Ze zdumieniem i niedowierzaniem odbieram przez ostatnie trzy
dekady lat rezygnację rodziców z ich naturalnego prawa do stanowienia o
wychowaniu własnych dzieci. Nie dotyczy to przestrzeni prywatnej, środowiska
rodzinnego, bo to zawsze było, jest i będzie ostoją wartości, które są
przekazywane z pokolenia na pokolenie. Żaden rząd nie pozbawi tego prawa
rodziców.
Jak to jest zatem możliwe, że od ponad trzydziestu lat
rodzice kierujący do szkół publicznych swoje największe Skarby, jakimi są ich
Dzieci, oddają je bez zainteresowania się ich losami pod kierownictwo szkół, w
których pracują znakomici, wspaniali i oddani wspomaganiu rozwoju ich pociech
nauczyciele, ale także nominaci partyjni, frustraci, wypaleni zawodowo, ludzie
z dyplomami, ale bez serc, bez ducha, bez jakiejkolwiek gotowości poszanowania
dzieci, spuszczając na to zasłonę milczenia.
Czy uczęszczający do szkoły mają prawo czegoś nie umieć, nie rozumieć, nie radzić sobie z zadaniami
edukacyjnymi! Po co nasze dzieci uczęszczają do
szkoły?! Czy po to, żeby nieudacznicy, zakompleksieni a wsparci przez sprawujących
władzę administracyjno-polityczną nad szkołami niszczyli ich potencjał
rozwojowy? Czy po to płacimy jako rodzice podatki, żeby z naszych pieniędzy
utrzymywać politycznych i pedagogicznych ignorantów w resorcie edukacji,
kuratoriach i delegaturach tychże? Jak długo obywatele III RP będą godzić się
na to, by polskie szkolnictwo NIE BYŁO DOBREM PONADPARTYJNYM, DOBREM
WSPÓLNYM?
Dlaczego godzimy się na utrzymywanie osób w administracji oświatowej, które nie sprzyjają rozwojowi i poszanowaniu godności naszych
dzieci, nie wspomagają nauczycieli i nie płacą za ich pracę na godnym poziomie?! Może kiedyś dojdzie do świadomości obywateli, że zgodnie z
Konstytucją III RP szkole publicznej nie wolno naruszać prawa dziecka do poszanowania jego godności i udzielenia mu wszelkiej pomocy w rozwoju indywidualnym oraz jego uspołecznieniu. Nauczyciel jest zobowiązany do podania im
przysłowiowej ręki, by uczęszczający do szkoły mogli w niej zdobywać wiedzę, rozwijać swoje kompetencje,
umiejętności, wzmacniać własny system wartości.
Szkoła nie jest własnością żadnej partii politycznej, gdyż uczęszczają do niej nasze dzieci, na których rozwój przekazujemy do budżetu państwa środki finansowe w postaci podatków. Najwyższy czas, by to
zrozumiano, że nie minister, nie dyrektorzy departamentów MEiN i nie kuratorzy oświaty
mają prawo decydować o tym, jak ma przebiegać proces wychowania naszych
dzieci. Cele kierunkowe w tym zakresie muszą być przedmiotem uzgodnień społeczności szkolnych, bo to w mikrośrodowiskach szkolnych przebiega proces socjalizacji, wychowania i kształcenia.
W żadnym państwie nie kwestionuje się konieczności ustalenia standardów kształcenia, tego zakresu wiedzy, która jest konieczna do uzyskania odpowiedniego poziomu wykształcenia. To jest oczywiste. Natomiast curriculum nie może być środkiem indoktrynacji ze strony władzy oświatowej lekceważącej pluralizm światopoglądowy obywateli. Nie wyklucza to uwzględnienia potrzeb reprodukcji kulturowej społeczeństwa, państwa, jego tradycji i historii, ale zarazem nie może być jednostronnie narzucane wszystkim uczniom z pominięciem różnic społeczno-kulturowych ich rodzin.
To my RODZICE delegujemy nie tylko środki finansowe na
utrzymanie szkół, ale także nasze naturalne prawo do ich wychowywania w duchu
wartości, których żadna władza państwowa nie ma prawa deprecjonować i
lekceważyć. To minister, kurator, dyrektor szkoły i jej nauczyciel ma być sługą narodu, a w tym przypadku rodziców
kierujących swoje dzieci do szkoły publicznej. Nie ma zatem prawa ograniczać
ich suwerenności tylko dlatego, że zamierza wzorem państw i społeczeństw
zamkniętych decydować o losach młodych pokoleń.
W III RP powinna powstać Komisja Edukacji Narodowej, by edukacja była dobrem ogólnonarodowym. Polityka oświatowa musi być odebrana rządom w takim zakresie, w jakim chcą ją wykorzystywać do realizacji interesów politycznych a nie edukacyjnych. Rozwój naszych dzieci i
młodzieży nie może być przedmiotem indoktrynacji żadnej formacji politycznej.
Nasze dzieci nie są własnością Parlamentu, Premiera, partii władzy,
ani prezydenta RP. To są nasze dzieci i jeśli delegujemy jako obywatele tego
państwa swoje oczekiwania i nadzieje na instytucje finansowane z naszych
podatków, by je odpowiednio edukowały, to mamy prawo żądać szacunku i poszanowania.
