22 czerwca 2017
Znieczulenie na pseudoreformę szkolnictwa
jeszcze kilka dni temu ciekaw byłem, jak PIS będzie chciało pogodzić swój wieloletni protest, jaki kierowali jego posłowie w poprzedniej kadencji Sejmu (w związku z blokowaniem przez ówczesną władzę marszałkowską i rządową setek tysięcy podpisów obywateli pod wnioskiem o referendum w związku z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego), z tegorocznym blokowaniem wniosku obywateli i wyborców, także elektoratu PIS, w sprawie referendum dotyczącego reformy szkolnej 2017? Czy będziemy znowu pisać o HIPOKRYZJI RZĄDĄCYCH, o okłamaniu wyborców, że ta władza będzie wsłuchiwać się w głos obywateli? Czy może tak, jak uczyniła to PO i PSL wniosek o referendum zostanie odrzucony już w pierwszym czytaniu? Oczywiście, jak było do przewidzenia, wczoraj, pod osłoną nocy, żeby nauczyciele tego nie oglądali a rodzice tym bardziej, wniosek większość sejmowa oddaliła do prac w komisji, co oznacza jego zamrożenie na długi okres czasu.
Ta pseudo-reforma, bo pozbawiona naukowych podstaw, kompleksowych diagnoz i konsultacji społecznych (jak mówiła min. A. Zalewska - odbyły się jedynie debaty, a to nie jest to samo) będzie wiele kosztować tę władzę. Już teraz otrzymujemy od samorządów prawdziwe informacje na temat zwolnień nauczycielskich, ale i o katastrofalnej niegospodarności mieniem publicznym w wyniku powyższych zmian. Przykładowo, w Łodzi na 32 budynki gimnazjalne, aż 30 pozostanie pustych, wypróżnionych z kapitału ludzkiego oraz materialnego. Co będzie w tych budynkach, na które budżet państwa (via granty UE) i samorządów wydawał w ostatnich latach miliony na ich modernizację, wyposażenie? Ktoś powinien na/za to odpowiedzieć.
Czy kogoś jeszcze obchodzi los uczniów-gimnazjalistów? Właśnie odchodzą z ich szkół uwielbiani przez nich nauczyciele, którzy ratując swoje dokonania życiowe w zawodzie szukają pracy w liceach i szkołach zawodowych (ponoć mają być branżowe, jakby nazwa miała cokolwiek zmienić). Zostawiam te kwestie. Cytuję list nauczyciela, który upomina się o to, co tego typu nieodpowiedzialne praktyki polityczne niszczą w naszym szkolnictwie od 1993 r.
"Jestem nauczycielem gimnazjalnym z Białego Boru, małego miasteczka w Zachodniopomorskiem. Zanim opiszę istotę niezgody na „dobrą zmianę” w szkole, tak jak rozumie ją wielu z nas, opowiem pewną historię.
Niedawno temu żył zamożny i wpływowy człowiek. Człowiek ten posiadał pole położone na dwóch wzgórzach. Na jednym rozciągał się żyzny czarnoziem i sieć kanałów nawadniających, rósł wielki sad. Jak to sad, wymagał pielęgnacji, a czasem radykalnej interwencji w uprawę. Ale rósł i nieźle prosperował. Na drugim wzgórzu sterczały nagie skały. W okolicy żył rolnik, który chciał wydzierżawić pole.
Właściciel zgodził się na dzierżawę pod jednym wszak warunkiem. Rolnik miał przenieść sad na skaliste wzgórze. Na nic zdało się biadolenie, właściciel był nieugięty i powoływał się na konsultacje z licznymi autorytetami i innymi rolnikami, których nasz chłopina nie znał. Koniec końców rolnik przystał na przenosiny, bo bał się, że straci możliwość uprawy pola. Pracując ciężko przez wiele lat, przeniósł ziemię wraz z sadem na skaliste wzgórze. Po latach chorób i nieurodzaju drzewka zaczęły owocować, a z sąsiedniego wzgórza sterczała naga skała.
Minęło dwadzieścia lat. Sad rósł bujnie, choć jak to sad wymagał pielęgnacji. W międzyczasie zmienił się właściciel pola. Wezwał rolnika, aby przedłużyć dzierżawę, pod jednym wszak warunkiem. Rolnik miał przenieść sad na skaliste wzgórze. Właściciel ziemi, rzecz jasna skonsultował korzyści z licznymi autorytetami i innymi rolnikami, których nasz rolnik nie znał.
Ta przypowieść ilustruje istotę frustracji, złości i protestu nauczycieli wraz z niemałą grupą rodziców. Nie chodzi o to, czy gimnazja lepsze od ośmioklasówek czy odwrotnie, lecz o to, aby jakiekolwiek władze nie pomiatały szkolnictwem według własnych, rzecz jasna „dobrze konsultowanych i naukowo oraz społecznie uzasadnionych” idei.
Nigdy nie byłem zwolennikiem reformy strukturalnej wprowadzającej gimnazja. Wątpliwości co do zasadności tej zmiany do dziś podziela znaczna część środowiska nauczycielskiego. Projekt ten (tak jak wszystkie inne zmiany w oświacie) nie był, mimo medialnych zapewnień władz, ze środowiskiem konsultowany. Wszystkie władze robiły z konsultacji farsę i jakąś fasadową grę, która miała pokazać, że konsultacje niby były, choć w rzeczywistości nikt ich nie widział. Nas nauczycieli traktowano jak popychadła, które schylą głowy i przyjmą wszystko.
