Przyznam szczerze, że od lat nie emocjonują mnie
wyniki rankingów szkół ponadpodstawowych. Właśnie upowszechniono kolejny kicz
rzekomej jakości (wy-)kształcenia w szkołach średnich, który został wytworzony
(...) w oparciu o wyniki egzaminów maturalnych z poszczególnych
przedmiotów na poziomie podstawowym oraz rozszerzonym. Dodatkowym kryterium
branym pod uwagę, były wyniki z ogólnopolskich olimpiad przedmiotowych oraz
wskaźniki Edukacyjnej Wartości Dodanej (EWD) z lat 2019-2021.
Wystarczy
bowiem skonfrontować próg punktowy przyjęć do szkół najwyżej ulokowanych w
rankingu, ale biorąc pod uwagę dane sprzed rozpoczęcia przez uczniów edukacji w
tych szkołach, by przekonać się, że mamy do czynienia z samonapędzającym się
procesem selekcji strukturalnej. Skoro szkoły z górnej strefy ponadpodstawowych
zwycięzców przyjmowały absolwentów gimnazjów/szkół podstawowych z najwyższą
punktacją (po przeliczeniu wyników ich końcowego egzaminu), to trudno
spodziewać się po cyklu ich uczenia się w tych placówkach, że osiągną najsłabsze
wyniki maturalne.
Ranking nie jest
Tak
jak pieniądz robi pieniądz, także wysokie wyniki na świadectwie
ukończenia szkoły podstawowej (wcześniej - gimnazjum) robią wysokie
wyniki na maturze. Ilu Polaków miało w ubiegłym roku na koncie 4,5 mln złotych, żeby mogło kupić obligacje skarbu państwa? O pospolitej patologii w polskim
systemie szkolnym piszę w książce "Kultura rywalizacji i współpracy
w szkole" (Warszawa, 2022). Jeśli ktokolwiek jeszcze sądzi, że osiągnięcia
uczniów są wynikiem pracy z nimi tylko ich nauczycieli, to się myli.
Owszem,
część nauczycieli z wielkim zaangażowaniem oddaje się swojej pracy dydaktycznej
z młodzieżą. Niestety, są też i tacy, którzy wiedzą, że im mniej się wysilają,
tym większe koszty będą musieli ponieść rodzice ambitnych dzieci, uczniów z
aspiracjami. Mamy zatem w szkolnictwie nie tylko samonapędzający się procesestrukturalnej selekcji, ale i samoutrwalająca się reprodukcja wygodnictwa części nauczycieli. Czy się stoi, czy się leży, sukces ich uczniów
im się należy.