19 lutego 2015

Czyżby przygotowywany przez MEN Kongres Edukacji miał być przedwyborczym festynem?



Instytut Badań Edukacyjnych w Warszawie musi podsumować w tym roku szkolnym systemowy projekt - Badanie jakości i efektywności edukacji oraz instytucjonalizacja zaplecza badawczego, który rozpoznawalny jest pod nazwą "Entuzjaści Edukacji". Był on realizowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, Priorytet III: Wysoka jakość systemu oświaty, Poddziałanie 3.1.1 Tworzenie warunków i narzędzi do monitorowania, ewaluacji i badań systemu oświaty.

Celem głównym tego projektu - jak informuje powyższy Instytut - miało być wzmocnienie systemu edukacji w zakresie badań edukacyjnych oraz zwiększenie wykorzystywania wyników badań naukowych w polityce i praktyce edukacyjnej oraz w zarządzaniu oświatą. Rzeczywiście, tak się stało. Nie ujawniono wprost, że rzecz dotyczy umocnienia centralistycznego zarządzania oświatą tak, by Ministerstwo Edukacji Narodowej mogło wzorem starych procedur i mechanizmów, a nawet zachwyconych ich behawioralną skutecznością różnej maści "ekspertów", mogło utrzymać swoje niepodzielne władztwo i manipulować środowiskiem nauczycielskim zgodnie z partyjnym interesem PO i PSL. Poprzednicy czynili od 1993 r. to samo, a zatem "kruk krukowi oka nie wykole".

Założenia powyższego projektu były szczytne. Nikt chybna im nie zaprzeczy. Gorzej z realizacją, bowiem - jak wielokrotnie pisałem w blogu, a ostatnio w najnowszej książce "Edukacja (w)polityce. Polityka (w)edukacji" (2015) - trudno, by wiarygodne były wszystkie dane, którymi posługują się rządzący, jeśli ich pozyskiwanie zależy od zamawiających, finansujących i przyjmujących zadanie od wykonawców.

Rację mają zatem niezależni naukowcy i publicyści, którzy przypominają starą prawdę: "Ważne jest nie tylko to, kto prowadzi badania, ale i kto za nie płaci". Jeśli MEN przydzieliło zadania diagnozy edukacyjnej podporządkowanemu sobie Instytutowi Badań Edukacyjnych, to nie ma silnych - będzie jego zespół realizował zadania pod kryteria politycznej strategii rządzenia w państwie. Nie ma to nic wspólnego z badaniami naukowymi, z jednym wprawdzie wyjątkiem, że oto naukowców i całe instrumentarium naukowe wykorzystuje się w służbie władzy. Oni czynią swoje zadania profesjonalnie i jest im obojętne, kto i jak wykorzysta wyniki ich badań. To nie ich problem. Naukowcy zrobili swoje.

Tak więc prawdę podali twórcy tego projektu, że jego celem było:

1. Stworzenie zasobów informacyjnych dla polityki edukacyjnej, w oparciu o interdyscyplinarne badania funkcjonowania podstaw programowych w rzeczywistości szkolnej, badania nad jakością i efektywnością edukacji w obszarze uwarunkowań wewnątrzszkolnych, instytucjonalnych, ekonomicznych oraz w kontekście potrzeb rynku pracy.

2. Monitorowanie systemu edukacji i działalności badawczej w kraju i za granicą w celu doskonalenia polskiego systemu edukacji poprzez inwentaryzację adekwatnych badań krajowych i zagranicznych oraz prowadzenie syntetycznych analiz.

3. Wzmocnienie instytucjonalnego i kadrowego rozwoju badań edukacyjnych poprzez rozwinięcie działań Instytutu Badań Edukacyjnych jako ośrodka, który w trwały sposób skupia kadry i systematycznie gromadzi doświadczenia w interdyscyplinarnym podejściu do badań edukacyjnych oraz dysponuje adekwatną biblioteką i zapleczem organizacyjnym. Rozwój poprzez inicjowanie oraz zawiązywanie sieci współpracy krajowych i zagranicznych instytucji prowadzących badania w tej dziedzinie i kształcących wysoko wykwalifikowaną kadrę badawczą na studiach podyplomowych i doktoranckich. Wspieranie tych ośrodków w sposób ukierunkowany na rozwój badań edukacyjnych i wymianę doświadczeń w interdyscyplinarnym podejściu do badań.

4. Dotarcie z informacjami o rezultatach projektu do szeroko rozumianych środowisk oświatowych – głównie nauczycieli, dyrektorów szkół i pracowników samorządowych, a także uczniów i rodziców, studentów, partnerów społecznych, ludzi nauki; dostarczenie im na portalu internetowym w domenie publicznej baz danych i narzędzi wytworzonych w ramach projektu w postaci dogodnej do korzystania, umożliwiającej w sposób przystępny dla szerokiego odbiorcy interaktywną eksplorację danych stosownie do własnych potrzeb użytkownika.


Żadne społeczeństwo nie jest w swojej masie (w sensie statystycznym) przygotowane do jakiejkolwiek weryfikacji rzeczywistych, a ukrytych przed nim funkcji takiego przedsięwzięcia. To oczywiste, dlatego z taką łatwością "łyka" ono każdy populistyczny gest władzy, która ponoć rozdaje rodzicom, nauczycielom i dzieciom różne dobra tak, jakby czyniła to z własnej kieszeni, by im ulżyć, coś wyrównać czy zaspokoić im jakieś potrzeby. Ba, MEN przekazuje takie informacje, które są konieczne w socjotechnice rządzenia, co przecież nie oznacza, że kłamie. Dostarcza się społeczeństwu oczekiwanych przez nie informacji, a jak wymknie się jakiś niepożądany wynik, to przecież nikt nie zorganizuje z tego powodu konferencji prasowej. Wystarczy to przemilczeć.

Wystarczy jednak skonfrontować rzeczywistość (a dane o niej mamy nie tylko z własnej obserwacji, ale także z diagnoz prowadzonych w uniwersytetach, akademiach, badawczych zespołach naukowych, w PAN itp.) z wynikami raportów zespołów IBE, by przekonać się, że jest z nimi dokładnie tak samo, jak w PRL z poziomem akceptacji przez obywateli socjalizmu, czyli rzodkiewkowo. Na wierzchu komunistyczna czerwień, a w środku kapitalistyczna biel.

Dopóki nie będzie w Polsce Niezależnego Instytutu Badań Edukacyjnych, którego naukowcy nie musieliby liczyć się z "cenzurowaniem" przez władze resortu edukacji wyników badań oraz z uzależnianiem pozyskania środków na nie od tych, którzy mogliby być zaniepokojeni dociekaniem prawdy o oświatowej rzeczywistości, dopóty będziemy żyć w politycznym kotle z mieszanką prawdy i fałszu. Otóż, polska edukacja nie wyszła z progu socjalistycznego przełomu w tym zakresie. Rządzący czynią wszystko, by społeczeństwo otrzymywało przekaz o stanie polskiej oświaty ze strony tych, którzy są podporządkowani strategii rządzenia. Przyłapani na fałszywej interpretacji danych, na ich selekcyjnym podawaniu opinii publicznej tak, by nie naruszały poczucia stabilności władzy, nie mają z tego powodu żadnych skrupułów.

Proszę się zatem nie niepokoić. MEN potrzebuje naukowców w służbie władzy, a nie społeczeństwu. Właśnie dlatego przygotowuje kolejny Kongres Edukacji - tym razem w KATOWICACH w maju br. Nie wiemy, czy ma to związek z ubieganiem się pani minister o mandat parlamentarzystki na nową kadencję? Niewątpliwie, będzie to Kongres utrwalania jedynie słusznej strategii kształcenia i sprawowania nad nim nadzoru.

Przewiduje się bloki tematyczne, które mają ogniskować uwagę słuchaczy na rozwoju kompetencji przyszłości (dyrektorów, samorządowców, nauczycieli, rodziców, uczniów, studentów, działaczy społecznych). Jeszcze nie zostały rozwinięte szczegółowe zagadnienia w tym zakresie, nie wypełniono ich odpowiednią treścią, toteż pozwolę sobie zasugerować zagadnienia, na które być może referujący w czasie Kongresu odpowiedzą (zamieszczam je w nawiasie), a mianowicie:

1. Przywództwo (Nie mylić z rozmowami w restauracji SOWA przy wódce. Tu jest szansa na dyskusję o kulcie jednostki, o niszczeniu autorytetów w społeczeństwie ponowoczesnym i zastępowaniu ich "liderami" - gorąco polecam książki prof. Lecha Witkowskiego na ten temat);

2. Life long learning (młodzi doradcy nie znają jeszcze odpowiednika w języku polskim dla tego pojęcia, ale może się dokształcą - polecam rozprawy prof. Ewy Solarczyk-Ambrozik));

3. Kapitał społeczny (To, co przez 25 lat było w III RP z udziałem resortu edukacji niszczone - tu warto sięgnąć do serii monografii z wzdłużnych badań naukowych zespołu prof. Marii Dudzikowej z UAM w Poznaniu)

4. Infrastruktura i cyfryzacja (Czy poznamy zapewne kol. dziennikarki, które pochwalą się produktem cyfrowych podręczników?)

5. Mała szkoła (Chyba będzie mowa o ustanawianych przez MEN progach np. liczba uczniów, finanse, itp., w wyniku których szkoły są w Polsce zamykane - świetny felieton prof. Aleksandra Nalaskowskiego w "W Sieci" 16-22.02.2015);

6. Podstawa programowa (Tu powinna być debata na temat Listy przebojów lektur szkolnych, czyli "MEN-ska Familiada", ale zapewne i o tym, jak ma wyglądać edukacja seksualna dzieci i młodzieży w placówkach edukacji publicznej);

7. Ocenianie (Zapewne dotyczyć to będzie tylko uczniów, ew. nauczycieli, ale nie pracowników nadzoru pedagogicznego wraz z MEN);

8. Kształcenie nauczycieli (Znakomicie. Dowiemy się, dlaczego od tylu lat rząd nie inwestuje w ten proces oraz dlaczego obniżono standardy kwalifikacyjne dla zainteresowanych pracą w szkole);

9. Doskonalenie nauczycieli (Tu powinna być debata m.in. na temat powodów, dla których nie ma powszechnie obowiązującej akredytacji placówek doskonalenia nauczycieli)

10. Szkoła otwarta (Być może chodzi o otwartość w okresie przerw świąteczno-noworocznych, w okresie ferii zimowych i letnich, bo nie przypuszczam, by sięgano do modelu szkoły otwartej, gdyż ten wymaga innego ustroju szkolnego);

10. Meta-debaty, debaty na tematy ogólne (To zapewne będą takie polityczno-populistyczne i przedwyborcze gadki - szmatki, gdyż kategoria meta jest w działaniach każdego rządu na krótką metę).

Trochę mnie martwi, że nikt nie będzie piał na temat rzekomo nieodpłatnych dla rodziców podręczników szkolnych, ale być może wynika to z faktu, że redaktorzy Radia TOK FM ujawnili wczoraj wątpliwości dotyczące rzeczywistych kosztów na wydanie i rozprowadzenie do szkół rzekomo nieodpłatnego dla rodziców "elementarza". Okazuje się bowiem, że miliony złotych zostały przekazane na jego druk bez przetargu. Dla nas nie jest to niczym nowym, gdyż autorów tego bubla dydaktycznego też wskazano bez konkursu. Tak łamie się zasady wolnego rynku, nie wspominając o etycznych. Jak się dowiadujemy: Od września 2014 Forum Obywatelskiego Rozwoju chciało dowiedzieć się, jaki był całkowity koszt podręcznika MEN (autorzy, druk, dystrybucja itd.). - Kiedy przyglądaliśmy się dokumentacji MEN i temu podkreślaniu, jak to bardzo państwowy podręcznik będzie tańszy od tych prywatnych, to zastanawialiśmy się, skąd biorą się te oszczędności - opowiada Guzera. - Kiedy okazało się, że nie wiadomo co miałoby być tą "magiczną recepturą" oszczędności, zaczęliśmy krok po kroku szukać takiej rzeczy, która byłaby tańsza - dodaje. I tu się zaczęły problemy - FOR nie mogło uzyskać informacji, ile państwo zapłaciło za poszczególne usługi związane z podręcznikiem, m.in. farby i druk.

Czekamy zatem z niecierpliwością na katowicki festyn, w czasie którego ogłosi się wielki sukces rządów PO i PSL. Dobrze, że trwają już intensywne prace nad przygotowaniami tego kongresu. Ustala się listę zaproszonych gości, oczywiście muszą to być apologeci polityki oświatowej rządu, których wystąpienia będą wzmacniane wypowiedziami zagranicznych "ekspertów". Ci ostatni nie mają zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w Polsce, ale zostaną odpowiednio dopieszczeni, a tłumnie zgromadzeni (według klucza poprawności politycznej) uczestnicy będą pełni podziwu dla poziomu światowego uznania dla naszych polityków, dla tego przedsięwzięcia i jego oprawy.