W Dniu Kobiet załączam życzenia
z bukietem kwiatów wiosennych,
Niech twórczość badaczek świat zmienia
mimo problemów codziennych.
W Dniu Kobiet załączam życzenia
z bukietem kwiatów wiosennych,
Niech twórczość badaczek świat zmienia
mimo problemów codziennych.
Nie jest to pierwsza afera w Narodowym Centrum
Badań i Rozwoju, która, w kontekście rozpoczętej przez rząd Prawa i
Sprawiedliwości kampanii przedwyborczej a straszącej w mediach rzekomym
"przymusem jedzenia robaków, noszenia łachmanów jak w Korei Północnej itp.
jak wygra wybory opozycja", prawdopodobnie przyczyniła się do usunięcia z
portalu tej Agencji publikacji: „Europejski Zielony Alert”. Nie ma
też przewodnika dla polskich podmiotów publicznych pt. „Plany Równości
Płci (GEP) w Horyzoncie Europa.
Pozostał
tylko ślad ich bycia, ale bez dostępu do treści:
Dział Krajowego Punktu Kontaktowego ds. Horyzontu Europa przygotował istotną i oczekiwaną publikację Europejski Zielony Alert. Zrozumieć zieloną politykę UE, aby skuteczniej uczestniczyć w konkursach Horyzontu Europa. Oddajemy w Państwa ręce kompendium wiedzy na temat strategii Unii Europejskiej w zakresie zrównoważonego rozwoju, energii, transportu, Gospodarki o Obiegu Zamkniętym, Nowego Europejskiego Bauhausu, ochrony środowiska, bezpieczeństwa żywnościowego i bioróżnorodności.
Zmiana klimatu i degradacja środowiska stanowią
zagrożenie dla Europy i reszty świata. Aby sprostać tym wyzwaniom powstał plan
działania Europejski Zielony Ład. Ma on pomóc przekształcić Unię Europejską w
nowoczesną, zasobooszczędną i konkurencyjną gospodarkę, która w 2050 r. osiągnie
zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych netto. Zdrowie ludzi, społeczeństw i
planety to jedna i wspólna sprawa. Dlatego też zrównoważone systemy
żywnościowe, obok różnorodności biologicznej, stanowią serce Europejskiego
Zielonego Ładu.
Polacy już nie dowiedzą się, a zatem i nie zrozumieją, o co chodzi w strategii UE w zakresie ochrony życia ludzkości na Ziemi. Za raport na ten temat ktoś otrzymał pieniądze publiczne. Podobnie jak i za ten drugi raport. Do NCBiR wkroczyła NIK. Oby rzetelnie zbadała zasadność wydatków i ustaliła odpowiedzialność osób za ich marnotrawstwo.
Cztery lata temu miałem przyjemność przeczytania książki monograficznej Stefana Łaszyna o Liceum Pedagogicznym Nr 2 w Bartoszycach. Moje ostatnie dwa wpisy poświęcone ocenianiu w szkołach zachęciły do zabrania głosu na ten temat, toteż publikuję Jego wypowiedź:
Uczęszczałem do dwóch liceów pedagogicznych. W pierwszym byłem jednym z najgorszych uczniów w klasie, w drugim - wyraźnym klasowym prymusem. W pierwszej szkole wśród wystawianych uczniom ocen znaczne miejsce zajmowaly „niedostateczne”. Ocenianie było grożnym narzędziem w rękach nauczycieli i postrachem dla uczniów. Przodowała w tym jedna z polonistek. O jej osobowości nie będę pisał, bo nie wypada. O postępowaniu pedagogicznym chyba można, bo była osobą publiczną. Nie wiem jakie miała przygotowanie metodyczne. Wiem, że nie ukończyła pełnych studiów wyższych (magistersterskich).
W ciągu kilku kolejnych zajęć dyktowała treść lekcji, a uczniowie wszystko skrzętnie zapisywali w zeszytach. Potem sprawdzała te notatki. Następnie przez kilka kolejnych lekcji odpytywała uczniów. Musieliśmy prawie dosłownie recytować to, co było w notatkach. Każde odpytywanie wiało grozą. Pamiętam, jak pewnego dnia pani profesor po „odpytaniu” kilku pierwszych uczniów z listy w dzienniku klasowym orzekła: - Stwierdzam, że klasa nieprzygotowana. Wszystkim stawiam dwa.
Klasa liczyła około 40 uczniów (pierwsza klasa w
pięcioletnim cyklu kształcenia). Wszyscy otrzymali „dwóje”. Nikt nie
zaprotestował. Panowało milczenie. Dostało się nawet nieobecnym tego dnia w
szkole. Gdy wróciliśmy do internatu, to oznajmiliśmy naszym chorym kolegom
(wtedy chorzy przebywali w tzw. izolatkach), że otrzymali dwóje z polskiego. Ci
nie chcieli dać temu wiary i skomentowali tę wiadomość niecenzuralnymi
słowami, których tutaj nie mogę
przywołać, chociaż dokładnie je pamiętam.
Moja sytuacja poprawila się radykalnie, gdy zmieniłem liceum. Nowa polonistka była osobą o szerokim horyzoncie intelektualnym. Znała języki obce, m.in. niemiecki i francuski. Pierwszego uczyła nas w ramach zajęć nadobowiązkowych. Drugim władała dlatego, że przez kilka lat mieszkała we Francji. Wróciła do Polski po wojnie. Pani profesor wykładała, jak to się wtedy mówiło, nowy materiał w sposób przystępny i usystematyzowany.
Można było zanotować najważniejsze rzeczy. Opracowań podręcznikowych, oprócz wypisów, jakoś wtedy nie było. W czasie odpytywania uczniowie referowali treść lekcji „swoimi słowami”.i nie doświadczali wielkiego stresu. Dodam tylko, że było to liceum utrakwistyczne. Pięciu przedmiotów nauczano w niepolskim języku. Wskaźnik odsiewu i odpadu był wysoki. Pomimo to uczniowie do dzisiaj wspominają swoją szkołę z sympatią.
Opisane wyżej doświadczenia ukształtowały mój stosunek do oceny szkolnej, która miała odzwierciedlać stopień opanowania przez uczniów wiadomości i umiejętności wymaganych programem nauczania, a pełniła zupełnie inną rolę. Przekonały mnie, że oceny szkolne są bardzo subiektywne. Zrozumiałem też, że ocenianie nie musi być dla ucznia katorgą, wyrokiem, walką nauczyciela z uczniem (walką nierówną), chociaż pewien niepokój ze strony ucznia zawsze tej czynności towarzyszy.
Pracując w szkole średniej i
wyższej starałem się tak prowadzić ocenianie, by nie wywoływało ono nadmiernego
stresu u ucznia/studenta i aby nie
naruszało jego godności osobistej. Przyznam, że miałem problemy z wystawianiem
ocen. Nigdy nie byłem pewien, czy w sposób adekwatny odzwierciedlają one to, co
usłyszałem w czasie odpowiedzi ustnej. Gdy nie byłem pewien, to zawsze wolałem
dać jeden stopień w górę, niż w dół. Łatwiej było z pracami pisemnymi.
Skategoryzowanych testów raczej nie stosowano na przedmiotach humanistycznych,
gdyż uważano, że to pomocnicze narzędzie pomiaru wyników nauczania. Inne było i
jest podejście do tej sprawy na Zachodzie. To już jednak odrębny temat. Mam w
tym zakresie też pewne doświadczenie.
Z dwóch liceów wyniosłem odmienne doświadczenia na temat oceniania. Doceniam je, bo pozwoliły zrozumieć, jak skomplikowana i delikatna jest sprawa oceny postępów w nauce ucznia i w ogóle oceny człowieka. Takie oceny określają i decydują niekiedy arbitralnie o życiowym losie jednostki. Pierwsze liceum, które mnie wyeliminowało, zmusiło mnie abym znalazł odpowiednią dla siebie szkołę i jestem mu za to wdzięczny.
