Jak to z maturą bywało ...

 

(foto: od lewej Liceum Pedagogiczne nr 1, od prawej Liceum Pedagogiczne nr 2; źródło: ) 

       Mirosław Łunio z Gdańska przeczytał w blogu wpis Stefana Łaszyna, który jest głosem w dyskusji na temat potrzeby utrzymania dotychczasowej formuły maturalnego egzaminu. Postanowił podzielić się z Czytelnikami mojego bloga garścią niezapomnianych przeżyć, które były jego udziałem. Co ważne, wskazał na wyjątkowe rozwiązanie ustrojowe w naszym systemie kształcenia kadr nauczycielskich, jakie miało miejsce w kilka dekad temu:

 

Mój  pamiętny egzamin maturalny sprzed 60 lat  – na wesoło

        Z zainteresowaniem przeczytałem na blogu Pana Profesora  dyskusję szanownych profesorów na temat egzaminu dojrzałości zwanego potocznie maturą. Jestem emerytowanym nauczycielem techniki. Maturę zdałem 61 lat temu i nie mam odpowiedniej wiedzy, by kompetentnie włączyć się do dyskusji.. Mogę jedynie przywołać w swojej pamięci niecodzienne zdarzenie, które temu poważnemu egzaminowi wtedy towarzyszyło. Nigdy nie popierałem spisywania, tzw. ściągania. Sądzę, że po ponad 60 latach mogę przyznać się do grzechu, który wtedy popełniłem i  z którego dawno się wyspowiadałem.   

Ośrodek Szkolny w Bartoszycach, obecnie warmińsko-mazurskie, był w latach 70.XX wieku wielkim młodzieżowym centrum. Spotkali się tam wtedy, m.in. w Liceum Pedagogicznym nr 2, kandydaci na nauczycieli dwóch narodowości – polskiej i ukraińskiej, co było ewenementem w skali kraju. Ta mozaika była bogatsza, bo dopełniała ją młodzież z Liceum Pedagogicznego nr 1 i wychowankowie miejscowego Domu Dziecka nr 1. Szczególnie w czasie ciepłych wiosennych miesięcy na ośrodkowych uliczkach i skwerach było tłoczno, gwarno i wesoło. Młodzieńcza werwa,  radość i śmiech tryskały z każdego zakątka. Odnosiło się wrażenie, że młodzież tam zgromadzona stanowiła jedną wielką rodzinę.

Sroga pani profesor wyszła z sali

Był rok 1962. Początek maja. Pamiętam, jakby to było dzisiaj..  Był piękny i  ciepły  dzień. Wczesnym rankiem uczniowie klasy V Liceum Pedagogicznego nr 2,  spiesznym krokiem podążali na egzamin dojrzałości z matematyki. W auli  budynku przy ul. Limanowskiego 10,  na drugim piętrze,  zasiedli obok siebie, wywołani według alfabetu, uczniowie klasy VA, polskiej i VB, ukraińskiej. Po otwarciu koperty i przepisaniu zadań na tablicy, wszyscy zaczęli się z nimi mocować. Jedni wierzyli we własne siły, inni oczekiwali na chociażby minimalną pomoc, jak to zwykle bywało na maturach w tamtych czasach.

Mnie przypadło miejsce w rzędzie przy oknie. Uważałem, że mi się poszczęściło.  Szybko przepisałem zadania egzaminacyjne z tablicy i machinalnym, ale niezauważonym przez komisję egzaminacyjną ruchem, wyrzuciłem kartkę przez okno w kierunku budynku  Liceum Pedagogicznego nr 1  (budynki dwóch liceów stały obok siebie). Została ona szybko przechwycona i rozpoczęła się gorączkowa praca nad, jak to się w uczniowskim żargonie  mówiło, „rozwalaniem” zadań. Widocznie nie były one zbyt trudne (a może zespół je rozwiązujący był wyjątkowo kompetentny), bo po pewnym czasie w budynku nr 9, na wysokości naszej auli, pojawiła się w oknie tablica szkolna, która była zapowiedzią, że wkrótce nadejdzie oczekiwana pomoc. Tablicę ustawiono w oknie  jednej z klas, a było to możliwe dlatego, że słynąca ze srogości  w tej szkole nauczycielka śpiewu nagle przerwała lekcję i bez słowa opuściła zajmowane pomieszczenie. . 

