Rozumiem presję na zysk, która jest podtrzymywana
przez atrakcyjne medialnie tematy, do jakich należy m.in. PRASOWY RANKING SZKÓŁ
PONADPODSTAWOWYCH. Oba systemy, a więc medialny i szkolny są od siebie zależne.
Szkoły tzw. szczytu rankingowego czynią wszystko, by z niego nie spaść.
Dyrekcje od lat ustanawiają jako warunek przyjęcia najwyższy próg punktowy po
egzaminie ósmoklasisty (dawniej po egzaminie gimnazjalnym), by kandydaci ubiegający się o
ograniczoną liczbę miejsc w oddziałach klasowych mieli szanse na dostanie się do upragnionej szkoły.
To
nie są najlepsze szkoły, tylko są to placówki, które zbierają z rynku
uczniowską "śmietankę", a więc najzdolniejszą młodzież, o najwyższym
wskaźniku inteligencji i aspiracji akademickich. Nie jest to wystarczający warunek, by dostać się do tych szkół. Trzeba jeszcze mieć
wsparcie w środowisku rodzinnym, które jest czynnikiem numer 1 wśród wszystkich
rozstrzygających o uczniowskich sukcesach. Do tych szkół kierują swoją młodzież
rodzice z górnej strefy klasy średniej, ponieważ stać ich na korepetycje i na
inwestowanie w indywidualny rozwój dzieci, także ich pasji i zainteresowań
pozaszkolnych, które nie są bez znaczenia dla osiąganych wyników.
Piszę
o tym w swojej książce, której okładka ilustruje poniżej temat dzisiejszego wpisu.
Powstające
w wyniku rankingów ligi szkolne są efektem jednorazowego pomiaru pracy szkół na
wyłącznej podstawie średnich wyników końcowych egzaminów państwowych, a więc
pomijają osiągnięcia, z jakimi uczniowie przyszli do tych placówek, by
rozpocząć w nich swoją edukację. Nie da się zatem na tej podstawie stwierdzić,
jaka zmiana dokonała się w uczniach w toku procesu kształcenia w poszczególnych
szkołach.
Można
zapytać, dlaczego uporczywie bierzemy udział w tej mistyfikacji? Niektórzy uważają,
że jest tylko jedna wielka drabina, po której wspinają się ci, którzy chcą w
tym świecie naprawdę znaczyć, zawłaszczając takie czynniki, jak: pieniądze,
władzę, wpływ, prestiż. Na małych drabinkach są natomiast zarówno ci, którzy
świadomie zrezygnowali ze wspinaczki po głównej drabinie, jak i ci, którzy
bardzo by na niej chcieli być, ale z różnych powodów nie są w stanie albo po
prostu z niej spadli.
Po
co tworzyć ranking szkół skoro:
–
nie wszystkie szkoły istniejące na rynku są w zasięgu wyboru rodziców i ich
dzieci ze względu na ich położenie, możliwości dojazdu, finanse itp.;
–
nie wszyscy rodzice dokonują wyboru szkoły ponadpodstawowej (jeszcze
niedawno - ponadgimnazjalnej) dla swojego dziecka, a absolwenci gimnazjów
nie są zainteresowani analizą jakości pracy tych szkół;
–
nie wszyscy uczniowie i ich rodzice opierają swój wybór szkoły na rankingu, bez względu na to,
na jakich źródłach i kryteriach został on zbudowany.
Po co? Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że o pieniądze, ale nie dla szkół, nie dla uczniów, tylko dla redaktorów i wydawców, no i dla korepetytorów.
W
czasie publikowania wyników rankingu zapomina się o uwarunkowaniach
genetycznych, wybitnych zdolnościach, własnej aktywności zdolnego ucznia i jego
wsparciu w środowisku rodzinnym. Nauczyciele zapewne też mają swój udział
w osiągnieciach uczniów, ale tylko ci, którym rzeczywiście na nich zależy, a
nie przerzucają odpowiedzialności za wyniki na samodzielną pracę uczniów.
Tak
więc nie są oni jedynym czy głównym czynnikiem uczniowskich sukcesów. Nie
ma też powodu, by jakość szkoły mierzyć odsetkiem uczniów, którzy zdobyli cenne
trofea w konkursach, zawodach czy olimpiadach, skazując tym samym na niełaskę
opinii publicznej szkoły bez naturalnego potencjału mistrzów.
O tym, jak wyłania się nie "najlepsze" szkoły, ale "Szkoły Roku...." w Niemczech, napiszę w kolejnym poście.