"Czy
wszyscy jesteśmy dziś ekspertami?" Tytuł książki profesora Uniwersytetu w
Cardiff - Harry'ego Collinsa zwrócił moją uwagę, bo podjęty w niej
problem ma globalny charakter. Rzeczywiście, otwarty dostęp do tekstów różnej
maści, tych naukowych i popularnonaukowych, dziennikarskich i wtórnie
przeredagowanych informacji, streszczeń, opracowań, notek i plotek
sprawia, że każdy, kto tylko jako tako potrafi czytać, tym bardziej bez
(z-)rozumienia treści jest przeświadczony o własnej "mądrości".
Już
nie trzeba iść do lekarza, bo wystarczy wpisać w wyszukiwarce własną boleść, by
podjąć się samoleczenia czy udać do lekarza pouczając go o tym, jaki jest stan
i powód własnej choroby. Lekarz ma tylko wypisać receptę na lek, który chory
mędrek uzna za właściwy. Czytał w internecie, więc wie.
Podobnie
jest z edukacją. Na niej tym bardziej znają się wszyscy, bo przecież każdy
kiedyś uczęszczał do jakiejś szkoły. Im trudniej było takiej osobie ukończyć
podstawówkę, tym jest mądrzejszy od uczonych. Jak pisze Collins:
"Doświadczenie
przeciętnej kobiety, przeciętnego mężczyzny i ich dzieci jest w świetle ich
przeświadczenia na tym samym poziomie jak Noblisty, gdyż ten jest przecież
takim samym człowiekiem jak wy i ja"(s. 20).
Nie
musimy daleko szukać. Właśnie czytam na Fb apel nauczyciela biologii,
dyrektora szkoły niepublicznej, by nauczyciele przedszkolni wypełnili skonstruowaną
przez niego (??) ankietkę. Ta zaś zawiera klasyczne fundamentalne błędy metodologiczne. Tak
to jest, jak biolog zakłada szaty badacza nauk społecznych.
Uwielbiam tę dyletancką tezę o podnoszeniu prestiżu pracy... . Lepiej, żeby autor tego bubla podnosił ciężary.