02 marca 2021

Tak to było

 


Rację miał prof. Zbigniew Kwieciński pisząc w 1994 r., że Polacy nie byli przygotowani do podjęcia nowych wyzwań, do obywatelskiego, oddolnego, samodzielnego, a wolnego od sterowania przez władze polityczne, który byłby w dużej mierze zaangażowany w tworzenie nowego ładu gospodarczego i demokratycznego naszego kraju. Stali się oni zatem ofiarami przemian, których w większości nie rozumieli i nie akceptowali. 

W świetle jego diagnoz stan wykształcenia Polaków na pograniczu dwóch ustrojów cechowały: (…) fragmentaryzacja rozumu przez przestarzałe ale rozrosłe „przedmioty nauczania”, ciasnota horyzontów humanistycznych, wąskie profile wczesnego przygotowania zawodowego, nie pozwalającego obecnie elastycznie zachowywać się na kształtującym się rynku pracy, niedobór kompetencji komunikacyjnych i informatycznych, brak systemu instytucji ustawicznego kształcenia, wielkie zróżnicowanie w poziomie funkcjonowania szkół, ogromne strefy ubóstwa kulturowego, w tym funkcjonalnego analfabetyzmu w sytuacji, gdy liberałowie i zwolennicy wolnej gry rynkowej skłonni są odrzucać zasadę równych szans w oświacie [Mimikra czy sternik? Dramat pedagogiki w sytuacji przesilenia formacyjnego w: Tożsamość pedagogiki, red. Henryka Kwiatkowska, Warszawa: Polskie Towarzystwo Pedagogiczne 1994, s. 15].

W 1993 r. także prof. socjologii - Jan Szczepański pisał o tym, jak rozczarowania obywateli wobec kryzysów w oświacie przekładały się na powody uruchamianych przez nauczycieli protestów, rezolucji, gróźb, żądań, apeli i niekończących się negocjacji związkowców z władzami. Ideologia opozycyjna przewidywała, że po obaleniu ustroju realnego socjalizmu powstanie Rzeczpospolita samorządna, w której władza przejdzie w ręce elit lokalnych, demokratycznie wybranych. Spodziewano się także, że eliminacja instytucji państwa socjalistycznego i eliminacja władzy PZPR ustabilizuje ustrój, w którym sprawiedliwość społeczna zostanie zapewniona przez realizację zasad chrześcijańskich oraz zasad wypracowanych przez ideologów demokratycznych ruchów ludowych. 

Tymczasem wielka transformacja zmieniająca realny socjalizm w kapitalizm i demokrację parlamentarną przyniosła obok zmian pożądanych także władzę szybko się odradzających elit posiadania, stworzyła warunki dorabiania się działaniami przestępczymi bądź wykorzystującymi luki w prawie, jak przemyt, oszustwa bankowe, nadużycia władzy politycznej dla przyznawania dotacji, itp. Ta moralna dzikość powstającego kapitalizmu została odczytana przez nauczycieli jako zdrada ideałów, o które walczyli [Szkoła jest niezniszczalna, Polityka 1993 nr 5, s. s. IV].  

Satysfakcję mieli głównie ci nauczyciele, którzy dostrzegli dla siebie i swoich podopiecznych ogromną szansę na działanie w wolności i doświadczanie jej skutków, prowadząc szkoły czy klasy autorskie, tworząc autorskie programy i podręczniki do kształcenia czy angażując się w aktywizujące uczniów metody kształcenia. Takich klas autorskich powstało w całym kraju w szkolnictwie publicznym ok.10 tys. (do 1995 r.) . 

W Polsce działały równolegle dwa, silne ruchy akademickiego wsparcia dla kreatywnych nauczycieli - Danuta Nakoneczna powołała do życia Towarzystwo Szkół Twórczych, które wspierało nauczycieli liceów ogólnokształcących, w Łodzi zaś powołaliśmy dla szkolnictwa podstawowego Polskie Stowarzyszenie Szkoła dla Dziecka, w którym najbardziej aktywnymi byli nauczyciele przedszkolni i edukacji początkowej.   

Szansy demokratyzowania oświaty upatrywaliśmy głównie w przenikaniu do szkół publicznych odmiennych od dotychczasowych celów, treści oraz metod nauczania i wychowania, poszerzaniu sfery szkolnictwa niepaństwowego  czy zmian ustroju szkolnego (np. odstąpienie od prosowieckiej reformy oświaty, zmiana Karty Nauczyciela, Ustawy o Systemie Oświaty itp.). Domagaliśmy się, by szkoły mogły rzeczywiście służyć dobru dziecka, by zostały uwolnione od konieczności realizacji doraźnych dyrektyw władz oświatowych, na rzecz utrzymania i wspierania przez władze oświatowe ruchu szkół i klas autorskich oraz szeroko pojmowanej podmiotowość nauczycieli. 

