. Oczywiste jest, że wysokość opłaty jest tym większa, im ważniejszy jest właściciel konta.  

Po co zatem uczą dzieci o cyberprzemocy, skoro sami ją stosują?