Pandemia
koronawirusa zmusza wszystkie podmioty odpowiedzialne za edukację do
koniecznych zmian w procesie kształcenia i wychowania młodych pokoleń. Nie da
się dłużej słuchać i czytać o tym, że polskie szkoły są nieprzygotowane do
zdalnej edukacji, a już tym bardziej o nieprzygotowaniu do niej
nauczycieli.
Możemy utyskiwać na brak dostępu do sprzętu, do Internetu, na brak
środków finansowych pozwalających na korzystanie z sieci, lepszego
oprogramowania czy na niedogodne warunki mieszkaniowe, by móc z własnego
miejsca zamieszkania i codziennego życia prowadzić zajęcia z uczniami.
Nie ulega wątpliwości, że czynnikiem osłabiającym, a nawet
blokującym ten proces jest liczebność rodziny, a w niej dzieci objętych
obowiązkową edukacją. Każde z dzieci musi mieć własne miejsce i
sprzęt do uczestniczenia w zajęciach online tak, by nie przeszkadzać nie tylko
rodzeństwu, ale i pracującym w domu rodzicom. To są obiektywne czynniki, na
które tylko częściowy wpływ mają władze oświatowe.
Skoro na każde dziecko rodzice otrzymują 500+ PLN, to jednak jest to
małe, ale systematyczne wsparcie w kwestii pokrycia kosztów na dostęp do
sieci. Natomiast nie ulega wątpliwości, że większości rodzin nadal nie stać na
zakup takiego komputera czy laptopa, a w rodzinach wielodzietnych - komputerów
lub laptopów, żeby każdy uczący się oraz rodzic wykonujący zdalnie obowiązki
zawodowe mógł w tym samym czasie je realizować bez wchodzenia z sobą w
konflikt.
Problem pogłębia brak w mieszkaniach rodzin wystarczającej liczby
pomieszczeń, by każdy mógł w tym samym czasie łączyć się ze zdalnym nadawcą
zadań. Domowej przestrzeni większość rodzin nie powiększy. Konieczne jest zatem
odejście organizatorów procesu kształcenia od sztywnego planu zajęć, gdyż te
nie mogą być realizowane w tym samym czasie, jak było to możliwe w
szkole.
Czy dyrektorzy szkół przygotowali nauczycieli, a ci - swoich uczniów do
elastycznego czasu pracy? Czy w ramach klas, oddziałów szkolnych wychowawcy
zdiagnozowali możliwości środowiskowo-przestrzenne życia uczniów, warunki do
ich rozwoju i uczenia się, jak i wyposażenie w sprzęt oraz ich dostęp do
sieci? Czy określono, z którymi uczniami trzeba będzie pracować z
zastosowaniem innych narzędzi komunikacji, aniżeli przez Internet, żeby
żaden z uczniów nie wypadł z systemu, nie został pominięty?
Nie ma już sensu zastanawiać się nad tym, dlaczego realizowana jest konsumpcyjna polityka kierownictw MEN i obecnej władzy oświatowej, która w niczym nie
poprawia sytuacji? Ta zaś zmienia się dynamicznie i bezwzględnie wymaga
radykalnych posunięć rządu na rzecz konkretnego wsparcia nauczycieli i
uczniów.
Poważnym, chociaż zrozumiałym błędem w tej polityce, jest koncentrowanie
się głównie na ochronie zdrowia i zabezpieczeniu działań w gospodarce,
przedsiębiorczości, bezpieczeństwie oraz usługach. Nie wolno pozbawiać młodych
pokoleń dostępu do edukacji, gdyż wszelkie opóźnienia, zaniedbania rzutować
będą w niedalekiej przyszłości właśnie na powyższe dziedziny naszego życia społecznego, zawodowego i osobistego.
Konieczna jest zatem klarowna strategia kształcenia w dobie permanentnego
ryzyka, ale i inwestowanie w kapitał ludzki odpowiedzialny za jakość
wykształcenia młodych pokoleń. Możemy uczyć się od bogatszych w
doświadczenia, zobaczyć, jak radzą sobie z tym problemem także nasi
postsocjalistyczni sąsiedzi np. Czesi.
Po pierwsze, władze powinny opracować z naukowcami strategię polityki
oświatowej 2030+, która byłaby akceptowalna przez wszystkie strony
polityczne, jak ma to miejsce u naszych południowych sąsiadów. W Polsce nie ma żadnej strategii. Ta zaś powinna mieć
wielowariantowy charakter (krótko-średnio i długoterminowy oraz zawierać
wariant pesymistyczny, realistyczny i optymistyczny/prospektywny). Wciąż
rządzący utrzymują, że szkoła ma być taką, jaką była przed pandemią.
Po drugie, należy zredukować zbyteczne obciążenia programowe i
organizacyjne w kształceniu powszechnym, żeby zdalna edukacja była możliwa i
efektywna w każdej rodzinie, dla każdego dziecka. Konieczne jest zatem
ustalenie, które treści programowe, w tym które fragmenty z podręczników
szkolnych można wyłączyć, by zachować mimo to wysoki poziom
wykształcenia.
Nauczyciele funkcjonują w samozakłamaniu, że ich uczniowie mogą
wszystkiego się nauczyć. Doskonale wiedzą, że wszyscy uczniowie nie nauczą się
wszystkiego. Czas z tym zerwać. Można zredukować podstawy programowe o połowę,
a przynajmniej o jedną trzecią, a nie zabawiać się kosmetycznymi, drobnymi
cięciami.