I tak się działo. Latami przyjmowaliśmy wszystko. Przyjęliśmy reformę w pień wycinającą szkolnictwo zawodowe, która zdeprecjonowała maturę i wyprodukowała ogromną liczbę magistrów od byle czego. Sfrustrowanych, bez pracy młodych ludzi, którzy mimo dyplomów lądowali na mopie u Mc Donalda. Latami wmawialiśmy im, że edukacja będzie podstawą przyszłego dobrostanu. Przyjęliśmy mundurki ministra Giertycha, które odeszły w niepamięć, ale zanim odeszły, narobiły bałaganu. Latami, mimo pomruków niechęci, godziliśmy się na „testomanię”, która wyniosła na piedestał wyniki egzaminu gimnazjalnego jako jedynego kryterium oceny i weryfikacji pracy szkoły.
Histeria wokół wyników egzaminu odebrała resztki radości nauczania i uczenia się. Ale gimnazja funkcjonowały i „docierały się” mimo błędów i niedostatków do sprawności nieźle działającego mechanizmu. Były odsądzane od czci i wiary jako siedliska patologii. My nauczyciele stanęliśmy przed nowymi wyzwaniami, jakie stawiała hiperkrytyczna wobec dorosłych autorytetów, buntowniczo nastawiona grupa młodzieży.
Pojawił się cudowny i raczej niezamierzony efekt reformy. Nauczyliśmy się rozmawiać z młodzieżą, wytworzyliśmy (a przynajmniej część z nas) nową jakość relacji dorośli – młodzież, która odeszła od protekcjonalnych ferdydurkowskich schematów wszechwładzy nauczyciela, który jak plastelinę ugniata uczniowskie umysły w imię dobra powszechnego.
Teraz przychodzą nowi jaśniepaństwo i każą wszystko przesadzać z powrotem na stare wzgórze. Zarządzenie odwrotu ku ośmioklasówkom jest najgłupszą „reformatorską” myślą, z jaką zetknąłem się przez blisko trzydzieści lat pracy w oświacie. Nie stoi za nią żadne afirmatywne przesłanie. A nawet za mundurkami Giertycha stała (choć naiwna) chęć temperowania chamstwa gimnazjalnych chuliganów. Mimo powtarzanej mantry „dobra zmiana, dobra szkoła” ta zmiana jest czystą destrukcją.
Pierwsze efekty są już widoczne. To są samorządowcy skłóceni ze środowiskami szkolnymi, szkoły, które na pewno pójdą pod nóż, nauczyciele, którzy stracą pracę, wydawnictwa, które już są u nas z ofertą, mimo iż podstawy programowe jeszcze ciepłe. To jest możliwe jedynie dlatego, że większość podstaw niemal się nie zmieniła i wystarczy dać nowe okładki podręcznika. Zmieniły się radykalnie podstawy nauczania języka polskiego i historii.
Tu wracamy do treści jedynie słusznych i białych plam, wydarzeń i postaci , których nie było, choć wszyscy wiedzą, że były. Nie ma żadnych konsultacji środowiskowych. Na dywanik wzywani są dyrektorzy. Przedstawiciele MEN nie próbują nawet stworzyć pozorów dyskusji, a pani minister wychodzi ze spotkań po paru minutach. Polskiej szkole potrzeba zmian. Ale na pewno nie powrotu do ośmioklasówek. Potrzeba właściwych, adekwatnych do rynku pracy i aspiracji uczniów proporcji między szkolnictwem zawodowym, a ogólnokształcącym.
W dobie kryzysu więzi nam nauczycielom potrzeba umiejętności tworzenia i podtrzymywania relacji oraz komunikowania się w warunkach, gdy pierwszym i podstawowym partnerem młodych ludzi coraz częściej staje się komputer, tablet lub telefon. Potrzeba uczciwej rozmowy o kształcie szkolnictwa specjalnego, w tym edukacji osób chorujących psychicznie.
Potrzeba nam namysłu nad metodą nauczania, abyśmy przywrócili w szkole twórcze myślenie (a może jakiekolwiek myślenie) i przestali tresować dzieci pod egzaminy. A nade wszystko polskiej szkole potrzeba odpowiedzialności i ciągłości myślenia kolejnych ekip rządzących na temat koncepcji systemu oświatowego. Szerszego, wykraczającego poza jedną czy dwie kadencje patrzenia.
Jestem u schyłku zawodowej kariery i ze zgrozą patrzę, jak znów kulimy uszy. Dajemy ciche przyzwolenie na pomiatanie szkołą. Jako oportuniści nie mamy moralnego prawa do nauczania. Wobec arogancji władzy możliwa jest jedna postawa. Powszechny protest.
Witold Kędzierski
PS Nie ma znaczenia pod jakim szyldem, nie ma znaczenia, czy będzie związkowy, czy niezrzeszony. Ważne, aby był powszechny. I nieprawda, że jest za późno. Na słuszny protest zawsze jest dobry czas. Potrzebujemy uczciwej refleksji i odwagi. Proszę o korespondencję na adres: vito36@wp.pl
W przypadku projektu prywatyzowania usług szpitalnych przez ministra K. Radziwiłła pni premier "tupnęła nogą", bo na tej reformie PISD mógłby poślizgnąć się jak na skórce od banana. W przypadku edukacji pani premier takiej determinacji i rozsądku nie okazała, bo politykom wydaje się, że w tym przypadku można z obywatelami grać fałszywymi kartami. Zdaje się, że nie rozumieją, jak silnie ignorancja i arogancja władzy w tej sferze może być bardziej bolesna od reformy zdrowia. Dobrze, że Sejm uchwalił ustawę o leczniczej marihuanie, to może większość parlamentarna zacznie się wkrótce znieczulać przed bolesnymi skutkami złych decyzji.