To smutne, że kiedy w
czasie konferencji naukowych, seminariów, debat czy zajęć ze studentami studiów
niestacjonarnych pedagogiki podejmowana jest problematyka szkoły w naszym kraju, rozmówcy kierują ją w pierwszej kolejności na negatywne doświadczenia własne, bliskich lub potwierdzone
wynikami badań terenowych. Nie jest to uogólniająca na cały system szkolny
diagnoza toksycznego stanu edukacji szkolnej, to jednak "zło" - jak
mawiał Janusz Korczak - jest bardziej krzykliwe, wyraziste, stąd przebija się do naszej wiadomości jako
powszechne.
W czasie Ogólnopolskiego
Seminarium Doktorskiego i Podoktorskiego, które prowadzimy od 2016 roku w
Katedrze Teorii Wychowania Uniwersytetu Łódzkiego, referująca profesor
zaczęła swój esej od najświeższych kazusów z własnego regionu.
Chciała w ten sposób uzasadnić tytuł swojego wystąpienia, który zacytowałem w
tytule dzisiejszego wpisu, bo to oznacza, że wciąż nie możemy wyeliminować toksyn ze środowiska szkolnego.
Niepokojące jest w tym wszystkim to, że w niegodnych pedagogów praktykach niektórych nauczycieli od dziesiątek lat odczytujemy te same źródła i następstwa patologii w placówkach edukacyjnych, w których nie tylko nie ma zorientowanej na dziecko edukacji, ale i nie ma wychowania. Jest za to oswajanie dzieci z dehumanizującymi zachowaniami dorosłych, nauczycielek jako czymś normalnym, oczywistym, a nawet koniecznym.
Zapewne każdy
uczestnik naszego Seminarium mógłby przytoczyć jakiś przykład a może i wiele zdarzeń z własnych lat szkolnych, które zapisały się w pamięci społecznej i osobistej jako syndrom "czarnej pedagogiki". Chociaż ta nie jest już w XXI wieku
przyzwoleniem na stosowanie wobec uczniów kar fizycznych, to jednak została zastąiona opresją psychiczną, pseudopedagogiczną. Erich Fromm określał metaforycznie przemoc dorosłych wobec dzieci mianem "polukrowanej tabletki". Tak, jak dla dobra małych pacjentów firmy farmaceutyczne skrywają gorzki smak tabletek oblaniem ich odpowiednio słodkim czy bezsmakowym lukrem, tak też dorośli postanowili zastąpić przemoc fizyczną nauczycieli wobec uczniów opresją psychiczną.
Padło w czasie wczorajszego spotkania zaledwie kilka przykładów ze szkolnego
środowiska z ostatnich trzech tygodni, które to zachowania nauczycielek nie
powinny mieć miejsca, a jednak doprowadziły do nich stając się ich
scenarzystkami i aktorkami zarazem. Zabrakło tylko reżysera:
1. Nauczycielka klasy pierwszej szkoły podstawowej
postanowiła codziennie udowadniać dziecku, że przychodząc do szkoły musi
dowiedzieć się, że jest niesamodzielne, nie radzi sobie z zadaniami, jest
słabe, beznadziejne itd. Jednego dnia przeprowadziła w swojej klasie dyktando
wystawiając dziecku "jedynkę" za pięć błędów.
Już samo to powinno uświadomić rodzicom tego
dziecka, że nauczycielka nie tylko jest pseudopedagożką, psychopedagogiczną ignorantką,
skoro wystawiła ocenę cyfrową. W edukacji wczesnoszkolnej powinny być tylko
oceny opisowe. Reakcją dziewczynki na takie postępowanie nauczycielki był komunikat
dziecka do mamy: "Mamo, nie warto się uczyć".
Czyżby w tej szkole obowiązywał wewnątrzszkolny
regulamin oceniania, który jest niezgodny z prawem oświatowym? To, że
nauczycielka tak postępuje źle świadczy o niej, o jej ignorancji, a nie tylko o
bezprawnym działaniu.
2. Siedmioletnie dziecko, które doświadcza w szkole
podstawowej tego typu porażek, przed wyjściem z domu do szkoły ucieka przez
okno, by nie być do niej odprowadzonym przez matkę. Na szczęście mieszka na
parterze.
3. W poniedziałkowy poranek dzieci w klasie
pierwszej dzielą sie z odbywającą praktykę pedagogiczną studentką wrażeniami z
minionego weekendu, opowiadają jedno przez drugie o różnych zdarzeniach,
zabawach i atrakcjach. Rzeczywiście, przyszłe nauczycielki wczesnoszkolne
wiedzą, że nauczyciele klas pierwszych tak właśnie powinni zaczynać z dziećmi
nowy tydzień, od wspólnej rozmowy w kręgu, a przy okazji od ćwiczenia zasad
komunikacji. Wychowawczyni tej klasy nie mogła się z tym pogodzić, krytykując
studentkę za to, że "przez nią ma co najmniej dwa dni stracone, bo teraz
będzie musiała nadrobić z dziećmi karty pracy".
4. W klasie drugiej jednej ze szkół podstawowych
chłopiec z problemami czytania miał już wystawionych w ciągu 3 miesięcy nauki
siedemnaście "jedynek". Trudno komentować tak skandaliczną praktykę
jego nauczycielki (patrz pkt 1).
W takich przypadkach "szkoła boli".
Szkoda, że nie tych, którzy okazują się toksycznymi pseudonauczycielami.