Centrum pomocy należało zamknąć

Akcja rozwijała się bardzo dynamicznie. Za chwilę siedzący przy oknie maturzyści z „dwójki” mogli delikatnie i skrycie zerkać na nienagannie wykaligrafowane, wystawione na tablicy rozwiązania zadań, które mieli przed sobą. Pośpiech i stres powodowały, że robiono liczne pomyłki w ich przepisywaniu, bo warunki działania były ekstremalnie trudne. Wkrótce komisja egzaminacyjna, nie dając wiary swoim oczom, posłała woźnego, który kategorycznie oznajmił, że „centrum pomocy” należy natychmiast zamknąć, co też wkrótce uczyniono.

Dzisiaj, po  60 latach, które minęły od tamtych pamiętnych dni, trudno ocenić, na ile skuteczna była ta „pomoc” i kto był wtedy zaangażowany w te działania, bo bohaterowie pozostali bezimienni. Myślę jednak, że nie to jest najważniejsze. Chociaż trudno mówić o wychowawczych walorach ściągania, czy pochwalać tego rodzaju proceder, to trzeba przyznać, iż opisane zdarzenie może świadczyć, że w Ośrodku Szkolnym, gdy zachodziła taka potrzeba, nie było podziału na młodzież LP nr 1, czy LP nr 2, czy też polską i ukraińską. Panowała wtedy powszechna solidarność.

Dzisiaj nie ma już tak prymitywnych sposobów ściągania, bo jeżeli już coś podobnego ma miejsce, czego nie trzeba pochwalać, to tablicę szkolną zastępują elektroniczne urządzenia. Czy jednak nadal występuje taka bezinteresowna solidarność, którą tylko zasygnalizowałem, wracając pamięcią do tego niecodziennego zdarzenia na mojej maturze?

 Reakcją na wspomnienie o roli matury jest list pana Michała: 

Z uwagą zapoznałem się z interesującymi materiałami dotyczącymi matury. Przepraszam, że nie zareagowałem bezzwłocznie, ale ostatnio dość dużo „kursuję po medykach - okulistach, kardiologach” i nie mam jeszcze odpowiednich okularów, bo przyjmuję zastrzyki w gałkę oczną. Wracając do meritum, to matura, dla mnie osobiście jest już prawie 60-letnią historią, ale mam wnuczka w klasie maturalnej i najprawdopodobniej prof. Konarzewski nie zdoła urzeczywistnić swoich idei przed jego egzaminem maturalnym. 

Z ogromnym sentymentem wspominam tamte lata i atmosferę panująca w Ośrodku Szkolnym w Bartoszycach, ale nie przypominam sobie, aby na mojej maturze wydarzyło się coś szczególnego, coś co dałoby się i warto opisać po latach. Mirka Łunio pamiętam, to absolwent rocznika 1962. O opisanym przez niego zdarzeniu jakoś nie słyszałem, chociaż wtedy już byłem w bartoszyckim liceum. Jeżeli Mirek w nim uczestniczył, nawet był jednym z aktorów, to z pewnością coś takiego miało miejsce. Stefanie, ty zdarzenie pamiętasz, bo w nim w jakimś sensie uczestniczyłeś. A może także z tego skorzystałeś (po latach można się przyznać Profesorze).

Nie śmiem polemizować z takimi autorytetami jak profesorowie Konarzewski, Śliwerski, Łaszyn. Ale kilka nieskładnych refleksji na ten temat. Skłonny byłbym

zgodzić się z prof. Konarzewskim, aby egzaminy maturalne przeprowadzały wyższe uczelnie. Ale tu powstaje szereg problemów szczegółowych: czy wszystkie uczelnie - także prywatne? Czy np. medyczne także? Czy matura  byłaby obligatoryjna dla wszystkich abiturientów szkół średnich? Czy to byłoby równoznaczne z przyjęciem na studia wyższe? Pomijam tu wszelkie zagadnienia techniczno-organizacyjne proponowanego rozwiązania.

W moim skromnym przekonaniu matura, to nie jakiś super sprawdzian wiedzy, a raczej zwieńczenie cztero- czy pięcioletniej edukacji w szkole średniej. Na ile mobilizuje do nauki, do przeczytania obowiązującej lektury nie potrafię powiedzieć - ale chyba to jest jednym z celów egzaminu zwanego maturą, Śmiem przypuszczać, że prof. Konarzewskiemu bardziej chodzi o obiektywizację przebiegu egzaminu maturalnego, niż o samo miejsce, gdzie ma to się odbywać. 

Przeniesienie na uczelnie - poza dodatkowym stresem maturzystów i problemami organizacyjnymi na uczelniach - niewiele zmieni. Może lepszym rozwiązaniem byłoby powoływanie przy szkołach średnich komisji maturalnych (nazwijmy je umownie „zewnętrznymi”), składających się z pedagogów, metodyków oraz specjalistów przedmiotowych spoza szkoły.

Moim zdaniem, problemem nad którym warto byłoby podyskutować, to „System kształcenia nauczycieli”. Śmiem twierdzić, że takowego systemu nie ma, a może jestem w błędzie, bo moja wiedze na ten temat jest zbyt ogólnikowa.  Pozdrawiam serdecznie  - Michał. 


Komentarze

  1. Drogi Mirku, bardzo dziękuję za taki interesujący opis zdarzenia, które razem przeżyliśmy. Panu Profesorowi składam podziękowanie za zamieszczenie tekstu na blogu. Nie ukrywam, iż liczę, że odezwą się jeżeli nie uczesnicy owej matury z 1962 roku w auli LP nr 2 w Bartoszycach, to osoby, które były kiedyś związane z dwoma bartoszyckimi liceami pedagogicznym. A absolwenci tych szkół są rozsiani po całym świecie. To obie szkoły, i ich wspaniali uczniowie oraz „sroga” nauczycielka śpiewu, są bohaterami tego zdarzenia i eseju. Zdjęcie budynków doskonale ilustruje treść wspomnienia. Jego zamieszczenie, to doskonały pomysł. Chciałbym zdradzić, że ja też akurat byłem na tej maturze i autentyczność zdarzenia potwierdzam. Mirek siedział przy oknie, jak napisał. Mnie natomiast wypadło miejsce przy drzwiach.. Dzisiaj nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, bo nasze nazwiska zaczynają się na tę samą literę „Ł”. Doskonale pamiętam ustawienie ławek (cztery rzędy).. Byliśmy w równoległych klasach. Maturę zdawali uczniowie dwóch oddziałów klasy piątej.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń

  2. Na razie odezwał się do mnie Marek Turkowski, syn znanego na Warmii i Mazurach (i nie tylko) poety Leonarda Turkowskiego - www.turkowski.info. Leonard Turkowski zanim wyjechał do Olsztyna był cenionym nauczycielem przedmiotów pedagogicznych w Liceum Pedagogicznym nr 1 i jednocześnie zajmował się pisarstwem. Marek zauważył, że maturzyści z LP nr 2 musieli mieć dobry wzrok. Moje dopełnienie. Młodość! Sokoli wzrok! Ja też się nad tym zastanawiałem, bo na zdjęciu odległość między budynkami wydaje się większa, niż w realu. Faktem jest, że w czasie przepisywania zadań z odległej tablicy podobno roiło się od błędów. Pamiętam rozmowy na ten temat już po wyjścu z sali egzaminacyjnej. Jednak w sytuacji zagrożenia, a tak z pewnością był odbierany wtedy ten egzamin, tonący brzytwy się chwyta. Dotykając wątka merytorycznego, zastanawiam się jaki procent maturzystów pisało samodzielnie egzamin maturalny z matematyki w tamtych czasach. Pamiętam, że szemrana poczta głosiła, że stosunkowo niewielki. Maturzyści jakoś sobie radzili i odsetek ocen niedostatecznych z pisemnej matury z matematyki nie był nadto wysoki. Czy to czasem wspomniana przez Mirka solidarność nie była tutaj pomocna? W czasie egzaminu z matematyki łatwiej można było komuś pomóc (teksty były stosunkowo krótkie i ściągę można było stosunkowo łatwo przygotować), niż na języku polskim, gdzie wypracowania liczyły niekiedy 6-8 stron podaniowego papieru, bo eseje i testy, tak dzisiaj popularne, nie były wtedy znane, czy lepiej rzec stosowane. Może się mylę i ktoś mnie poprawi. Pamiętam jedynie, że niektóre zadania z matematyki były bardzo trudne i wymagały nie tylko samodzielnego myślenia, ale i wyjątkowej wyobraźni, bo ...był np. stożek ścięty, oparty na......a jego średnica stanowiła 1/3 czegoś tam. I trzeba było to zadanie „rozwalić”. Należało dobrze główkować, by sobie z tym poradzić. A zadań tekstowych było chyba pięć. Nie znam wymagań obecnej matury z matematyki. Podobno dominują testy.
    Wydaje mi się, że porównanie minionych i obecnych czasów w zakresie egzaminu dojrzałości, jego organizacji i wymagań, byłoby pożyteczne (i dla sprawy, i dla ćwiczenia umysłu wspominających) i interesujące. Blok Pana Profesora stwarza duże możliwości w zakresie wymiany poglądów na ten temat.Jestem przekonany, że Autor bloga nie odmówi nam miejsca na publikowanie wypowiedzi.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje niektóre uwagi na temat matury i nie tylko....
    Egzamin dojrzalości, jak sama nazwa wskazuje, powinien kończyć pewien cykl kształcenia i wprowadzać w dorosłe życie (18 lat) . Matura powinna sprawdzać w pewnym zakresie wiedzę i umiejętności, ale i ukazywać wymagania, z jakimi młody człowiek będzie się stykał w dorosłym życiu. Badania „Technologia okiem studenta” dowodzą, że 68% studentów podczas nauki będzie wykorzystywać sztuczną inteligencję: „Jako możliwe zastosowania AI wymienia się m.in. tłumaczenia językowe, organizację pracy, tworzenie prezentacjii pisanie prac zaliczeniowych”: https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C98858%2Cbadanie-68-proc-studentow-bedzie-uzywac-sztucznej-inteligencji-podczas-nauki
    Jestem za tym, aby zadania maturalne na egzamin pisemny dla szkół średnich przygotowywane były centralnie. To pozwoli porównać poziom kształcenia w danej szkole z osiągnięciami innych placówek tego typu w kraju. Natomiast zadania na egzamin ustny powinni przygotowywać nauczyciele macierzystej szkoły średniej (albo centrum edukacyjnego), którzy doskonalą znają obowiązujące programy kształcenia. Sam egzamin powinien zmienić swoją formułę. Nie jestem kompetentna, by wypowiadać się na ten temat w detalach, ale coś trzeba zmienić. Może niech sam uczeń przygotowuje wybrany przez siebie temat, a przy tym niech korzysta ze wszystkich dostępnych żródeł i nowinek technicznych. Następnie odbyłaby się prezentacja wyników badań przed komisją egzaminacyjną. Byłby to sprawdzian umiejętności i predyspozycji koniecznych w procesie uczenia się, co dzisiaj jest bardzo ważne. Taką drogę wybieraliby uczniowie zdolni. Natomiast przeciętni korzystaliby ze ścieżki tradycyjnej. Ci pierwsi otrzymywaliby preferencyjne punkty za wykonanie swego zadania. Wydaje mi się, że dzisiaj na egzaminach, a szczególnie tych po szkole średniej, mniejszy akcent należy kłaść na sprawdzanie samej wiedzy, a bardziej badać umiejętności związane z jej zdobywaniem. Jakie narzędzia to zapewnią, to z pewnością są w stanie określić naukowcy.
    Korzystając z okazji, chciałabym podziękować Mirkowi Łuniowi za interesujące przypomnienie odległego w czasie egzaminu maturalnego w bartoszyckim liceum. Podobnie jak Stefan Łaszyn też byłam na tym egzaminie. Nie siedziałam w rzędzie przy oknie. Akurat nie miałam potrzeby, by korzystać z rozwiązań zadań, które pojawiły się na tablicy szkolnej w oknie budynku sąsiedniego liceum, bo z „rozwaleniem” zadań z matematyki, jak to określono w tekście, poradziłam sobie sama. Bartoszyckie licea pedagogiczne były wyjątkowe pod wieloma względami.
    Opisane przez Mirka zdarzenie chyba też nie miało sobie równego w skali kraju, przynajmniej w tamtym czasie.
    Panu Profesorowi serdecznie dziękuję za stworzenie możliwości publikowania na popularnym blogu „Pedagog” może nie zawsze cennych (myślę o sobie), ale własnych uwag na tematy związane z polską oświatą. Na ten blog naprowadził mnie Stefan, któremu też w tym miejscu dziękuję.