Tę drugą
szkołę ukończyłem bez trójki na światectwie maturalnym i zostałem wytypowany na
studia na Uniwersytecie Łódzkim. Wtedy obowiązywały nakazy pracy i tylko dwóch
najlepszych uczniów z klasy mogło podjąć wyższe studia. O dalszym swoim rozwoju
naukowym i pracy nauczycielskiej, którą kochałem i której byłem entuzjastą, nie
będę już pisał, by objętością wypowiedzi nie wprowadzić w zakłopotanie Moderatora i nie zanudzić Czytelników.
Jestem za ocenianiem bez klasycznych stopni szkolnych,
wszędzie tam, gdzie to tylko jest możliwe. Jak to osiągnąć, to już jednak oddzielny
i niełatwy problem.
Miałbym ogromną satysfakcję, gdyby ktoś z moich klasowych
kolegów, i nie tylko, przeczytał moją wypowiedź i potwierdził lub zaprzeczył
temu, co wyżej napisałem o mojej pierwszej szkole średniej. Jak stwierdziłem
wcześniej, każda ocena jest subiektywna. Tej prawidłowości podlega też moja
wypowiedź.
Nie podpisuję się pod
tekstem imieniem i nazwiskiem, chociaż mógłbym to zrobić, ale przecież
nie personalia są tutaj ważne. Ważny jest problem, który wyżej starałem się
naświetlić w kontekście własnego doświadczenia. Być może ktoś uzna moją
wypowiedź za banalną. Ma do tego prawo. Ja po prostu miałem potrzebę wyrzucić z
siebie odległe przeżycia i akurat
nadarzyła się okazja, by to zrobić.
Uważam, że moje wyznania wiążą się z problemem oceny szkolnej podjętym
przez Profesora i dlatego zdecydowałem się o nich napisać.
W 1987 roku nastąpiła w szwajcarskim
kantonie Lucerna reorientacja procesu kształcenia w kierunku pogłębionej troski
o rozwój dzieci tak, by zamiast instrumentalnego oceniania ich szkolnych
osiągnięć w postaci not szkolnych wykreować nową procedurę diagnozowania i
wspierania całościowego rozwoju uczniów bez odwoływania się do selektywnej
funkcji ich kształcenia. Nie chodziło tu jedynie o odstąpienie od wystawiania
dzieciom w edukacji wczesnoszkolnej not szkolnych, ale po to, by wzmocnić
samoistną, naturalną ich skłonność do uczenia się, do samostanowienia o własnej
edukacji, do samokontroli i autoregulacji. Zakładano, że absolwenci takiej
edukacji staną się dzięki temu bardziej samodzielni, twórczy, świadomi i pewni
własnych kompetencji.
Nowy model strukturalnego przekształcenia edukacji wczesnoszkolnej opracował w 1983 roku nauczyciel matematyki Johann Angelo Syfrig-Arnosti (1921-2009) z Horw (kanton Lucerna).
Zawierał następujące przesłanki:* W procesie oceniania uczniów nie należy odwoływać
się do pseudoobiektywistycznej skali w postaci not szkolnych, ale waloryzować
globalny rozwój dziecka jako człowieka. Nie może to jednak rzutować
na jego status społeczny i na poczucie własnej wartości;
* Zamiast stopni szkolnych wprowadza się dialog z
dzieckiem i jego rodzicami, będący wzajemnym informowaniem się o trudnościach i
sukcesach, o możliwościach i barierach, o szansach i koniecznościach;
* Cele, metody, formy i środki kształcenia i uczenia
się w toku edukacji skoncentrowane są na następujących kompetencjach uczniów:
- osobowościowych, intrapersonalnych (tzw.
"Selbstkompetenz");
- społecznych, interakcyjnych (tzw.
"Sozialkompetenz");
- merytorycznych, poznawczych
(tzw. "Sachkompetenz").
Istotą edukacji wczesnoszkolnej w kantonie Lucerna
jest bowiem wspierające towarzyszenie dziecku w jego własnej drodze do
dojrzałości i autonomii.
* Uczniowie mają prawo do uwzględniającego ich różnice
indywidualne toku kształcenia. Nie mogą zatem być oceniani poprzez porównywanie
z innymi bądź z jakąś skalą stopni szkolnych, ale dzięki stałemu obserwowaniu
ich osiągnięć i odnoszeniu diagnoz do ich własnego rozwoju. Uczniowie
uczestniczą w procesie wartościowania ich postępów szkolnych jako jednego z
kryteriów ich rozwoju.
Do realizacji projektu reform
pt. "Integralne wartościowanie i wspieranie rozwoju uczniów"
nauczyciele kantonalnych szkół podstawowych mogli przystępować dobrowolnie. W
pierwszym roku zgłosiło się 16 nauczycieli nauczania początkowego, w następnych
zaś latach liczba nowatorskich pedagogów wzrastała do 30 w 1989 r. i 48 w
roku 1990. Spotykali się ze sobą regularnie, co dwa miesiące, by z jednej
strony wypracowywać nowe narzędzia diagnozowania osiągnięć szkolnych dzieci,
ich opisu i wartościowania, z drugiej zaś strony po to, by dzielić się ze sobą
nowymi doświadczeniami w zakresie prowadzenia trójstronnych dialogów:
nauczyciel - uczeń - rodzice, sprzyjających poszukiwaniu optymalnych i
adekwatnych do potencjału rozwojowego dziecka zadań edukacyjnych.
W ten oto sposób objęto powyższym eksperymentem
96 klas w nauczaniu początkowym, w których łącznie uczy się 1710 dzieci. W pozostałych
klasach dzieci uczą się zgodnie z tradycyjnym systemem oceniania i
selekcjonowania ich w zależności od uzyskiwanych not szkolnych. W nowym
podejściu do edukacji zwraca się uwagę na następujące jego zalety:
* Dziecko pozytywnie przeżywa swój indywidualny
rozwój. odnosząc swoje osiągnięcia do własnych możliwości, a nie do poziomu
rozwoju rówieśników w klasie. Wzmacnia to jego wiarę w samego siebie i poczucie
własnej wartości;
* Dziecko prospektywnie zna obowiązujące go w szkole
wymagania edukacyjne w ramach poszczególnych dziedzin wiedzy i umiejętności.
Nie musi przy tym realizować ich w tym samym czasie, co jego rówieśnicy. Ma
pełne prawo do popełniania błędów i uczenia się zgodnie z własnym tempem;
* Dziecko oceniane jest nie tylko od strony intelektualnej,
ale postrzega się całą jego osobowość i akceptuje ją bezwarunkowo. Do procesu
kształcenia włącza się jego emocjonalność, postawy, nastawienia, oczekiwania,
potrzeby i zainteresowania;
W trakcie wdrażania reformy
nauczyciele opracowali kilka wersji arkuszy obserwacyjnych, diagnostyczno -
waloryzujących rozwój uczniów oraz zarejestrowali na taśmach wideo różne modele
prowadzenia rozmów z udziałem rodziców i uczniów a opiniujących postępy
edukacyjne dzieci. Podjęto też problem obciążeń pracy nauczyciela z tytułu
zaangażowania się w nowy model kształcenia.
Przeprowadzone w 1992 r. badania wśród nauczycieli,
rodziców i uczniów klas innowacyjnych wskazały na wysokie - szczególnie dla
uczniów - walory powyższych reform. Okazało się bowiem, że dzięki odstąpieniu
od przedmiotowego, selekcyjnego traktowania uczniów nastąpił wyraźny wzrost:
samodzielności uczenia się, zainteresowania dalszą
edukacją, krytyczności i świadomości wagi uczenia się. Dzieci z
radością przychodziły do szkoły i z większym zainteresowaniem angażowały się w
proces nabywania kolejnych kompetencji.