Niestety, w 1993 r. doszło do upadku rządów solidarnościowych i powrotu na scenę polityczną formacji postlewicowych, postsocjalistycznych (SLD i PSL) wspomaganych przez cyniczną politykę antydemokratyczną i antynauczycielską Związku Nauczycielstwa Polskiego. To środowisko partyjno-związkowej "koalicji" sukcesywnie odwracało proces przemian demokratycznych i wolnościowych w polskiej oświacie. Dzisiaj wylewa "krokodyle łzy"... , ale trzeba dodać, że także NSZZ "Solidarność" dokończył destrukcji polskiego szkolnictwa i niszczenia autonomii nauczycielstwa polskiego. Łzy działaczy tego pseudosolidarnościowego związku były jednak łzami radości z korzyści, jakie czerpała i czerpie nomenklatura także tego związku.       

 









01 marca 2021

Co stało się z etyką solidarności?

 



Zaczynam od cytatu z 1981 r.: 

Etyka solidarności rodziła się w przedziwnym krajobrazie. Dobrze pamiętam dzień, w którym powstał jej pierwszy rozdział. Było to jeszcze przed pierwszą legalizacją "Solidarności", w pogodny dzień październikowy, rano. Na Wawelu zjawili się przywódcy "Solidarności" z Lechem Wałęsą na czele, by uczestniczyć we Mszy św. , którą odprawiał ks. prałat Stanisław Czartoryski, potomek słynnego rodu. Usiedli przed konfesją Św. Stanisława, biskupa krakowskiego i męczennika. Siedzieli wciśnięci między sarkofagi polskich królów, jakby chcieli wziąć w siebie część ich wielkości. 

Byliśmy pełni niepokoju. Był to przecież dopiero 1980 rok. Ale w głębi duszy każdy czuł: tym razem musi się udać. Gdy zaniosłem tekst kazania do redakcji "Tygodnika Powszechnego", red. Mieczysław Pszon powiedział: "pisz dalej". Gdy inni strajkowali, manifestowali, kłócili się o należne im prawa... ja pisałem. Tak z tygodnia na tydzień rodziła się niniejsza książeczka. Gdy jesienią roku 1981 zaczęła się druga tura Zjazdu "Solidarności", książeczka znalazła się w rękach delegatów" [J. Tischner, Etyka solidarności, 1981]. 

 Dzisiaj, po czterdziestu latach od tych wydarzeń - inny jest Wawel, inne są msze św., inni rzekomi założyciele i przywódcy "Solidarności", inne niepokoje, inni biskupi modlący się już nie między sarkofagami królów,  inni kłócący się o należna im prawa.... . 

A co WY piszecie? O czym piszecie? Komu i czemu służycie? Co się stało z polską licencją na etykę solidarności? Jak to jest możliwe, że przemeblowano WAM głowy, skonfiskowano godność? Jak mogli hierarchowie Kościoła katolickiego dopuścić do niszczenia wielkiego dorobku swoich poprzedników, dziedzictwa Kardynała Tysiąclecia - Stefana Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II w walce o wolność polskiego państwa, narodu, społeczeństwa, o godność dzieci i obywateli?  

Ks prof. Józef Tischner dopisał na początku lat 90. XX w. do "Etyki solidarności" drugą część pt. ""Homo sovieticus" (Krakó: Znak 1992), odsłaniając nie tylko istotę syndromu sowczłowieka w naszym społeczeństwie, w tym także w jego warstwach władzy. 

Niezwykle trafnie ujął w niej naznaczenie każdego Polaka ideologiczną doktryną komunizmu, pisząc metaforycznie: Płynęliśmy wszyscy i każdy czuje się zamoczony. Jeden mniej, drugi więcej. Mimo że nie istnieje idealne wcielenie „sowczłowieka”, możemy zarysować jego idealny obraz i pytać, na ile jesteśmy doń podobni [tamże, s. 125].

Naznaczany zniewalaniem w edukacji, pracy oraz pozbawiany przez władze wolności i godności naród doświadczał krzywd, poniżenia i utraty kontaktu z państwami demokracji zachodniej.  Komunizujący totalitaryzm legitymizował totalitarną, autorytarną edukację, która przenikała z materią ideologii marksistowsko-leninowskiej, monistycznej, ortodoksyjnej do wszystkich sfer życia społecznego. 

Potwierdza się teza pedagoga humanistycznego nurtu okresu II RP - Janusza Korczaka, że żaden nauczyciel i wychowawca nie może obdarzyć dzieci wolnością, skoro sam jest zniewolony. Nadzieję i godność przywracał swoją myślą Tischner pisząc: 

Po pożegnaniu z komunizmem człowiek wita się z samym sobą. Uświadamia sobie swą wolność. Wybiera ją jako podstawową wartość, od której może zacząć się etyka. (…) Jako podmiot praw i obowiązków, jest odpowiedzialny za siebie. Nie jest niewolnikiem. Dopiero teraz może zdecydować, komu będzie służył, ale już nie jako niewolnik, lecz jako wolny    [tamże]. 



Nie sądzę, że pożegnaliśmy się z komunizmem. Nie rozstaliśmy się z destrukcją kodu moralnego w państwie, także w oświacie i nauce. 

28 lutego 2021

Ile jest nauki w naukowych czasopismach?