    Ola, była nauczycielka szkoły podstawowej i wykładowczyni wyższej uczelni

    OdpowiedzUsuń
  4. W odpowiedzi memu przyjacielowi Michałowi:
    Michał mnie pyta, jeżeli dobrze zrozumiałem, czy nie korzystałem z rozwiązań zadań zamieszczonych na tablicy szkolnej wystawionej w oknie budynku LP nr 1. I sugeruje, abym się przyznaŁ jeżeli coś takiego popełniłem. Toć napisałem wcześniej, że nie siedziałem w rzędzie przy oknie. Prawda jest taka, że rozwiązanie jednego zadania z matematyki (ale tylko jednego, tego najtrudniejszego) spisałem ze ściągi, którą otrzymałem przez szparę w drzwiach przy których siedziałem. Mam nadzieję, że po tym oświadczeniu matury mi nikt już nie unieważni. Jednak to nigdy nie wiadomo. Nie tak dawno czytałem, że w jednym z krajów Ameryki Łacińskiej sądzono ostatnio członków ekspedycji Krzysztofa Kolumba za grabieże i gwałty na kobietach. Od mojej matury minęły tylko dziesiątki, a od wyprawy Kolumba ...setki lat. Zatem pewności, że coś się przedawniło, niestety, nigdy nie ma. Lepiej dmuchać na zimne. Oprócz tego wiem, że przyznawanie się do błędów nie jest w Polsce obecnie przyjęte.
    Stefan Łaszyn

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja przygoda z maturą
    Egzamin dojrzałości, o którym na blogu prof. B. Śliwerskiego toczy się rzeczowa i ciekawa dyskusja, zdawałam w 1970 roku. W tym roku odbyła się ostatnia matura w naszej szkole. Potem podobno stworzono jeszcze klasę drugoroczną dla nieszczęśników z całego wojewódzwa w Giżycku. W Bartoszycach byłam w klasie E, ukraińskiej (było 5 oddziałów klasy V). W maju 1970 roku w hali sportowej, największym tego typu obiekcie w mieście, zasiadło około 160 uczniów. Z tego co pamiętam, to nie złożyło egzaminu chyba 5 osób. Nasi profesorowie starali się nam pomóc. Tak też było ze mną. Moja kuzynka Daria poprosiła jednego z profesorów, by miał na mnie oko na egzaminie. Ten wywiązał się z tego na „piątkę” (wtedy „szóstek” nie było). Gdy zredagowałam tekst maturalnego wypracowania, podszedł do mnie i wskazał błąd ortograficzny, który w pośpiechu popełniłam i który natychmiast poprawiłam. Do dzisiaj mam takie odczucie, że to mogło zdecydować o zdaniu przeze mnie matury. Korzystam z okazji i jeszcze raz, tym razem publicznie, dziękuję mojemu dobrodziejowi za okazaną mi wtedy pomoc. Być może on przeczyta ten tekst i ta informacja do niego dotrze. Teraz jesteśmy kolegami. Opisanego przeze mnie zdarzenia nie zapomnę, a moja wdzięczność dla mego Profesora, nigdy nie wygaśnie. Pewnie będę nieskromna, gdy dodam, że po maturze kształciłam się i doskonaliłam warsztat swojej pracy zawodowej. Dla najmłodszych uczniów przygotowałam dwa podręczniki, które swego czasu były w powszechnym użyciu w procesie kształcenia uczniów narodowości ukraińskiej w Polsce i cieszyły się dużym powodzeniem.
    Maria .


    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam