W kierowanej przez prof. Michała Kokowskiego Pracowni Instytutu Historii Nauki PAN przy Komitecie Naukoznawstwa PAN odbył się 17 listopada 2025 roku interesujący
wykład pani dr Agnieszki Raubo z Zakładu Studiów
Polonistycznych i Komunikacji Medialnej Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego w
Kaliszu (UAM w Poznaniu),. Jego tytuł brzmiał intrygująco: Retrakcje
– „blizny” po nierzetelnościach i błędach naukowców. Od lat interesuje
się zagadnieniem (nie-)rzetelności naukowej, toteż podzieliła się ze
słuchaczami, by uświadomić nie tyle skalę zjawiska, które jest dość trudne do
rozpoznania, ale wzmocnić wrażliwość na jego występowanie i jemu
przeciwdziałać.
W
humanistyce, naukach społecznych, teologicznych i o rodzinie nie ma
jednoznacznego pojmowania retrakcji, która jest unieważnieniem artykułu czy
książki. Niektórzy nie odróżniają retrakcji od: 1) wycofania tekstu
jeszcze przed publikacją (article withdrawal), 2) błędu wydawcy (erratum),
3) błędu autora (corrigendum), 4) correction - corrigendum/erratum,
gdy błędy nie podważają wiarygodności tez lub wniosków, 5) czy
ostrzeżenia (expression of concern). To sprawia, że myli się błędy
techniczne z poważnymi przewinieniami, zaciera odpowiedzialność autorów a
przy tym wprowadza czytelników w błąd.
Dr
A. Raubo pokazała wiele przykładów polskich retrakcji w recenzjach awansowych,
w których nie nazywa się rzeczy po imieniu. Zamiast „plagiat” recenzent
pisze - „duża zbieżność” czy „nakładanie się tekstu”. Nie wyjaśnia się,
kto i dlaczego unieważnia artykuł czy unika się podawania nazwisk autorów,
choć COPE tego wymaga. Redakcje nie informują o tym, jak pozyskały
informację czy kiedy wykryto nieprawidłowości, toteż noty są zbyt
krótkie, zdawkowe albo „eufemistyczne”.
W
toku dyskusji pytano o to: Jaka jest ciemna liczba takich spraw, które
wymagałyby retrakcji? Nie można jednak podać takich danych, gdyż
nigdzie nie są rejestrowane. Nie ma stosownych baz, zaś wiele nadużyć nie
jest ujawnianych. Redakcje czasopism nie chcą publikować krytycznych
komentarzy.
Trudność
polega także na tym, że recenzenci nie są w stanie wychwycić powyższych
zaniedbań, błędów, które są oczywiste dla dociekliwych studentów. Są też
nieetyczne praktyki redaktorów periodyków czy rozpraw naukowych, którzy po
uzyskaniu pozytywnych recenzji przyzwalają na dopisanie nazwisk rzekomych
współautorów. Nie usprawiedliwia tego typu praktyk ewaluacja dyscyplin.
Dyskutujący
zwracali także uwagę na zdarzające się manipulowanie cytatami i przypisami przez niektórych autorów, by zwiększyć
znajomym (zwierzchnikom) indeks cytowań lub zapewnić sloty. Natomiast podwójnym zakłamaniem
jest uwzględnianie w czyimś dorobku cytowania retraktowanych artykułów. Zwraca
na to uwagę em. prof. Marek Wroński w swoich artykułach na łamach Forum
Akademickiego, które dotyczą nieuczciwości akademickiej.
Po
wydaniu książki autor czy recenzent postwydawniczy nie wnioskuje do wydawcy o
dodrukowanie "erraty", jak bywało dziesiątki lat temu. Współcześnie
nie spotyka się takich korekt. Są wydawcy, którzy w ogóle nie prowadzą korekty
wydawniczej, tylko drukują książki, bo autora nie stać na pokrycie wszystkich
kosztów związanych z profesjonalną korektą redaktorską, a nie tylko edytorską,
techniczną.
Referująca
i dyskutujący niestety nie odnieśli się w ogóle do generatywnych modeli
językowych, z których korzystają akademicy. Opublikuję zatem w jednym z
kolejnych wpisów zasady, na które zwróciła uwagę sama AI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie będą publikowane komentarze ad personam