 



Poświęciłem czas na analizę zestawienia wykazu czasopism punktowanych, które podpisał - a także w którym dopisał niektóre periodyki - minister Przemysław Czarnek. Imponująca. 

PEDAGOGIKA  przypisana do 1703 czasopism naukowych.  Niech nikt nie mówi, że nie ma możliwości publikowania swoich rozpraw naukowych. Wiele czasopism ma tak szeroki profil naukowy, że pedagogika mieści się niemal w większości z całego zbioru. To oznacza, że jesteśmy dyscypliną naukową o niezwykle szerokich horyzontach, daleko możliwej implementacji idei do praktyki. 

Pedagogika jest bowiem w czasopismach otwartych na inżynierię biomedyczną, nauki farmaceutyczne,  architekturę i urbanistykę, ekonomię i finanse, nauki o kulturze i religii, archeologię, filozofię, nauki socjologiczne, psychologię, nauki o zdrowiu, nauki o kulturze fizycznej, nauki medyczne, nauki o komunikacji społecznej i mediach, nauki prawne, nauki o zarządzaniu i jakości, prawo kanoniczne, geografię ekonomiczno-społeczną i gospodarkę przestrzenną, językoznawstwo, informatykę techniczną i telekomunikację, nauki o polityce i administracji, nauki o sztuce, literaturoznawstwo, historię, nauki o bezpieczeństwie, nauki biologiczne, nauki... . WOW. 

Wszędzie mogą publikować teksty z pedagogiki zgodnie z retoryką Lecha Wałęsy - Nie chcę publikować, ale muszę albo redakcja jest ZA a nawet PRZECIW.    

Sięgając do ministerialnego, bo pozanaukowo stworzonego wykazu czasopism naukowych, zaczynamy zastanawiać się, w którym z nich nasz artykuł powinien (o ile mógłby) zostać opublikowany? 

Periodyków dla pedagogów o najwyższej punktacji, a więc liczącej się w administrowaniu finansami w szkolnictwie wyższym (w tym premiami), jest niewiele. Czasopism dla pedagogiki jest:

200 pkt. -  46 

140 pkt., - 104  

100 pkt. -  208 

Tu  listę należy zamknąć. Wszystko, co poniżej, naukowe już nie jest.   

Łącznie zatem na 1703 periodyków, cenione będą artykuły wydane w co najmniej jednym z 358 czasopism. Mamy wybór? Mamy. Tyle tylko, że te czasopisma nie są wydawane w Polsce, ale poza granicami kraju, w różnych krajach Europy, a nawet szerzej, bo zachodniego świata.      

Cóż pozostaje tym naukowcom, którzy nie odnajdą w tym wykazie i powyższej skali pisma, które odpowiadałoby ich problematyce badawczej, osiągnięciom naukowym, ale i wymaganiom redakcyjnym wydawców? Muszą doskonalić swój warsztat pisarski, opanować strukturę i dobór treści w sposób odpowiadający redakcji wybranego periodyku i liczyć na szczęście, na miejsce w danym woluminie, na termin wydania, na fakturę itp.

Są jeszcze czasopisma naukowe ponoć mniej naukowe. Przypomina to trochę dociekanie, ile jest cukru w cukrze? Profesor Hubert Izdebski wydał nawet książkę pod tytułem "Ile jest nauki w nauce?"

Oczywiście, w czasopismach niżej punktowanych ponoć nauki jest mniej. Tak wiec mamy periodyki za: 70 pkt. ,  40 pkt. i 20 pkt. oraz pozostałe, których nie wymienia się nawet z nazwy, bo i po co, skoro są nienaukowe - zdaniem urzędników resortu oraz KEN.     

Trudno, żeby minister P. Czarnek wraz z uległą mu i pozorujący jakościową analizę naukowości czasopism naukowych Komitet Ewaluacji Nauki przyznał wszystkim po 200 punktów. Mowy nie ma. Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Redakcyjnej zlitował się nad polskimi naukowcami, przypisując np. czasopiśmienniczej pedagogice następujący poziom nauki w nauce:

70 pkt - 296  

40 pkt. - 319 

20 pkt.  - 720

Gdyby tylko analizować te dane statystycznie, to widać, że proporcje są wyraźnie pseudonaukowe. Co to oznacza? Nie mniej, nie więcej, tylko ręczne, polityczne, bywa, że i interesowne sterowanie całą punktacją. 

Dyskusję na temat aspektów prawnych tego przedsięwzięcia, kulturowych, narodowych, światopoglądowych, osobistych tego procederu pozostawiam tym, którym chce się walczyć z wiatrakami interesowności władzy.  

Uczymy młode pokolenie, że jak znajmy zostanie  kiedyś ministrem czy wiceministrem (kazus b.wiceministra Szumowskiego), to "załatwi" 200 pkt czasopismu, które ktoś będzie wydawać lub w którym będzie chciał publikować. Nie o naukę tu chodzi. Wszyscy już to wiedzą, nie od dziś. 



27 lutego 2021

Laureatki wyróżnień ministra

 


Nie możemy narzekać na rzekomy brak osiągnięć naukowych pedagogów, gdyż w gronie laureatów Nagrody Ministra Edukacji i Nauki  za osiągnięcia naukowe w 2020 r.  została wyróżniona pani dr hab. Anna Maria Babicka-Wirkus - profesor Akademii Pedagogicznej w Słupsku

Pragnę przypomnieć, że Laureatka  została siedem lat temu wyróżniona w konkursie Rzecznika Praw Dziecka (Marka Michalaka) na najlepszą pracę doktorską dotyczącą praw dziecka.  Swoje zainteresowania naukowe  rozwijała w ramach studiów doktoranckich w Uniwersytecie Szczecińskim, gdzie w 2010 r. ukończyła jednolite studia magisterskie na kierunku socjologia. 

Wyróżniona dysertacja doktorska pod tytułem: Respektowanie prawa do autoekspresji a rytuały oporu gimnazjalistów, została napisana pod kierunkiem 
prof. dr hab. Marii Czerepaniak-Walczak.  


Podstawą Nagrody Ministra w 2021 r. była jej rozprawa habilitacyjna, która jest efektem badań nad kategorią oporu wśród uczniów.  Jako uczestniczka Letnich Szkół Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN skorzystała z możliwości konsultacji swojej książki z   prof. dr hab. Marią Dudzikową.  


Jej rozprawa wyszła w powołanej do życia przez śp. Profesor serii wydawniczej "Kultura Szkoły".  Dotychczas ukazały się w cztery tomy, które mają za zadanie pogłębiać świadomość pedagogiczną praktyków edukacji, ułatwiać kreowanie kultury szkoły oraz inicjować wzbogacające ją  działania.   Po śmierci prof. M. Dudzikowej nad serią dalej czuwa wraz ze mną jej współredaktorka
prof. UZ dr hab. Ewa Bochno.     



Minister Edukacji i Nauki  ogłosił wyniki postępowania w sprawie przyznania stypendiów dla studentów na rok akademicki 2020/2021. 

Wpłynęło do resortu 890 wniosków, ale zgodnie z rygorami konkursowymi stypendia za znaczące osiągnięcia naukowe, artystyczne lub sportowe otrzyma aż/tylko 362 studentów. Wśród nich ogłoszono, że jest studentka pedagogiki - pani Klaudia Kinga Zwolińska zdobywająca kwalifikacje w Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, otrzyma 17 tys. zł.  Laureatka jest wicemistrzynią świata w slalomie kajakowym.  Nie wiem, czy czasami nie przypisano Jej błędnie do pedagogiki, skoro jest w tej szkole Instytut Kultury Fizycznej. W ramach tego zaś kierunku studiów wyróżniono stypendiami 14 studentów. Jeśli to pomyłka, to i tak miła. 


Wśród laureatów kierunków związanych z naukami społecznymi, które są najbliższe pedagogice, stypendia otrzymali studenci: 

psychologii - 17 

socjologii - 2 

prawa - 35


Gratuluję wyróżnionym pedagożkom. 

(źródło foto - A. Babicka-Wirkus)


26 lutego 2021

Zatapiani w NiL-u ?



W systemie administracyjnego nadzoru szkolnego większość nauczycieli koncentruje się na formalnych wskaźnikach udziału uczniów w zajęciach. Najważniejsze jest dla nich zatem to, czy i ilu uczniów z klasy w ogóle uczestniczy w zdalnej edukacji? Czy "się uczą"? Czy radzą sobie z zadawanymi partiami materiału do przerobienia? Co wiedzą, a czego nie wiedzą? Co potrafią? Czy i ile mają już wystawionych stopni? UCZEŃ JAKO OSOBA ZNIKA W KULTURZE FORMALNEGO NADZORU. Przestaje być sobą, a staje się numerem w dzienniku elektronicznym i ikonką na ekranie.  

W mniejszym zakresie interesuje niektórych nauczycieli - Czy uczniowie mają problemy ze sprzętem komputerowym? Jak się czują? Jak radzą sobie z samokształceniem? Czego w istocie potrzebują najbardziej? Jak sobie radzą na co dzień w domu z ilością obowiązków, w tym także wynikających z domowych ról? W czym i jakiej potrzebują pomocy? itp.      

Nie ulega wątpliwości, że w tej formie kształcenia tym nauczycielom, którym zależy na  uczniach, by jak najmniej stracili, a mimo wszystko zyskali jak najwięcej, radykalnie zwiększył się czas pracy. Ten bowiem nie może być liczony stosownie do czasu połączenia z klasą w ramach planu zajęć, także wówczas, kiedy są one skrócone do 30 minut. Każda lekcja staje się dla nauczyciela odrębnym wydarzeniem medialnym, które albo wyłączy uczniów z aktywnego w  nim udziału, albo stanie się także dla nich czymś istotnie ważnym i wartościowym. 

Jaka jest efektywność czasu pracy nauczyciela z uczniami? Oby tego nie chciał nikt mierzyć, gdyż nie ma takiej skali i takich kryteriów ze względu na to, że w edukacji na dystans każdy uczeń staje się odrębnym podmiotem, do którego życia domowego  wkroczyła szkoła. 