Minister pozornie połączonych dwóch resortów zapowiedział, że do końca grudnia 2020 r. zostaną
przeprowadzone redukcje w wymaganiach egzaminacyjnych dla uczniów klas maturalnych i dla
ósmoklasistów. Można zapytać, co czynili urzędnicy w MEN od czerwca br.? Czy
zatem do tego czasu kształcenie będzie zawierało zbyteczne treści?
W bieżącym roku szkolnym Czesi usuwają z egzaminów końcowych matematykę,
poprzestając tylko na egzaminie z języka ojczystego i języka angielskiego.
Zawieszają też państwowy egzamin, przywracając incydentalnie w tym roku przeprowadzenie
powyższych egzaminów w ramach szkół. Nie będą wystawiane oceny, tylko w
systemie zerojedynkowym określenie: "zdał", "nie
zdał". Instytucja centralna (odpowiednik polskiej CKE) opracowuje
jedynie testy do przedmiotów maturalnych.
Po trzecie, dyrektorzy szkół muszą być uwolnieni od przesadnej
biurokratyzacji, która jest pochodną centralistycznego zarządzania. Władze nieustannie nękają dyrektorów kolejnymi
wykazami, sprawozdaniami, wyliczeniami czy sondami. Przez to jednak w
żadnej mierze nie poprawia się także zdalna praca pedagogiczna szkół, tylko urzędnicy w
centrum zyskują uzasadnienie dla swojej zbytecznej w istocie pracy.
Po czwarte, muszą być podwyższone płace nauczycielom (w Czechach będzie
to wzrost o 9 proc.), by mogli oni inwestować we własne kompetencje, sprzęt i
poziom zaangażowania w zróżnicowanych formach komunikacji z uczniami oraz w
egzekwowanie od nich wykonalności zadań. Musi być zrekompensowany koszt zużycia
domowej energii i sprzętu do realizacji zadań szkolnych.
W Czechach każdy nauczyciel szkoły podstawowej otrzyma
jednorazowo 20 tys. Korun na zakup tabletu do prowadzenia zdalnej edukacji, zaś
wszystkie szkoły muszą mieć do dyspozycji jedną salę konferencyjną do
prowadzenia zajęć zdalnych z uczniami, którzy będą w swoich domach na
kwarantannie.
Po piąte, skoro w okresie wiosennym zdiagnozowano w tym kraju u 10 tys. uczniów brak
własnego sprzętu komputerowego do komunikacji w sieci, ministerstwo
przeznaczyło środki na ich zakupienie, by można było im go wypożyczyć na czas
zdalnej nauki. Także w uzgodnieniu z dyrektorami szkół jedna czwarta placówek
wymaga uzupełnienia lub wymiany sprzętu komputerowego, z którego mogliby na
miejscu korzystać nauczyciele.
Po szóste, trzeba uelastycznić plan zajęć. Edukacja online nie musi
zaczynać się o 8.00, ale o godzinę później. Niektóre zadania uczniowie mogą
wykonywać w czasie bardziej dla nich dogodnym, np. pod wieczór czy zaliczać je w
ciągu kilku dni. Trzeba pamiętać, że czas pracy przed ekranem znacznie bardziej
męczy dzieci, niż gdyby miały bezpośredni kontakt z nauczycielem.
W przedszkolach i we wczesnej edukacji alfabetyzacja dzieci musi odbywać się w
świecie realnym. Tym samym należy zwiększyć zatrudnienie w tych placówkach, by nauczyciele mogli
pracować w mniej licznych grupach. Zwiększa to obustronnie bezpieczeństwo oraz
efektywność pracy dydaktyczno-wychowawczej.
Są takie aplikacje (np. w Google Classroom, Google Meet, Google Suite itp.)
dzięki którym uczniowie nie muszą swoich zadań kopiować, fotografować, ale
jednym kliknięciem zatwierdzają je w sieci, co nauczyciel może sprawdzić i
ocenić. Nie należy zobowiązywać uczniów do oglądania godzinnych projekcji
edukacyjnych, gdyż poziom koncentracji uwagi sięga maks. 10 minut.
Szkoła online może być ciekawą przygodą dla uczniów zachęcając ich do większej
systematyczności, samodzielności oraz lepszego planowania własnego czasu w
ciągu dnia. Kluczowe jest przekazywanie im informacji zwrotnej o osiągnięciach
oraz włączanie do procesu kształcenia zadań, które mają komponent do
autoweryfikacji i autoewaluacji.
Pandemia sprzyja odejściu od systemu klasowo-lekcyjnego i redukowaniu roli władz centralnych w zarządzaniu oświatą. Obie figury są zbyteczne, kosztochłonne, nie przyczyniając się do lepszej jakości kształcenia. Środki pomocowe wspierające naprawdę potrzebujących powinny być dystrybuowane regionalnie, lokalnie, a nie ustalane przez kogokolwiek w centrum władzy.
Prezentowane - kilka tygodni temu
- w moich tłumaczeniach na język polski doświadczenia najlepszych piętnastu
szkół w Niemczech uświadamia zupełnie nowe perspektywy dla właściwych
reform wewnątrzszkolnych.
W systemie zdalnym można odchodzić od podziałów uczniów na zgodne z ich wiekiem życia klasy-roczniki, by adresować treści i zadania kształcenia w sposób zróżnicowany i zgodny z poziomem wiedzy i umiejętności dzieci czy młodzieży.
Szkoła może stać się miejscem do rozwiązywania problemów osobistych
uczniów, ich społecznych czy aspołecznych konfliktów, do radzenia sobie z
własnymi emocjami, poczuciem sensu działania czy sprawstwa na co
dzień.