W systemie administracyjnego nadzoru szkolnego większość nauczycieli koncentruje się na formalnych wskaźnikach udziału uczniów w
zajęciach. Najważniejsze jest dla nich zatem to, czy i ilu uczniów z klasy w ogóle
uczestniczy w zdalnej edukacji? Czy "się uczą"? Czy radzą sobie z
zadawanymi partiami materiału do przerobienia? Co wiedzą, a czego nie wiedzą?
Co potrafią? Czy i ile mają już wystawionych stopni? UCZEŃ JAKO OSOBA ZNIKA W KULTURZE
FORMALNEGO NADZORU. Przestaje być sobą, a staje się numerem w dzienniku
elektronicznym i ikonką na ekranie.
W
mniejszym zakresie interesuje niektórych nauczycieli - Czy uczniowie mają problemy ze
sprzętem komputerowym? Jak się czują? Jak radzą sobie z
samokształceniem? Czego w istocie potrzebują najbardziej? Jak sobie radzą na co
dzień w domu z ilością obowiązków, w tym także wynikających z domowych ról? W
czym i jakiej potrzebują pomocy? itp.
Nie
ulega wątpliwości, że w tej formie kształcenia tym nauczycielom, którym zależy
na uczniach, by jak najmniej stracili, a mimo wszystko zyskali
jak najwięcej, radykalnie zwiększył się czas pracy. Ten bowiem nie może być
liczony stosownie do czasu połączenia z klasą w ramach planu zajęć, także
wówczas, kiedy są one skrócone do 30 minut. Każda lekcja staje się dla
nauczyciela odrębnym wydarzeniem medialnym, które albo wyłączy uczniów z
aktywnego w nim udziału, albo stanie się także dla nich czymś istotnie
ważnym i wartościowym.
Jaka
jest efektywność czasu pracy nauczyciela z uczniami? Oby tego nie chciał nikt
mierzyć, gdyż nie ma takiej skali i takich kryteriów ze względu na to, że w
edukacji na dystans każdy uczeń staje się odrębnym podmiotem, do którego życia
domowego wkroczyła szkoła.
Bywa,
że lekcje online przekształcają się w cyfrowy spływ NiL-em, czyli
dla jednych (zdolniejszych) w Nudę, a drugich (z niższym potencjałem) - w Lęk. Za własną ikoną każdy
może się schować, ukryć przed nauczycielem, chociaż ten może nagle wywołać
ucznia, żądając od niego włączenia kamery i udzielenia odpowiedzi na
pytanie. Tak więc lęk przed wyrwaniem w sieci do odpowiedzi jest redukowany przez
niektórych wylogowaniem się, by po czasie poinformować nauczyciela, że łącze
zostało przerwane. Nie ma możliwości sprawdzenia prawdziwości tej informacji.
Nudą
wieje dla tych uczniów, którzy tracą czas na to, aż nauczyciel sprawdzi
obecność, odpyta niektórych z pracy domowej i wprowadzi do nowego tematu. O ile
w ogóle wprowadzi, bo przecież najczęściej poleca się uczniom samodzielne
przeczytanie tekstu i rozwiązanie zadań, które są zawarte pod nim lub w
materiałach do ćwiczeń.
Cyfrowa
edukacja nie prowadzi do zmiany kultury kształcenia i oceniania uczniów.
Zdecydowanie wiodącą jest w większości szkół funkcja selekcyjna ich oceniania.
Kultura egzaminowania, sprawdzania wiedzy i umiejętności jest pochodną
kulturą egzaminowania. W edukacji na dystans znacznie ważniejsze od
wystawianych ocen jest udzielanie informacji zwrotnej każdemu uczniowi z
osobna, gdyż nauczyciel nie ma pełnej możliwości nadzorowania samodzielności
pisemnych czy słownych wypowiedzi uczniów.
Skoro
nie można uzyskać wiarygodnych danych o stanie wiedzy i umiejętności uczniów,
chociaż nauczyciele korzystają niezgodnych z psychologią rozwojową dzieci i
młodzieży aplikacji do testowania uczniów na czas, by nie mogli posiłkować się
materiałami wspomagającymi, to może trzeba odejść od modelu zorientowanego na
wystawianie stopni?
Niektórzy
nie raczyli zapoznać się ze zmianą lektur do egzaminu ósmoklasisty czy
maturalnego i nadal tracą czas na omawianie tych nieobecnych w wykazie, zamiast skupić się na wiedzy, która
musi być zrealizowana, by uczniowie mieli szanse na poznanie, zrozumienie i
zapamiętanie oczekiwanej od nich wiedzy.
Po
co i dla kogo jest szkolna edukacja? Czy po to, by mieć święty spokój,
odhaczoną liczbę wystawionych w dzienniku elektronicznym stopni? Jeszcze nie
zorientowali się niektórzy nauczyciele, że w szkole nie chodzi o szkołę, o
biurokrację, tylko o nasze dzieci i młodzież?! Czy nadal chcą pogłębiać
problemy zdrowotne w sferze higieny psychicznej i dewaluować znaczenie procesu
uczenia się?
Strach
się bać, jak pomyślę, co będzie po powrocie uczniów do szkół. Być może minister
powinien rozważyć poważniejsze zmiany w tegorocznych egzaminach
zewnętrznych.