Bywa, że lekcje online przekształcają się w cyfrowy spływ NiL-em, czyli dla jednych (zdolniejszych) w Nudę, a drugich (z niższym potencjałem) - w Lęk. Za własną ikoną każdy może się schować, ukryć przed nauczycielem, chociaż ten może nagle wywołać ucznia, żądając od niego włączenia kamery i udzielenia odpowiedzi na  pytanie. Tak więc lęk przed wyrwaniem w sieci do odpowiedzi jest redukowany przez niektórych wylogowaniem się, by po czasie poinformować nauczyciela, że łącze zostało przerwane. Nie ma możliwości sprawdzenia prawdziwości tej informacji.

Nudą wieje dla tych uczniów, którzy tracą czas na to, aż nauczyciel sprawdzi obecność, odpyta niektórych z pracy domowej i wprowadzi do nowego tematu. O ile w ogóle wprowadzi, bo przecież najczęściej poleca się uczniom samodzielne przeczytanie tekstu i rozwiązanie zadań, które są zawarte pod nim lub w materiałach do ćwiczeń.           

Cyfrowa edukacja nie prowadzi do zmiany kultury kształcenia i oceniania uczniów.  Zdecydowanie wiodącą jest w większości szkół funkcja selekcyjna ich oceniania. Kultura egzaminowania, sprawdzania wiedzy i  umiejętności jest pochodną kulturą egzaminowania. W edukacji na dystans znacznie ważniejsze od wystawianych ocen jest udzielanie informacji zwrotnej każdemu uczniowi z osobna, gdyż nauczyciel nie ma pełnej możliwości nadzorowania samodzielności pisemnych czy słownych wypowiedzi uczniów. 

Skoro nie można uzyskać wiarygodnych danych o stanie wiedzy i umiejętności uczniów, chociaż nauczyciele korzystają niezgodnych z psychologią rozwojową dzieci i młodzieży aplikacji do testowania uczniów na czas, by nie mogli posiłkować się materiałami wspomagającymi, to może trzeba odejść od modelu zorientowanego na wystawianie stopni?    

Niektórzy nie raczyli zapoznać się ze zmianą lektur do egzaminu ósmoklasisty czy maturalnego i nadal tracą czas na omawianie tych nieobecnych w wykazie, zamiast skupić się na wiedzy, która musi być zrealizowana, by uczniowie mieli szanse na poznanie, zrozumienie i zapamiętanie oczekiwanej od nich wiedzy.    

Po co i dla kogo jest szkolna edukacja? Czy po to, by mieć święty spokój, odhaczoną liczbę wystawionych w dzienniku elektronicznym stopni? Jeszcze nie zorientowali się niektórzy nauczyciele, że w szkole nie chodzi o szkołę, o biurokrację, tylko o nasze dzieci i młodzież?! Czy nadal chcą pogłębiać problemy zdrowotne w sferze higieny psychicznej i dewaluować znaczenie procesu uczenia się?    

Strach się bać, jak pomyślę, co będzie po powrocie uczniów do szkół. Być może minister powinien rozważyć poważniejsze zmiany w tegorocznych egzaminach zewnętrznych.  

 

(fot. Wikipedia

25 lutego 2021

Toksyczna kultura makropolityczna



Platforma pseudo-Obywatelska powinna dokonać poważnego rozliczenia się z samą sobą jako środowiskiem politycznym, które działało w sferze edukacji i polityki oświatowej wbrew własnym założeniom ideowym i społecznym. Rządząc przez osiem lat niszczyła podstawy społeczeństwa obywatelskiego, by dokładnie tak samo, jak czyniła to lewica i partie prawicowe, skupić się na opanowaniu  instytucji państwowych, zapewnieniu w nich miejsc pracy swoim apologetom i tulącym się do niej cwaniakom, także służbom specjalnym. 

Popełniono dwa fundamentalne błędy, które są widoczne także w obecnej formacji rządzącej. Pierwszy, to polityka etatyzmu, a więc wpisywania władztwa państwowego w instytucje, które powinny działać publicznie, a zatem być także pod kontrolą społeczną, obywatelską. Drugi błąd, to totalne zlekceważenie edukacji, by zagarnąć ją nie dla rzeczywistych zmian w kształceniu dzieci i młodzieży, tylko dla opanowania struktur oświatowych dla "swoich" i dla celów propagandowych, dla inżynierii społecznej. Próbowała to zmienić Katarzyna Hall. Przegrała. 

Analizowałem w blogu jeden z raportów, jaki powstał już za rządów prawicy. Proszę zajrzeć do niego i zobaczyć, jak głęboka jest arogancja i ignorancja władz, by finansować bzdety wydatkując środki publiczne na nic nieznaczące "ekspertyzy". W ten sposób wydaje się miliony środków finansowych , które u podstaw mają utrzymanie status quo, czyli żeby tak naprawdę nic się nie zmieniło.  

Etatystyczna władza pozwala jedynie na zmianę kolorów farb, którymi  maluje obrazy będące w istocie edukacyjnym kiczem. Eksperymenty, innowacje, kreatywność to określenia dopuszczalne w gospodarce, przedsiębiorczości i to też tylko tej, którą zarządza władza. Każda konkurencja jest niszczona.  

A w szkolnictwie "publicznym" zmiany są  możliwe tylko i wyłącznie w ramach struktur i rozwiązań, na które przyzwala rządząca partia. Tak było za SLD/PSL, AWS, PO/PSL, PiS w różnych koalicjach kanapowych partyjek.  To już nie miliony, ale miliardy wydatkowanych środków publicznych na materiały szkoleniowe, kursy, konkursy tworzenie "nowych" instytucji centralnych, zmiany podstaw programowych kształcenia ogólnego, deformy ustrojowe... , które w istocie miały fundamentalnie w polskiej edukacji niczego nie zmienić. 

W tej dziedzinie zawsze toczy się walka/gra o zamianę białego na czarne, czarnego na czerwone, czerwonego na zielone, a po kilku czy kilkunastu latach farba odpada ze ścian pozorów zmian. Ponoć wszystkie dzieci są nasze, ale w Polsce dzielone są i edukowane zgodnie z wybranym przez władze kolorem farb i malarzami. Tu każdy może malować, jak chce, nieodpowiedzialnie bazgrać, bo to przecież jest "jego/jej", a nie nasze, wspólne, społeczne.  

Nie ma żadnej prospektywnej polityki oświatowej, natomiast jest okazja dla kolejnych malarzy, by codziennie byli w mediach, bo to zapewni im wybór na kolejną kadencję do Sejmu. A w Sejmie... ho, ho, ho , zajrzałem do Raportu Biura Analiz Sejmowych   Nr 4(44) 2015 a więc z czasów Platformy pseudo-Obywatelskiej. Jak już straciła władzę, to może dowiem się czegoś mądrego o obywatelstwie i społeczeństwie obywatelskim w Polsce, bo taki ma tytuł ów materiał sfinansowany z naszych pieniędzy i wydany pod redakcją Bożeny Kłos i Kamilli Marchewki-Bartkowiak.

Są tam teksty, z których nikt nie skorzysta, chyba że do tego, by zacytować koleżankę lub kolegę: 

O istocie instytucji prawnej obywatelstwa

Obywatelstwo Unii Europejskiej

Rozwój sektora organizacji pozarządowych w Polsce po 1989 r

Zaufanie jako fundament społeczeństwa obywatelskiego – wyzwania dla polskiego szkolnictwa 

Budżet obywatelski jako przejaw aktywności społecznej – analiza doświadczeń na przykładzie jednostek samorządu terytorialnego 

Użytkownicy internetu w Polsce i ich obywatelski potencjał w perspektywie cyfrowego podziału i kapitału społecznego 

Przedsiębiorczość społeczna w społeczeństwie obywatelskim w Polsce 

Obligacje społeczne – nowy instrument finansowania zadań społecznych.

    Wydawało się, że chociaż jeden z tych tekstów, mający w tytule szkolnictwo, będzie odsłoną zrozumienia uwarunkowań koniecznych dla polskiej edukacji przemian. Artykuł jest rzetelnym przeglądem socjologicznych teorii zaufania społecznego. Autorka, specjalistka Biura Analiz Sejmowych - Justyna Osiecka-Chojnacka skupiła się na idei, ale już nie na tym, jak rządzący do 2015 r. niszczyli w Polsce kulturę zaufania. Mam tu na uwadze interesującą mnie dziedzinę życia publicznego, jaką jest edukacja szkolna. Już nie odnoszę się do innych manipulacji, strategii gospodarczych czy usług publicznych. 

Ponownie mamy do czynienia z ciekawymi dywagacjami na temat tego, w jakim kierunku powinno zmieniać się szkolnictwo, tylko nie polityka władz oświatowych. Autorka pisze: 

(...) idea budowy kultury zaufania w szkole i przez szkołę wyznacza szczególny ogląd funkcjonowania tej instytucji oraz całego systemu szkolnego. Takie ujęcie zwraca uwagę na kwestie, które mogą umykać np. politykom i  urzędnikom starającym się kształtować doraźnie funkcjonowanie systemu przepisami prawa, w pewnym oderwaniu od społecznego kontekstu, motywacji i  postaw aktorów wdrażających regulacje oraz bez świadomości, że w rzeczywistości mogą wystąpić „uboczne”, niezamierzone skutki teoretycznie słusznych rozwiązań. Każe też stawiać pytanie o to, jak – biorąc pod uwagę obecnie występujące tendencje – fundamentalna i całościowa powinna być zmiana kreująca kulturę współpracy i zaufania w polskim szkolnictwie (s.88)

Dalej autorka  bezrefleksyjnie przytacza myśl, która idealnie odpowiada  politykom, gdyż przerzuca odpowiedzialność za brak obywatelskości na wyborców, zupełnie pomijając w tym względzie makropolitykę władz, które z uobywatelnieniem nie miały wiele wspólnego: 

Kiedy ludzie zachowują się w sposób na dłuższą metę sprzeczny z ich zbiorowym interesem, korektę zachowań należy zacząć od badania reguł instytucjonalnych rządzących tymi zachowaniami, a nie od diagnozy psychologicznej. Kiedy reguły instytucjonalne są dysfunkcjonalne, metody pedagogiczne nie wpłyną na zmianę zachowań (s.97) 

Dalej specjalistka Biura Analiz Sejmowych utrwala kłamstwo na temat przyczyn obniżania przez PO/PSL wieku obowiązku szkolnego. Przytacza manipulacje profesorów psychologii i socjologii z IBE, którzy uczestniczyli w procedurze kreowania fałszywej świadomości Polaków na temat pseudoreformy. Nie mogę narzekać, bo w dalszej części przywołuje wybiórczo także jedną z moich publikacji, tylko nie tę, która odsłania powyższą manipulację. Pisze zatem:  

Polityka resortu edukacji może być uznana za czynnik erozji kapitału społecznego, za impuls do rozpowszechniania się w systemie działań pozornych nakierowanych na sprostanie wymogom biurokratycznym, proceduralnym sprawozdawczym. Jednocześnie różnego rodzaju jej przedsięwzięcia reformatorskie także mogą mieć charakter pozorny [s.110]

Podkreśliłem charakterystyczną stylistykę tej narracji, która wbrew obowiązkowi napisania prawdy, odwraca kota ogonem. Cytowane wnioski z badań prof. Marii Dudzikowej nie dotyczyły przecież tego, co władze mogły czynić, ale co patologicznie czyniły.  Podobnie jest w moich rozprawach. 

Mimo wszystko artykuł zawiera dane, które pozwoliły ówczesnej opozycji wykorzystać je do kolejnej deformy edukacji. Pandemia tylko odsłoniła mizerię polskiego szkolnictwa, za którą odpowiadają wszystkie formacje polityczne, a szczególnie ta, która od 5 lat ją niszczy już bezwzględnie tak, jakby chciała pokazać poprzednikom, że teraz obowiązuje już wzmocnione TKM.  Ono nabrało nowego znaczenia - Toksycznej Kultury Makropolitycznej.         


24 lutego 2021

Dziennik powstania i zawirowań w pierwszym prywatnym uniwersytecie w Polsce

 


Byłem nieco zaskoczony tym, że "Dziennik komputerowy z [...] " autorstwa psychologa Zbigniewa Pietrasińskiego ukazał się  w Wydawnictwie UMCS, a nie w Wydawnictwie Uniwersytetu  Humanistycznospołecznego SWPS. Z końcowej treści życia autora można wywnioskować powody takiego stanu rzeczy. Powstaniu i rozwojowi tej uczelni poświęcił bowiem całe swoje emerytalne życie. To tylko potwierdza, że ustalanie granic wiekowych dla wszystkich profesorów jest absurdalne, gdyż niektórzy - tak jak Zbigniew Pietrasiński - nawet po 70 roku  życia potrafią interesująco prowadzić zajęcia dydaktyczne, seminaria, recenzować rozprawy i wnioski awansowe oraz wydawać kolejne książki. 

W tym sensie dziennik psychologa warto przeczytać każdemu, tak zajmuje się szkolnictwem wyższym - historykom, socjologom, psychologom, pedagogom, prawnikom, ekonomistom, specjalistom od mediów i komunikacji społecznej oraz politologom. Wyjątkowa osobowość autora przebija z jego codziennych notatek, które są kapitalnym źródłem wiedzy o powstawaniu szkolnictwa wyższego w sferze niepublicznej od połowy lat 90. XX w. 

Całość przygotowała do druku   Teresa Rzepa,  czyniąc to nie tylko po to, by upamiętnić postać niezwykle twórczego naukowca i sprawnego organizatora (był prorektorem SWPS) szkoły wyższej, ale i dla zachowania w świadomości publicznej wydarzeń, które stają się interesującym źródłem doświadczeń akademickich i wydarzeń w latach 1992-2010. 

Z tak długiego okresu wybrała tylko część autorefleksyjnych relacji i komentarzy Z. Pietrasińskiego, gdyż gdyby chcieć wydać całość, to nie zmieściłoby się w jednym tomie (łącznie jest ponad 4 tys. stron). Jest to zarazem wskazanie na domowe archiwum psychologa, które   ktoś mógłby rzetelnie opracować, podobnie jak odnieść się do treści powyższego dziennika. 

W SWPS zaczynali od jednego kierunku kształcenia, jakim jest psychologia, a po ponad ćwierćwieczu uczelnia ta jest nie tylko uniwersytetem, ale i ma swoje wydziały zamiejscowe w Poznaniu, Katowicach, Rzeszowie, Sopocie i we Wrocławiu. Nie jest to jedyna szkoła niepubliczna, w której kształci się psychologów. Jest ich co najmniej dwadzieścia, nie wspominając o państwowych uniwersytetach.

Pietrasiński odsłania kulisy powstawania takiej szkoły, "załatwiania" dla niej licencji, zarządzania nią i zatrudniania w niej kadr oraz zabezpieczania finansów na realizację projektów badawczych przy niedostrzeganym przez władze naruszaniu zasady bezstronności recenzentów. W "Dzienniku..." przeczytamy o tym, ilu profesorów kształciło w tej uczelni swoje potomstwo oraz jakie były powiązania między władzami a pracownikami nadzorującego ją resortu. 

Każdy, kogo interesują biografie, znaczące postaci we współczesnej psychologii, znajdzie na kartach tego Dziennika frapującą ich obecność, aktywność i wzajemne relacje. Po raz pierwszy Pietrasiński nie mógł zapewnić swojej książce reguły, której bardzo przestrzegał pisząc poprzednie, a mianowicie: przed daniem do pierwszej, koleżeńskiej oceny, oceń i przerób przynajmniej raz, a najlepiej - dwukrotnie, czyli pokazuj dopiero trzecią redakcję. To dobra rada, ale nierealna w wyniku kończenia pierwszej redakcji na ostatni termin... Reguły takiej oceny: 

1) przetestuj w pierwszej kolejności definicje i logikę wywodu; 

2) zaczynaj - czego nigdy nie robiłem - od suchych zestawień terminów, podziałów, podproblemów, logiki wywodu itp. albo rób to po pierwszej redakcji jako formę jej sprawdzenia i przygotowania drugiej redakcji. [...](s.14).          

Nie wiemy, czy Pietrasiński chciał, by ten Dziennik został opublikowany. Zapewne nie za jego życia. Zgodę na to wyraziła Małżonka, która udostępniła opinii publicznej, w tym środowisku akademickiemu autonarrację zmarłego Męża, w której zapisana jest szczerość, naturalność i profesorska pasja. Psycholog (...) notował prawdziwe (we własnej ocenie) informacje o ludziach i o sobie, o ważnych wydarzeniach i przeżyciach [s.7].   Widzimy Jego w różnych rolach akademickich i relacjach z  innymi profesorami, politykami czy sponsorami SWPS. 

Także pedagodzy odnajdą na kartach Dzienników  różne postaci polskiej pedagogiki:1) tych z czasów socjalizmu, powiązanych z ówczesnymi służbami reżimu PRL, a zatem będących beneficjentami transformacji, którym przekazywano majątek do celów gospodarczych, 2) aktorów współczesnej pedagogiki zaangażowanych w dystansowanie się wobec niej; 3) założycieli innych szkół prywatnych o wątpliwej renomie i czarnych interesach w okresie III RP. 

W Dzienniku  odzwierciedlony jest warsztat pisarski autora, którego może pozazdrościć większość pedagogów i psychologów.  Dowiadujemy się bowiem, w czym tkwiła tajemnica nie tylko fascynacji problemami badań i chęci ich upowszechnienia oraz popularyzacji w naszym społeczeństwie, ale także sztuka pracy nad sobą, wzmacniania własnego potencjału umysłowego i fizycznego.  

Gerontolodzy odnajdą w tej autobiograficznej narracji studium starzenia się i związanych z nim symptomów, które Pietrasiński starał się maksymalnie osłabiać, a przynajmniej powstrzymywać ich coraz silniejszy napływ. Są tu też wspomnienia własnych Mistrzów i postaci toksycznych w nauce, a szczególnie w jego życiu. 

Nazwiska trucicieli, pseudonaukowców, akademickich pozerów, manipulatorów zostały zastąpione symbolami X,Y, Z, by jednak ich nie ranić, a w każdym razie pozostawić innym starania o odsłonę niegodnych działań i postaw. Oni doskonale będą wiedzieli, w którym miejscu jest o nich mowa. Pamięć społeczna i tak przechowa to, co jest niezapisane.        

Przywołuje tę książkę, gdyż jej tytuł nie lokuje jej w ogóle w naukach społecznych i humanistycznych, a powinien. Na stronie Uni-SWPS widnieje informacja: 

Dwadzieścia pięć lat temu trzech uczonych Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk połączyła jedna śmiała idea: nieodparta chęć stworzenia najlepszej uczelni w kraju. Profesorowie Andrzej Eliasz, Zbigniew Pietrasiński oraz Janusz Reykowski wyznaczyli sobie ambitne zadanie, którego realizacja wymagała trudnych decyzji, nieoczywistych wyborów oraz odwagi przy wytyczaniu nowych ścieżek na polskim rynku edukacji wyższej. Tak w 1996 roku powstała Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, dziś Uniwersytet SWPS. 

Nie zaczynali jednak tak, jak bohaterowie "Ziemi obiecanej", gdyż każdy z nich wniósł wysoki kapitał naukowy i wsparcie Polskiej Akademii Nauk. Kiedy uczelnia przeszła w 2008 r. w ręce nowego założyciela prof. Z. Pietrasiński nie był już jej potrzebny jako prorektor. Zapewne odbiło się to na stanie zdrowia, chociaż z wiekiem było na pewno coraz trudniej partycypować we współzarządzaniu tak dynamicznie rozwijającym się podmiotem.