W najnowszym wydaniu Gazety Wyborczej czytam rozmowę Katarzyny Stefańskiej z Jarosławem Durszewiczem, założycielem fundacji Szkoła Bez Ocen. Zaczyna od klasycznego pytania: Skąd pomysł na Szkołę bez Ocen, by usłyszeć w odpowiedzi, że wynika ona (...) z potrzeby tego, by dzieci uczyły się bez niepotrzebnego stresu i żeby nie robiły tego dla ocen. Przecież uczenie się jest procesem naturalnym, który zachodzi w ciągu życia i dzieje się zupełnie nieświadomie. Bez konieczności oceniania. Więc szkoła powinna stworzyć warunki i możliwości, żeby dzieci uczyły się same. Korzystając z tych materiałów, które dostarczają nauczyciele i organizują ten proces uczenia się w czasie lekcji lub zajęć projektowych.
Wciąż zachwycamy się tym, co jest
wyspowym rozwiązaniem, czymś na marginesie funkcjonowania polskiego szkolnictwa.
Całe szczęście, że co kilka-kilkanaście lat pojawia się potrzeba wprowadzenia
zmiany mentalnej w procesie kształcenia, jaką jest odejście chcoiażby od wystawiania
uczniom stopni. Jednak ocenianie będzie w niej obecne, tylko w innej formie, z
zastosowaniem innych środków, by rzeczywiście dzieci nie traktowały uczenia się
jako aktywności służącej zdobywaniu stopni, tylko poznawaniu wiedzy i zdobywaniu umiejętności. Do tego
stopnie nie są potrzebne.
Nie
jest to ani nowy pomysł, ani też odkrycie rozmówcy dziennikarki, gdyż od
wystawiania stopni odstępowali twórcy szkół pedagogiki reformy ponad sto lat
temu m.in. Rudolf Steiner (szkoły steinerowskie), Helen Parkhurst (szkoły planu
daltońskiego) czy Aleksander S. Neill (szkoły wolne typu Summerhill), itd. Oby
Fundacji powiodło się zainfekowanie dyrektorów szkół publicznych potrzebą zmian
w edukacji, szczególnie w edukacji systematycznej w klasach IV-VIII szkół
podstawowych, bo w szkołach ponadpodstawowych konieczny byłby poważniejszy eksperyment
dydaktyczny, by pogodzić konieczność poszerzania wiedzy i umiejętności na
bazie motywacji wewnętrznej, pasji uczenia się, studiowania, a więc samorealizowania w procesie zdobywania
wiedzy, a nie serfowania po portalach społecznościowych z selekcją do państwowych szkół wyższych. Ta ostatnia bowiem jest bezwzględnie oparta na rankingu ocen z matury.
We wczesnej edukacji nauczyciele nie powinni wystawiać stopni szkolnych, gdyż obowiązuje ocenianie opisowe. Tym samym mamy już od 1999 roku szkołę bez ocen na poziomie elementarnym. Inna rzecz, że została ona zdegenerowana przez część nauczycieli, którzy nie akceptują
takiego paradygmatu kształcenia, bo „nie chce im się chcieć” inaczej motywować
dzieci do zdobywania wiedzy, rozwijania swoich talentów, silnych stron
osobowości. Wygodniej jest wkleić dziecku naklejkę z jakimś emotikonem, stawiać
plusiki/minusiki, wypełnić bezsensowną tabelkę, która ma zastąpić ocenę opisową
czy na zasadzie kopiuj-wklej wypełniać szablonowy formularz z gotowymi
kategoriami, sądami charakteryzującymi rzekomo konkretnego ucznia.
Życzę dużo wytrwałości organizatorom rozwiązań, które nie mogą być redukowane tylko do rezygnacji ze stopni na rzecz innej formy wartościowania czyjejś aktywności (np. na zasadzie samopoznania, samokontroli i samooceny). Do tego trzeba jeszcze odejść od systemu klasowo-lekcyjnego, od podziału uczniów na rocznikowe grupy w oddziałach szkolnych, koniecznie włączyć inteligencję techniczną jako przyjazdy środek do poznawania wiedzy i weryfikowania jej wiarygodności itd.
