Nie spodziewałem się, że kilka stron wydziałowego periodyku z czeskiego Zlína stanie się dla mnie zwierciadłem polskiej nauki i to takim, w którym trudno wytrzymać odbicie polskiej ewaluacji nauki. Zacząłem bowiem porównywać podejście do ewaluacji w tym kraju do polskich rozwiązań i zapowiadanej ich nowelizacji.
Znajdziemy w półroczniku "H-Journaul" artykuł o międzynarodowym panelu ewaluacyjnym na Wydziale Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Tomasza Baty w Zlinie, którego treść uderza prostotą i przejrzystością. Okazuje się, że ewaluacja nauki nie jest w Czechach (podobnie w krajach nordyckich czy niemieckojęzycznych) grą o punkty, lecz rozmową z zagranicznymi ekspertami o sensie prowadzonych w uczelniach badań naukowych.
Ewaluacja nauki nie jest tam zatem aktem administracyjnym, lecz formą
akademickiego dialogu, zaś nauka staje się przestrzenią wspólnoty i refleksji.
Nie ma w niej kar, kategorii ani list rankingowych, ale buduje się za to zaufanie i odpowiedzialność.
W Czechach ewaluacja nauki prowadzona jest przez międzynarodowych ekspertów na bazie autoewaluacji, żeby zadbać o rozwój programów badawczych w uczelniach. Wyniki oceny przybierają postać opisowych raportów, które mają pomóc wydziałom lepiej rozumieć stan rozwoju własnych kadr akademickich i sensowności prowadzonych badań naukowych. Taki model ewaluacji zbliża czeską naukę do krajów nordyckich, zachodnioeuropejskich, do kultury refleksji, współpracy i ustawicznego uczenia się oraz samodoskonalenia we współpracy międzynarodowej i wewnątrzkrajowej.
Zmieniający się w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego urzędnicy ze stopniami naukowymi proponują jedynie łagodzenie skutków ostatniej ewaluacji, które nie zmienia niczego w strukturze całego systemu akademickiego, nie tylko niedofinansowanego, ale i skorumpowanego. Profesor Jerzy Woźnicki referując w APS zmiany w polskiej polityce naukowej w XXI wieku, mówił o tym, jak silna jest blokada sprawujących władzę bez względu na reprezentowaną formację polityczną.
Polska nauka od lat porusza się w logice punktów, tabel i algorytmów. Ewaluacja, która miała być impulsem rozwojowym, stała się instrumentem kontroli i reprodukcji hierarchii.
Wciąż będzie liczyć się obowiązkowa liczba publikacji, a
nie ich sens, wartość, nadal będzie mierzyć się humanistykę i nauki społeczne bibliometrią, a więc przeliczać sloty na kategorie uprawniające do nadawania stopni naukowych. Ma zatem w III RP nadal dominować logika tabel, a nie wartość rozwiązywanych problemów badawczych. Nadal będą chronione patologie w szkolnictwie wyższym, których kolejna władza resortowa nie zamierza powstrzymać.
To, co uderza najbardziej, to nie tylko różnica w narzędziach „pomiaru”, pseudoewaluacji, ale w kulturze universitas. W czeskim systemie akcentuje się szacunek do pracy uczonych. Państwo traktuje uczelnie akademickie jak partnerów w rozwijaniu gospodarki, techniki i sfery publicznej. W Polsce zaś podtrzymywana jest nieufność, a władze resortu i przyszywanych do niego instytucji dysponujących kawałkiem tortu budżetowego, wciąż patrzy uczelniom na ręce, jakby szukało tam winy, a nie potencjału.
W Czechach dominuje język „rozwoju i refleksji”, w Polsce zaś język
„wymogów i zgodności”. Tam raport autoewaluacji nauki ma pomóc jednostkom
akademickim w rozwoju ich kadr naukowych, w Polsce zaś ma nie zaszkodzić tym,
którzy niewiele do niej wnoszą lub ich projekty są zgodne z poprawnością polityczną.
W
efekcie powstają w Unii Europejskiej różne światy nauki. W jednych krajach wspiera się wspólnotę badaczy, godnie ich wynagradza, bo oni chcą się uczyć od siebie nawzajem. W Polsce zaś podtrzymuje się biurokratyczny
system przetrwania, w którym uczony staje się kreatywnym księgowym własnych slotów.
W Czechach panele międzynarodowe uczą środowiska akademickie pokory i zaufania.
W Polsce ewaluacja slotów uczy wyrachowania i lęku. Rządzącym nie chodzi więc o istotę ewaluacji, lecz o przychylny rządzącym polityczny i populistyczny klimat, w jakim się ona dokonuje. W Zlínie można przeczytać o nauce z tonem nadziei, o tym, że warto budować system, który pomaga akademikom i odbiorcom ich dzieł rozumieć siebie i świat. W Polsce zaś dominują ustawy o „łagodzeniu” patologii jakby nauka była obszarem klęski żywiołowej, którą trzeba czasem ratować od własnych przepisów.
Jak widać, nawet najlepsze reformy pozostaną grą pozorów, bez ducha, który nadaje sens liczbom.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam