Nawet najbardziej radykalne bunty „dzieci” przeciwko „ojcom” są
nieuchronnie protestami przeciwko takim a nie innym „ojcom” i tym
samym pozostają od nich wielorako zależne bez względu na to, czy w danej chwili
i sytuacji ktokolwiek sobie tę zależność uzmysławia. Co więcej, nawet
zdobywając się w jakimś stopniu na realną niezależność, z jakichś powodów
zwykliśmy wmawiać sobie i deklarować aż nazbyt zapewne często, prawdziwie albo
i nie, że coś kontynuujemy lub kontynuowania czegoś odmawiamy.[1]
Niektórym uczonym w III
RP zapewne zabraknie intelektualnego wysiłku i moralnego charakteru, by nie
wyrzucić na śmietnik historii dzieł klasyków, bo – jak pisał Józef Chałasiński
– w momentach zwrotnych w historii społeczeństwa. Takim jest niewątpliwie
zmiana w polityce naszego kraju wraz z dojściem do władzy Prawa i Sprawiedliwości, które wspiera (częściowo słusznie) zmianę pokolenia inteligencji. Tym samym
(…) rozpoczyna swoją pracę od początku i zawsze w ten sam sposób.
Zawsze ta sama frazeologia ratowania zachodnio-europejskiej kultury polskiej;
zawsze ta sama Polska – przedmurze chrześcijaństwa. Zawsze to samo nieróbstwo
myślowe uświęcane jakimś wyświechtanym, górnolotnym, frazesem.[2]
W społeczeństwach
otwartych, pluralistycznych to już nie pedagogika jest upartyjnioną nauką, jak
miało to miejsce w okresie PRL (wystarczy przejrzeć życiorysy wciąż aktywnych
jej liderów), ale socjologia, nauki o polityce, ekonomia, a nawet psychologia.
Wszystkie włączają się w przebudowę psychiki inteligencji polskiej i naszego
społeczeństwa, widząc w tym okazję nie tylko do dociekania prawdy, jej
odkrywania, ale - niestety – także do włączania się w propagandową grę
polityczną na rzecz izolowania się od uznanych w kraju i/lub świecie autorytetów naukowych, by nie
zostać zaczadzonym nie tyle wartością ich dzieł, co życiorysem.
Na polską scenę
polityczną wracają producenci jedynie słusznej wykładni życia
indywidualnego i społecznego. Nareszcie nadchodzi ich czas, bowiem mogą
dzięki temu przykryć własne kompleksy, niski poziom własnych rozpraw. Jeszcze
muszą zapewnić sobie formalną drogę awansu do naukowego statusu. Szybko znajdą
swoje autorytety, które będą wielbić i admirować, bo przecież dobre
towarzystwo, nowe getto społeczno-polityczne zapewni im dobrostan bez
koniecznego wysiłku, pracy twórczej. Dzisiaj już nie wykształcenie i własne
dokonania naukowo-badawcze, ale przynależność lub przynajmniej identyfikacja z
rządzącą formacją polityczną dają części akademickiego środowiska ekonomiczne
podstawy do zajmowania pozycji społecznej w kraju.
Właśnie
dlatego - zdaniem nowych "elit" trzeba zdegradować tych, którzy byli
i jeszcze są obecni w nauce, by móc zająć ich miejsce. Najczęściej włączają się
do tego procesu osoby jałowe i bezprodukcyjne – jak określał to Chałasiński –
(…) a równocześnie posiadające poczucie wielkości. Stąd
ustawiczna potrzeba dowodów uznania. Stosunki towarzyskie są im potrzebne „nie
tyle dla wymiany myśli i podniety intelektualnej, ile dla wymiany wzajemnego uznania
podniety społecznej”. (…) Bo inteligenckie getto, jak
każde getto, to jest kłębowisko jadowitych żmij, w którym amatorskim kunsztem
jest robienie intryg, a do najprzyjemniejszych i najpospolitszych społecznych
uczuć należy cicha solidarna radość z kompromitowania się bliźnich.[3]
---
[1] J.
Szacki, Tradycja, wyd. drugie rozszerzone, Warszawa: Wydawnictwo UW2011, s. 11.
[2] J.
Chałasiński, Społeczna genealogia inteligencji polskiej, Warszawa: Spółdzielnia
Wydawnicza „Czytelnik” 1946, s.9
[3] Tamże,
s. 38-39