Tymczasem minęło ponad trzydzieści lat transformacji ustrojowej, a u nas wciąż dydaktycznie poziom wieku XIX. Dlatego tak niektórzy zachwycają się tym, co od wieku jest już dobrze sprawdzone.
Do niektórych rozpraw
chętnie powracam nawet po wielu latach od ich wydania, gdyż zawarte w nich
studia, analizy, projekty wciąż są aktualne. Jedną z takich publikacji jest
wydana w 1996 roku monografia pod redakcją Marii Dudzikowej pod
tytułem: Nauczyciel - uczeń. Między przemocą a dialogiem: obszary napięć i
typy interakcji. Są w niej zawarte referaty z obrad Sekcji XV w trakcie
II Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w
Toruniu ("Impuls", Kraków 1996).
Autorzy podjęli wówczas
problem napięć, dylematów i niepokojących nauczycieli zjawisk w obszarze
niemalże codziennych ich relacji z uczniami. Referujący adresowali swoje studia
do refleksyjnych nauczycieli, teoretyków i praktyków, którzy cenią sobie namysł
nad własną wiedzą o edukacji, mają do praktyki szkolnej określony dystans, a
przy tym poszukują inspiracji do pracy nad sobą i do doskonalenia własnego
warsztatu pracy pedagogicznej.
W książce są niezwykle
interesujące analizy dotyczące m.in.:
· dylematów myślenia pedagogicznego o stosunkach społecznych w
procesie edukacyjnym” (S. Mieszalskiego),
· podmiotowości w wychowaniu wobec demokratyzacji stosunków
edukacyjnych” (E. Kubiak- Jureckiej),
· liberalizmu i represjonizmu w wychowaniu (J.
Bińczyckiej),
· dylematów swobody w edukacji” (M. Kuchcińskiej),
· modelu interakcji w dialogu edukacyjnym (W.
Kubiak),
· negocjowania treści programu kształcenia (J.
Dyrdy),
· potrzeb komunikacyjnego pojmowania edukacji (M.
Szybisz),
· językowego modelu nauczania (B. D. Gołębniak),
· "wojny" w edukacji pomiędzy nauczycielem a
uczniem (W. Komara) czy
· śmiechu uczniowskiego w kontekście pytań o autorytet
nauczyciela (M. Dudzikowej).
Przyjrzenie się powyższym dylematom stworzyło zarazem „lustrzane”
odbicie szkolnej codzienności, w której mogła zadomowić się zarówno troska
o wartość kształcenia czy wychowania dzieci i młodzieży, jak i być może
zagnieździły się zjawiska patologiczne, niedostrzegalne w tak nieprzejrzystym
świecie oświatowych instytucji. Wprawdzie układ treści nie pozwalał na
przejście od diagnozy do prognozy, to jednak każdy mógł znaleźć w nim odpowiedź
na podstawowe antynomie społeczeństwa zmierzającego ku demokracji.
Mogli zaniepokoić się
zwolennicy ideologii konserwatywnych, autokratycznych czy socjalistycznych dość
wyraźną preferencją przez autorów tej książki pedagogiką humanistyczną,
emancypacyjną, liberalną. Nikt jednak nie oczekiwał, by ktokolwiek rezygnował z własnej pedagogii, z potrzeby pielęgnowania tradycji czy z
odpowiedzialności w relacjach społecznych. Przemoc, nieuzasadniona dominacja czy agresja, ale i uleganie opresji nie powinny mieć miejsca w
szkole, gdyż podtrzymują one patologiczny podział między generacją dzieci i
dorosłych oraz osłabiają szanse na wyjście z zaklętego koła samoodtwarzającego
się zła.
Wśród podejmowanych
zagadnień wiodącymi stały się kwestie rozpoznawania istoty napięć, jakie
pojawiają się w relacjach między nauczycielami a uczniami, ich źródeł,
kierunków dążeń oraz ich rzeczywistych funkcji. Warto uświadomić sobie
przyczyny oporu na wartościowe skądinąd przesłanki oddziaływań pedagogicznych
wielu pedagogów, które kończą się porażką wychowanków albo ich reaktywną
agresją. Jak się okazuje, trudno jest uniknąć toksycznych zachowań w wielu
placówkach oświatowo-wychowawczych, ale można mieć nadzieję, że odsłanianie ich
pozwoli na zmniejszenie poziomu ich reprodukcji.
Warto ratować przed
pedagogiczną entropią nauczycieli i ich podopiecznych. Autorzy książki
słusznie odeszli w swoich analizach od prymitywnej i dyrektywnej pedagogiki
jednej racji, pedagogiki instrumentalnej na rzecz pedagogiki racjonalnej
emancypacji. Jakże bliskie jest to podejście tezie Hannah Arendt, że
(...) prawdziwe rozumienie nie nuży się nie kończącym się dialogiem i
„błędnymi kołami”, ponieważ wierzy ono, że wyobraźnia uchwyci w końcu
przynajmniej przebłysk zawsze przerażającego światła prawdy (tamże,
s.23).
W związku z tym, że pedagodzy i psycholodzy
prowadzą badania naukowe dotyczące sytuacji ofiar wojny w Ukrainie, w tym
sytuacji obywateli Ukrainy przebywających w Polsce, odnotowuję w tym miejscu
kolejną, niezwykle cenną inicjatywę z tego zakresu. Centrum Historii
Miejskiej Europy Środkowo-Wschodniej ze Lwowa zainicjowało projekt
naukowo-badawczy, który w Polsce współrealizują naukowcy z Instytutu Filozofii
i Socjologii Polskiej Akademii Nauk oraz Centrum Dialogu im.
Mieroszewskiego, a dotyczy on nagrywania wywiadów
dokumentujących przebieg i następstwa wojny.
Odsyłam
do strony dokumentującej realizację projektu, gdyż
jest niezwykle cennym źródłem obiektywnej i intrasubiektywnej wiedzy o
doświadczanej traumie przez ofiary wojny, którymi są nie tylko dotknięte nią
bezpośrednio osoby, ale także świadkowie i wszyscy wspomagający ludzkie życie.
Przywołam tylko fragment metodologicznego zamysłu projektu badawczego:
Wywiady w projekcie nagrywane są według starannie
przygotowanego kwestionariusza, wypracowanego wspólnie przez przedstawicieli
wszystkich instytucji realizujących projekt. Relacje kładą nacisk na
rekonstrukcję faktografii i zmieniające się realia życia codziennego, nie na
emocje, co ma przeciwdziałać wtórnej traumatyzacji rozmówców. Kwestionariusz
przygotowany został we współpracy z psychologami i psychoterapeutami.
Naszym najważniejszym
założeniem metodologicznym jest minimalizacja szkód i zapewnienie maksymalnego
komfortu i bezpieczeństwa zarówno osobom nagrywanym, jak i nagrywającym.
Rozmawiamy wyłącznie z osobami pełnoletnimi, które znajdują się w bezpiecznym
miejscu, mają zapewnione mieszkanie i zaspokojone podstawowe potrzeby bytowe,
zaś w Polsce są co najmniej od czterech tygodni.
W projekcie biorą
udział tylko osoby, które są przekonane do podzielenia się z nami swoim
doświadczeniem. Rozmowy nagrywane są w języku wybranym przez rozmówcę (rosyjski
lub ukraiński). To rozmówca decyduje o tym, na które pytania udzieli odpowiedzi
(otrzymuje je wcześniej do wglądu), a także na jakich zasadach jego nagranie
będzie archiwizowane i udostępniane. Dotyczy to w szczególności kwestii
anonimizacji. Na każdym etapie projektu możliwa jest rezygnacja z uczestnictwa
w nim i wycofanie zgody na wykorzystywanie i udostępnianie relacji.
Polskim zespołem badaczy z IFiS, UW, UJ i UP w Krakowie kieruje dr Anna Wylegała. Przewiduje się w przyszłości poszerzenie zespołu badaczy.