NASZE DZIECI SĄ NASZYMI DZIEĆMI. Jak komuś nie podoba się
służba edukacyjna, nie potrafi, nie umie, nie ma zamiaru doskonalić się
profesjonalnie, to niech odejdzie z tego zawodu. Niech nie dręczą naszych
dzieci ci, którzy uciekając do nadzoru pedagogicznego, związków zawodowych,
władz administracji państwowej i samorządowej chcą uniknąć wysiłku i
odpowiedzialności za trud i piękno kształcenia oraz wychowywania młodych pokoleń. Łatwo
jest wydawać zarządzenia, konstruować prawa. Czas wrócić do odpowiedzialnej
pracy przed dziećmi i przed społeczeństwem.
Nauczyciele! Rodzice! Uczniowie! nie oddawajcie szkolnej
przestrzeni politykom, partiokratom czy związkokratom! Powołajcie do życia w
swoich szkołach RADĘ SZKOŁY i współdecydujcie z odpowiedzialnymi,
twórczymi i zaangażowanymi nauczycielami i uczniami oraz rodzicami o tym, jak
ma wyglądać proces wychowania, jakie mają obowiązywać w placówce normy, na co
się godzicie, a czemu się przeciwstawiacie, które rozwiązania dydaktyczne służą
wspomaganiu rozwoju uczniów a nie upełnomocnianiu partyjnego nadzoru! Niech
szkoły staną się samorządnymi, autonomicznymi wspólnotami edukacyjnymi, a nie
przedłużonym ramieniem partii władzy.
Prawo Oświatowe od ponad trzydziestu lat gwarantuje rodzicom,
nauczycielom i uczniom prawo do powoływania organów społecznych. Rządzący od
1993 roku czynili i nadal czynią wszystko, by obywatele-rodzice nie wiedzieli,
że mają możliwości współstanowienia o tym, jakie procesy zachodzą w szkołach
publicznych. To nie rady rodziców, nie rady pedagogiczne i samorząd szkolny mają jakiekolwiek prerogatywy do wyegzekwowania od władz zwierzchnich
uwzględnienia koniecznych potrzeb i oczekiwań uczniów, rodziców i
nauczycieli.
TYLKO RADA SZKOŁY ma pełne uprawnienia do rozpatrywania
spraw, które są kluczowe dla bezpieczeństwa dzieci w szkole, dla właściwego
przebiegu procesu kształcenia i obowiązujących w niej norm społeczno-moralnych.
Szkoła publiczna nie jest szkołą ministra edukacji. Nie jest też własnością
Kościoła, związku zawodowego czy jakiejkolwiek organizacji społecznej.
SZKOŁA PUBLICZNA jest NASZĄ SZKOŁĄ, SZKOŁĄ OBYWATELI powierzających swoje środki finansowe na jej utrzymanie i na realizowanie przez nią założonych funkcji. W
porozumieniu i za zgodą Rady Szkoły wszystkie podmioty mogą partycypować w tym,
by uczniowie otrzymywali wykształcenie na jak najlepszym poziomie, z pełnym
poszanowanie ich praw, ale i praw rodziców oraz nauczycieli!
Jeśli ktokolwiek uważa, że szkoła publiczna to szkoła partii władzy, to oznacza, że oddaje los rozwoju własnego dziecka w ręce tych, którzy będą za jej pośrednictwem realizować cele ideologiczne tej partii.
Byli już tacy ministrowie, którzy albo grozili obywatelom marszałkowską laską, straszyli zastąpienie niepokornych nauczycieli wojskiem, albo stwierdzali, że dla nich są ważniejsze cele do realizacji w polityce oświatowej, niż kształcenie i wychowywanie naszych dzieci! Niektórzy byli bezczelni komunikując społeczeństwu, że jak komuś się nie podoba ich polityka, to niech wyśle własne dziecko do szkoły prywatnej!
Tych ministrów już nie ma. Są jednak liczne ofiary ich polityki, a wśród nich nie tylko uczniowie, ale także zniszczeni psychicznie nauczyciele, którzy z wielką nadzieją wchodzili do tego zawodu szybko tracąc poczucie osobistego autorytetu, prestiż społeczny, poczucie sensu własnego zaangażowania. Nie ma w tej profesji nic gorszego od utraty zaufania uczniów i rodziców. Bez niego osiągną niewiele, tylko, czy warto?
Pozwólcie politykom tracić twarz, bo czynią to na własny rachunek. Nie pozwólcie jednak, by w szkole publicznej czyniono z waszych dzieci ofiary ich ideologicznych gier czy kulturowych wojenek. Szkoła publiczna musi być środowiskiem uczenia się każdego dziecka, czy to się któremuś ministrowi podoba, czy nie, czy akceptuje światopogląd i system wartości rodziców i ich dzieci, czy też nie.
Ministrowie nie mają tu zbyt wiele do powiedzenia dopóty, dopóki w Konstytucji III RP polska szkoła ma być szkoła publiczną, a więc poddaną oddolnej, społecznej, obywatelskiej, rodzicielsko-uczniowsko-nauczycielskiej kontroli i projektowaniu koniecznych w niej zmian. Ufam, że zrozumie to Prezydent III RP, a jeśli nie, to rodzice sami odbiorą władzy państwowej to, co należy do nich, czyli do społeczeństwa obywatelskiego.
Ratujmy szkołę publiczną!